Dramaty małżeńskie/Część druga/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zapytanie notaryusza: „Kogóż tu nazywają panom baronem?“ ździwiło do tego stopnia lokaja i tapicera, iż obaj spojrzeli na pana Chatelet, dla przekonania się, czy zmysłów nie postradał.
Herman, nie mogąc odbić ciosu, jaki niespodzianie uderzył, stracił zupełnie przytomność.
Nie uszło to uwagi pana Chatelet; podejrzenia, jakie powziął, zaczęły nabierać pewności, postanowił zaraz zatem dojść prawdy koniecznie.
Zwrócił się do służącego, stanął pomiędzy nim a Hermanem i głosem urzędowym zapytał.
— Ty mi otwierałeś drzwi... ty mnie wprowadziłeś tu... Wiedz zatem, że przybyłem w interesie urzędowym i nie mam do marnowania czasu napróżno... Prowadź mnie natychmiast do twego pana.
— Niema wątpliwości, że to waryat! — pomyślał służący, a głośno odpowiedział, wskazując na Hermana: Ależ panie, to jest mój pan przecie...
— Więc to jest rzeczywiście baron de Précy? — zapytał pan Chatelet.
— Tak, proszę pana, to pan baron de Précy, mój pan... prawdziwie...
Vogel przerwał lokajowi.
— Odejdź! — rzekł głosem drżącym. — Panie Rodier, zacznij czynność swoję od sypialnego pokoju, bardzo proszę... Przyjdę tam za chwilę...
— Dobrze, panie baronie — odparł tapicer, rzucając na Vogla dziwne spojrzenie — dobrze, ocenię wszystko najsumienniej...
Maż Walentyny pozostał sam z notaryuszem.
— No dalej panie — przemówił ten ostatni — wytłómacz się, co to wszystko znaczy?... Kim pan jesteś naprawdę?
Vogel chciał zaimponować zuchwalstwem.
— A panu co do tego? — Odpowiedział. — Jakim prawem zadajesz mi podobne pytania?
— Co mi de tego? — zawołał Chatelet — a wiesz, mój panie, że pyszną jest bezczelność twoja. Jakto?... przed dwoma dniami przyszedłeś do mego biura, jako kasyer zacnego domu bankierskiego... nazwałeś się Hermanem Voglem... powiedziałeś, żeś żonaty z siostrzenicą jednego z najbogatszych moich klijentów; nazajutrz, po śmierci tegoż klijenta, dopominałeś się spadku po nim w imieniu twojej żony, a dzisiaj ja znowu, mając w ręku testament, w którym Maurycy Villars cały swój majątek zapisał baronowi de Précy, ja przyszedłszy tutaj, aby zobaczyć się z obdarowanym, znajduję pseudo-barona de Précy, w pańskiej osobie!... To daje mi prawo zapytania, kim pan jesteś rzeczywiście?... a ktoś inny, mający szerszą w tym względzie władzę, powtórzy panu wkrótce to pytanie... zaręczam....
Groźba była wyraźną, Herman ją doskonale zrozumiał.
— Błagam pana — szepnął — racz pan mówić trochę ciszej:
— Dobrze, ale odpowiadaj pan, tylko szczerze!
— Gotów jestem...
— Kto pan jesteś naprawdę?
— Herman Vogel...
— Kasyer banku Jakóba Lefevre?
— Tak, panie...
— Mąż panny de Cernay?
— Mogę w tej chwili udowodnić to aktem ślubnym...
— Cóż zatem znaczy nazwisko de Précy? co znaczy tytuł barona?
— To, proszę pana, mistyfikacya... pseudonim przybrany...
— W jakim celu?
— W celu zamydlenia ludziom oczu... Cóż w tem tak znowu złego?... Nazwisko, tytuł i to mieszkanie służyły mi do przyjmowania pięknych przyjaciółek.
— Po ożenieniu się pańskiem?
— Nie, proszę pana! — Przedtem, gdym był kawalerem...
— Apartament przy ulicy Boulogne... kobiety z półświatka... mieszkanie przy ulicy Pépinière, wszystko to strasznie drogo kosztuje! — mruknął Chatelet — musisz pan chyba być bardzo bogatym?
— Pobieram pensyę wysoką...
— I ta panu wystarczała?
— Z dodatkiem zaciąganych pożyczek... Mówiąc między nami, liczyłem zawsze na sukcesyę po Maurycym Villars...
— I starałbyś się był odebrać ją pod nazwiskiem barona de Précy, gdybym nie odkrył przypadkiem prawdy...
— Tego nigdy nie byłbym uczynił, przysięgam panu! — zawołał Vogel.
— Nie do mnie należy sądzić pana — odrzekł notaryusz — sumienie atoli wkłada na mnie dwa obowiązki, i spełnię je święcie...
— Dwa obowiązki? — powtórzył Herman machinalnie.
— Oświadczę, gdzie należy, jako baron de Précy, spadkobierca generalny Maurycego Villars nie istnieje i nie istniał nigdy, to raz, a powtóre uprzedzę bankiera Jakóba Lefevre o podwójnym sposobie życia, jakie kasyer jego prowadzi.
— Czy panbyś to zdolnym był uczynić? — jęknął Vogel.
— Sumienie mi tak postąpić nakazuje. Jeżeli Jakób Lefevre, po dowiedzeniu się, że w godzinach pobiurowych jesteś pan baronem de Précy, nie przestanie powierzać ci kluczów od kasy, będzie przynajmniej postępował z całą świadomością rzeczy.
— O, panie! miej litości — rzekł Herman, składając obłudnie ręce.
— Nie znam litości w podobnych razach — odparł notaryusz. Przyznaję też, że jej pan wcale we mnie nie wzbudzasz. Sprawki, jak pańskie, kończą się zawsze w policyi poprawczej. „Gazeta Sądowa“ podaje częste szczegóły o wesołych kasyerach — co w dzień siedzą przy biurkach, a wiezorem panów udają. Tacy jegomościowie czerpią z kasy pryncypałów i są najprzyjemniejszymi ludźmi w świecie, dopóki ich agenci policyjni nie przyłapią. Wtedy następuje zmiana gwałtowna, wtedy piękni panicze, rozbijający się w towarzystwach podejrzanego high-lifu, kończą karyerę po za więziennemi kratami!... Oto ich przeznaczenie. Żegnam pana barona i zostaję dlań z poważaniem, na jakie zasługuje.
Elegancki notaryusz wykręcił się na pięcie ze swobodą światowca, wyszedł i drzwi zamknął za sobą.
Vogel nie myślał go zatrzymywać.
Ale gdy pan Chatelet mijał przedpokój, zastąpił mu lokaj drogę.
— Proszę pana — rzekł — pozwoliłem sobie słuchać przed chwilą podedrzwiami i dowiedziałem się, że mój pan nie jest ani „Précym“, ani „baronem“... Szacunek dla siebie samego nie pozwala mi zostawać dłużej w obowiązku u osoby tak dwuznacznej... ośmielam się zatem zasięgnąć rady szanownego pana notaryusza...
— W jakim względzie?
— Co do zasług moich... Należą mi się za rok cały! Jakim sposobem wydobyć je od tego pana?
— Nie wiem nic i nie mogę tem się kłopotać! — odparł notaryusz, wzruszając ramionami, i pozostawiając sługę zgorszonego okrutnie.
Herman rozmyślał tymczasom:
— Chatelet gotów jest naprawdę zdemaskować mnie przed Lefevrem! Ale cóż mnie to obchodzi? Niech tam sobie burza wybuchnie. Zanim piorun uderzy, będę już ztąd daleko!
Drzwi sypialni uchyliły się lekko i ukazał się tapicer z obliczem chytrem, zuchwałem.
— A! to tak rzeczy stoją — pomyślał sobie, bo słuchał także podedrzwiami. — Wyśmienicie! Wyzyskam położenie, o ile tylko się da...
— Cóż, panie Rodier, dużo tam masz jeszcze do roboty? — zapytał Vogel.
— Uważam, że niepotrzebne mi jest taksowanie mebli — odpowiedział ozięble tapicer. Nie mogę kończyć interesu, za jakim tu przyszedłem.
— Dla czego?... — mruknął kasyer osłupiały.
— Nie chcę i nie mogę prowadzić interesów nieczystych... Muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia, muszę zapisać do księgi nazwisko sprzedawcy, bo tego i prawo nawet wymaga...
— A zatem?
— Jakież nazwisko mógłbym zapisać dzisiaj?...
— Moje własne naturalnie.
— Które z dwóch mianowicie?
— Zuchwalcze!
— Radzę panu mówić ciszej. Ja wszystko słyszałem... rozumiesz pan... wszystko słyszałem...