Dramaty małżeńskie/Część druga/XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Słysząc Lionela, mówiącego o samobójstwie, Walentyna zadrżała.
— Panbyś to uczynił?... — wykrzyknęła przerażona.
— Uczynię bez wahania — odrzekł hrabia.
— Toby zbrodnią było jednakże.
— Wiem o tem dobrze.
— I to ja popchnęłabym pana do niej?...
— Cóż to panią może obchodzić? Żeby mnie przywiązać do życia, wystarczało jedno słowo, któregoś mi pani odmówiła!...
— Niesprawiedliwyś pan i okrutny!... Jeżeli odpycham to wielkie szczęście, jakie mi ofiarujesz, to dla pana... jedynie.
— Czcze to słowa, szanowna pani.
— Nie wierzysz mi pan?...
— Nie wierzę!...
— Jakże mam panu dowieść mojej szczerości?...
— Nie sil się pani na to...
— Co mam zrobić, Boże? Co mam zrobić?...
— Pozwolić mi umrzeć spokojnie... Żegnam panią... Bądź szczęśliwą, oto ostatnie życzenie moje.
Lionel zawrócił ku drzwiom.
Walentyna rzuciła się, żeby go zatrzymać.
— Odchodzisz pan!... — krzyknęła.
— Odchodzę... Wypowiedzieliśmy już sobie wszystko... pilno mi skończyć ze sobą.
— Lionelu... — szepnęła młodu kobieta, głosem, zaledwie dosłyszanym...
— Pani?
— Pozostań... błagam cię...
— Po co?... Powtarzam pani, że za dużo już wycierpiałem... Nie mam już ani siły, ani odwagi... Nie chcę przedłużać cierpień moich...
— Czy nie rozumiesz, że zabijając siebie i mnie zabijasz! czy nie odgadujesz, że cię kocham?...
— Pani mnie kochasz? — powtórzył hrabia.
— Z całej duszy...
— Gdybyś mnie kochała, to zostałabyś moją żoną... Nie, pani mnie nie kochasz!...
Walentyna zaledwie mogła się na nogach utrzymać.
Oparła główkę a ramieniu pana de Rochegude, zarzuciła mu ręce na szyję i wyszeptała:
— Czyż ja odmawiam?... Nie... nie... nie... Rozkazuj, a będę posłuszną... Jeżeli mam cię okupić... rozporządzaj mną... jak ci się żywnie podoba.
— Drogie, ukochane dziecię!... — wykrzyknął hrabia, przyciskając Walentynę do serca — okupiłaś już wszystko i kazałaś zapomnieć o wszystkiem! O! teraz nie chcę już umierać... Szczęście odtąd mamy przed sobą... Nie umknie nam już ono...
Są uczucia tak potężne, że żadne słowa nie zdolne ich wyrazić.
Po wyznaniach Lionela i Walentyny zapanowało chwilowe milczenie.
Po raz pierwszy pan de Rochegude złożył pocałunek na czystem czole ukochanej.
Walentyna bezwiednie płakała.
Wielkie łzy jedna po drugiej spadały z długich rzęs, ale nie było w nich żadnej już goryczy.
Lionel przerwał milczenie.
— Zgodziłaś się zatem zostać moją narzeczoną...
Anielskie dziecię uśmiechnięte i pomieszane, wysunęło się z objęć hrabiego i odrzekło:
— Nie cofnę danego słowa, ale kładę pewne, jeżeli nie warunki, to przynajmniej zastrzeżenia.
— Jakie?... — zapytał zaniepokojony trochę Lionel.
— Pragniesz, nieprawda — ciągnęła Walentyna — żeby ta, co zostanie twoją żoną, otoczoną była powszechnym szacunkiem?...
— Nikt bardziej od ciebie nie zasługuje na ten szacunek i potrafię go nakazać...
— Szacunku nie można nakazywać, mój przyjacielu... Trzeba sobie zasłużyć na niego... nietaktownem postępowaniem można go stracić na zawsze...
— Do czego prowadzisz, moje dziecię?... — — zapytał Lionel.
— Do tego, że przyszła hrabina da Rochegude, nie może zostać skompromitowaną...
— Przez kogóż byłabyś skompromitowaną, wielki Boże?..
— Przez ciebie samego...
— Jabym cię skompromitował? Ja? A to jakim sposobem?...
— Przez wizyty swoje...
— Czy zamierzasz pozbawić mnie swojego widoku?
— Taki mam zamiar. Moje trudne i fałszywe położenie, jak również najściślejszy konwenans, nakazują nam stanowczo, przez kilka miesięcy żyć zdala od siebie... Gdzieś był, gdyś się dowiedział o mojem wdowieństwie?
— W małem prowincyonalnem miasteczku, w którym pułk mój stoi garnizonem.
— A więc trzeba powrócić do tego miasteczka...
— Nie potrafię... Nie zdobędę się na to nigdy...
— Kiedy kto chce, wszystko zrobić potrafi... A zresztą, nie będziesz znów tak bardzo godnym pożałowania!.. Chociaż będziemy zdala od siebie, dusze nasze i nasze myśli zawsze będą ze sobą!... Wiesz już, że cię kocham... Pisuj do mnie, bo te listy twoje, będą mi pociechą w odosobnieniu, a odpowiedzi będą z pewnością tym razem nie dziełem fałszerza...
Wymieniwszy ostatnie słowa, Walentyna zaczerwieniła się mocno.
Niechcący, wywołała najprzykrzejsze wspomnienia z przeszłości, przypomniała zbrodnię Hermana Vogla, popełnioną w tym celu, ażeby i ją z Lionelem rozdzielić.
Ale żeby zatrzeć niemiłe wrażenie, śpiesznie zaraz dodała:
— Czy zdołałam cię przekonać? Czy się za stosujesz do mojego żądania?...
— Wiesz dobrze, że uczynię wszystko, co mi rozkażesz...
— Odjeżdżasz zatem?...
— Skoro sobie życzysz tego — odjadą.
— Kiedy?...
— Kiedy ci się żywnie podoba.
— W takim razie opuścisz Paryż, gdy spełnisz, o co cię prosić będę...
— Jakąkolwiek będzie ta prośba, uczynię jej zadość z pewnością. O cóż zatem chodzi?...
— Przed rokiem — zaczęła Walentyna — matka twoja, lubo inne zupełnie miała co do ciebie zamiary, zgodziła się jednakże na nasze połączenie — czy prawda?...
— Tak, chociaż cię nie znała wcale...
— Czy wie wszystko, co się w ciągu tego roku zdarzyło?...
— Wie to tylko, że odmowa twoja, zdruzgotała mi życie... Milczałem... ukrywałem ranę mojego serca... a matka przez szacunek dla boleści mojej o nic mnie nie pytała...
Walentyna mówiła dalej:
— Tak samo dziś, jak dawniej, nie chciałabym wchodzić w rodzinę waszę wbrew woli hrabiny de Rochegude; to jedyna duma moja... i sądzę, że uzasadniona...
— Ależ! — wykrzyknął Lionel — skoro matka się zgadzała...
— Położenie moje zmieniło się odtąd bardzo — przerwała młoda kobieta. — Przed rokiem byłam panną de Cernay, córką rodziny zubożałej, ale uczciwej... dziś... jestem wdową po przestępcy i mam zostać matką... Czy hrabina przyjmie bez ogromnej boleści te nowe a opłakane warunki, o których nie umiem mówić bez trwogi. Miliony, jakie posiadam, nic a nic zgoła nie znaczą, pieniądz nie ratuje nadwerężonego honoru...
Lionel chciał coś odpowiedzieć — ale mu nie pozwoliła Walentyna.
— Nie odpowiadaj mi — rzekła — ale wyznaj pani de Rochegade, całą prawdę... nic a nic nie ukrywając, a potem powróć jak przed rokiem, aby mi powiedzieć, że przyjmuje mnie za córkę... Zamienimy przysięgę i odjedziesz z obrazem moim w duszy, a ja tu pozostanę z myślą wyłącznie o tobie...