Dramaty małżeńskie/Część druga/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ździwiony niezmiernie przybyciem Karola Laurent, Herman Vogel schował rewolwer do kieszeni, zawrócił do salonu o ciemnem obiciu, i zaraz lampę zapalił.
Zaledwie to uczynił, ukazał się pseudo-Lorbac.
Vogel zrazu nie poznał kamrata.
Gęsta, czarna broda zakrywała w trzech czwartych twarz fałszerza, który, jak wiemy, nosił tylko faworyty i wąsy podkręcone do góry.
Nowoprzybyły szybkim giestem nakazał milczenie Hermanowi.
Zamknął drzwi, któremi wszedł, i dwa razy klucz w zamku obrócił.
— To ja — powiedział — ja, Karol Laurent.
Jednocześnie odjął zarost fałszywy i ukazał twarz zwiędłą, znacznie bledszą, niż zazwyczaj.
— Zdaje mi się — dodał z uśmiechem nieokreślonym — zdaje mi się, drogi przyjacielu, że coś strasznie chłodno mnie przyjmujesz. Podajże mi, u dyabła, rękę.
— Nie myślałem, że cię zobaczę — odparł Vogel, wyciągając drżącą dłoń do wspólnika.
— O tej godzinie, naturalnie — dokończył ostatni. — Pojmuje to doskonale.
— Sądziłem przedewszystkiem, że nie wiesz, gdzie się znajduję.
— Bardzoś dbał o to, kochanku, ale ze mną, jak widzisz, sprawa niełatwa. W godzinę po ślubie twoim wiedziałem, że tu zamieszkacie, a w parę dni potem zwiedziłem całą okolicę szczegółowo, na wypadek, iż może przyjść chwila, w której będę potrzebował zobaczyć cię bez straty czasu. I miałem racyę, braciszku...
— Odebrałeś moję kartkę? — zapytał kasyer.
— Odebrałem i jestem. Uprzedzając mnie o niebezpieczeństwie, postąpiłeś, jak przyjaciel prawdziwy. Kto inny myślałby tylko o sobie. Ty o mnie nie zapomniałeś! Pięknie to z twojej strony! Przekonasz się też niebawem, że wdzięcznym być potrafię.
Vogel zaledwie był w stanie ukryć wyraz pogardy.
Co go obchodziła wdzięczność Karola Laurent, tego narzędzia biernego, niepotrzebnego mu obecnie już na nic.
— Co się stało? — zaczął Karol. — Kto na alarm zadzwonił?
— Bankierzy z prowincji, których popodpisywałeś na wekslach na grube sumy... Pryncypał wzywa mnie, abym przybył dla wyjaśnienia tej rzeczy... Długo poczeka, zanim mnie zobaczy...
— A więc stało się!... Czas pomyśleć o czem innem... Co myślisz zrobić ze sobą?...
— Dam nura... i to bezzwłocznie... A ty?
— To samo... Ale żeby mieć możność żyć odpowiednio do stanowiska, potrzeba posiadać coś przecie... Jak ty stoisz?...
— O! jeżeli sądzisz, że u mnie co zyskasz, toś się źle wybrał, przyjacielu — podchwycił Herman żywo. — Wypadki zastały mnie najzupełniej nieprzygotowanym... Zaledwie będę miał czem podróż opłacić... Pragnąłbym rozpocząć jaki interes za granicą, lecz niestety, nie mam pieniędzy...
— Byłem tego pewnym — odrzekł Karol Laurent — i właśnie forszusz ci przynoszę...
— Co? — zawołał Vogel osłupiały.
— Forszusz ci przynoszę... Czy cię to dziwi?...
— Ogromnie... Zawsześ był odemnie przebieglejszym... Gdzież pieniądze, o jakich mówisz?...
— Zaraz, najpierw muszę wiedzieć, czy jesteś człowiekiem decydującym się na wszystko?
— Dowiodłem ci tego już nieraz...
— Nie chodzi mi o odwagę tuzinkową, o zręczne wsunięcie pomiędzy rachunki rzetelne kilkunastu przekazów podrobionych... chodzi mi o zimną krew i energię, chodzi mi o zucha, który gotówby się był poświęcić i który nie cofnąłby się przed najzuchwalszem nawet przedsięwzięciem.
— Co rozumiesz przez takie przedsięwzięcie? — wybełkotał Vogel.
— Rozumiem to, co rozumieć potrzeba. Wyrażenie jest elastyczne, ale go bierz w znaczeniu najszerszem.
— Więc i morderstwo nawet — wyjąkał kasyer z mimowolnem drżeniem.
— Przypuszczam, że do tego nie przyjdzie... ale...
— Zgoda — rzekł Herman — postaram się godnie odpowiedzieć twemu zaufaniu. Potrzebuję pieniędzy... potrzebuję ich za jaką bądź cenę. Powiedz mi, co zrobić potrzeba?
— I łatwo nam pójdzie i uwiniemy się bardzo prędko. Czy pamiętasz ów wieczór przy ulicy Boulogne, kiedyś Maurycemu Villars Adę Bijou przedstawił?
— Pamiętam, pamiętam doskonale — potaknął Vogel, wzdychając.
— Mówiąc otóż między nami — ciągnął pseudo-Larbac — śmierć starego lowelasa, do której się przyczyniłeś, nie przyniosła ci bodaj korzyści spodziewanych. Ale mniejsza — to nie do mnie należy. Nie zapomniałeś także zapewne, że w wieczór ów, tak obfitujący w wypadki, pewien pomerańczyk, znajomy mój, zapłonął do panny Bijou, bo cię to nawet zaniepokoiło, bo bałeś się, aby Ada, współpracowniczka twoja, nie przeszkadzała sobie w działaniu na korzyść twoję?
Vogel skinął głową potwierdzająco.
— Od tego otóż wieczoru — prawił dalej Karol Laurent — kaprys pomerańczyka przeobraził się w namiętność gwałtowną.
— Jest tak bogatym, że się niepotrzebuje obawiać odmowy — przerwał Vogel. — Przypuszczam, że już jest kochankiem Ady...
— Gdyby nie ja, byłby już nim z pewnością. Ale mam mały planik i prowadzę po mistrzowsku intrygę... Graf Angelis dwa razy tylko widział Adę, raz w lasku Bulońskim, drugi raz w loży teatru Rozmaitości... Nie mógł się zbliżyć do niej... nie miał sposobności zamienienia z nią choćby jednego słowa, bo ja tam byłem i kierowałem nim jak maryonetką...
— Jakim sposobem?
— Wytłómaczyłem głuptasowi, że Ada ma starego protektora, kolosalnie bogatego i zazdrosnego jak Otello... Przedstawiłem mu, że postąpiłby nieuczciwie, gdyby uwielbianą przez się kobietę naraził na utratę świetnej pozycyi w teraźniejszości, a milionowego zapisu w przyszłości... Kazałem mu przysiądz, że bez mej porady nie przedsięweźmie nic, co mogłoby skompromitować Adę. Obiecałem mu wreszcie, że jeżeli mi zawierzy, uczynię go w krótkim czasie szczęśliwym, gdyż posiadam u panny Bijou zaufanie nieograniczone... No jakże... dobrzem się spisał?... gadajże przecie!...
— Admiruję cię — odparł Vogel — ale cię nic a nic nie rozumiem...
— Jeszcze odrobinkę cierpliwości kochanku, a zaraz zrozumiesz... „Nie możesz mówić z nią“, powiedziałem pomerańczykowi, „ale możesz napisać do niej, będę najchętniej gońcem twoich apostrof miłosnych“... W dwie godziny potem, przyniósł mi ramotę, jak dzień o głodzie długą, a jak noc bezsenna nudną... Nazajutrz wręczyłem mu za to bilecik Ady, czuły i zachęcający... Zrozumiałeś?...
— Zrozumiałem; Ada Bijou odpisała...
— Żeby tak było, jak mówisz, musiałaby była odebrać list Angelisa...
— Czyż go nie odebrała?
— Ma się rozumieć, że nie...
— Więc jakże to było?
— Pan hrabia ze mną korespondował...
Umiem pisać przerozmaitemi charakterami, a moje damskie pismo, jak wiesz, pomogło ci wybornie w interesie z panem de Rochegude... Pomijam atoli szczegóły i wracam do najważniejszej i najciekawszej strony mojego planu...
Po odebraniu twojej kartki a w niej wiadomości, że mina wybuchnie lada chwila, zrozumiałem naturalnie, iż potrzeba jest przyśpieszyć rozwiązanie romansu i powiedziałem pomerańczykowi, jako Ada Bijou wzruszona jego gwałtowną miłością, niema siły dłużej mu się opierać, że jutro o dziewiątej wieczorem wymknie się swojemu zazdrośnikowi i oczekiwać będzie pana Angelisa w domku wiejskim, do którego sam go zawiozę...
— A ten domek wiejski?... zapytał Vogel, dech tracąc prawie.
— To twój, ten oto właśnie — odparł Karol Laurent.
— Przywieziesz tutaj Angelisa?
— Naturalnie.
— Czy sądzisz, że da się to zrobić bez ściągnięcia podejrzenia żadnego?
— Przyjedzie pełen nadziei... A skoro tylko przestąpi próg salonu w którym się znajdujemy, zamiast w objęcia pięknej Bijou, wpadnie w łapy dwóch zuchów, co obiorą jegomści z tego, czego ma za dużo, a nawet i z tego, coby mu się przydało jeszcze...
— Czyż będzie miał ze sobą kapitały swoje?
— Znam na wylot zwyczaje kochanego przyjaciela pomerańczyka i zaręczam za to... Trwa ciągle, jak wiesz, w zamiarze podróżowania... Cały majątek posiada w gotówce... czyli tak jak w gotówce, bo w biletach bankowych i przekazach na okaziciela, na banki państw przeróżnych... Nie ufa zamkom mieszkania i nosi zawsze wszystko przy sobie, w bocznej kieszeni, umyślnie na ten cel zbudowanej, do której, jak sądzi, nikt się nigdy dobrać nie potrafi... Przekonamy go, że się grubo mylił...
— A gdyby opór stawiał? — mruknął mąż Walentyny.
Pseudo-Lorbac wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Nie stawia oporu ten, kto czuje na skroniach lufy rewolwerów...