Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Służący młodego hrabiego wywiązał się świetnie z polecenia.
W bardzo krótkim przeciągu czasu, bo zaraz nazajutrz wiedział już wszystko, co mu potrzebnem było.
Pan de Rochegude dowiedział się tedy, że częsty gość w domu sierot nazywa się Herman Vogel, że mieszka przy ulicy Pépinière, że jest kasyerem w domu bankowym Jakóba Levebre i S-ki, że zatem musiał być jego rywalem!
Na samą tę myśl, Lionel rozum tracił.
Po raz pierwszy w życiu zakochał się gwałtownie i szczerze...
Postanowił nigdy w życiu nie odkryć miłości swej uwielbianemu dziewczęciu, gdy naraz przekonanie, iż staje pomiędzy nim a jego ideałem ktoś trzeci, podsycało wrzącą namiętność prawie do obłędu, prawie do szaleństwa...
W jednej chwili zapomniał hrabia o postanowieniu, jakie za niezłomne uważał.
— Nie pozwolę wydrzeć sobie Walentyny! — zawołał gwałtownie. — Kocham ją nad życie... nad wszystko na świecie... nie mógłbym istnieć bez niej! Przysiągłem, że ją szanować będę i dotrzymam święcie słowa... Nigdy nie będzie moją kochanką... ale taka niewinna, z tak szlachetnej pochodząca rodziny, dla czegóżby żoną moją zostać nie miała?
Zadrżał, gdy słowa te na głos wymówił; ale po chwilowej pauzie zaczął spokojniej rozmyślać.
— Tak jest, dla czegóżby nie?... Jej piękność łączy się z najwytworniejszą dystynkcyą.. Młode jej czoło zdaje się być do korony stworzonem... Ubiorę ją w moją dziewięciopałkową koronę, i pewny jestem, że nigdy, żadna hrabina de Rochegude nie była i nie będzie od niej piękniejszą!... Biedną jest, ale cóż mnie to obchodzi? Czyż nie jestem aż zanadto nawet bogaty? Dla człowieka mego pochodzenia, kwestya pieniężna nie może stanowić przeszkody!...
Twarz Lionela jaśniała uniesieniem szlachetnem.
Nagle rysy jego pokrył cień smutku.
Pomyślał o matce, o jej projekcie połączenia go z ładną kuzyneczką Estellą, córką senatora margrabiego de Rochegude.
Od bardzo wielu lat stara hrabina pieściła się już myślą spełnienia tych najdroższych swoich nadziei...
Co to za straszny cios będzie dla niej, gdy się dowie o nowej miłości syna!... Co za boleść!... Jaki zawód okropny!
Czy zechce przycisnąć do piersi tę nieznaną sierotę, to dziecko opuszczone, żyjące bez rodziny, z pracy rąk własnych?...
Lionel mógł się wprawdzie obejść bez pozwolenia matki, bo miał lat dwadzieścia pięć skończonych, bo był pełnoletnim, bo miał prawo postępowania według własnej woli... bo dosyć było zawiadomić matkę, że tak postanowił — ale odpędził od siebie tę myśl niegodną.
— Upadnę do nóg matce — wyszeptał. — Powiem, że moje szczęście, że życie moje od niej zależy; powiem, że bez Walentyny nie mogę być szczęśliwym, że żyć bez niej nie mogę... Nie będzie miała serca zabić mnie odmową... Dobra, kochana matka... ubóstwia mnie... przystanie więc z pewnością na wszystko!...
Lionel de Rochegude mówił to sobie z uniesieniem zakochanego, nie przypuszczając, aby jego marzenia nie miały się stać rzeczywistością...
Lecz ta gorączka nadziei uspokoiła się niebawem.
Przyszło prędko przekonanie, że zanim pójdzie do hrabiny kusząc się o otrzymanie pozwolenia za pomocą porswazyi i zaklęć, musi najprzód upewnić się, czy Walentyna zechce z nim życie podzielić.
Dreszcz przeszedł po całem jego ciele, czoło zimnym się potem oblało.
Bo rzeczywiście położenie wcale łatwem nie było.
Przy spotkaniu się w Palais-Royal z panną de Cernay, posunął śmiałość swą aż de zuchwalstwa; używał sposobów, które mogą udać się z istotami tylko upadłemi, do jakich zdawał się zaliczać młodą dziewczynę.
Walentyna zachowała bezwątpienia w pamięci przykre wspomnienie tego niefortunnego spotkania.
Jakim sposobem zatrzeć to wspomnienie?
Jakim sposobem otrzymać pozwolenie zobaczenia się i wytłómaczenia?
Obrażona w swej dumie młoda kobieta, odepchnie z pogardą podobną próbę... I będzie zupełnie w swojem prawie...
Przez szacunek dla swej godności, stanie się nielitościwą, zwłaszcza, że zachowanie się Lionela nie zasługuje wcale a wcale na pobłażanie...
Opłakując szaleństwo swoje, przeklinając się na czem świat stoi, młody oficer od huzarów nie tracił jednak nadziei i powziął decyzyę, którą zaraz po jej następstwach poznamy.
Nazajutrz oto rano, ozwał się dzwonek u furtki ogródka przy ulicy Mozarta, a mała Klarunia odebrała list od posłańca i pobiegła z nim do siostry.
Walentyna nie bez ździwienia obejrzała kopertę z pięknego błyszczącego papieru i adres wypisany charakterem śmiałym a eleganckim.
Odwróciła list na drugą stronę, i ujrzała dużą pieczęć czerwoną z wyciśniętą na niej tarczą herbową i hrabiowską koroną.
Nie znała się na heraldyce, ale chowała jak relikwie starą pieczęć srebrną, pozostałą po ojcu, wiedziała zatem, że herb oznacza pochodzenie szlacheckie, a korona o dziewięciu perełkach, jest koroną hrabiowską.
— Kto może pisać do mnie? — szepnęła rozdzierając kopertę.
Papier listu opatrzony był u góry takąż samą, jak na pieczęci, tarczą herbową.
Spojrzała odrazu na podpis.
— „Hrabia. Lionel de Rochegude“... przeczytała. — Nie znam zupełnie tego nazwiska... Nigdy matka moja przy mnie go nie wspominała... Czego ten pan może chcieć odemnie?...
Aby się dowiedzieć, potrzeba było przeczytać.
Oto co przeczytała:
„Wielki winowajca odzywa się do pani... wielki grzesznik, szczerze żałujący za grzechy i boleśnie upokorzony, błaga na klęczkach o przebaczenie...
„Grzesznik ten żywi nadzieję, iż prośba jego uwzględnioną zostanie, pewny jest bowiem, iż anielska postać pani kryje najszlachetniejszą duszę, pełną pobłażania i dobroci...
„Gdy pani przekona się, kto jest ten, który ośmielił się napisać do niej, niechajże nie rzuca pani mojego listu z pogardą... Przeczytaj go pani do końca, błagam cię o to...
„Popełniłem nigdy nie darowaną pomyłkę, zaczepiając panią w Palais-Royal, idąc za tobą, towarzysząc ci pomimo twej woli i szepcząc ci do ucha wyrazy prawie obrażające...
— Ah! — zawołała Walentyna, przerywając czytanie, to on był tym śmiałkiem!.. I on śmie pisać jeszcze do mnie!... Co za zuchwalstwo, naprawdę!...
Chciała podrzeć list, zaczęła to już nawet, ale się zatrzymała...
Złotowłosa Ewa, mieszkanka raju ziemskiego, która skosztowała owocu zakazanego, przekazała w spadku ciekawość wszystkim następczyniom swoim.
Reguła to bez wyjątku.
Ciekawość wzięła górę nad oburzeniem i Walentyna, złożywszy list przedtem przedarty, zaczęła go czytać dalej i czytała co następuje:
„Jakkolwiek pani sądzi mnie zapewne bardzo surowo, ja sam z pewnością daleko się bardziej jednakże potępiam...
„Nie przestanę do śmierci żałować wybryku, jakiego się dopuściłem... Gdyby wstyd zabijał, jużbym z pewnością przestał żyć oddawna...
„Pojmuję całą ohydę mego postępowania, wiedząc, jakiej istocie wyjątkowo szlachetnej, jakiemu wzorowi cnoty i odwagi odważyłem się ubliżyć..
„Błagam panią, abyś wybaczyła postępek prawie bezwiednie spełniony... Upojony widokiem pani, zmysły poprostu postradałem...
„Zapomniałem o wszystkiem, zapomniałem o tem nawet, o czem człowiekowi dobrze wychowanemu nigdy zapominać nie wolno; zapomniałem o czci należnej kobiecie, o szacunku obowiązkowym względem młodej samotnej dziewicy.
„Przysięgam, że pomiędzy szlachcicem piszącym dziś do pani, a zuchwalcem, który stanął na jej drodze, niema nic zgoła wspólnego...
„Chyba ubóstwienie dla pani...
„A teraz, czy zdołam przekonać panią, o co mi głównie chodzi? Czy potrafię pokonać słuszną nieufność pani? Spróbuję uczynić to za pomocą bezwzględnej szczerości...
„Oby Bóg dobry tchnął wiarą w słowa moje!...