Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Hrabia de Rochegude, w przejściu z pokoju stołowego do salonu, nakreślił sobie plan postępowania ze swoim gościem porannym.
Skoro przestąpił próg fumoaru, przywitał ukłonem Hermana, lecz ten akt grzeczności zdawkowej spełnił zimno i z dumą widoczną.
Fałszywe oblicze kasyera wzbudzało w nim obrzydzenie nieprzezwyciężone, a ukrywać go nie myślał.
Herman odpowiedział również sztywnym, jaki otrzymał ukłonem.
Przez chwilę młodzi ludzie patrzyli na siebie w milczeniu, jakby oczekując, kto ma znich pierwszy przemówić.
Cisza stawała się nużącą.
Pan de Rochegude przerwał ją nareszcie.
Bilet przyniesiony mu przez służącego, trzymał w lewem ręku.
Przypatrywał się przez lornetkę wydrukowanemu na nim napisowi i rzekł:
— Więc to pan jest Hermanem Vogel, którego mam nieoczekiwaną przyjemność widzieć u siebie?
— Tak jest, panie hrabio...
— Wdzięcznym panu bardzo będę, gdy mnie objaśnić raczysz, czemu mam przypisać jego wizytę, niemam bowiem żadnych stosunków pieniężnych z domem Jakóba Lefevre, i aż do tej chwili nazwisko pana obcem mi było zupełnie...
— Czyś pan pewny tego, tylko, panie hrabio?... — zapytał kasyer.
— Jak najpewniejszy!... — odparł Lionel.
— Myli się pan grubo...
— Co pan mówi?... — zawołał hrabia wyniośle.
— Mówię, że pan znasz moje nazwisko... Nie tylko miałeś je nieraz na ustach... lecz je wczoraj jeszcze pisałeś...
Lionel zaczerwienił się i zawołał:
— Zdaje mi się, że pan mi kłamstwo zarzucasz?...
— Wcale nie!.. Pragnę jedynie, odświeżyć pamięć pańską, nic więcej...
— Sądzę, mój panie — podjął hrabia zniecierpliwiony — że, czy znam, czy nie znam nazwiska pańskiego, to rzecz całkiem obojętna. Pragnąłeś pan widzieć się ze mną... Przyjąłem pana... Czegóż zatem chcesz odemnie?...
— Pragnę doręczyć list, jaki sam się doręczyć zobowiązałem, aby mieć pewność, że dojdzie rąk pańskich...
— List?... Od kogo?... — mruknął Lionel, poczuwszy ból w sercu gwałtowny.
— Czy pan nie odgadujesz?...
— Proszę powiedzieć od kogo?...
— Od panny Walentyny de Cernay...
Lionel zbladł śmiertelnie.
Złe przeczucia sprawdzać się zaczynały.
— Panna de Cernay pisze do mnie?... — wyjąkał przerażony.
— Odpowiada na list pański, wczoraj odebrany...
— Zkąd pan wiesz o tem?...
— Pismo, które przyniosłem objaśni pana o wszystkiem...
— Dawaj pan...
Herman otworzył pugilares.
Wyjął ramotę zredagowaną przez pp.: Roch i Fumel, skopiowaną przez Karola Laurent i podał ją hrabiemu.
Ten ostatni czuł, że słabnie; ciemny obłok przesłonił mu oczy, lecz otrząsnął się ze wzruszenia, i, wziąwszy drżącą ręką kopertę, patrzył z głębokiem bolesnem ździwieniem na eleganckie pismo, jakie po raz pierwszy oglądał i na niebieską pieczątkę z cyframi Walentyny.
Gdy hrabia pogrążył się w tej kontemplacyi, Herman, któremu pilno było, rzekł:
— Czytaj pan, panie hrabio, proszę o to.
Lionel złamał pieczątkę, wyjął list z koperty i odwrócił się; nie ufał bowiem swej odwadze, a nie chciał, ażeby Vogel widział, co się w duszy jego dzieje.
Zapomniał niestety o wielkiem lustrze, które postać jego odbijało dokładnie.
Łotr z okrutną radością obserwował twarz przeciwnika, mieniącą się boleśnie.
Po skończeniu czytania, pan de Rochegude stał się trupio bladym.
Wargi mu zbielały, oczy patrzyły błędnie.
Herman przeczekał chwilę, a następnie zapytał:
— Czy pan przeczytał już, panie hrabio?...
Lionel niby piorunem rażony, zapomniał zupełnie o obecności kasyera.
Na dźwięk jego głosu, zatrząsł się cały.
Odwrócił się gotów wybuchnąć.
— Tak — zaczął głosem drwiącym i urywanym — tak, przeczytałem!... Odprawa to dana mi według wszelkich reguł i bardzo treściwa!... Panna Walentyna nie bawi się w omówienia i prosto zmierza do celu!... Bez żadnych a żadnych ogródek... Wczoraj przyjęła moje zabiegi... dziś pańskie, panie Vogel... To znakomite! Brawo!
Hrabia począł śmiać się gwałtownie.
— Co mam powiedzieć, pannie de Cernay?... — zapytał opryszek chłodno.
— Powiedz jej pan, iż jako wszechwładna pani swego serca i swojej osoby, ma prawo rozporządzać jednem i drugą, jak jej się żywnie podoba... Powiedz jej, że przyjąłem wyrok z pokorą i że nie ma potrzeby obawiać się żadnych miłosnych z mojej strony zabiegów... Wyrażenie to nie moje, daję na to słowo honoru, ale z tem wszystkiem wspaniałe!... Dodasz pan, jeśli łaska, że co się listu dotycze, oceniam styl jego zwięzły, jaskrawy i nerwowy, ale jestem zdania, że kobieta dobrze wychowana, pisząca rzeczy nieprzyjemne dla człowieka dobrze wychowanego i uczciwego, nie powinna odsyłać swego pisma przez tego, który je komponował...
Herman zadrżał cały.
— Nie rozumiem pana... — rzekł.
Lionel zaśmiał się bardziej jeszcze fałszywo i dziko.
— Przeciwnie, rozumiesz mnie pan wybornie!... — odpowiedział, unosząc się własnemi słowy. Wiesz, co trzymam o tobie, ponieważ znasz list, którym szczerze opinię moję wyrażałem... Obecnie myślę to samo... Dość raz jeden spojrzeć na pana, aby cię poznać i sąd o tobie wydać... Z nieznanych mi powodów, podstępem i kłamstwem, zawładnąłeś słabym umysłem młodej dziewczyny...
Nie będę walczył z tobą dla odzyskania tego dziecka nieszczęsnego...
Serce, które przeniosło ciebie nademnie, choćby na jednę chwilę, uważam za niegodne siebie... Nie pozwolę ci jednak używać w spokoju bezczelnego zwycięztwa... Przyjmuję przegraną, lecz zuchwalstwa nie znoszę... Dzięki tobie, panna de Cernay odbiera mi serce swoje, przyszedłeś tu niby woźny, stanąłeś przedemną i wygłosiłeś wyrok wygnania!... To za grubo trochę, mój panie!... To postępek grubiański!... To bezwstyd nie do darowania... Jesteś błaznem skończonym, mój ty jakiś Hermanie Vogel. Jesteś błazen! rozumiesz!...
— Pan mnie znieważasz!... — zawołał kasyer, tracąc krew zimną.
— Ma się rozumieć, że cię znieważam!...
— Zdasz mi pan z tego rachunek...
— Kiedy tylko ci się spodoba... kiedy będziesz chciał!... i gdzie będziesz chciał!...
— Jestem obrażony... — zaczął Herman — do mnie zatem należy wybór broni... Wybieram pistolety...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.