Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hrabia de Rochegude, w przejściu z pokoju stołowego do salonu, nakreślił sobie plan postępowania ze swoim gościem porannym.
Skoro przestąpił próg fumoaru, przywitał ukłonem Hermana, lecz ten akt grzeczności zdawkowej spełnił zimno i z dumą widoczną.
Fałszywe oblicze kasyera wzbudzało w nim obrzydzenie nieprzezwyciężone, a ukrywać go nie myślał.
Herman odpowiedział również sztywnym, jaki otrzymał ukłonem.
Przez chwilę młodzi ludzie patrzyli na siebie w milczeniu, jakby oczekując, kto ma znich pierwszy przemówić.
Cisza stawała się nużącą.
Pan de Rochegude przerwał ją nareszcie.
Bilet przyniesiony mu przez służącego, trzymał w lewem ręku.
Przypatrywał się przez lornetkę wydrukowanemu na nim napisowi i rzekł:
— Więc to pan jest Hermanem Vogel, którego mam nieoczekiwaną przyjemność widzieć u siebie?
— Tak jest, panie hrabio...
— Wdzięcznym panu bardzo będę, gdy mnie objaśnić raczysz, czemu mam przypisać jego wizytę, niemam bowiem żadnych stosunków pieniężnych z domem Jakóba Lefevre, i aż do tej chwili nazwisko pana obcem mi było zupełnie...
— Czyś pan pewny tego, tylko, panie hrabio?... — zapytał kasyer.
— Jak najpewniejszy!... — odparł Lionel.
— Myli się pan grubo...
— Co pan mówi?... — zawołał hrabia wyniośle.
— Mówię, że pan znasz moje nazwisko... Nie tylko miałeś je nieraz na ustach... lecz je wczoraj jeszcze pisałeś...
Lionel zaczerwienił się i zawołał:
— Zdaje mi się, że pan mi kłamstwo zarzucasz?...
— Wcale nie!.. Pragnę jedynie, odświeżyć pamięć pańską, nic więcej...
— Sądzę, mój panie — podjął hrabia zniecierpliwiony — że, czy znam, czy nie znam nazwiska pańskiego, to rzecz całkiem obojętna. Pragnąłeś pan widzieć się ze mną... Przyjąłem pana... Czegóż zatem chcesz odemnie?...
— Pragnę doręczyć list, jaki sam się doręczyć zobowiązałem, aby mieć pewność, że dojdzie rąk pańskich...
— List?... Od kogo?... — mruknął Lionel, poczuwszy ból w sercu gwałtowny.
— Czy pan nie odgadujesz?...
— Proszę powiedzieć od kogo?...
— Od panny Walentyny de Cernay...
Lionel zbladł śmiertelnie.
Złe przeczucia sprawdzać się zaczynały.
— Panna de Cernay pisze do mnie?... — wyjąkał przerażony.
— Odpowiada na list pański, wczoraj odebrany...
— Zkąd pan wiesz o tem?...
— Pismo, które przyniosłem objaśni pana o wszystkiem...
— Dawaj pan...
Herman otworzył pugilares.
Wyjął ramotę zredagowaną przez pp.: Roch i Fumel, skopiowaną przez Karola Laurent i podał ją hrabiemu.
Ten ostatni czuł, że słabnie; ciemny obłok przesłonił mu oczy, lecz otrząsnął się ze wzruszenia, i, wziąwszy drżącą ręką kopertę, patrzył z głębokiem bolesnem ździwieniem na eleganckie pismo, jakie po raz pierwszy oglądał i na niebieską pieczątkę z cyframi Walentyny.
Gdy hrabia pogrążył się w tej kontemplacyi, Herman, któremu pilno było, rzekł:
— Czytaj pan, panie hrabio, proszę o to.
Lionel złamał pieczątkę, wyjął list z koperty i odwrócił się; nie ufał bowiem swej odwadze, a nie chciał, ażeby Vogel widział, co się w duszy jego dzieje.
Zapomniał niestety o wielkiem lustrze, które postać jego odbijało dokładnie.
Łotr z okrutną radością obserwował twarz przeciwnika, mieniącą się boleśnie.
Po skończeniu czytania, pan de Rochegude stał się trupio bladym.
Wargi mu zbielały, oczy patrzyły błędnie.
Herman przeczekał chwilę, a następnie zapytał:
— Czy pan przeczytał już, panie hrabio?...
Lionel niby piorunem rażony, zapomniał zupełnie o obecności kasyera.
Na dźwięk jego głosu, zatrząsł się cały.
Odwrócił się gotów wybuchnąć.
— Tak — zaczął głosem drwiącym i urywanym — tak, przeczytałem!... Odprawa to dana mi według wszelkich reguł i bardzo treściwa!... Panna Walentyna nie bawi się w omówienia i prosto zmierza do celu!... Bez żadnych a żadnych ogródek... Wczoraj przyjęła moje zabiegi... dziś pańskie, panie Vogel... To znakomite! Brawo!
Hrabia począł śmiać się gwałtownie.
— Co mam powiedzieć, pannie de Cernay?... — zapytał opryszek chłodno.
— Powiedz jej pan, iż jako wszechwładna pani swego serca i swojej osoby, ma prawo rozporządzać jednem i drugą, jak jej się żywnie podoba... Powiedz jej, że przyjąłem wyrok z pokorą i że nie ma potrzeby obawiać się żadnych miłosnych z mojej strony zabiegów... Wyrażenie to nie moje, daję na to słowo honoru, ale z tem wszystkiem wspaniałe!... Dodasz pan, jeśli łaska, że co się listu dotycze, oceniam styl jego zwięzły, jaskrawy i nerwowy, ale jestem zdania, że kobieta dobrze wychowana, pisząca rzeczy nieprzyjemne dla człowieka dobrze wychowanego i uczciwego, nie powinna odsyłać swego pisma przez tego, który je komponował...
Herman zadrżał cały.
— Nie rozumiem pana... — rzekł.
Lionel zaśmiał się bardziej jeszcze fałszywo i dziko.
— Przeciwnie, rozumiesz mnie pan wybornie!... — odpowiedział, unosząc się własnemi słowy. Wiesz, co trzymam o tobie, ponieważ znasz list, którym szczerze opinię moję wyrażałem... Obecnie myślę to samo... Dość raz jeden spojrzeć na pana, aby cię poznać i sąd o tobie wydać... Z nieznanych mi powodów, podstępem i kłamstwem, zawładnąłeś słabym umysłem młodej dziewczyny...
Nie będę walczył z tobą dla odzyskania tego dziecka nieszczęsnego...
Serce, które przeniosło ciebie nademnie, choćby na jednę chwilę, uważam za niegodne siebie... Nie pozwolę ci jednak używać w spokoju bezczelnego zwycięztwa... Przyjmuję przegraną, lecz zuchwalstwa nie znoszę... Dzięki tobie, panna de Cernay odbiera mi serce swoje, przyszedłeś tu niby woźny, stanąłeś przedemną i wygłosiłeś wyrok wygnania!... To za grubo trochę, mój panie!... To postępek grubiański!... To bezwstyd nie do darowania... Jesteś błaznem skończonym, mój ty jakiś Hermanie Vogel. Jesteś błazen! rozumiesz!...
— Pan mnie znieważasz!... — zawołał kasyer, tracąc krew zimną.
— Ma się rozumieć, że cię znieważam!...
— Zdasz mi pan z tego rachunek...
— Kiedy tylko ci się spodoba... kiedy będziesz chciał!... i gdzie będziesz chciał!...
— Jestem obrażony... — zaczął Herman — do mnie zatem należy wybór broni... Wybieram pistolety...