Dramaty małżeńskie/Część druga/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dobijam do celu! — mruczał prusak — straszna niepewność, dręcząca mnie od tak dawna, ustąpi nareszcie...
Wiemy, do jakiego celu dążył kasyer Jakóba Lefevre: chciał się dowiedzieć, czy Maurycy Villars zostawił rozporządzenie jakie piśmienne, a w danym razie, zniweczyć wszystko, coby miało do testamentu jakiekolwiek podobieństwo.
W głębi pokoju, pomiędzy dwoma oknami, stało eleganckie biurko z drzewa różanego, wykładane blatami z porcelany sewrskiej.
Herman wiedział, że w tem biurku złożone są wszystkie najważniejsze papiery wuja jego żony.
Przed kilku dniami, w obecności jego, otwierał starzec do tego biurka kluczykiem mikroskopijnym, zawieszonym pomiędzy brelokami zegarka...
Zegarek i portmonetka leżały obok łóżka na stoliczku,
Dwie lampy i świece płonące w kandelabrze jasno pokój oświecały.
Zdawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by pobiedz do biurka, otworzyć je i przepatrzeć to, co w sobie zawiera; ostrożność jednak powstrzymywała Hermana od zbyt prędkiego wzięcia się do roboty.
Potrzeba było nie dać się złapać na gorącym uczynku...
Potrzeba było zatem czekać...
Usiadł przy łóżku i miał w sobie dość okrutnej odwagi, aby patrzeć w twarz człowieka, którego popchnął do grobu...
Maurycy leżał nieruchomo na łożu, z którego powstać już nie miał.
Śmierć naznaczyła go już swem piętnem.
Słabiuchne tylko drżenie powiek świadczyło, że duch kołatał się jeszcze w nędznem ciele.
Herman siedział tak przez pół godziny.
Potem wstał i przeszedł do sąsiedniego pokoju.
Zastał w nim lokaja rozciągniętego na kanapce i chrapiącego dość głośno.
— Józefie! — przemówił szeptem prusak, trącając w ramię śpiocha.
Służący zerwał się i trąc oczy bąkał:
— Czy pan baron potrzebuje czego?... Czy nieszczęście nadchodzi?...
— Jeszcze nie — odparł Vogel — biedny twój pan jednakże skończy lada chwilę... Słyszałeś przecie wyrok doktorów...
— Może pan baron chce, ażebym także czuwał?...
— Niema potrzeby... Sam spełnię bolesną powinność, jaką na mnie wkłada obowiązek przyjaźni... Będziesz potrzebował zająć się rano wielu rzeczami, musisz więc mieć umysł wypoczęty... Godzina druga po północy... idź połóż się, prześpij do szóstej rano, a potem przyjdź do mnie...
— Pan baron pozwala mi odejść?
— Nietylko pozwalam, ale nakazuję po prostu...
— Odchodzę tedy... Gdyby obecność moja była potrzebną, dosyć pociągnąć za sznur przy łóżku... Przybiegnę natychmiast... bo się położę w ubraniu...
— Dobrze, chociaż nie będziesz na pewno potrzebny... Śpij spokojnie... O szóstej zadzwonię na ciebie...
Lokaj posunął się do wyjścia, ale zaraz powrócił jeszcze.
— Czy pan baron pozwoli mi zanieść do siebie prośbę?
— I owszem, słucham...
— Pan Villars był panem, jakich mało... Tracę miejsce doskonałe... Jestem w rozpaczy... Gdyby pan baron chciał mnie przyjąć do siebie i dał takie same zasługi, byłoby to wielką dla mnie łaską...
— Nic w tem niema niepodobnego... Zobaczymy...
— Dziękuję panu baronowi, stokrotnie z góry dziękuję... Będę się starał dogodzić zawsze panu baronowi...
Po odejściu służącego, Herman Vogel wrócił do pokoju sypialnego, pozamykał drzwi na klucze, i spokojny, że go nikt nie zejdzie, wziął świecę i zbliżył się de łóżka.
Podczas krótkiej jego nieobecności, ustało nawet słabe drżenie powiek... Maurycy wyglądał już jak nieboszczyk.
Kasyer wziął małe lusterko, leżące na stole przy łóżku, i przytknął do ust wpół otwartych.
Lusterko pozostało czyste, żadna para nie zaćmiła jego przejrzystości.
Morderca bez wahania rozpiął koszulę swej ofiary i położył rękę na piersiach... Serce nie biło już wcale.
— No, teraz już skończył na dobre! — pomyślał nędznik. — On umarł, a ja żyję i jestem bogatym...
W chwilę potem otworzył biurko i zaczął papiery przeglądać.
Nie wiele było takich, które mogły zająć Hermana, wszystkiego dwa i te chciwie odczytywał.
Pierwszy dokument podpisany ręką Maurycego Villars, a zatytułowany „Stan mojego majątku,“ obejmował spis obligacyj kolei żelaznych francuzkich i zagranicznych, oraz innych papierów wartościowych towarzystw przemysłowych pierwszorzędnych.
Ogół majątku zawartego w powyższych papierach, przechodził wartość sześciu milionów.
Drugi dokument był kopią świadectw banku francuzkiego, gdzie te wszystkie akcye były złożone.
Herman drżał z radości, mówiąc sobie, że całe to mienie, tak łatwe do zamiany na gotówkę, znajdzie się niezadługo w jego rękach, i że dzięki temu, zamiast runąć w przepaść, zostanie ocalony i będzie milionerem...
W jednej z szufladek były rachunki już uregulowane i książeczka z czekami.
Druga zawierała kilka rulonów złota i kilkanaście biletów bankowych, których kasyer bał się dotknąć.
Lecz testamentu nigdzie ani śladu...
Nigdzie ani brulionu, ani żadnej notatki naprowadzającej na domysł, żeby nieboszczyk chciał ostatnią wolę swoję oblec w formy prawne.
Vogel zamknął biurko, otworzył drzwi z zamków, usiadł napowrót przy łóżku i śnił na jawie sny złote.
Parę minut przed szóstą pociągnął za sznur od dzwonka.
Lokaj stawił się z fzyognomią zastosowaną do okoliczności...
— Skonał już, mój drogi przyjaciel — rzekł Herman łzy obcierając. — Udaj się co prędzej do sędziego pokoju tego okręgu, oświadcz, jako pan twój umarł i zażądaj, ażeby co rychlej położono pieczęcie na własności nieboszczyka... Nie znam sukcesorów pana Villars, lecz trzeba praw ich pilnować...
Pomimo, żem okrutnie zmęczony, nie ruszę się ztąd aż do przybycia sędziego pokoju i urzędników
O ósmej rano, podczas gdy sędzia w towarzystwie pisarza i doktora kładł pieczęcie na różnych sprzętach, szafach i biurkach nieboszczyka, mąż Walentyny opuszczał pałacyk przy ulicy Amsterdamskiej i wskoczywszy do fiakra, kazał się wieźć na ulicę Montmartre pod nr. 131.
Wiemy, że do pana Rocha miał Vogel wolny wstęp, o każdej godzinie dnia i nocy.
— Widzę z twarzy twojej, kochany klijencie, iż stało się coś nowego! — wykrzyknął prawnik na powitanie.
— Stało się coś bardzo ważnego! — odparł Vogel — Maurycy Villars umarł dziś w nocy...
— Czy jesteś tego pewnym?
— Byłem przy tem... Pieczętują wszystko u nieboszczyka mojego wuja...
— Testament jest?
— Niema...
— Zkąd wiesz?
— Szukałem wszędzie i... nic nie znalazłem.
— Wyśmienicie... Zręczny z ciebie ptaszek! Winszuję, serdecznie winszuję...
— Czas nagli... co teraz robić?...
— Zaraz ci powiem...