Dramaty małżeńskie/Część druga/XLVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVII.

Lionel de Rochegude, opuściwszy po rozmowie z młodą wdową ulicę Babylon, w dziwnem był usposobieniu moralnem.
To radość, to obawa i niepewność wypełniały z kolei jego duszę.
Bądź co bądź czuł się szczęśliwym z odniesionego zwycięztwa.
Walentyna zgadzała się na małżeństwo, którego tak sobie życzył.
Marzenia jego miały się ziścić nareszcie.
Ale co będzie z matką?
Jakie wrażenie zrobi na pani de Rochegude to wszystko, o czem się dowie?
Czy uwzględni przeszłość Walentyny?
Lionel wmawiał w siebie, że tak będzie, ale niepokój i obawa mieszały jego nadzieję.
Jeżeli hrabina nie potrafi się przezwyciężyć, jeżeli nie zechce podać ręki wdowie po kasyerze, nie zechce jej otworzyć swego serca i nazwać córką swoją, co począć w takim wypadku?
Drżał, myśląc tem.
Przekonanym był, że Walentyna, za nic w świecie nie zechce wejść do rodziny, któraby się jej wstydziła.
Pozostawać w takiej niepewności chociażby przez parę godzin tylko, wydało się niepodobieństwem młodemu człowiekowi.
To też, gdy tylko powrócił do domu, kazał się zaraz zameldować swojej matce.
Pani de Rochegude, zajęta w małym saloniku robótką jakąś, opuściła fotel i uśmiechnięta postąpiła naprzeciw syna.
Ale w chwili, gdy go uścisnąć chciała, zadrżała i spoważniała.
— Co tobie, drogie dziecię? — wykrzyknęła.
— Dla czego pytasz mnie o to, matko? — odrzekł hrabia.
— Boś już nie ten sam, co rano... Widzę na twarzy twojej ślady wielkiego wzruszenia... Musiało cię spotkać coś ważnego... Czy tak?...
— Nie mylisz się, droga matko... jestem istotnie wzruszonym... bo w bardzo ważnej sprawie potrzebuję pomówić z tobą....
— Najchętniej cię wysłucham odpowiedziała z całem przywiązaniem hrabina.
Lionel usadowił matkę w fotelu, zajął miejsce obok, ujął za ręce, przycisnął do ust i głosem pieszczotliwym powiedział:
— Pamiętaj, mateczko, że życie i szczęście moje zawisły od twej odpowiedzi.
— Życie i szczęście! — powtórzyła pani de Rochegude, wstrząsając głową. — O! jeżeliby to tylko odemnie zależało! Ale to nie tak jest, kochany Lionelu.. ludzie młodzi łudzą się bardzo często, przechodzą obok szczęścia, nie dostrzegając go wcale, albo też widzą go tam, gdzie go niema.
— Ja wiem, gdzie jest moje szczęście! — odrzekł hrabia.
— Czyś pewnym tego, drogi synu?
— O! najpewniejszym, mateczko!
— Mówiłeś mi to samo, przed rokiem, a jednakże się myliłeś.
— Nie matko, wcale się nie myliłem!
Pani de Rochegude spojrzała na syna z nieopisanem ździwieniem.
— Jakto? — szepnęła. Co chcesz przez to powiedzieć?
— Że tę, którą kochałem i kocham, a która była straconą dla mnie, Bóg mi powrócił.
Hrabina westchnęła.
Sprawdzały się zatem wczorajsze jej przeczucia.
Lionel chce widocznie mówić znowu o tej strasznej istocie, przez którą o mało życia nie postradał.
Zdawało się biednej matce, że widzi znów dziecko swoje, jak go po spotkaniu z Voglem widziała, bladego, krwią zbroczonego, leżącego na łożu boleści, i pasującego się ze śmiercią.
Nie odpowiedziała ani słowa, nie poruszyła się wcale, zdławiła w sobie przemocą bolesne, jakiego doznała, uczucie.
Lionel udawał, że nie spostrzega, co się w sercu matki dzieje, i rozpoczął opowiadanie
Powiedział hrabinie wszystko, co się poprzedniego dnia od pana Chatelet dowiedział, powtórzył dosłownie rozmowę z Walentyną.
— A teraz — zapytał po skończeniu — uznajesz, kochana matko, że ta nieszczęśliwą istota jest perłą bez skazy? że zasługuje na moje uwielbienie, że bez niej niema dla mnie szczęścia na świecie? Czy zgodzisz się zostać matką ukochanej Walentyny?
Pani de Rochegude, zgnębiona, ale spokojna, podniosła głowę przy ostatniem zapytaniu jedynaka.
W oczach uczuła łzy, na twarzy rumieniec.
— Przebacz mi, drogie dziecię — odrzekła głosem stanowczym, chociaż trochę przyciszonym — przebacz mi przykrość, jaką ci sprawię... Zapytujesz mnie, czy zgadzam się zostać matką tej, której oddałeś serce swoje. Nie mogę zgodzić się na to...
Lionel zbladł.
— Odmawiasz, matko? — wyszeptał.
— Odmawiam.—
— Więc cię nie zdołałem przekonać? Więc przypuszczasz, że jest coś niewytłomaczonego, coś podejrzanego w życiu Walentyny? Nie wydaje ci się ona godną miłości i szacunku?
— Niech mnie Bóg od podobnej myśli ustrzeże — odrzekła pani de Rochegude. — Nie oskarżam jej o nic zgoła. Sądzę owszem, że miłość twoja nie jest wcale przesadzoną, że pani Vogel posiada rzeczywiście te wszystkie przymioty, jakie jej przypisujesz..
— Ale pomimo to odmawiasz?
— Bo muszę.
— Dla czego? Zgodziłaś się wszakże przed rokiem!
— Za najważniejszą przeszkodę uważam honor nazwiska! Sama wszakże Walentyna dostarczyła ci argumentów przeciwko sobie. Hrabia de Rochegude mógł bez ujmy dla siebie zaślubić pannę de Cernay, ubogą, nieznaną sierotę, zarabiającą pracą rąk własnych, na utrzymanie — ale nie może on brać za żonę milionowej wdowy po kasyerze fałszerzu, o którego dziwnej egzystencyi i samobójstwie rozpisywały się wszystkie dzienniki francuzkie! Nie wolno mu z nazwiskiem Rochegude łączyć nazwiska tak pohańbionego! Pani Vogel przyznała to otwarcie sama. Jakżeżbym ja mogła się zgodzić?
— Matko — zapytał Lionel złamanym głosem — czy to wyrok twój nieodwołalny?
— Tak, moje dziecko, stanowczo nieodwoalny. Możesz nie zważać na mnie, boś jest pełnoletnim, ale ja nigdy zezwoleniem swojem nie przyłożę ręki do sponiewierania czystego i szanowanego nazwiska, którego jesteś przedstawicielem.
Lionel zerwał się z miejsca.
Tak, jak przy początku rozmowy, ujął ręce matki i drżąc, do ust je przycisnął.
— Jestem synem posłusznym, — wyszeptał — nie sprzeciwię się woli twojej i żegnam cię, matko.
Powiedział to tak dziwnym głosem, że pani de Rochegude zadrżała również i, podniosła się żywo.
— Gdzie idziesz? — wykrzyknęła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.