Dramaty małżeńskie/Część druga/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Fizyognomia notaryusza wyrażała ździwienie niepomierne.
— Klijent mój — zaczął po chwili — nie mówił mi nigdy o siostrze...
— Pani de Cernay wyszła za mąż wbrew woli swojego brata — odpowiedział Vogel — z tego powodu brat gniewał się na nią i niechciał o niej słyszeć...
— Czy wiedział o istnieniu siostrzenic?
— Prawdopodobnie wiedział, ale nie śmiem za to ręczyć...
— Czy sieroty są bogate?
— Biedne zupełnie...
— A jednak matka powinna była posiadać jakiś majątek.
— Ojciec de Cernay stracił wszystko i w dodatku życie sobie odebrał z rozpaczy.
— Pomimo, że nic nie miała, ożeniłeś się pan ze starszą panną de Cernay! — zauważył pan Chatelet — to bardzo pięknie! to szlachetnie z pańskiej strony!
— Nie sądzę, abym zasługiwał z tego powodu na pochwałę — zauważył Vogel.
— Dla czegóż?
— Bo zrobiłem, jak każdy człowiek z sercem zrobić powinien. Panna Walentyna była osobą dobrą i piękną. Pokochałem ją. Została moją żoną, a teraz całe moje życie, wszystkie siły poświęcam na to, aby ją szczęśliwą czynić.
Notaryusz, wzruszony do głębi szczeremi słowami swego gościa, ujął rękę kasyera i zawołał:
— Szczęśliwym, że poznałem szanownego pana. Dziś tak trudno o ludzi serca.
Herman skłonił się skromnie.
Po chwili milczenia pan Chatelet zaczął znowu:
— Zapewne nie przyszedłeś pan do mnie po to tylko, aby mnie powiadomić o śmierci mego klijenta. — Jakiż jest tedy drugi powód pańskiej wizyty?
— Czy pan się nie domyślasz?
— Nie.
Vogel zrobił minę zakłopotaną.
— A jednak powód ten, zdaniem mojem, wskazuje samo położenie rzeczy — odpowiedział. Dziś wieczorem, lub jutro rano przedstawię panu metrykę i akt ślubny, oraz akt zejścia pani de Cernay z domu Villars, a mojej świekry; dołączę także metrykę mojej żony i akt nasz ślubny.
— Dla czego chcesz mi pan złożyć te papiery? — zapytał notaryusz.
— Ażeby dowieść panu, że pani Vogel i jej siostra są rodzonemi siostrzenicami pana Villars.
— Ależ ja nie wątpię o tem, proszę pana.
— Sądzę, że papiery, o których mówię, potrzebne panu będą, jeżeli raczysz wziąć w opiekę interesy pani Vogel.
— Czyż byłyby zagrożone?
— Nie mówię tego, lecz pan Villars, według wszelkiego prawdopodobieństwa, umarł bez testamentu, sądzę zatem, że potrzeba będzie dochodzić praw do spadku po nim.
Notaryusz przerwał małżonkowi Walentyny.
— Przepraszam — rzekł — ale chcę sprostować co rychlej pomyłkę pańską.
— Pomyłkę, jaką?
— Wyraziłeś pan przypuszczenie, że Maurycy Villars umarł bez testamentu.
— Cóż z tego?
— Że się pan mylisz, szanowny panie. Pan Villars pozostawił testament.
Te kilka słów raziły jak piorunem Hermana.
Zbladł jak chusta.
— Zostawił testament?... — wybełkotał niewyraźnie. — Maurycy pozostawił testament?
— Ależ tak, panie.
— Jesteś pan pewnym?
— Jak najpewniejszym. Tydzień temu mój szanowny klijent, przewidując zgon swój widocznie, oddał mi własnoręcznie spisaną ostatnią wolę swoję. Zamknąłem dokument do kasy i tam się znajduje.
— A co w nim jest? — zapytał Vogel gwałtownie.
— Szczególne pytanie! — mruknął notaryusz obrażony — zkąd ja mogę to wiedzieć? Testament jest własnoręcznie napisany, a zapieczętowany trzema herbowemi pieczęciami nieboszczyka; redagując go, nie pytał on mnie wcale o radę. Zresztą, gdybym nawet wiedział cośkolwiek, to i tak zachowałbym milczenie.
Fizyognomia męża Walentyny zmieniła się do niepoznania.
Powieki mu nabrzmiały i zaczerwieniły się raptownie.
Duże krople potu z czoła spływały.
— Panie, panie! — zawołał notaryusz przelękniony — co panu jest, mdlejesz chyba. — Może szklankę wody?
Vogel zrobił wysiłek nadludzki, aby nieco krwi zimnej odzyskać.
— Dziękuję — rzekł — stokrotnie dziękuję. W pierwszej chwili niespodzianej wiadomości, nie byłem w stanie zapanować nad sobą. Lecz to już przeszło. Powróćmy do testamentu... jako mąż jednej z sukcesorek w prostej linii, ciekawy jestem poznać rozporządzenie wuja. Czy mógłbyś pan otworzyć je i dać mi do przeczytania?
Notaryusz sądził, że go słuch myli.
— Nie, nie — zawołał — nie!... to czyste niepodobieństwo!... prawo na nic podobnego nie pozwala.
— Nie znam prawa zupełnie — odpowiedział Herman.
— To bardzo źle, mój panie. Nikomu nie wolno tłomaczyć się nieznajomością praw obowiązujących. Kodeks cywilny wyraźnie mówi: „Testament własnoręczny, zanim zostanie wprowadzony w wykonanie, winien być złożonym prezesowi trybunału cywilnego, w obecności którego otworzyło się postępowanie spadkowe. Prezes spisze protokuł o stanie dokumentu, i sam złoży go w ręce notaryusza przez siebie delegowanego.“ — Widzisz pan, że to jasne, jak na dłoni.
— Rzeczywiście, bardzo jasne — powtórzył Vogel ponuro i dodał: — Pozwól mi pan na jedno jeszcze zapytanie: Kiedy mianowicie przedstawisz prezesowi testament Maurycego Villars?
— Dziś zaraz — odparł notaryusz. Za godzinę będę w sądzie. Prezydent po dopełnieniu formalności przepisanych, prawdopodobnie złoży go w moje ręce. Bądź pan pewnym, że natychmiast doniosę panu o tem, co cię tak bardzo interesuje.
— Dziękuję panu.
— Daj mi pan swój adres. Ah! nie potrzeba, wypisany jest na pańskim bilecie, jaki wręczył mi starszy dependent. Nie trać pan nadziei, panie Vogel... Bardzo możebnem jest, że pan Villars, który w gruncie zacnym był człowiekiem, nie chciał córek karać za winy matki. Mam przekonanie, żą pani Vogel i jej siostra odziedziczą majątek ich wuja.
Podczas tej przemowy prawnika, Vogel myślał w duszy:
— A gdybym tak rzucił się na tego człowieka? A gdybym go zdusił, nie dając mu czasu krzyknąć nawet i gdybym wziął klucze z jego kieszeni, otworzył kasę i porwał papier przeklęty?
Przez jakie ćwierć minuty, żaden notaryusz nie był tak blizkim śmierci gwałtownej, jak nim był elegancki pan Chatelet.
Vogel podnosił się już z chęcią schwycenia go za gardło..
Refleksya go atoli powstrzymała.
Przypuściwszy, myślał, że usiłowanie morderstwa zostanie skutkiem uwieńczone, czyż mogę być pewnym, że zdołam otworzyć kasę, nie znając zamku, czy znajdę testament, ukryty pomiędzy masą zapewne papierów, podobnych do siebie?
Byłoby głupstwom narażać się na śmierć pod mieczem katowskim i w dodatku napróżno? Wstał z krzesła i wziął kapelusz.
— Dziękuję panu za łaskawe przyjęcie — rzekł. — Liczę na pańską obietnicę i proszą o wiadomość jak najprędzej.
— Bądź pan pewnym, że nie każę ci czekać długo.
Vogel skłonił się i wyszedł.
Pan Chatelet zaczął się domyślać, że ma przed sobą zręcznego komedyanta, który ożenił się z panną de Cernay nie dla jej pięknych oczu, lecz dla sukcesyi po Maurycym Villars.
Herman przeszedł biura i ze schodów schodził krokiem automatycznym.
Na trotoarze zatoczył się jak pijany.
W głowie mu sie plątało kompletnie.
— Ah! — mruczał w przystępie wściekłości — tym razem wszystko stracone... stracone z własnej mojej winy! — Nędzny starzec nie zostawił ani szeląga siostrzenicom swoim, o których istnieniu nawet nie wiedział, dziedziczką zaś, odgaduję to, przeczuwam, przysięgam na to, ustanowił Adę Bijou!... Sześć milionów dostanie ladacznica, którą w mojem głupiem zaślepieniu sam podstawiłem niedołędze! Gdybym był kawalerem, ożeniłbym się z Adą!... Ale i tej nawet szansy nie mam obecnie!... O jakiż przeklęty osioł ze mnie!... Miałem Karela Laurent pod ręką... Trzeba było sfabrykować testament, zaopatrzeć go w datę wczorajszą i podrzucić w jakim kącie pokoju Villarsa. Było to jasnem jak słońce, a ja tego nie zrobiłem.
Następnie mówił sobie:
— Wszystko przepadło, przepadło bez ratunku!... przepadło z mojej własnej winy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.