Dramaty małżeńskie/Część druga/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Pomiędzy kluczami, zabranemi z kieszeni hrabiego Angelisa, był także kluczyk od szafy lustrzanej.
Laurent zrobił z niego użytek natychmiast.
Na półkach leżały suknie męzkie, bielizna bardzo wykwintna z przodami haftowanymi, kilka klejnotów nie wielkiej wartości w pudełkach aksamitnych, flakony z perfumami i wreszcie duży portfel z czarnego safianu dobrze wypchany.
Pseudo-Lorbac zajął się najpierw naturalnie portfelem.
— Tu... tu... tu! — rzekł, tu z pewnością...
— Otworzył ręką drżącą.
Łatwo nam przyjdzie zrozumieć straszny zawód łotra, gdy się dowiemy, że zamiast upragnionych walorów, znalazł jedynie papiery rodzinne zamordowanego, dowody jego szlachectwa, drzewo genealogiczne, książeczkę czekową, i.. kilka wierszy na papierze firmowym, ręką pana Chatelet napisanych.
Te kilka wierszy obejmowały poświadczenie, jako notaryusz przyjął do swego depozytu od pana Angelisa pakiet, opieczętowany pięciu jego pieczęciami herbowemi na laku, i jako depozyt ten odda tylko do własnych rąk hrabiego.
Lakoniczna ta kartka obaliła nikczemne nadzieje rabusiów.
Wszelkie dalsze poszukiwania stały się już niepotrzebnemi.
Przekazy i czeki były w ręku notaryusza, który znał osobiście i Hermana Vogla i hrabiego Angelisa.
Nie było sposobu odebrania ich podstępem; gwałtu zaś nie można było również próbować.
— Interes chybiony! — mruknął Karol Laurent. — Nie warto było, na honor, zabijać pomerańczyka dla mizernych czterech tysięcy franków... Kochany hrabia, pewny, że jestem zamożnym, byłby mi z chęcią dwa razy tyle pożyczył... Ale stało się i nie odstanie... Nie myślmy zatem więcej o tem
Ex-Lorbac zwrócił się do towarzysza, któremu straszny zawód odebrał ostatnią resztkę odwagi.
— Idź-no do gabinetu tualetowego, mój ty śliczny — powiedział — drzwi na lewo, obok łóżka. Znam ten gabinet, urządzony z komfortem... Zapal świecę, weź brzytwę i zgól sobie to złote runo, po któremby cię poznano od razu... Ja mam dwie oto walizki bardzo eleganckie... Gdy się będziesz skrobał, ułożę w nie bieliznę i ubranie nieboszczyka mojego przyjaciela...
Drogi przyjaciel, miał zupełnie taką samą jak my figurę... Wszystko będzie na nas leżało jak ulał...
Herman poszedł biernie za radą Karola Laurent.
Przestąpił próg gabinetu, zapalił świece, stojące po bokach lustra, wziął brzytwę, rozrobił mydło, i zgolił faworyty oraz brodę złocistą, którą był na boki rozczesywał.
Zostawił wąsy tylko.
— Po tej operacyi stał się niepodobnym do siebie.
Zbrzydł okrutnie, odkrywszy szczękę dolną grubych kształtów, obwisłe policzki i szeroki podbródek kwadratowy.
Z zarostem uchodził za ładnego i dystyngowanego mężczyznę.
Bez brody stawał się pospolitym, twarz goła przedstawiała typ siły brutalnej i bydlęcego uporu.
Skoro powrócił do sypialni, wspólnik jego cofnął się ździwiony i zawołał:
— Jakto, to ty być masz?... Mógłbym dziesięć razy spotkać cię na bulwarze i przejść jak koło obcego... Winszuję metamorfozy, ale metamorfozy tylko, bo prawdę powiedziawszy, wcale ci nie do twarzy...
Walizki gotowe... Włożyłem w twoję portfel, z tem wszystkiem, co w sobie zawiera... Jesteś zatem w posiadaniu papierów rodzinnych pomerańczyka... Jako prusak z urodzenia, mówisz, rzecz prosta, po niemiecku doskonale... Nic ci nie przeszkodzi zatem, jeżelibyś w tem upatrzył korzyść jakąś dla siebie, podszyć się pod Angelisa, zwłaszcza, że jak wiemy, nie miał on żadnych krewnych...
Pomyślisz sobie nad tem, gdy już przekroczymy granicę; w potrzebie, w kilkunastu lekcyach wyuczę cię nawet naśladować doskonałe podpis nieboszczyka...
Pomimo tak ponętnej obietnicy, Vogel nic nie odpowiedział.
Może nie słyszał nawet.
W pół godziny potem, dwaj mordercy, każdy z walizką dobrze wypchaną, opuszczali apartament hrabiego.
— A jeżeli odźwierny nie zechce nam otworzyć... pomyślał Herman, stąpając po schodach. Złapią nas, jak szczurów w pułapkę... Zapytają, cośmy za jedni i zkąd idziemy... Prawda wyjdzie na wierzch i skończy się nie na galerach, ale na rusztowaniu...
Mąż Walentyny powtarzał sobie w ducha to wszystko, i przejęty trwogą niewytłómaczoną, drżał całem ciałem.
Stanęli naprzeciw loży portiera.
— Proszę otworzyć! — zawołał Lorbac.
Drzwi zaskrzypiały na zawiasach, a przestrach Hermana znikł, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
Była już trzecia rano.
Deszcz padać nie ustawał.
Ex-Lorbac wsadził Vogla do fiakra i sam usiadł przy nim.
— Gdzie pojedziemy, obywatelu? — zapytał woźnica.
— Na kolej Orleańską... — odpowiedział Laureat.
Wożnica zaciął konia.
— Czyś zmysły postradał? — szepnął Vogel.
— Dla czego?
— Przecież nie do Orleanu jedziemy... lecz do Brukselli...
— Ależ wiem o tem, do stu katów... nie bój się... Zdążymy i tak na dworcu Północnym w sam czas na pierwszy pociąg... Kazałem jechać na drugi koniec Paryża, tak sobie, dla zabicia czasu, aby siedzieć w powozie, bo tu nam najbezpieczniej, nie chcę wysiadać, aż do chwili kupna biletów...
— A jeżeli policya obsadziła dworce i chwyci nas za kark przy wsiadaniu?
— Trudno, mój kochany, musimy ryzykować, lubo nie sądzę, aby tak było, jak przypuszczasz. Policya najpewniejszą jest w tej chwili, że kasyer Vogel nie żyje, jakżeby mogła kazać aresztować tegoż samego Vogla, wybierającego się za granicę?... Niepodobieństwo!...
Że tak rzeczywiście było, fakty tego dowiodły.
Żadnego podejrzanego nadzoru nie zastali przy kasie kolei Północnej.
Wzięli bilety pierwszej klasy, wsiedli na pociąg, nie zwróciwszy niczyjej na siebie uwagi, a w kilka godzin później, odetchnęli swobodnie.
Przebyli nareszcie granicę!...
Opuśćmy na czas pewien spodlonych rabusiów i powróćmy do Bas-Meudon.
Niewielki orszak przedstawicieli prawa, dzwoniący do bramy ogrodu, składał się z komisarza sądowego, z agenta bezpieczeństwa Jobin, który właśnie zaczynał być znanym ze swej zręczności i z dwóch agentów podwładnych.
Bankier, Jakób Lefevre, był z nimi także.
Jadąc przez Bas-Meudon, komisarz sądowy zawezwał ślusarza, bo przypuszczał, że pomoc tegoż mogła być potrzebną.
Jakim sposobem policya dowiedziała się tak szybko o mieszkaniu Hermana Vogla, wtedy, gdy on sądził, że nikt się ani domyśla jego schronienia?
Łatwo można to sobie wytłomaczyć.
Jakób Lefevre zaniepokojony nieobecnością swego kasyera, pomimo wezwań o to naglących, posłał zasięgnąć o nim wiadomości na ulicę Pépinière.
Odźwierny objaśnił, że list przysłany przez bankiera, od wczoraj jest już w rękach pana Vogla.
Herman wiedział zatem, że oczekują na niego, wiedział, że zaszły wyjątkowe zawikłania i że z tego powodu go wzywają!...
A jednak nie przybywał na wezwanie!... nie dawał znaku życia!...
Było to co najmniej dziwnem!...
Nieufność zaczęła się budzić w umyśle zwierzchnika.
Właśnie w tej porze odwiedził go pan Chatelet, elegancki notaryusz, i zawiadomił o podwójnej egzystencyi Vogla, objaśnił, że jegomość ten przy ulicy Boulogne, pod pseudonimem barona de Précy, uchodził za magnata, a zapewne w tej chwili przemyśliwał o zniknięciu z horyzontu, bo wyprzedawał zbytkowne ruchomości swoje...
Odkrycie to w pewność zamieniło podejrzenia Lefevra.
Przekonany, że kasyer jego, jeżeli nie sam był fałszerzem, to z pewnością wspólnikiem fałszerza, udał się natychmiast o pomoc do sądu.
Przedewszystkiem atoli należało Vogla przytrzymać.
Gdzie go szukać?
Jobin przeznaczony, by ślad jego odnalazł, wybadał odźwiernego z ulicy Pépinière, a ten znowu wiedział wszystko od przyjaciela swego woźnicy z remizy i wszystko to wyśpiewał,
Woźnica otrzymał rozkaz stawienia się w policyi ze swym wehikułem o ósmej wieczorem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.