Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Po drugiej stronie drogi, naprzeciw ogrodzenia, otaczającego małe domki, stara jakaś kobieta utrzymywała w małej budce skład różnych przedmiotów potrzebnych do codziennego użytku.
Było tam wino, tytuń i drobiazgi, zakupywane przez wszystkie służące z okolicy.
Nieznajomy wsunął w rękę starej sztukę monety, a po pięcio minutowej rozmowie wiedział już wszystko, o co mu chodziło.
Dowiedział się mianowicie, że młoda panienka nazywa się Walentyną de Cernay, że jest sierotą, bardzo niezamożną, bardzo zacną i bardzo uczciwą, że mieszka z małą siostrzyczką, bez żadnej zkądkolwiek opieki i pomocy.
— Spudłowałem... — pomyślał ładny brunet. — Chciałem uwieść biedne dziecię, z którem nie mógłbym się przecie ożenić; byłby to czyn wysoce nieuczciwy... Nie myślmy o tem więcej... A jednak wielka szkoda...
Oddalił się ciężko wzdychając, wziął fiakra ze stacyi kolei i kazał się wieźć z powrotem do Palais-Royal, gdzie od dwóch godzin czekał na niego powóz własny.
Czas już zapoznać czytelników z tym panem, który w najzupełniej prawdziwem opowiadaniu naszem, odegra rolę pierwszorzędną.
Lionel Ludwik Stanisław hrabia de Rochegude, miał lat dwadzieścia sześć, pochodził ze starej rodziny , uszlachconej za czasu wojen krzyżowych.
Ojciec jego, generał de Rochegude, zmarły przed trzema laty, pozostawił mu dwa miliony majątku, po matce zaś, jako jedynak, odziedziczy z czasem, prawie dwa razy tyle.
W chwili, gdy go przedstawiamy, młody hrabia jest porucznikiem 2-go pułku huzarów, w niedługim atoli czasie, ma nadzieją przywdziać szlify kapitańskie.
Jego wuj, margrabia de Rochegude, senator, dobrze u dworu położony, a także kolosalnie bogaty, przeznaczył mu za żonę, jedyną córkę swoję, Esterę, ładną szesnastoletnią panienkę, kończącą właśnie nauki w klasztorze des Olseaux.
Po przyjściu do skutku tego małżeństwa, oddawna ułożonego w rodzinie, Lionel miał zostać oficerem świty cesarskiej, przytem Najjaśniejsi państwo przyrzekli położyć swój podpis na ślubnym kontrakcie.
Pułk 2-gi huzarów stał kwaterą w Provins.
Lionel znajdował się w Paryżu za urlopem zamieszkiwał przy głównej alei Pól Elizejskich, w pawilonie wspaniałego pałacu, należącego do matki, Pawilon nie łączył się wcale z korpusem głównym, posiadał wejście osobne, co młodemu człowiekowi dawało swobodę zupełną.
O jakiejkolwiek porze dnia lub nocy wychodził czy powracał, niezwracał niczyjej uwagi i matce spokoju nie zakłócał.
Czyż potrzeba dodawać, że hrabia hojnie korzystał z podobnej swobody?
Naszkicowaliśmy pobieżnie jego wizerunek i na tem kończymy.
Dodać tu jeszcze tylko chyba musimy, że Lionel de Rochegude był, jak to mówią, dobrym chłopcem, że posiadał miłość kolegów, których nigdy się nie starał olśniewać ani tytułami, ani fortuną, ani wpływami, jakie mu dawały związki jego familijne.
Lubił używać życia, chciwy był wrażeń, szalał za kobietami, więcej wprawdzie głową niż sercem, uwielbiał wszystkie ładne buzie, a niekiedy wystarczało mu to, co nazywają „le beanté da diable“.
Bardzo często był jak najmocniej przekonanym, że się zakochał na śmierć... te atoli wielkie namiętności trwały tydzień co najwyżej.
Lionel z walecznością żołnierza łączył wspaniałość i szczodrość wielko-pańską, i wreszcie prawość istnie rycerską.


∗             ∗

Rozstaliśmy się z Hermanem Vogel, gdy po wizycie u Walentyny wsiadł do powozu i kazał zawieźć się na ulicę Montmartre, de biura agencyi Roch i Fumel.
Rozmowa kasyera z ex-adwokatem trwała kwadrans zaledwie.
Herman wierny zwyczajom oszczędności pozornej, przez którą zdobył sobie nieograniczone zaufanie swego pryncypała, zjadł skromne śniadanie w restauracyi drugorzędnej, wsiadł potem do omnibusu, idącego z Odeonu do Batignolles, wyskoczył na bulwarze Clichy, i wszedłszy do dużego, zupełnie nowego domu, zapytał odźwiernego:
— Czy pan Karol Laurent jest u siebie?...
— Proszę zobaczyć... odparł stróż. — Nie wychodził dziś wcale...
Vogel puścił się z rezygnacyą na przebycie pięciu pięter i stanął zdyszany przy drzwiach, ozdobionych zamiast rączką od dzwonka, starym jakimś sznurem, służącym ongi do opasywania szlafroka.
Pociągnął mocno i zadzwonił zawzięcie.
Nikt nie odpowiedział, cisza niczem niezamącona panowała w mieszkaniu.
Vogel puścił dzwonek i zastukał we drzwi po czterykroć w równych odstępach czasu, według wolno-mularskiej metody.
Nie czekał długo na skutek...
Głos z wewnątrz zapytał:
— Kto tam?...
— Przyjaciel z ulicy Boulogne... odparł nowo przybyły.
— Zaraz, Zaraz...
Klucz obrócił się w zamku, drzwi uchyliły się o tyle tylko, aby przepuścić gościa.
Herman wsunął się i zawołał:
— Co tu ostrożności!...
— Zastałeś mnie przy pracy, mój kochany — odrzekł właściciel mieszkania — wiesz przecie, że nie mam ochoty, aby mnie zaszedł pierwszy lepszy ciekawski... Wcaleby mi to na zdrowie nie poszło... Postępując z wężową przezornością, mam możność, w razie potrzeby, ukryć bez śladu mój warsztacik... Proszę cię, wejdź do mojego pokoju...
Pamiętamy, jak pan Roch na początku tego opowiadania mówił był do kasyera:
„Dzięki zręczności nadzwyczajnej, a przy pomocy pseudo hrabiego de Lorbac, serdecznego twego przyjaciela, który pod własnem swojem nazwiskiem Karol Laurent po trzykroć był karany za złodziejstwo przez policyę poprawczą... i t. d.
Otóż na bulwarze Clichy eks-skazaniec nie nazywał się hrabią Lorbac, tak jak Vogel na ulicy Pépinière się nazywał się baronem de Précy.
Ta godna siebie para przyjaciół, zachowywała pożyczane nazwiska i tytuły na drugą połowę tajemniczej swej egzystencji.
Karol Laurent miał lat trzydzieści, a wyglądał na czterdzieści.
Nędza, występki, rozpusta i nadużycia różnego rodzaju wybiły piętno przedwczesnej na jego twarzy starości.
Był kiedyś bardzo ładnym mężczyzną, a i dotąd rysy jego zachowały jeszcze ślady piękności.
Ciemna czupryna przeświecała łysiną na ciemieniu, skronie siwizna znacznie już przyprószyła.
Oczy otoczone obrzękłemi powiekami, bez blasku żadnego, patrzyły na wszystko zimno i bez wyrazu.
Niezliczona moc drobnych zmarszczek krzyżowała się na żółtawej skórze, poznaczonej ciemniejszemi plamkami.
Waga dolna obwisła bezwładnie, odkrywała zęby czarne i spróchniałe.
Karol Laurent nosił wąsy na wzór oficerów kawaleryi, wysmarowane pomadą węgierską i cienko na brzegach podkręcone, oraz długie bakenbardy, starannie utrzymane.
Taki nawet, jak go opisaliśmy, mógł jeszcze robić niejakie wrażenie, gdy jako pseudo-hrabia de Lorbac przywdział uniform człowieka światowego i osypany velutiną, wchodził do salonu podejrzanej reputacyi, w czarnym fraku, w białym krawacie, w kamizelce na jeden guzik spiętej, z kwiatem gardenii, zatkniętym za klapą ubrania, z szapoklakiem pod pachą, na której atłasowej białej podszewce świeciły złote cyfry i hrabiowska o dziewięciu perełkach korona.
Pokój, do którego gościa swojego wprowadził, przedstawiał obraz zaniedbania i nieładu o wiele wyraźniejszego niż ten, jaki zaznaczyliśmy w mieszkaniu przy ulicy Pépinière.
Łóżko bez firanek, nigdy chyba nie było zaściełane.
Na krzesłach leżały porozrzucane zniszczone ubrania, buty zabłocone, kapelusze niezdatne do użytku.
Kilka figur gipsowych, w pozach rozpustnych i wstrętnych, zdobiło wierzch kominka.
Na ścianach wisiało parę starych sztychów, w podobnymże guście, oprawnych w brudne złocone ramy.
Głównym sprzętem w tym pokoju brudnym i zaniedbanym, był duży stół z drzewa białego, ustawiony pod oknem i zarzucony narzędziami przerozmaitemi, o jakich wspominał Karol Laurent, wpuszczając do siebie Hermana Vogel.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.