Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Walentyna usiłowała pocieszyć siostrzyczkę, a nie mogąc tego dokazać, zaczęła z nią płakać razem.
Łzy bywają zaraźliwe.
Czarne przeczucia, o których wspominaliśmy, opadły na nowo sierotę.
Napróżno starała się je odpędzić..
Zawładnęły nią uparcie i dręczyły straszliwie.
Cóż znaczyły atoli instynktowe obawy dziecka, co znaczyły cierpienia Walentyny bez wyraźnego powodu, wobec faktów, mających się spełnić na pozór przynajmniej.
— Smutek mój jest wielkim błędem, a obawa szaleństwem — myślała Walentyna. Przyrzekłam i dotrzymam święcie... A potem, niech Bóg ma mnie w swojej opiece!! Będę uczciwą żoną, jestem tego pewną... Czy będę szczęśliwą kobietą?... To tajemnica przyszłości... Herman Vogel jest najlepszym z ludzi... uwielbia mnie... Dowiódł tego, poświęcając się dla mnie... a dowodzi jeszcze lepiej, biorąc mnie za żonę, pomimo, żem zupełnie ubogą... Powinnam odpłacać mu miłością za miłość; a jednak czuję dla niego wdzięczność jedynie... Ah! wstydzę się sama siebie za to doprawdy...
Pozostawmy niewinną sierotę, a pójdźmy za kasyerem banku Jakóba Lefevre.
Powróciwszy do Paryża, oddał się najżywszej radości.
Winszował sobie mistrzostwa w doprowadzeniu do końca sprawy tak trudnej.
— Od pierwszego wystąpienia — myślał sobie — od pierwszej wizyty w domku w Passy, ani jednego błędu, ani jednej niezręczności nie popełniłem... Nikt w świecie nie byłby pojął i nie byłby odegrał tej roli tak, jak ja ją pojąłem i odegrałem, bez wahania, bez zniechęcenia najmniejszego. Znakomity byłem, muszę sobie oddać tę sprawiedliwość!..
Rochegude odpalony; Walentyna zdobyta!... Za dwa tygodnie zostanie moją żoną, i nie pozostanie mi już nic, jak tylko przyśpieszyć szczęśliwą chwilę, w której biedna sierota, nic o tem nie wiedząc, stanie się bogatą dziedziczka... Od niejakiego czasu zaniedbałem Maurycego Villars, bardzo go nawet zaniedbałem, ale trudno, nie mogę przecie bywać w dwóch jednocześnie miejscach... Ten trup malowany ma żal do mnie z pewnością, ale go udobrucham... Powrócę doń i nie odstąpię... aż przy bramie Pére-Lachaise, gdzie go odprowadzę...
Vogel późno się położył, a spał jak człowiek czystego sumienia; nazajutrz wstał bardzo rano; wsiadł na pociąg kolei obwodowej i w kwadrans znalazł się w Passy.
Poszedł na ulicę Mozarta, do mieszkania sierot, otworzył biurko wskazane przez Walentynę, odnalazł metrykę jej i akt zejścia rodziców, po czem bez straty czasu podążył do agencyi przy ulicy Montmartre, gdzie znalazł się przed dziewiątą.
Pan Roch niebył jeszcze widzialnym dla klijentów zwyczajnych, wiemy jednak, że Herman był klijentem wyjątkowym, że posiadał przywilej zgłaszania się o każdej godzinie dnia i nocy.
Zacny prawnik, wygolony starannie, owinięty w miękki szlafrok z flaneli niebieskiej w pasy czerwone, w białym krawacie i w zielonej aksamitnej czapeczce ze złotym chwastem na głowie, zapijał czekoladę i przerzucał dzienniki.
Podał rękę Hermanowi, patrząc na niego z po za złotych okularów i wykrzyknął:
— Oho! masz dziś rano minę zwycięzcy, kochany i wysoce szanowny klijencie!
Widzę po twej fizyognomii, że przynosisz dobre wiadomości...
— Chyba, że trudno o lepsze — odparł Herman.
— Więc młoda osoba zrozumiała wreszcie, żeś przyszedł na świat dla jej szczęścia wyłącznie, przemówił prawnik.
— Zrozumiała, mój panie — odparł kasyer śmiejąc się wesoło. — A. może się i nie tak zupełnie znowu myli... Niemam zamiaru uczynić ją nieszczęśliwą...
— Nikt nigdy, żeniąc się, niema takiego zamiaru — mruknął pan Roch. — Mówiąc jednak pomiędzy nami, nie wierzę w twoje zalety małżeńskie... Trudno mi jakoś dopatrzeć w tobie dobrego męża i przykładnego ojca; wszystko jednak bywa możliwe, nawet nieprawdopodobieństwo... No, kiedyż wesele?
— Pierwsze zapowiedzi jutro...
— Brawo!... Masz papiery potrzebne?
— Mam w portfelu...
— Czy pamiętasz, że jako cudzoziemiec musisz dopełnić pełnych formalności?
— Pamiętam o wszystkiem... Wszystko odbędzie się formalnie... Proszę cię tylko, uprzedź opiekuna...
— Dziś jeszcze zobaczę się z panem Lacaussade — odpowiedział pan Roch — umówię się z nim i przedstawię cię jutro... Właśnie jutro niedziela, będziesz zatem swobodny... Uprzedziłem go już... nie bój się żadnej opozycyi ze strony tego poczciwca. Dla niego wszystko to jedno, a nawet będzie zapewne zachwycony świetną a niespodziewaną partyą, spadającą jak z nieba na jego pupilkę...
— Czy potrzebą będzie sporządzić intercyzę?...
— A to po co... Gdy jej niema; majątek uważa się za wspólny, a tobie właśnie musi o to chodzić.
— Naturalnie, a przytem to znakomicie rzecz upraszcza...
— Masz świadków?...
— Z łatwościąbym ich znalazł wpośród kolegów biurowych... Przekonany jestem, że sam pryncypałby mi nie odmówił, ale uważam, że należałoby jak najmniej rozgłaszać moje małżeństwo. Jeżeli my nikomu nic nie powiemy, nikt się niczego nie domyśli, bo któżby mógł mieć interes w sprawdzaniu nazwisk, wywieszonych za kratką w merostwie... Przecież w Paryżu nie jeden Vogel i z pewnością nie jeden Herman Vogel zamieszkuje.
— Masz racyę... Jeżeli zechcesz, ja będę twoim drużbą...
— Przyjmuję usługę z wdzięcznością...
— Na drugiego zaproś Laurenta... Niepodobna taić się przed nim, a w dodatku masz dla niego obowiązki, bo był wszak sekundantem twoim.
— Dobrze, niech i on będzie...
— Przyszła pani Vogel niezna z pewnością ani żywej duszy... ciągnął prawnik podejmuję się zatem dostarczyć i jej świadków z przyzwoitem ułożeniem, dobrze się prezentujących.
— Będę ci wdzięcznym nieskończenie...
— Niema za co... Po wyjściu z kościoła zaprosisz wszystkich na bardzo skromne śniadanko, do niewielkiej restauracyjki nad brzegiem rzeki, którą niedawno odkryłem i w której potrawkę z ryb à la matelots, podają jak nigdzie indziej... Będzie nas ośm osób... Ty, twoja żona, jej siostrzyczka, czterech świadków i i kochana ciocia twoja, nieoceniona wdowa Rigal!... Niebardzo ona pożądana, ale niepodobna jej usunąć... Zarzucimy ją wiktem tłustym i pożywnym... a skoro będzie miała gębę ciągle zapchaną, nie będzie miała czasu na gawędkę...
— Strasznie lekko traktujesz naszę ciocię! zawołał Herman, śmiejąc się na całe gardło.
— Nie udawaj!... Ty trzymasz o niej daleko gorzej z pewnością. Ale... jeszcze jedno pytanie: Gdzie myślisz osiedlić się po ślubie?
— Sam jeszcze nie wiem... Walentyna pytała mnie o to wczoraj wieczór, i nie umiałem dać jej odpowiedzi...
— Chcesz posłuchać dobrej rady?
— Proszę...
— Zostań otóż kilka dni, albo kilka tygodni w Bas-Meudon...
Przynajmniej zdobędziesz czas do namysłu...
— Kiedy daleko strasznie do tego Bas-Meudon...
— Co to szkodzi? Przyjdziesz wieczorem, odjedziesz rano, a będziesz zawsze zupełnie pewny, iż nikt w twojej nieobecności żoną twoją się nie zajmuje...
— No tak... odpowiedział Herman, sam jednakże mówiłeś, że wdowa Rigal wcale ucieszną nie jest, a mieć ją ciągle na karku, przyznam się, za ciężko trochę.
— Nie będziesz jej miał wcale!... Kochana ciocia zbierze manatki pod pozorem nagłej podróży i wyniesie się swoim kosztem zaraz nazajutrz po waszym ślubie. Zostaniecie sami zupełnie, jak we własnym domu, a do usługi będziecie mieli ogrodnika i kucharkę, którą wam przyślę zaraz... Zgadzasz się zatem?...
— Zobaczymy... pomyślę...
— Dobrze, myśl, ile ci się tylko żywnie podoba, ale pamiętaj, że bądź co bądź, możesz rozporządzać moją posiadłością...
Wpół do dziesiątej wybiło na zegarze w gabinecie pana Rocha.
Herman pożegnał go uściśnieniem ręki i poszedł do biura, w którem zajęcia kasyerskie wymagały gwałtownie jego obecności.
Idąc ulicą, dumał sobie:
— Nie pojmuję tego zupełnie... Nie jestem przecie ani przesądnym, ani bojaźliwym... a pomimo to, myśl pozostania w Bas-Meudon przestrasza mnie okrutnie!...
Co takiego spotkać mnie może w tym domu?