Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXVIII.

W dniu, w którym Vogel ostatni raz dowiadywał się o zdrowiu hrabiego de Rochegude, doktorzy zadecydowali, że niebezpieczeństwo minęło i że młody człowiek, opłakany już przez matkę, przyjdzie zupełnie do zdrowia.
Od tej chwili rekonwalescencya Lionela postępowała szybkim krokiem, szybszym, niż można się tego było spodziewać.
Po upływie trzech tygodni od katastrofy, oficer huzarski dźwignął się z łóżka i bez wielkiego zmęczenia, wsparty na ramieniu matki, przechadzał się po pokoju.
Siły i energii z każdym dniem mu przybywało.
W krótkim czasie nie potrzebował już podpory.
Chodził coraz to raźniejszym krokiem.
Przy końcu czwartego tygodnia, lekarz domowy zezwolił mu na konną przejażdżkę.
Lionel dzielnie był zbudowany, straszne też cierpienia pierwszych dni, gwałtowne zapalenie mózgu, noce bezsenne w gorączce spędzone, wszystko to prześlizgnęło się tylko po nim, bez pozostawienia jakichkolwiek śladów widocznych.
Jedynie figura szczuplejsza trochę i matowa bladość twarzy, nie mająca jednakże nie chorobliwego w sobie, świadczyły o tem, co przebył.
Tak było pod względem fizycznym.
Pod względem zaś moralnym, innej natury zaszła w nim zmiana.
Zdawało się, że osłabienie pamięci, w skutek gwałtownych i długotrwałych uderzeń krwi do mózgu, dotyczyło tylko szczegółów pojedynku, w jakim o mało życia nie postradał.
Zdawało się, że zapomniał zupełnie o istnieniu panny de Cernay, i o tej głębokiej a gwałtownej miłości, dla której, jak widzieliśmy, gotów był życie poświęcić.
O wszystkiem innem pamiętał i sądził z dawną, właściwą mu bystrością umysłu.
Panią de Rochegude dziwiło potroszę to zjawisko psychologiczne, chociaż cieszyła się w duszy z tej zmiany.
Namiętność szalona, jaką Walentyna wznieciła w Lionelu, była, jak wiemy, źródłem zawodów okrutnych i bolesnych dla hrabiny.
Skoro namiętność ta zamierała w sercu syna, nadzieja pani de Rochegude ożywiać się musiała.
Najlepsza i najczulsza z matek mogła na nowo snuć wątek marzeń, przerwanych straszną katastrofą,
— O Boże mój! — mówiła drżąc z radości — nic już chyba teraz nie przeszkodzi małżeństwu mego chłopca, za śliczną kuzynką Esterą...
I potem dodawała zawsze:
— Gdy to przyjdzie do skutku, powiem sobie, żem dość na świecie żyła!... Jeżeli po wysłuchaniu najdroższych pragnień moich, Bóg zawezwie mnie do siebie, pójdę z ochotą, szczęśliwa i wdzięczna...
Nie miała jednak odwagi mówić z synem o projektach zburzonych tak nagle.
Pomimo ufności w przyszłość, nie chciała wywoływać wspomnień z przeszłości w sercu Lionela.
A jednak obiecywała sobie, że nie będzie zwlekać bardzo, że uchwyci pierwszą lepszą sposobność, a w potrzebie nawet nagnie wypadki do swojego interesu.
Takie było usposobienie matki i syna w dniu, w którym korzystając z pozwolenia lekarza, młody hrabia wydał rozkaz osiodłania sobie ulubionego wierzchowca.
— Dziecko najdroższe — powiedziała hrabina, obecna w tej chwili w pokoju, ta twoja przejażdżka kłopot mi sprawia...
— Dla czego? — zapytał Lionel.
— Czy będziesz miał tyle siły, aby się na siodle utrzymać?...
— Pewny jestem — odrzekł pan de Rochegude — nie wahałbym się nawet uganiać po polu za zwierzyną.
— Weź kogo z sobą przynajmniej...
— Na co, moja mamo?
— Dla mojej spokojności...
— To co innego.
Lionel rozkazał, aby groom za nim pojechał.
— Czy długo będziesz na spacerze? — dodała hrabina.
— Nie długo, mateczko... trochę się tylko przejadę...
— W którą stronę się udasz?
— Do lasku Bulońskiego... Objadę jezioro do okoła i zaraz powrócę...
Służący podał hrabiemu kapelusz, rękawiczki i szpicrutę.
Lionel pocałował matkę w czoło, zszedł na dół i dosiadł konia.
Dla zamiłowanego sportsmena, dla zuchowatego mężczyzny, jazda wierzchem jest najwyższą przyjemnością, jaką sobie wyobrazić można.
Lionel tem więcej odczuwał tę rozkosz, że dosyć długo jej nie używał.
W chwili, gdy wyciągniętym galopem spuszczał się z wyniosłości wzgórza Pól-Elizejskich, czuł się, jak gdyby pijanym, coś na podobieństwo mocnych wyziewów alkoholicznych biło do głowy osłabionego młodzieńca.
Stracił na chwilę poczucie rzeczywistości.
Wydawało mu się, jak gdyby fantastyczny koń skrzydlaty unosił go gdzieś wysoko w powietrze.
Poddał się bezmyślnie koniowi, nie myśląc, ani gdzie jedzie, ani czy i gdzie się zatrzyma.
Irlandzki biegun, pozostawiony samemu sobie, wybrał drogę, jaką pan jego przed niedawnym czasem tak często odbywał.
Zamiast tedy iść aleją Cesarzowej, skręcił w aleję Eylau, przebiegł ją całą w przeciągu ośmiu minut najwyżej, minął park Muette, przeleciał stacyę kolei w Passy i stanął jak wryty na przeciw palisady przy ulicy Mozarta.
Wstrząśnienie gwałtowne zbudziło z marzeń Lionela.
Spojrzał do koła; poznał miejsce, w jakiem się znajdował; zbladł jak trup, a serce bić mu przestało na chwilę.
Mgła, otaczająca umysł jego, znikła, jak mgła poranna pod pierwszemi promieniami słońca.
Na raz wszystkie wspomnienia odżyły, a z niemi razem odżyła i miłość, o której zapomniał zupełnie, miłość, którą hrabina uznała już za umarłą, a która uśpiona tylko, spoczywała w głębi jego serca.
Odżyła przeszłość cała, ze wszystkiemi uniesieniami, ze swoją boleścią i okrutnym zawodem po nadziejach najdroższych.
— Tą dziewczyną... — szeptał Lionel — powinienem się brzydzić... powinienem jej nienawidzieć! a ja ją kocham jeszcze! Pragnę ją ujrzeć i ujrzę... ale nie będę teraz na nic w świecie zważał!... Biada temu, co stanie pomiędzy nami!
Odwrócił się, skinął na grooma, rzucił mu lejce, a sam zsiadł z konia i wszedł prosto w bramę ogrodzenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.