Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Walentyna zmieszana wyznaniem nieoczekiwanem, zmieszana słowami miłości po raz pierwszy odbijającemi się o jej uszy, zakryła drobnemi rączkami buzię zarumienioną a serduszko kołatało jej w piersiach, niby ptaszek uwięziony, pragnący się wydobyć na wolność. Cały pokój kręcił się jej w oczach dokoła, podłoga jakby pod nią zapadała.
Dziwny stan, jaki uczuła, rodzaj jakby omdlenia duszy i ciała, nie miał jednak nic w sobie przykrego...
Po chwilowem milczeniu, Lionel przemówił głosem cichym i wzruszonym:
— Postąpiłem jak człowiek uczciwy. Ani jedno słowo wyszłe z ust moich nie mogło obrazić pani... Powiedziałem, że kocham panią, co jest świętą prawdą, powiedziałem, iż najgorętszem mojem pragnieniem — uczynić cię hrabiną de Rochegude... Dla czego nie odpowiadasz mi pani?
Te kilka słów wróciły przytomność Walentynie.
Podniosła główkę, zdjęła rączki z twarzy i bez gniewu patrzyła na Lionela.
— Nie obraziłeś mnie pan wcale — szepnęła. Wierzę, iż szczerym jesteś, czuję, że nie powinnam obawiać się pana, nigdy atoli chyba niespodzianka większą nie była!...
— Nie wiem — sen to, czy rzeczywistość... Zapytuję się czy dobrze słyszałam, czy dobrze zrozumiałam!...
Pan, który mnie znasz zaledwie... ja którabym nie poznała pana, gdybyś listem wspomnień mych nie odnowił, pan powiadasz, że kochasz mnie i chcesz się ożenić ze mną! Czy to prawda czy to możebne?
— Tak jest — zawołał Lionel — to możebne i prawdziwe, przysięgam na wszystko, co mam najświętszego. Zawierz mi pani... i odpowiedz mi... błagam cię na klęczkach o to...
— Cóż ja odpowiedzieć mogę?
— Prawdę...
— To słowo nieokreślone... O jaką prawdę panu chodzi? Czego się dowiedzieć pragniesz?
— Nie pytam, czy pani czujesz skłonność ku mnie... Zapytanie podobne niedorzecznemby było... Pytam, czyś pani wolna, czy możesz jeszcze rozporządzać sobą i czy będziesz mnie mogła kiedy pokochać... Zaklinam panią, powiedz mi to jedynie...
Walentyna zaczerwieniła się znowu.
— Wolną jestem zupełnie — odpowiedziała nieśmiało, z prostotą, bez cienia kokieteryi. Komużbym miała oddać serce moje, skoro go nikt nie żądał? Nie myślałam nigdy ani o miłości, ani o małżeństwie... Choć taką młodą jeszcze jestem, matkuję małej siostrzyczce mojej Klaruni, a ciągła praca nie pozostawia mi ani chwili na marzenia romansowe...
— Ah! — przerwał Lionel gwałtownie — nie o romanse tu chodzi, lecz o rzeczywistość! Prawdziwa miłość zaraźliwą bywa... Uwielbiam panią... Zrób mi nadzieję, iż będziesz mi wzajemną...
Walentyna uśmiechnęła się z cudowną naiwnością.
— Nie mogę panu robić żadnej podobnej nadziej, aby się nie wiązać nieopatrznie — odpowiedziała. — Mówisz o miłości, a ja zaledwie wiem, co nazywają tem imieniem... Jeżeli miłość jest przywiązaniem głębokiem, powinna się opierać na szacunku wzajemnym i na sympatyi wspólnie odczuwanej, pan zaś przed chwilą byłeś mi obcym zupełnie...
— Jak zawsze tak i teraz ma pani racyę bezwzględną — zawołał hrabia — pozwól mi więc przynajmniej sądzić, iż ci wstrętnym nie jestem... I z tego będę zadowolonym...
— Ależ z pewnością nie jesteś mi pan wstrętnym...
— Naprawdę?
— Na dowód tego — odparła panienka z niewinną złośliwością — postanawiam zapomnieć o tem pierwszem naszem spotkaniu, w czasie którego nie mówiłeś pan nic zgoła o szacunku...
— Nigdy nie zapomnę tego spotkania — rzekł Lionel — zawsze będę sobie wyrzucał ohydną pomyłkę moję!... Lecz aniołowie przebaczają żałującym grzesznikom, a pani jesteś aniołem...
— Aniołem, któremu chciałeś pan ofiarować najpiękniejsze klejnoty z wystawy jubilerskiej w Palais-Royal — odparła Walentyna z nowym uśmiechem.
— Pani miej litość! Ofiarowywam ci nazwisko moje, serce moje i wszystko co posiadam... Ofiarowywam ci uczciwe imię... wielki majątek i serce, które twojem pozostanie, nawet wtedy, gdybyś mnie odepchnąć chciała... Nie bądź jednak tyle okrutną... Przyjmij wszystko, co składam u nóg twoich... Błagam cię o to na klęczkach!...
Hrabia de Rochegude ukląkł przed młodą dziewczyną i drżące ze wzruszenia ręce do niej wyciągnął.
Anielska twarzyczka Walentyny oblekła się wyrazem niezrównanej godności, a wielkie niewinne oczęta, żywym blaskiem zajaśniały.
— Czy mogę mieć nadzieję?... zapytał Lionel błagalnie.
— Wstań pan najpierw... — odpowiedziała panna de Cernay.
— Spełniam polecenie... ale powiedz mi pani, że mogę mieć nadzieję...
— Czuję się wzruszoną — zaczęła Walentyna — czuję się wdzięczną panu głęboko, że chcesz biedne dziecko, żyjące z pracy i nie znające świata zupełnie, podnieść do swego stanowiska! Gdyby mi wypadło nosić wielkie nazwisko pańskie, sądzę, że z pomocą Bożą potrafiłabym nosić je z należytą godnością, najsłuszniejsza jednak duma nakazuje mi nie przyjąć pańskiej ofiary.
Lionel pobladł śmiertelnie.
— Duma ci nakazuje mi odmówić?... — wyszeptał.
Walentyna skinęła główką potakująco.
— Jakto?.. — wyjąkał młody człowiek. — Nie rozumiem pani... Jakim sposobem słuszna duma, zabrania ci zostać hrabiną de Rochegude, zostać kobietą, żoną najwięcej uwielbianą ze wszystkich kobiet na świecie?...
— Żadne względy ludzkie — rzekła sierota — nie skłonią mnie do wejścia w rodzinę, pomimo woli tejże rodziny!... Ubóstwo nie cięży mi w cale, praca ma dla mnie urok pewien... Wolę sto razy niedostatek i nędzę, niż upokorzenie i przekonanie, że mógłby ktoś powiedzieć o mnie:
„— Ta osóbka to zręczna bardzo intrygantka, dała dowód tego, złupawszy męża bogatego i szlachetnego... Wczoraj była jeszcze niczem, ale narzuciła się bogaczowi i oto jest hrabiną....“
— Czy możesz pani obawiać się czegoś podobnego — szepnął Lionel.
— Wiesz pan dobrze, że prawdę mówię... Matka pańska, pani hrabina de Rochegude, marzy oddawna o małżeństwie pańskiem z kuzynką, którą kocha. Czyż mogłaby wobec tego bez gorzkiej boleści i głębokiej pogardy zgodzić się na związek syna z ubogą Walentyną de Cernay, malującą dla wyżywienia siebie i swej małej siostrzyczki, akwarelle po dwa talary za sztukę.
— To ma znaczyć — odrzekł hrabia z żywości — że matka moja pogardzałaby panią dla tego tylko, żeś jest bohaterką!... Jakież pani masz wyobrażenie o tej matce mojej?...
— Uważam ją, jako wielką damę, pomimo szlachetności serca, przesiąkniętą na wskróś uprzedzeniami kastowemi... jeżeli tylko są to uprzedzenia rzeczywiście...
— Walentyno, jesteś okrutną!...
— W czem takiem?...
— Nadużywasz otwartości mojej!... Gdyby nie moja prawość przesadzona, nie wiedziałabyś nic o urojonem dla mnie małżeństwie, jakie nigdy i tak do skutku nie przyjdzie.
— Prędzej czy później, musiałabym przecież dowiedzieć się o niem?...
— Nigdybyś nie była się dowiedziała, bo przed wyznaniem ci uczuć moich, byłbym zwalczył upór matki, jak zrobię teraz właśnie...
— Czy mam jakikolwiek wpływ na pana?... — szepnęła z cicha Walentyna.
— Pani mnie pytasz o to?...
— Skoro więc tak, to zaklinam pana, nie sprawiaj pani de Rochegude tej okrutnej boleści... nie zmieniaj nic w tem, co postanowiła...
— Czyli mówiąc inaczej, najlepiej według pani zrobię, jeżeli ożenię się z kuzynką?...
— Zrobisz pan najrozsądniej...
— Radzisz mi zatem poświęcić szczęście całego życia!...
— Będziesz pan szczęśliwy w inny sposób...
— Nigdy, ponieważ uwielbiam panią.
— Zapomnisz prędko o mnie!...
— Zapomnieć o tobie... to znaczy umrzeć... a ja chcę patrzeć na ciebie... ja chcę żyć razem z tobą... Zaufaj mi, Walentyno!... Nie wprowadzę cię w rodzinę moję tajemnemi drzwiami, wejdziesz w nią wielkiem wejściem honorowem, na roścież przed tobą otwartem!...
Hrabina de Rochegude, matka moja przyjdzie tu, stanie tu przed tobą, weźmie cię w objęcia, przyciśnie do serca i powie:
„— Mój syn, złożył w tobie całe szczęście i wszystkie nadzieje swoje... czy chcesz dziecię drogie, zostać córką moją?...“
Walentyna wstrząsnęła głową.
— Nie wierzysz mi pani? — zapytał Lionel.
— Przyznaję, że nie bardzo.
— Gdyby jednak rzeczywiście matka moja, wyciągnęła ręce do ciebie i gdyby wymówiła słowa, jakie już słyszałaś odemnie, co byś jej odpowiedziała?...
— Po co myśleć o tem?... Hrabina tu nie przyjdzie...
— Dla czego ten upór, Walentyno?... Gdyby przyszła moja matka, cobyś odpowiedziała?...
Sierota spuściła wzrok ku ziemi.
— Chcesz pan koniecznie, abym szczerą była? — wyszeptała.
— Proszę... zaklinam...
— Odpowiedziałabym:
„— Matko, córka twoja szczęśliwa, dumna i wdzięczna, kochać cię będzie z duszy całej.“
Lionel wydał okrzyk radosny, chwycił rączki, których w zakłopotaniu nie myślano ma odbierać, i okrywał je gorącemi pocałunkami...