Dramaty małżeńskie/Część druga/XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

Nie tracąc ani chwili czasu, pan de Rochegude pod pozorem ważnej sprawy familijnej, poprosił pułkownika o pozwolenie wyjazdu na kilka dni do Paryża i wyjechał.
Matka ujrzawszy syna tak niespodzianie, nie mogła ukryć radosnego ździwienia.
Nagły przyjazd Lionela był dowodem czegoś nadzwyczajnego, świadczył, że zaszła w nim jakaś zmiana na lepsze.
Bo gdy po upływie półrocznego urlopu odjeżdżał do pułku, był tak zgnębionym, tak zniechęconym i z tak widocznym przymusem dźwigał brzemię życia, że można było zwątpić o nim zupełnie, że nie podobna było przypuszczać, aby cokolwiek zajęło go jeszcze.
Nieszczęśliwą matkę gnębił strasznie ten stan moralny ukochanego jedynaka.
Aż tu nagle i niespodziewanie, widzi go takim, jakim dawniej bywał, pełnym życia i wesołości, na ustach igrał mu uśmiech, w oku połyskiwała ufność i nadzieja.
— Matko ukochana — mówił młody człowiek, odpowiadając na całusy hrabiny — czy nie gniewasz się na mnie, żem cię napadł tak znienacka?...
— Ależ, drogi chłopcze, czy jabym potrafiła gniewać się na ciebie — odpowiadała pani de Rochegude.
— Powinienem był uprzedzić cię depeszą o przyjeździe... wybacz, że tego nie uczyniłem.
— Wiadomość o twojem przybyciu, byłaby mnie uszczęśliwiła o kilka godzin wcześniej...
— I byłabyś uniknęła zbyt żywego wzruszenia...
— To nic nie znaczy, każda matka zawsze się spodziewa swego dziecka, chociaż wie nawet, że przyjechać nie może; podobne wzruszenia nigdy mi szkodzić nie mogą!... Zdawało mi się, że jestem u wrót śmierci, twoja obecność mnie uzdrawia... Czy długo zostaniesz ze mną, Lionelu?...
— Pozwolenie mam na ośm dni, ale otrzymam zapewne przedłużenie.
— Przewidywałeś zatem tę podróż?...
— Wcale a wcale... Zdecydowałem się na nią na poczekaniu.
— Jakiż był powód tak nagłego postanowienia?...
— Chęć zobaczenia cię, ukochana mateczko...
Pani de Rochegude uśmiechnęła się serdecznie.
— Czy naprawdę to, a nie co innego?...
— Może była i inna jeszcze jaka przyczyna... — szepnął młody człowiek, wcale kłamać nie umiejący.
— A więc, jakaż jest ta inna przyczyna, czy nie mogłabym się o niej dowiedzieć?...
— Nie w tej chwili przynajmniej, kochana mateczko... proszę cię o cierpliwości trochę...
— Dobrze, ale kiedyś potem powiesz mi przecie, co w tej chwili przedemną ukrywasz?...
— Przyrzekam ci, mateczko, uczynić to... niezadługo...


— Czegóż zresztą miałabym się niepokoić? — ciągnęła pani de Rochegude. — Cieszę się, że cię coś szczęśliwego spotyka.

— Z czego to wnosisz, mamusiu? — zapytał ździwiony Lionel.
— Z wyrazu twarzy twojej... Czyżbym się myliła?
— Nie, nie mylisz się, mamusiu... rzeczywiście szczęście mnie spotkało.
— Oby dał Bóg, kochane dziecię, iżby to szczęście nie było złudzeniem — rzekła melancholicznie hrabina.
Bo przyszła jej na pamięć owa młoda, nieznana jej dziewczyna, o którą pojedynkował się Lionel i którą za zły genijusz uważała.
Młody hrabia uściskał ponownie matkę, a pocałunek jego rozproszył ponure myśli pani de Rochegude, niby promień słońca, rozpraszający mgły poranne.


∗             ∗

Artykuł, który uważaliśmy za konieczne powtórzyć w całości, wymieniał notaryusza pana Chatelet, jako pełnomocnika Maurycego Villars.
Traf chciał, że Chatelet był także notaryuszem rodziny Rochegude.
Lionel, nie zmieniwszy nawet podróżnego ubrania, kazał się zawieźć na ulicę Choiseul.
Pan Chatelet znajdował się w gabinecie i nie spodziewał się wcale wizyty jednego ze swoich poważniejszych klijentów.
— Sądziłem, że pan krabia przy pułku — mówił, wprowadzając młodzieńca.
— A ja, jak pan widzisz, jestem sobie w Paryżu... — odrzekł, śmiejąc się Lionel.
— Od jak dawna?
— Od dwóch godzin... uściskałem matkę... i wybrałem się do pana z wizytą...
— Wielki to honor dla mnie, panie hrabio...
Jednakże... Notaryusz nie dokończył zdania.
— Jednakże nie odgadujesz pan przyczyny tego pośpiechu? — dokończył Lionel z uśmiechem.
— Przyznaje, że tak jest rzeczywiście.
— I nie sil się pan napróżno, bo nie domyślisz się nigdy... Wolę panu sam, o co chodzi, powiedzieć... Ciekawość mnie tu sprowadza...
— Ciekawość? — powtórzył pan Chatelet.
— Najprostsza w świecie ciekawość.
— Pozwoli pan hrabia, że go poproszę o rozwiązanie zagadki?...
— Zaraz zastosuję się do żądania!... Jesteś pan w tej chwili najsławniejszym z notaryuszów... Wszystkie dzienniki rozpisują się o panu...
Pan Chatelet chciał przybrać minkę skromną, ale to mu się w połowie zaledwie udało.
— Zapewne z powodu sprawy Vogla? — powiedział.
— Właśnie.
— Więc pan hrabia czytałeś?
— Z największem w dodatku zajęciem!... W dramacie rozegranym w Bas-Meudon, odegrałeś pan wybitną rolę. Według sprawozdań drukowanych, to dzięki panu nadużycia się wydały, pan zdemaskowałeś nędznika, który sam sobie wymierzył sprawiedliwość.
Elegancki notaryusz przybrał minę poważną.
Lionel ciągnął dalej:
— Czy tylko czasami nie przesadzono trochę zasługi pańskiej w tej sprawie?
To powątpiewanie ubodło do żywego pana Chatelet.
— Bynajmniej, nie przesadzono!... — wykrzyknął. — Niech mi pan hrabia wierzy!... Nie tylko nie przesadzono, ale, co zresztą napewno nie ze złej woli pochodzi, znacznie ją nawet zmniejszono...
— A otóż, kochany panie — zawołał Lionel, ja właśnie szczegółowo o wszystkiem chciałem się dowiedzieć... Czy nie masz pan nic przeciwko temu?...
— Nic zgoła, panie hrabio... Przeciwnie, bardzo mi będzie przyjemnie...
— Bo widzi pan — przerwał młody oficer — nigdy żaden romans, żaden dramat, żadne opowiadanie z życia rzeczywistego, nie zawierały bodaj faktów tak różnorodnych a tak interesujących!... Czy pan podziela to zdanie?
— W zupełności, kochany hrabio, i dodaję, że to, co pana teraz już tak żywo obchodzi, zajmowałoby cię daleko bardziej i więcej, gdybyś poznał bohaterkę okrutnego dramatu...
Lionel zmienił się na twarzy i głosem wzruszonym wyszeptał:
— Mówisz pan o młodej kobiecie?...
— O pannie Walentynie da Cernay, siostrzenicy i spadkobierczyni Maurycego Villars, o wdowie po kasyerze Hermanie Vogel...
— Utrzymujesz pan, że gdybym ją znał, sprawa byłaby sto razy żywiej mnie obchodziła? — zapytał oficer. — Ta kobieta jest zatem...
Pan Chatelet przybrał minę pieczeniarza, węszącego wyśmienitą potrawę.
Oczy wzniósł do sufitu, ręce złożył i odpowiedział:
— To anioł, panie hrabio!... prawdziwy anioł, rozkoszne stworzenie! prześliczna istota!... Nic równie pięknego nie znajdzie się na świecie! Gdybym nie był mężem i ojcem rodziny, i gdyby młoda kobieta zgodziła się na to, zaraz po skończeniu terminu na żałobę przepisanego, zostałaby panią Chatelet.
Lionel miał wielką ochotę rzucić się na szyją notaryuszowi, ale poprzestał na uściśnieniu mu ręki z zapałem, na czem poczciwiec nie poznał się wcale.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.