Dramaty małżeńskie/Część druga/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Chwilowa cisza zapanowała po ostatnich słowach Karola Laurent.
Herman zdawał się bardzo jakoś roztargnionym.
— W podziw mnie wprowadzasz, drogi przyjacielu!... — odezwał się fałszerz. — Nie znajduję w tobie tego zapału, jakiego się spodziewałem napewno... Masz coś na wątróbce, to wyraźnie bije w oczy... Cóż to takiego?... Czy masz co do zarzucenia mojemu planowi?... Mów otwarcie, słucham...
— Oddaję zupełną sprawiedliwość dobrym chęciom twoim — odparł Vogel — ale przewiduję trudności bardzo poważne...
— Jakież?... Dawajże zarzuty twoje...
— Przypuszczam, że, hrabiemu Angelis więcej chodzi o życie, niż o pieniądze i że z tego powodu nie będzie chciał stawiać próżnego oporu, ależ przekazy, jakie mu zabierzemy, nie będą miały w naszych rękach żadnego zgoła znaczenia...
— Dla czego?...
— Nie znajdę dość w sobie na to odwagi, aby zgłaszać się do banków zagranicznych z dokumentami zaopatrzonemi w sfałszowane przez ciebie podpisy... Obawiałbym się, aby mnie nie zaaresztowano na miejscu...
— Podpisy nie będą sfałszowane...
— Jakto?...
— Zmusimy pomerańczyka, aby porobił stosowne cesye własnoręcznie, a jak tylko staniemy w Brukseli zdyskontujemy wszystko, choćby z pewną stratą nawet... Mam tam jednego żyda wolnego od wszelkich przesądów i pewny jestem, że chętnie załatwi on nam ten interesik.. Jakie masz więcej zarzuty?...
— Przypuszczam, że okradziony przez nas hrabia, uda się natychmiast do policyi i wskaże rabusiów... Wiesz równie dobrze jak ja, że telegrafy prędzej idą, niż najpośpieszniejsze pociągi...
— Hrabia żadnej skargi nie wniesie...
— Masz sposób na to jaki?...
— Mam...
— Zobaczmyż go tedy...
— Przypuszczam, że istnieje piwnica jakaś w tym domu...
— Nawet dwie, zaopatrzone w grube drzwi dębowe...
— Wybornie!... Jak tylko oporządzimy pana Angelisa, zakneblujemy mu gębę fularem, tak jednakże, aby mógł oddychać, zwiążemy mu ręce z tyłu mocnym powrozem, zapakujemy do tej drugiej piwnicy, usadzimy w miękkim fotelu i wyniesiemy się spokojnie, pozamykawszy drzwi naturalnie i schowawszy klucze w jakie miejsca upatrzone...
— Umrze nieszczęśliwy z głodu!... — zauważył Vogel.
— Nie umiera się z głodu ani we dwadzieścia cztery, ani nawet w czterdzieści ośm godzin... Skoro tylko wydostaniemy się za granicę, zatelegrafujesz zaraz do tego zacnego chłopaka, który nie chciał mnie wpuścić do ciebie: „Klucze od piwnic są tam a tam. Otwórz drzwi nie tracąc ani chwili.“ Efekt będzie znakomity, hrabia uradowany, że wydostał się na świat Boży, zapomni o całym smutnym wypadku... No, czyś już teraz przekonany?...
— Prawie...
— Wyczerpałeś już wszystkie zarzuty?...
— Na coby się nowe przydały?.. Masz gotową na wszystko odpowiedź...
— Zatem postanowione?...
— Dobrze!... Jutro wieczorem...
— Zauważ tylko — powiedział Karol Laurent — że wszystko zdaje się nam pomagać... I powóz, którym przyjedziemy z Angelisem, i który zostanie o dwieście kroków od willi... i podobieństwo twoje z pomerańczykiem... Stangret weźmie cię za niego, to nieulega wątpliwości... Powrócimy do Paryża... a zanim wsiądziemy na kolej, ostrzyżesz włosy i ogolisz brodę, co cię odmieni zupełnie... Masz pasport dla ciebie, według wszelkich form poświadczony i jak gdyby specyalnie dla ciebie przygotowany... Ale, ale, mój drogi, a co zrobimy z twoją żoną?...
— Nie kłopocz się o nią wcale... — odpowiedział kasyer.
— Masz rację... lecz cóż chcesz... pani Vogel bardzo mnie interesuje!... Tak ładniutka!...
Herman zatrząsł się ze złości.
— Wiem, wiem, że nie lubisz, ażeby zajmowano się panią Walentyną — zawołał pseudo Lorbac. — Trzeba jednak pomyśleć o niej, chcąc, aby się nam plan nasz udał... Uczyń, aby nam nie przeszkodziła... Gdyby ukazała się nie w porę, mogłaby... i z pewnością popsułaby wszystko...
— Bądź spokojny... Powiem jej, że oczekuję interesantów i każę siedzieć w swoim pokoju... Ani się ruszy z miejsca, ani się zapyta, na kogo czekam mianowicie...
— Posłuszeństwo bezwzględne, brawo!... Musicie mieć służącą przecie?...
— Będzie spała, a przytem sam własnoręcznie zamknę ją na dwa spusty...
— Co zrobisz z ogrodnikiem?...
— Wyprawię go gdziekolwiek na tę noc jednę...
— Nie chciałbym dzwonić do bramy...
— Naturalnie, że nie będziesz dzwonił... będę czekał na was ukryty za drzewem... Otworzę wam po cichutku i zamknę za wami po cichutka, a jak próg przestąpicie, przyłączę się do was, z rewolwerem nabitym w kieszeni...
— Doskonale!... Trzeba, aby salon był tak samo, jak dziś oświetlony...
— Bądź spokojny...
— Przygotuj papier, pióro, atrament...
— Wszystko to przygotuję... a także fular i mocny postronek... O niczem nie zapomnę...
— Na wypadek, gdyby hrabia chciał uciekać?...
— Będzie nas dwóch... nie ucieknie...
— Gdzie te drzwi prowadzą?...
— Na schody pierwszego piętra...
— A te drugie?...
— Do gabinetu, zmienionego w skład rupieci...
— Wyjście?...
— Okno na ogród... Chcąc się tamtędy wydostać potrzebaby znać miejscowość...
— Obejrzyjmy...
Karol Laurent wziął lampę, wszedł do gabinetu zawalonego staremi meblami i powrócił uspokojony.
— Doskonale... — powiedział. — Wracam teraz do Paryża, lecz najpierw muszę się przystroić...
Stanął przed lustrem, przypiął sobie brodę fałszywą i zaraz zmienił się nie do poznania.
— Po co się przebierasz?... — zapytał Vogel. — Jak na teraz, nie potrzebujesz się obawiać niczego... Mina wybuchnie, ale po ucieczce naszej...
— Liczę na to, ale „Przezorność, jest matką bezpieczeństwa.“ Do jutra, do wieczora, drogi przyjacielu... Stawimy się z hrabią o dziewiątej...
— Odprowadzę cię do bramy...
Dwaj kamraci przeszli ogród w milczeniu, uścisnęli się za ręce, poczem Karol Laurent udał się w stronę powozu, którego latarnie błyszczały po nad brzegiem rzeki.
Herman wrócił do domu, pozamykał drzwi, pogasił światła i udał się na pierwsze piętro.
Po nad schodami stała Walentyna, w białym peniuarze, z twarzą zmienioną, z włosami w nieładzie.
— Co ty tu robisz? u wszystkich dyabłów?... — zapytał mąż ze złością.
— Czekam na ciebie, mój przyjacielu — odpowiedziała młoda kobieta.
— Czego chcesz odemnie znowu?
— Byłam niespokojną...
— Z jakiego powodu?
— Słyszałam dzwonienie u bramy... Słyszałam, jakeś wyszedł i powrócił z kimś obcym... Bałam się, czy ten gość nocny nie przyniósł ci jakiej złej wieści... Przeczucie ponure, mimowolne a niewytłomaczone, nie dało mi spokoju... bałam się...
Kasyer wzruszył ramionami.
— Dzieciństwo!... — odpowiedział — Widzę, że muszę ci ze wszystkiego zdawać rachunek; otóż skoro chcesz wiedzieć, powiem ci, że chodziło o pilną robotę, jaką wkłada znów na mnie pryncypał... Robota ta zatrzyma mnie w domu cały dzień jutrzejszy, a wieczorem, o tej samej co dziś godzinie, przybędą do mnie interesanci, z któremi traktować mam w kwestyach wielkiej doniosłości... Jeżeli w zdaniach różnić się będziemy, dyskusya przeciągnie się długo, a może przybrać nawet gwałtowną formę.. Niema więc w tem wszystkiem nic takiego, coby cię niepokoić mogło... Dobranoc.. Idź już spać... Ja to same uczynię, bo wstać muszę bardzo rano.
Vogel nie spojrzał nawet na Walentynę, oddalił się do swego pokoju i drzwi na klucz zamknął za sobą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.