Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Hrabia de Rochegude, człowiek charakteru na wskróś prawego, ulegał bez oporu popędom zmysłowym, nigdy przecież nie wchodził w układy z sumieniem, gdy czuł, że o honor chodziło.
Uczciwość i honorowość stawiał po nad wszelkie inne przymioty szlachcica.
Uwiedzenia młodej dziewczyny uważał za czyn niegodny uczciwego człowieka.
Ztąd owa walka z samym sobą, ztąd ów wytrwały opór przeciw namiętności, której podlegał.
Hamował się na wszystkie sposoby.
Przedewszystkiem rzucił się na oślep w bezładne życie, które mu nieobcem było.
Noce spędzał wśród hałaśliwych kolacyj z modnemi grzesznicami, w orgjach tych atoli, miast szukanego zapomnienia, znajdywał przesyt i znużenie.
Bezwiednie nastała w nim zadziwiająca jakaś przemiana.
Sztuczne ożywienie, wesołość w gronie kobiet półświatka, już go nie zajmowały.
Pocałunki przedajne sprawiały mu głęboką odrazę.
Zwyciężony w tej walce, przestał się opierać i pierwsze miłości swej uczynił ustępstwo.
— Ponieważ nie mogę nie widzieć tego dziewczęcia — rzekł sobie pewnego razu — będę więc na nią patrzył, ale zdaleka tylko; nie odezwę się do niej ani żartem; ponieważ nie mogę zostać jej mężem, nie uczynię najmniejszego kroku, aby się stać jej kochankiem...
Począwszy od dnia, w którym postanowienia to się zrodziło, Lionel de Rochegude dwie trzecie życia swego przepędzał w okolicach ogrodu przy ulicy Mozarta, dostrzegając niekiedy Walentynę i postępując za nią w pewnej odległości, jeżeli wychodziła wypadkiem, ale dotrzymując wiernie obietnicy i nie starając się o zbliżenie, ani też zwrócenie na siebie uwagi dziewczęcia.
Znajdował się tam właśnie, jak wiemy, w chwili, gdy Herman Vogel opuszczał domek, progi którego przestąpił pod pretekstem dostarczonym mu przez agencyę Roch i Fumel.
Nieokreślone uczucie nieufności, coś takiego, co na zazdrość zakrawało, po raz się pierwszy w nim przebudziło.
Oficer-huzar zgadzał się na uszanowanie niewinności dziewicy, którą kochał, ale ani myślał, aby ustąpić placu śmielszemu i szczęśliwszemu rywalowi.
Byłżeby gość ów rywalem?
Oto co zbadać należało za jakąbądź cenę.
Lecz jak się tu wziąć do tego?...
Postanowił podwoić czujność.
Jeżeli odwiedziny się powtórzą, każę śledzić tego człowieka, aby zbadać, jakie ma nazwisko i co za jeden.
Gdy to posiędzie, będzie wiedział, jak ma postąpić.
Nazajutrz rano, na krótko przed dziewiątą, pan de Rochegude umieścił się na zwykłem stanowisku obserwacyjnem, tym razem pieszo, ukryty w rogu palisady otaczającej wnętrze.
Zobaczył dorożką zatrzymującą się przed zakratowaną furtką.
Gość wczorajszy wysiadł z powozu, trzymając pod pachą duże zielone pudło, w jakich zazwyczaj stare sztychy składają.
Okoliczność ta, z pozoru nic nie znacząca, wielce uspokoiła Lionela.
Zbierane wiadomości bowiem, poznajmiły go z tym szczegółem, że panna de Cernay maluje akwarelle i że dochód z tej pracy, w połączeniu ze skromnemi środkami, stanowiły jej i siostry utrzymanie.
Bez wątpienia, młody człowiek z zielonem pudełkiem, przybywał z jakimś obstalunkiem; było to możebnem i prawdopodobnem nieledwie, jakkolwiek ubranie jego, jak na handlującego nawet obrazami, za zbyt starannie wyglądało.
Ależ zakochany nie zjawia się u młodej panny o tak wczesnej godzinie, a nadewszystko obładowany tak ogromną i zakurzoną teką, szpagatem owiązaną!...
Podczas gdy Lionel zajętym był kombinowaniem swych domysłów, Herman Vogel przebył ogród i zadzwonił następnie do drzwiczek, które natychmiast otworzyły się zanim i zamknęły.
— Szczęśliwiec! — pomyślał hrabia. — Zobaczy ją... będzie z nią mówił! Cobym dał za to, żebym był na jego miejscu!
— Dzień dobry, panieneczko — zawołał Vogel do Klarci, wprowadzającej go do ogródka. — Czy mogę się widzieć z siostrą?
— O! tak, łaskawy panie... — odrzekło dziecko, — Spodziewała się dziś pana i będzie bardzo zadowoloną, gdy go zobaczy... Zajęta jest malowaniem... Kiedy pan zadzwonił, odezwała się do mnie:
— Idź Klaruniu, ale nie otwieraj; chyba, że to ten pan, co był wczoraj...
Herman Vogel poszedł za Klarą.
Dziewczynka wbiegła pierwsza do domu i otworzywszy pracownię, zawołała głosem rozradowanym:
— To on, siostrzyczko... to ten pan wczorajszy...
Walentyna złożyła paletę porcelanową, podniosła się z siedzenia i przyjęła gościa uśmiechem, mówiąc:
— Witam pana, rada mu jestem i temu kartonowi, co musi być przepełniony cudownemi rzeczami.. Pracuję, jak pan widzi... I wczoraj nie próżnowałam.. Jeszcze tylko kilka dotknięć pendzlem, a wiatrak będzie skończony... Będzie pan mógł go zabrać jeżeli zechce...
— Mogę obejrzeć? — zapytał Vogel.
— Ależ bardzo proszę! Siadam w tej chwili i kończę...
Kasyer oparł tekę o krzesło, i z pośpiechem zajął miejsce wczorajsze, to jest stanął po za młodą dziewczyną, pochylił się nad nią i zajęty niby wyłącznie akwarellą, ustami dotykał prawie jasnych, jedwabistych warkoczy Walentyny, oddychał świeżą wonią uroczej szesnastoletniej główki.
Kiedy dłużej, niż wypadało, pozostawał pogrążony w tem pełnem poezyi zajęciu, zaniepokojona milczeniem jego Walentyna, szepnęła:
— Cóż... nic pan nie mówi... Czy nie zadowolony pan z wiatraka?
— Niech Bóg zachowa i broni — odparł z żywością Herman. — Przeciwnie, zachwycony jestem!...
— Doprawdy?... Znajdujesz pan, że mi się udało?...
— Znajduję, że to rzecz wyśmienita! że jest pani na świetnej drodze! Żadna jeszcze z prac pani, tak mnie nie zajęła!... Delikatność tonów, śmiałość dotknięcia, zadowoliłyby najbardziej nawet wymagającego sędziego!...
— Gdybyś pan wiedział, jak mnie czynisz szczęśliwą!
— Bądź pani szczęśliwą, bądź dumną!... Talent, manifestujący się w ten sposób, rozwinąć się musi wspaniale... Przyszłość do pani należy... Co do mnie, kontent jestem, iż pierwszy furtkę ci do sławy uchylam, gdyż mam niezwykłą dla pani sympatyę, nie tylko jako artysta... Ta odważna walka z losem, to rozczulające zaparcie się siebie... to szlachetne poświęcenie się dla siostry, muszą budzić uwielbienie, muszą jednać pani szacunek bez granic... —.
Twarzyczka Walentyny oblała się rumieńcem.
— Jakto, panie — wyszeptała zmieszana — pan wiesz?
— Wiem o wszystkiem, co tylko dotycze pani... wiem o zupełnej ruinie twojego ojca... o przedwczesnej śmierci matki, zabitej przez zmartwienia...
— Zkądże to, jakim sposobem?
— Nic nadto prostszego... Znam z blizka, kogoś takiego, który znał rodzinę pani...
Po tej przemowie nastąpiło chwilowe milczenie.
Młode dziewcze pochylone nad stalugami, rzucało ostatnie w pracy swej sztrychy, a gorączkowa prawie szybkość ręki wzmagała się widocznie.
Ostro zakończonym penzelkiem, zwilżonym w chińskim tuszu, podpisała: „Walenty,“ i wykrzyknęła:
— Skończone!...
— I jeszcze jak skończone! — zawtórował Vogel. — Ten wiatrak, tak mi się podoba, że zatrzymam go dla siebie... Mam w skromnem mojem mieszkanku kawalerskiem zbiór wcale ładnych rzeczy, a ten nabytek zajmie w niem najpoczestniejsze miejsce...
— Ostrożnie, łaskawy panie — powiedziała, śmiejąc się Walentyna — bo zanadto wbijesz mnie w dumę.
— Ma pani prawo być dumną... Pycha jest uczuciem pospolitem, ale duma potęguje odwagę... pomnaża siłę duszy tak szlachetnej, jak duszyczka pani...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.