Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dobrze, dobrze... — powtórzyła z uniesieniem panienka — pomyślmy nad tem oboje. Wszelka rada od pana, wyda mi się natchnieniem z nieba... cokolwiek mi pan rozkażesz, spełnię bez wahania...
Herman skłonił się nizko, aby ukryć oczy, w których błyski tryumfu zaświeciły.
Zdobył pannę de Cernay sztuczką mistrzowską prawdziwie.
I odtąd pewnym już był powodzenia, o ile tylko pewnym być można rzeczy świata tego.
— Przypuszczam — zaczął znowu — iż hrabia de Rochegude, rozwścieczony niepowodzeniem, nie zechce uważać się za pobitego i że zapragnie odwetu... Lada chwila pocznie działać, tylko, że dążyć będzie do celu innemi już drogami...
— Wielki Boże! — jęknęła Walentyna. — Przerażenie moje zatem nie jest bez podstawy!...
— Tak odparł Vogel — o tyle jednak, o ile nie byłoby sposobów uchronienia pani od rozpustnego dżentelmena.
— Znajdą się zatem?
— Bez wątpienia!
— Masz pan już jakie?
— Jak dotąd mam jeden tylko jedyny...
— Skuteczny?
— Najzupełniej...
— I raczysz mi go pan wskazać?
— W tej chwili.
— Mów pan zatem, panie Hermanie, błagam cię o to... oszczędź mi strapień i ukój smutne przeczucia moje...,
— Przeczucia to płonne i natychmiast z nich otrząsnąć się potrzeba, skoro niebezpieczeństwo zażegnane i nie istnieje na teraz wcale.
Jeżeli hrabia de Rochegude trwać będzie w niecnych zamiarach swoich, to tutaj przyjdzie po panią, wszak prawda?...
Walentyna skinęła główką potwierdzająco, Vogel zaś ciągnął dalej:
— Potrzeba tedy, aby hrabia i jego agenci stracili drogę, aby ślady pani, tak zatarte zostały, iżby odnalezienie ich stało się niepodobieństwem.
— Czyż to możebne? — zapytała panna de Cernay.
— I możebne i łatwe.
Sierota z powątpiewaniem poruszyła głową.
— Sądzę, iż się pan łudzi... — szepnęła. — Zdaje mi się, iż ten projekt jest niewykonalnym stanowczo.
— Dla czego?
— Gdzie ja znajdę schronienie bezpieczne, ja, która nie znam nikogo na świecie? Jak zdołam ujść poszukiwań człowieka, który ma środki na to, aby cały Paryż przetrząsnąć?
Herman Vogel zamilkł chwileczkę.
— Nadszedł czas — rzekł nareszcie — abym odwołał się do tego zaufania bez granic, jakie mi pani przyrzekła. j
— O! — zawołała sierota — nie zawiedziesz się pan bynajmniej!
— Mam krewną, w wieku bardzo podeszłym — zaczął kasyer — wdowę, bezdzietną, posiadającą majątek, kochającą mnie serdecznie i uważającą za spadkobiercę swojego. Mieszka w pobliżu Paryża, w domku skromnym, lecz nader wygodnym, a jest nie kobietą, lecz aniołem...
Przerwał na chwilę.
— Cóż zatem? — zagadnęła Walentyna.
— Otóż! podejmuję się zmylić szpiegów pana hrabiego, z którego polecenia ulica Mozarta z pewnością będzie strzeżoną... Zawiozę panią do starej krewnej mojej, a tym sposobem nawet policyę, gdyby usiłowała wpaść na ślady pani, wywiodę w pole.
— O — wyjąkała sierota — czy ta pani zgodzi się przyjąć nas do siebie?...
— Przyjęłaby panią, jak własną córkę... i Otoczyłaby opieką macierzyńską, bo w dwadzieścia cztery godziny rozkochałaby się w pani na zabój... Domek niezbyt wesoły, o tem uprzedzam, ale schronienie święte i nietykalne...
— I pan byś przewiózł tam Klarunię i mnie?
— Jutro wieczorem... Muszę mieć czas dla uwiadomienia ciotki i ułożenia planu ucieczki... Tej nocy będę tu czuwał, a w dzień niema się czego obawiać...
Walentyna z głębokim smutkiem rzuciła okiem do koła.
— Ale te sprzęciki ubogie, te skromne lecz drogie sercu pamiątki, w co się obrócą, gdy odjadę?
— Pozostaną tutaj — odpowiedział Herman. — Zabierzesz pani klucz od mieszkania i niczyja noga tu nie postanie. — Gdy niebezpieczeństwo przeminie, powrócisz i znajdziesz wszystko, co pozostawisz... Nie wahaj się pani... Klnę się na duszę, że innego sposobu nie widzę...
Walentyna zawahała się jeszcze, ale chwilę to tylko trwało.
— A zatem dobrze! — zawołała nagle. — Choćbym miała nadużyć szlachetnego poświęcenia. pańskiego, propozycyę przyjmuję. Zrzekam się własnej woli, pójdę za panem wszędzie, gdzie mnie poprowadzisz...
Vogel skłonił się znowu uniżenie — bo znowu błysk podejrzany zaświecił w mętnem jego spojrzeniu.
— Bóg natchnął panią — rzekł z udanem wzruszeniem. — Przysięgam, że ocaloną zostaniesz!
— I to przez pana tylko!... — zauważyła Walentyna.
A zaraz następnie dodała:
— Zdaje mi się, żeś pan mówił, iż miejscowość, do której nas przewieźć zamyślasz, leży niedaleko od Paryża?...
— Istotnie, zna ją pani z pewnością, choćby z nazwiska tylko... Krewna moja w Bas-Meudon domek posiada.
Rozmowa Hermana z sierotą chwilkę już tylko trwała.
Postanowiono, że nazajutrz o zmierzchu, kasyer przybędzie po sieroty, że będą one oczekiwać nań zupełnie gotowe do podróży, i zabiorą z sobą bieliznę, suknie i niektóre przedmioty niezbędne na czas pewien.
Następnie prusak opuścił domek, pozostawiając pannie de Cernay jeden z rewolwerów swoich i zapewniając raz jeszcze, iż całą noc przepędzi wewnątrz ogrodzenia i na ulicy Mozarta.
Pośpieszmy dodać, iż bynajmniej tego nie uczynił i że w trzy kwadranse później, dzwonił do drzwi mieszkania wspólnika swego, pana Rocha.
Obaj agenci oczekiwali na niego.
Zdał im sprawę z przebiega akcyi dramatycznej, powtórzył dosłownie prawie rozmowę z Walentyną, po wysłuchaniu której, panowie z ulicy Montmartre oświadczyli, jak Rodin z „Żyda wiecznego tułacza“:
— Dobrze idzie!... dobrze idzie!...
Domyślają się zapewne czytelnicy nasi, iż nie bez ważnych powodów Herman Vogel wybrał na schronienie sierot posiadłość w Bas-Meudon i wynalazł owego pseudo-anioła kobietę.
Domek należał do pana Roch, który nabył go za psie pieniądze na licytacyi i co lato wynająć usiłował, co mu się jednak niezmiernie rzadko udawało.
Anielska dama była krewną pana Roch nie Vogla; nie miała złamanego szeląga i wcale na wsi nie mieszkała.
Ex-adwokat umyślił zaraz nazajutrz rano wyprawić ją ze służącą do Bas-Meudon, wyuczywszy najprzód dokładnie roli, niezbyt zresztą trudnej.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pożegnawszy się z Rochem i Fumelem, udał się Vogel na pola Elizejskie.
Poszedł zasięgnąć wiadomości co do hrabiego Lionela.