Dramaty małżeńskie/Część druga/XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

Pan Chatelet opowiedział wreszcie panu de Rochegude wszystko, co czytelnicy nasi już znają.
Lionel słuchał go z niewytłomaczonym zapałem, a gdy notaryusz powtórzył prawie dosłownie rozmowę, jaką miał z młodą wdówką, gdy zaczął unosić się nad jej bezinteresownością i wzruszającą prostotą, pan de Rochegude poczuł łzy w oczach.
— Co za dzielne serce, co za szlachetna dusza! — pomyślał. — O! wiedziałem dobrze, że Walentyna jest aniołem! Nędznik Vogel na pewno wciągnął ją w zasadzkę!... Nie podobna, aby istota tak doskonała, odwróciła się odemnie, do podobnego człowieka!... Co to była za zasadzka?.. Dowiem się przecie...
— Sceptycy powiedzieliby, że to przypadek! — tak kończył pan Chatelet opowiadanie — ale ja, który nie należę do ich liczby, widzę w tem wyraźny palec Boży!... Trudno wynaleźć coś mądrzejszego, nad karę, jaka dotknęła Vogla. Nieszczęśliwy ten wyrodek, został kryminalistą przez chciwość i zmuszony był w łeb sobie wypalić, w chwili, w której miliony spadły mu w ręce! Co to za przykład, co za przestroga dla przyszłych kasyerów! Oby z niego skorzystali! Czy nie mam racyi, panie hrabio?...
Lionel odpowiedział potwierdzająco, ale z pewnem roztargnieniem, bo nie myślał wcale teraz o żadnych kasyerach.
Po chwili dodał:
— Rozumiem doskonale sympatyę pańską dla młodej, owdowiałej kobiety... rozumiem cześć dla jej odwagi i rezygnacyi w nieszczęściu...
— W nieszczęściu? — powtórzył notaryusz. — To już się dzięki Bogu skończyło, bo pani Walentyna jest wolną i bardzo bogatą... Można doskonale zastosować do niej stare przysłowie i powiedzieć, że spożyła najpierw chleb czarny, a teraz będzie miała na biały, a nawet i na ciastka....
— Czy już co postanowiła?
— Względem czego?
— Względem sposobu życia...
— Nie mogła zrobić tego na poczekaniu.
— Jakto? — wykrzyknął Lionel. — Nie opuściła Bas-Meudon?
Pan Chatelet potrząsnął głową.
— Nie mogła przecie pozostać w tym złowrogim domu. Ja przedewszystkiem nieścierpiałbym tego. Jeden z moich klijentów, który odbywa w tej chwili podróż daleką, a posiada przy ulicy Babylone, w pośród obszernych ogrodów mały pałacyk, upoważnił mnie do wynajęcia takowego z meblami jakiemu spokojnemn lokatorowi... Umieściłem tam przed dwoma dniami panią Walentynę, otoczyłem ją służbą zaufaną i otworzyłem jej wreszcie kredyt w mojej kasie, bo ten łotr jej małżonek nie tylko pozostawił ją bez grosza, ale jeszcze wymógł na niej upoważnienie do sprzedania małej sumki, jaka jej po matce pozostała. Słowo honoru daję, że łotrostwo pewnych osobników przechodzi wszelkie pojęcie! Wykraść żonie ostatni jej kawałek chleba, to podług mnie ostatnia nikczemność...
— Nędznik! — szepnął pan de Rochegude z pogardą.
— Zresztą — ciągnął notaryusz — nieporównana wdówka, zgodziła się na bardzo niewielką zaliczkę i myślę, że gdy podniesie miljony po Villarsie, będzie miała wielki z niemi kłopot, bo, jak powiada, nie potrzebuje pieniędzy i wcale ich nie pożąda...
— Kochany panie — odezwał się z pewnem wahaniem Lionel — wszystko, co od pana usłyszałem, bardziej jeszcze zwiększyło ciekawość moję...
— Powiedziałem panu wszystko, co tylko wiedziałem odrzekł pan Chatelet z ukłonem.
— Zapewne, ale możesz mi pan jeszcze jednę łaskę zrobić. Czy pozwoli pan prosić o nią?
— Z pewnością, że uczynię, co tylko będzie w mojej mocy!... O co chodzi?...
— Młoda wdowa została klijentką pańską?...
— Naturalnie, bo i wuj, po którym dziedziczy, zaszczycał mnie również swojem zaufaniem.
— Będziesz pan musiał dość często bywać przy ulicy Babylone, dla porozumiewania się w interesach?...
— Zapewne...
— A więc niech mi pan ułatwi możność; zobaczenia pani Walentyny... chociażby raz jeden... chociaż na minutę jednę tylko.
— A jakże to potrafię zrobić?
— Zabierz mnie pan ze sobą i przedstaw.
Pan Chatelet poruszył się żywo.
— Przykro mi bardzo, panie hrabio — odrzekł — ale to jest niemożliwem.
— Dla czego?
— Najprostszy wszakże konwenans nie pozwala pani Vogel przyjmować wizyt w pierwszych dniach żałoby!... Pod jakim zresztą pretekstem mógłbym przedstawić pana hrabiego de Rochegude, który tak nieskończenie wyżej stoi społecznie od wdowy po jakimś tam Voglu i w dodatku nędzniku. Pan hrabia rozumiesz to przecie?...
Lionel skinął głową potakująco.
Pan Chatelet odetchnął swobodniej.
Obawiał się obrazić młodego człowieka, chociaż tak nawet słuszną odmową.
Po chwilowem milczeniu, Lionel ujął obie ręce swojego interlokutora.
— Kochany panie — rzekł wzruszony — nie tylko jesteś pan notaryuszem; ale i przyjacielem mojej rodziny....
— Przyjacielem i wiernym sługą, tak jest, panie hrabio...
— Notaryusz jest jak spowiednik, musi o wszystkiem wiedzieć i musi umieć dochować tajemnicy. Można mu śmiało powierzyć nie tylko majątek, ale i najskrytsze myśli?...
— Tak — odrzekł pan Chatelet. — My posiadamy tajemnice wielu rodzin... Urząd i sumienie, nakazują nam szanować je bezwzględnie... Ktokolwiek z nas zdradziłby powierzoną sobie tajemnicę przez klijenta, postąpiłby nikczemnie... Czy masz mi pan uczynić jakieś zwierzenie, mające pozostać pomiędzy nami? Gotów jestem słuchać pana. Mów, hrabio... bez żadnej obawy...
— Pragnę i powinienem panu otworzyć swoje serce — ciągnął pan de Rochegude — bo potrzebuje pańskiej pomocy, — a musiałbyś mi pan jej odmówić, gdybyś nie poznał całego stanu rzeczy... Powiedziałem, że ciekawość mnie tu przywiodła i powiedziałem prawdę, ale nie wyznałem wszystkiego... Jest jeszcze przyczyna inna...
— Co takiego?
— Przypuszczałem, ze dwadzieścia razy w ciągu naszej rozmowy, pomieszanie moje i głos drżący objaśnią pana, co się we mnie dzieje...
Pan Chatelet, który nie celował w rozwiązywaniu zagadek, patrzył na pana de Rochegude ździwiony.
Ostatni mówił dalej:
— Znam panią Walentynę de Cernay, Znam ją oddawna. Czy pan nie domyśliłeś się tego?
— Znasz pan panią Vogel — wykrzyknął zdumiony notaryusz.
— I znam i uwielbiam...
— Uwielbia ją pan hrabia! — powtórzył Chatelet. — Pojmuję, bo godna jest uwielbienia ale przypuszczam, że pan jej tego nie powiedział?
— Owszem, powiedziałem.
— Po za mąż pójściu!
— Przed ślubem.
— Myślę, żeś pan nie miał zamiaru jej uwodzić!
— Chciałem ją poślubić.
— Na seryo?
— Daję na to słowo honoru!...
— Ale matka pańska nie wiedziała nic o tym zamiarze, bo w sferze, — w której państwo żyjecie, związek ten byłby mezaljansemi
— Matka wiedziała o wszystkiem.
— I zgadzała się?
— Nie opierała się przynajmniej... do tego stopnia posunęła dobroć swoję, że przystała, aby osobiście udać się do panty de Cernay i aby ją prosić...
— Zamiar nie przyszedł jednakże do skutku?
— Dla czego?
— Bo panna de Cernay lubo z początku z radością, jak się zdawało, przyjmowała przyszłość, co się dla niej otwierała, nagle ni z tego ni z owego odwróciła się odemnie.
— Z przyczyny?
— Nie podała żadnej przyczyny.
— I została panią Vogel?
— Tak, w czasie, gdy ja raniony w pojedynku z Voglem, walczyłem pomiędzy życiem a śmiercią.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.