Dramaty małżeńskie/Część druga/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

List ten wypadł z rąk Hermana.
Podniósł go i odczytał po raz drugi.
— Czyż ja śnię! — mruknął. — Wiadomość... i to wiadomość wielkiego znaczenia dla barona de Précy! Co to znaczyć może? Napróżno umysł wysilam... Czyż mogę zapytać o to notaryusza Ohatelet. Wie on, że jestem kasyerem Voglem... A jednak muszę zdobyć klucz do rozwiązania zagadki! muszę za jakąbądź cenę! Co robić? Jak postąpić? Ah! to oszaleć można!...
Herman był właśnie w tem miejscu gorączkowego monologu, gdy rozległ się dzwonek w przedpokoju.
Mąż Walentyny nadstawił uszu.
— Tapicer — pomyślał.
Służący wszedł do pokoju.
— Osoba, na którą pan baron oczekiwał, czeka w salonie. k
— Dobrze... Zaraz idę...
Zamierzał wyjść do nowoprzybyłego, gdy w tem nowa myśl zaświeciła mu w głowie.
— Znalazłem sposób — rzekł prawie głośno. Poślę Karola Laurent na ulicę Choiseul. Niech się on jako baron de Précy przedstawi. Notaryusz powie mu, o co chodzi... Potem zobaczę, jak mam postąpić, teraz skończmy z tapicerem.
Otworzył drzwi do salonu, przestąpił próg i stanął jak wryty.
Łatwo nam przyjdzie zrozumieć osłupienie łotrzyka, gdy się dowiemy, że zamiast tapicera, ujrzał przed sobą pana Chatelet we własnej osobie.
Zacny urzędnik był niemniej od Hermana ździwiony.
— Pan Vogel tu? w tym domu? — zawołał. — Więc pan znasz barona de Précy?
Te kilka słów wróciły trochę przytomności kasyerowi, dały mu nadzieję uratowania położenia.
— Znam go dobrze i oddawna — odpowiedział.
— A zatem, wie on pewnie od pana o wszystkiem, o czem ja osobiście powiedzieć mu nie mogłem, z powodu, że nie był u mnie... Kochany panie Vogel, żal mi szczerze pana... Powiedziałeś pan już baronowi o tem, co go spotkało, wszak prawda?
Herman czuł ciemność coraz czarniejszą do koła siebie.
Tracił grunt pod nogami, nic nie rozumiał, nic nie pojmował.
— Nie wiem, co pan chcesz powiedzieć — jąkał — a raczej nie rozumiem pana wcale.
— Jakto, nic pan nie wiesz? — Jakimże sposobem? A moje wczorajsze zawiadomienie?
— Jakie zawiadomienie? — zapytał Herman, patrząc na swego interlokutora wzrokiem błędnym.
— Pisałem do pana wczoraj wieczorem na ulicę Pépinière... pod adresem wskazanym na pańskim bilecie wizytewym... Jeden z moich dependentów sam osobiście list ten odnosił...
— A, teraz wszystko pojmuję. W tej chwili ze wsi wróciłem. Przyjechałem tutaj, nie wstępując do siebie. Co było w liście pańskim?
— Bardzo zła wiadomość, panie Vogel.
— Pan Villars wydziedziczył siostrzenice?
— Niestety!
— Na korzyść kokoty, nazwiskiem Ada Bijou, nieprawda?
— Zkąd znowu? — odparł pan Chatelet. — Ta panna otrzymała legat, prawie nic nieznaczący...
— Któż jest zatem spadkobiercą ogólnym? — zapytał Vogel.
— Obecność moja w tym domu powinna pana objaśnić... Ogólnym spadkobiercą jest przyjaciel pański, który według brzmienia testamentu, był także najukochańszym przyjacielem nieboszczyka... Jednem słowem, jest nim baron de Précy...
Słysząc wymówione to nazwisko, Herman wpatrzył się w notaryusza jak obłąkany.
Zaczął się śmiać nerwowo śmiechem potępieńca, cofnął się i zatopił ręce we włosach...
Czyż nie było od czego zmysłów postradać?...
Dziwnym zbiegiem okoliczności, okrutnem szyderstwem przeznaczenia, kolosalną fortunę, której dziesiąta część wystarczała na uratowanie go od hańby i galer, Maurycy Villars zapisał jemu samemu, a jednak straconą jest dla niego, straconą bez ratunku...
Ażeby wziąć sukcesyę, trzeba istnieć, a przecież baron de Précy był osobą fikcyjną.
Vogel, spadkobierca pod swym pseudonimem wymyślonym, Vogel, spadkobierca sześciu milionów, które można było zrealizować w przeciągu dwóch godzin... ten sam Vogel, pod swem własnem imieniem, w braku kilkuset tysięcy franków, zmuszony jest uciekać, aby uniknąć galer...
Od podobnej niespodzianki można było paść trupem.
Pan Chatelet zauważył dziwne zachowanie się młodego człowieka, zmianę jego rysów i konwulsyjne drżenie wszystkich jego członków.
— Odwagi, panie Vogel! — zawołał. — Cóż u dyabła, bądźże mężczyzną...
Pojmuję aż nadto dobrze, że przykrą jest rzeczą przekonać się, iż pani Vogel została wydziedziczoną, ale przed chwilą, gdy sądziłeś, że cała ta fortuna wpadła w ręce kurtyzany, zdawałeś się bardzo filozoficznie przyjmować tę wiadomość... Czyż nie lepiej, że testament Maurycego Villars wzbogaca uczciwego człowieka, którego jesteś przyjacielem?.. Zastanów się, panie Vogel, i nie rozpaczaj.
Kasyer uczynił nadludzki wysiłek i przywołał resztki energii słabnącej...
— Tak, tak... wybełkotał. Tak... masz pan racyę...
— Uspokoiłeś się pan choć trochę?
Vogel spróbował się uśmiechnąć.
— Zupełnie nawet — odpowiedział.
— Cieszę się bardzo! — Słowo honoru, cieszę się!... A teraz, kochany panie, chciałbym pomówić z baronem. Pragnąłby wręczyć kopię testamentu, który jest nadzwyczaj krótki i ofiarować moje usługi...
Herman odzyskał już władzę nad sobą i odpowiedział:
— Trudno będzie dzisiaj widzieć się z baronem...
— Dla czego?
— Chory jest, leży w łóżku...
— Mam nadzieję, że to nie groźnego?...
— Tak, nic groźnego rzeczywiście, lecz nie wolno mu wychodzić ze swego pokoju... Nie domyślając się powodu wizyty pańskiej, upoważnił mnie do przyjęcia pana w jego zastępstwie... Czyż ja nie mógłbym doręczyć kopii, o której pan wspominałeś.
— I owszem... to wszystko jedno... Zaraz ją panu doręczę...
— Pierwsze wyjście barona z domu będzie do pana...
— Tego pragnę i tego się spodziewam...
Mówiąc to, pan Chatelet wyjął duży portfel z kieszeni i zaczął szukać potrzebnego dokumentu.
Na raz otworzyły się drzwi salonu.
Służący nie widząc rozkazujących znaków pana, aby się nie odzywał i aby nie wchodził, powiedział głośno:
— Proszę pana barona, tapicer z ulicy Rzymskiej, na którego pan baron oczekiwał...
Tapicer zgięty pokornie, z kapeluszem w ręku wsunął się do salonu.
— Spóźniłem się o cały kwadrans — zawołał, i przepraszam pana barona... Już miałem wychodzić, gdy wszedł jeden z klijentów moich i przetrzymał mnie na nieszczęście...
— Ale nakoniec jestem — ciągnął tapicer — Ocena mebli zabierze pół godziny czasu najwyżej... Od którego pokoju zaczynać mamy?... Pan baron ma gościa w salonie, zaczniemy zatem od sypialni lub od pokoju stołowego...
Fizyognemia pana Chatelet przedstawiała w tej chwili ciekawe studyum dla obserwatora z boku patrzącego.
Najkompletniejsze ogłupienie malowało się na twarzy eleganckiego notaryusza. Zwracał oczy to na lokaja, to znów na tapicera z ulicy Rzymskiej.
Na raz zmarszczył brwi, zamknął portfel i zapytał głosem ostrym:
— Kogóż tu więc nazywają „panem baronem“?... radbym się nakoniec dowiedzieć...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.