Dramaty małżeńskie/Część druga/XLIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Walentyna słuchała z ponurem osłupieniem.
— Cóż, czy wątpi pani jeszcze? — zapytał Chatelet. — Czy będzie pani jeszcze oskarżać hrabiego?
Młoda kobieta opuściła głowę, ukryła twarz w dłoniach i głośno zapłakała.
Przez chwilę notaryusz głęboko wzruszony, patrzył na łzy biednego dziecka, jak grad spadające.
Był to uczciwy człowiek.
Poczuł, że mu także oczy łzami zachodzą i wykrzyknął:
— Na Boga, uspokój się pani! Po co ta rozpacz? Po co te płacze? Bądź pani odważną. Niema nic straconego. Wszystko da się naprawić.
Słysząc te banalne, niezdolne pocieszyć perswazye, Walentyna podniosła głowę, spojrzała na notaryusza i z rozpaczliwym wyrazem w głosie szepnęła:.
— Takie mi się szczęście uśmiechało, a ja go zrozumieć nie potrafiłam! Mogłam wybierać pomiędzy zaszczytem a hańbą i hańbę wybrałam, nie usłuchałam instynktu mojego serca, lubo ostrzegało mnie o niebezpieczeństwie.
— Instynktu serca? — podchwycił żywo pan Chatelet. — Więc pani kocha hrabiego Lionela
— O! panie — odrzekła Walentyna po przez łzy ciągle płynące — ja byłam dzieckiem takiem, nie miałam pojęcia o miłości. Ale dzisiaj, gdy w ciągu kilku miesięcy postarzałam o jakie lat dziesięć, dzisiaj, gdym doświadczona przez ciężkie boleści, rozumiem, żem go kochała. Później uznawszy go za winnego, za zdrajcę, który mnie okłamywał, zabiłam miłość pogardą. Zresztą należałam do innego. Nie miałam prawa myśleć więcej o nim, i wyrzuciłam z mojej pamięci...
— Ale teraz? — zapytał notaryusz.
— Teraz? — powtórzyła Walentyna.
— Jesteś pani wszakże wolną.
Młoda kobieta gorzko się uśmiechnęła.
— Któżby przyjął teraz to biedne, złamane serce?
— Ten, co panią kocha nadewszystko... hrabia Lionel...
— Więc to prawda? Więc on mnie kocha jeszcze zawsze?
— I jeszcze i zawsze! To jego własne słowa.
— W takim razie bez żadnej nadziei?
— Jakto bez nadziei! Czyż niewolno pani rozporządzać swoją osobą, po upływie czasu wyznaczonego przez prawo na żałobę. Dzisiaj, tak jak przed rokiem marzeniem hrabiego jest nazwać panią żoną swoją.
— Żoną? — wykrzyknęła Walentyna.
— Czy pani sądzi, że byłbym pośrednikiem, gdyby nie chodziło o małżeństwo?
— To małżeństwo jest niepodobieństwem — szepnęła Walentyna. — Ja się nie zgodzę na nie nigdy, bo nie powinnam się zgodzić.
— Nie powinnaś pani?
— Nie!
— Dla czego, jeżeli wolno zapytać?
— Przez szacunek dla tego, którego kocham.
— Wytłomacz się pani, bo nie nie rozumiem! Czyż pani czuje się niegodną hrabiego?
— Tak, jestem go niegodną, nie z mojej, co prawda, winy, bo dzięki Bogu, nie mam sobie nic do wyrzucenia, ale z winy tego, co się stało. — Lionel de Rochegude-mógł zostać mężem Walentyny da Cernay, ale nie może zaślubić wdowy po Hermanie Voglu.
— Raz jeszcze pytam, dla czego?
— Dla tego, że ten, kogo żoną byłam, popełnił czyny hańbiące. Pan to rozumiesz równie dobrze, jak ja. — Znikną następstwa zbrodni, ale na nazwisku, które dziś noszę, na zawsze piętno pozostanie.
— Jakto, na panią spadłaby współodpowiedzialność za przestępstwo, któregoś się nie dopuściła?
— Byłam żoną winnego i zbrukane nazwisko Vogel nie może stać obok świetnego rodu de Rochegude. Niech mi pan sumiennie odpowie, czy nie mam racyi?
Notaryusz zawahał się.
Podzielał w gruncie rzeczy pogląd Walentyny, ale nie rad był przyznać się do tego.
— Delikatność to bardzo chwalebna, ale przesadzona! Świat teraźniejszy ma bardzo krótką pamięć. Zresztą, cóż jest tak strasznego w tej przeszłości pani? Samobójstwo... Ani aresztowania... ani procesy... Żadna żywa dusza nie będzie pamiętać o tragicznym zgonie kasyera, a przytem nikt zgoła nie będzie wiedział, że hrabina de Rochegude nazywała się panią Vogel.
— Słuchając pana, gotowam uwierzyć, że przeszkoda jest do zwalczenia, ale czekaj pan, jeszcze nie wszystko.
— Boże! — wykrzyknął pan Chatelet, składając ręce. — To jeszcze nie wszystko? Cóż jest zatem jeszcze?
Walentyna zarumieniła się i spuściła oczy.
— Nazwisko Vogel zostanie, jak pan powiadasz, wkrótce zapomniane, ale mylisz się pan, niestety, bo nazwisko to odżyje.
Notaryusz drgnął i pomięszany spojrzał na młodą kobietę.
— Bo ja, proszę pana, zostanę wkrótce matką, lubo macierzyństwo zamiast mnie dumą napełniać, przeraża. Czy pan przyzna teraz, że nie wolno mi narzucać panu de Rochegude splamionego imienia i... dziecka, którego ojciec tylko przez samobójstwo uniknął kary kryminalnej! To doprawdy byłoby za wiele!
Pan de Chatelet skłonił się z uszanowaniem.
— Pojmuję panią, żałuję jej z głębi duszy i bardziej jeszcze szanuję! Nie mogę pośredniczyć dalej w tej sprawie, ale powtórzę wiernie słowa pani panu de Ruchegude. Kto wie, czy ten prawdziwie szlachetny człowiek nie zechce, pomimo wszystko, obstawać przy zamiarach swoich.
— Co? — szeptała Walentyna — przypuszczasz pan, że gotówby był?
— Ożenić się z panią — dokończył notaryusz. — A ja z pewnością nie będę mu odradzał, jeżeli raczy zapytać mnie o zdanie. Kiedy nam idzie o szczęście całego życia, to nie zważamy, za jaką go cenę nabywamy i to zupełnie jest słuszne.
— Ale ja się nie zgadzam powiedziała młoda kobieta gorączkowo — nie zgodzę się nigdy.
Pan Chatelet uśmiechnął się z niedowierzaniem.
— To — odrzekł — zupełnie mnie nie obchodzi! To rzecz hrabiego Lionela przełamać upór pani.
Podobnie ważna dysputa nie mogła przejść w banalną rozmowę.
Pan Chatelet powiedział wszystko, co miał powiedzieć młodej wdowie, poczem pożegnał Walentynę bladą i drżącą, i wzruszony opuścił hotel przy ulicy Babylone.
Powóz czekał na rogu ulicy de Bac.
Pan de Rochegude, miotany największą niecierpliwością, przechadzał się po trotoarze.
Podbiegł na spotkanie notaryusza.
— Jakże wizyta pańska trwała piekielnie długo — zawołał.
— A mnie się nadzwyczaj krótką wydawała — odrzekł pan Chatelet.
— Czy dowiedziałeś się pan czego?
— O! dowiedziałem się bardzo wielu rzeczy, przynoszę rozwiązanie wszystkich zagadek.
— Mówże pan na miłość Boga!
— Tak jest, jak przypuszczałem... Biedne dziecko wpadło w ohydną zasadzkę. Wmówiono w nią, że pan zamach na nią zorganizowałeś. Na zaślubienie Vogla dla tego się tylko zgodziła, żeby się od pana obronić.
— Podłość! — mruknął Lionel.
— Posłuchaj pan, co to było, ale mi nie przerywaj, proszę.
Pan Chatelet opowiedział najdokładniej rozmowę, jakiej byliśmy świadkami.
Posłyszawszy o mającym przyjść ma świat dziecięciu, hrabia pobladł gwałtownie, ale zapanował zaraz nad sobą, i gdy notaryusz skończył opowiadanie, wykrzyknął:
— I cóż mnie obchodzi to wszystko? Walentyna cierpiała, ale nie upadła! Vogel był nędznikiem, ale cień jego hańby nie zaćmił czystego czoła pozostałej po nim wdowy! Przyjmę dziecko samobójcy i kochać je będę, jak moje własne, przez miłość dla matki, którą uwielbiać będę.
— Powtarzam panu, że się nie zgadza.
— Musi się zgodzić, szanowny panie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.