Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Herman Vogel w obec twierdzenia, sformułowanego tak jasno, tak dobitnie, a tak spokojnie, zaczerwienił się i zawołał:
— Jesteś pan w grubym błędzie!
— Nie, wcale nie, kochany panie...
— Na czem pan opierasz swoje domysły?...
— To nie domysły, to pewność... to nie przypuszczenie mnie lub więcej prawdopodobne, to pewność bezwzględna...
— Na czem opierasz pan tę pewność?
— Chcesz pan koniecznie wiedzieć?...
— Koniecznie.
— Lubo szkoda mi czasu, zgadzam się uczynić panu zadość... A więc z przyczyn, jakie poznasz pan niebawem, i ja, i Fumel poszukujemy dziarskiego przystojnego chłopaka, pragnącego szybko przyjść do majątku...
— Sądzę, że to nie tak trudno — przerwał Vogel.
— Wybacz, drogi panie... W warunkach, w jakich nam go potrzeba, nie tak znowu łatwo jak myślisz... Przed miesiącem, gdym przeczytał pierwsze pańskie ogłoszenie, powiedziałem do Fumela:
„E! e! ten X. Y. Z., to z pewnością egzemplarz, jakiego nam trzeba“...
Fumel odpowiedział:
„Być może... W każdym razie wartoby się przekonać.“
We dwa dni potem wiedzieliśmy już, co za zacz jest ów pan X.Y.Z...
— Jakim sposobem? — wyjąkał Vogel.
— No, to takie głupstwo, że nas wcale w zarozumienie nie wbija... Jeden z podwładnych naszych, niejaki Stanisław Picolet, a przez skrócenie Sta. Pi., szczwany lis, zajął oto pozycyę obserwacyjną na ulicy Jana Jakóba Rousseau, przy biurze poste-restante, a gdy piękny młody człowiek przyszedł zapytać, czy jest list pod literami: X,Y.Z., udał się za nim i basta...
— Wszak to nawet nie tak znowu bardzo dowcipne?...
Vogel uznał za bezskuteczne zapierać się dłużej.
Zmieszany tem, co go spotkało, próbował z góry potraktować napastnika.
— Dziwię się, mój panie — powiedział — że z tak naiwnym bezwstydem przyznajesz się do szpiegostwa!... Jakiem prawem?... Kto ci pozwolił mięszać się w moje interesy?...
Fumel zażył tabaki i wzruszył ramionami, a pan Roch śmiać się zaczął.

— Mógłbym zapożyczyć mowy od bogów — rzekł następnie — i odpowiedzieć z poetą:
Prawem, jakie posiada umysł wyższy
Nad umysłami ludzi pospolitych!

ale nie chcę się chwytać tego sposobu. Prawdziwą i jedyną przyczyną wtrącenia się naszego w prywatne życie pana, było, jeżeli nie prawo, to chęć dowiedzenia się, czy nie znajdziemy w nim młodzieńca, dotąd poszukiwanego napróżno... Sprawdzenie tożsamości pańskiej, jest pierwszem ogniwem łańcucha... Poznawszy nazwisko, mogliśmy zająć się pracą zbierania szczegółów, potrzebnych do uzupełnienia jego aktów... Wiemy już, co chcieliśmy wiedzieć... Jesteś pan człowiekiem, jakiego nam właśnie potrzeba...
— Doprawdy? — zawołał kasyer ironicznie.
— Słowo honoru panu daję! — odparł Roch poważnie.
— Chodzi więc o małżeństwo?
— Być może.
— Zapominacie panowie, iż pewne zastrzeżenie mego ogłoszenia, usuwa w zupełności wasze pretensye. Powiedziałem wszakże wyraźnie: „Wyklucza się pośrednictwo agencyj małżeństw“.
— Nie jesteśmy wcale agencyą małżeństw — oświadczył ex-adwokat. — Konkurujemy z panem de Foy jedynie z powodu wyjątkowych okoliczności. Pozwalam sobie przytem zwrócić uwagę kochanego pana, że będąc w posiadaniu tego małego zbiorku papierów, jesteśmy panami położenia...
— Znowu te akta!! — mruknął Vogel, zaczynając się niepokoić.
— Tak, tak, znowu akta i zawsze będą akta! — A bardzo są ciekawe i bardzo dokładne. Jak poznasz niektóre z nich wyciągi, chętnie przyznasz, że najlepiej uczynisz, łącząc się z nami i pracując z całych sił we wspólnym interesie...
— Dowiedź mi pan tego, a zobaczymy.
— Właśnie myślę to zrobić...
— Urodziłeś się pan w Berlinie, 10-go października 1832 roku, z rodziców stanu kupieckiego, bardzo zamożnych, zmarłych ze zmartwienia wskutek straty majątku, gdy byłeś jeszcze małem dzieckiem... Starsza siostra, zamężna i dosyć zamożna, z którą zerwałeś obecnie stosunki, wychowała cię i dała ci świetną edukacyę... Przybyłeś do Paryża mając lat szesnaście, uczyłeś się w szkole handlowej... Pracowałeś dużo i wytrwale, walczyłeś odważnie z przeszkodami, zwyciężyłeś trudności, zdobyłeś stanowisko i jesteś dziś kasyerem banku Jakóba Lefebre i Spółka, z pensyą dwanaście tysięcy franków...
Czy tak?...
— Tak... tak... mój panie — odrzekł młody człowiek, podnosząc głowę — zdaje mi się jednak, że w tem wszystkiem, niema nic dla mnie ubliżającego...
— Ależ, na Boga! — zawołał pan Roch. — Jesteś wzorem urzędników... Jesteś młodzieńcem cnotą nadzianym, otoczonyś poważaniem ogólnem! Pryncypał twój ceni cię wysoko!... To wszyscy wiedzą... ale... jeżeli pan pozwolisz, zajmiemy się teraz tem, o czem nikt nie wie...
Herman Vogel zbladł i zwiesił głowę.
Pan Roch przetarł spokojnie okulary w złotej oprawie i z powrotem umieścił je na nosie, pan Fumel, nieruchomy jak posąg, uśmiechał się tylko dobrodusznie.
— Dwanaście tysięcy franków rocznie w tak młodym wieku, nie rachując gratyfikacyj — ciągnął ex-adwokat — to bardzo ładne uposażenie, kochany panie. Będąc kawalerem, można w tych warunkach prowadzić życie bardzo dostatnie, a w dodatku, odłożyć co rok trochę grosza.
Herman zaprzeczył gestem.
— O! wiem dobrze, że życie jest drogie — potaknął prawnik — ale jednak był czas, żeś pan żył i odkładał.
Dziś jest całkiem inaczej, dziś kasyer wierny, urzędnik wzorowy i skromny człowiek, pokrywa rozrzutnika nieznającego miary, rozrzutnika, którego kosztowne zachcianki granic po prostu nie mają! Mieszkasz pan za ośmset franków w nędznie umeblowanej entresoli, przy ulicy Pépinière; lecz to mieszkanie trzymasz dla ludzkiego oka jedynie; właściwie pod pięknie brzmiącym pseudonimem barona de Précy, zajmujesz apartament przy ulicy Boulogne, za tysiąc talarów, za urządzenie takowego zapłaciłeś piętnaście tysięcy franków najmodniejszemu dziś tapicerowi, Lebel-Girardowi.
Młody człowiek milczał.
Wspólnik Fumela zatarł ręce i prawił dalej:
— Na ulicy Boulogne uchodzisz za gentlemana milionowego, żyjącego bardzo wystawnie. Trzymasz lokaja i kucharkę, znakomitość w swoim rodzaja. Szczęśliwy byłbym, gdybym miał kiedykolwiek piwnicę, tak jak twoja zaopatrzoną... Wyprawiasz kolacyjki imponujące z nowalijkami dla wyrzutków towarzystwa i upadłych figurantek teatralnych. Po tych ucztach familijnych rzucasz chustkę raz tej, drugi raz owej damie... Masz pięć, czy sześć faworytek stałych... Wszystkie one wychwalają hojność w postępowaniu z nimi i opowiadają, że czerpiesz bez rachunku z kasy bezdennej.
Po dniach pracy, następują noce na orgiach spędzane...
Na uczciwość, kochany panie, musisz być chyba ze stali, a organizm mieć wyjątkowo zahartowany, że wytrzymujesz takie życie! A wytrzymujesz i wcale dobrze wyglądasz! Jest czego powinszować!
Podczas długiej tej tyrady prawnika, Vogel powziął już postanowienie.
— Dajmy na to, że pańskie informacye są dokładne...
— Zaprzeczasz zatem? — przerwał pan Roch gwałtownie.
— Wszystko to jedno, czy zaprzeczam, czy przyznaję, zdaje mi się bowiem, że w każdym razie, sam tylko za czyny moje odpowiadam?
— Tak pan przypuszczasz?
— Odpowiem, jak mi pan odpowiedziałeś przed chwilą: to nie jest przypuszczenie, ale zupełna pewność...
Ex-adwokat wybuchnął śmiechem.
— Zapytaj swego pryncypała, Jakóba Lefevre, czy i on takiego będzie zdania — powiedział. — Zacny bankier, pragnąłby z pewnością poznać ten cudowny sposób, który pozwala panu, zarabiając dwanaście tysięcy franków, wydawać sześćdziesiąt tysięcy, zacny bankier, dużo dałby z pewnością za to, żeby się przekonać, zkąd pan czerpiesz tę przewyżkę... Możeby to było niedyskretnie, lecz cóż chcesz, bankierzy to naród bardzo ciekawy!...
— Niema żadnego braku w kasie mojej, rachunki wszystkie w porządku — bąknął młody człowiek.
— Tem lepiej dla pana, Jakób Lefevre jednakże byłby tyle niegrzecznym, że wypędziłby bezwarunkowo Hermana Vogel w dniu, w którym odebrałby bilecik bezimienny, poparty dowodami niezbitemi, że ów Herman Vogel przemienia się po za jego biurem w pana barona de Précy...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.