Dwór Karola IX-go/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwór Karola IX-go |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Chronique du règne de Charles IX |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz po ślubie Małgorzaty de Valois z królem Nawarry, kapitan Jerzy de Mergy otrzymał rozkaz udania się do Meaux, gdzie kwaterował oddział, którym dowodził. Bernard, po wyjeździe brata, spędzał całe dni u pięknej Dyany, towarzyszył jej nieodstępnie na bale, polowania, przejażdżki, a nawet do kościoła. Mówiono, że hrabina pracuje nad jego nawróceniem, a gdy dopnie celu, odda mu rękę.
W piątek d. 22 sierpnia r. 1572, niejaki Maurevel strzelił z rusznicy do admirała i zranił go niebezpiecznie. Za głównego sprawcę zamachu poczytywano księcia Gwizyusza, a król przyrzekł surowo ukarać winnych. Przyjaciele admirała szukali, po ulicach Paryża, Gwizyusza albo jego stronników, nie przyszło jednak do krwawego starcia, gdyż lud zachowywał się spokojnie, nie odpowiadając na wyzywające okrzyki.
Pewnego dnia orszak hugonotów spotkał gromadę szlachty katolickiej, wśród której było kilku dworzan księcia. Spodziewano się zajścia, tymczasem katolicy zbyli milczeniem obelżywe okrzyki, a jeden z nich zwrócił się do Bernarda de Mergy i kłaniając się grzecznie, zapytał:
— Zapewne widziałeś pan admirała? Jakże się miewa? Czy morderca został ujęty?
Bernard poznał barona de Vandreuil; powitawszy go również uprzejmie, odpowiedział na pytanie. Zawiązała się rozmowa, do której wmieszało się kilku innych panów; po wzajemnej wymianie grzeczności, rozstano się w najlepszej zgodzie.
Baron de Vandreuil nieco dłużej zatrzymał Bernarda, który wskutek tego pozostał w tyle za innymi; żegnając się z nim, przestrzegł go, że popręg na koniu się rozluźnił.
Bernard zsiadł i poprawiwszy siodło, miał odjeżdżać, kiedy usłyszał tętent za sobą. Obejrzał się i ujrzał nieznajomego młodzieńca, którego przed chwilą widział w towarzystwie pana de Vandreuil.
— Na honor! — zawołał nieznajomy — jakżebym pragnął spotkać jednego z owych krzykaczy, którzy przed chwilą wrzeszczeli na całe gardło: „Precz z Gwizyuszami!”
— Nie potrzebujesz pan szukać daleko — odparł Bernard.
— Czyżbyś pan należał do liczby tych hultajów?
Bernard uderzył go głownią szpady, a cios był tak silny, że młodzieniec oblany krwią spadł z konia. Gawiedź uliczna, dotąd przypatrująca się spokojnie, ujęła się za rannym i gradem kamieni zasypała Bernarda. Zrozumiał, że nic nie poradzi wobec przeważnej liczby napastników i spiąwszy konia ostrogami, postanowił w ucieczce szukać ocalenia. Wierzchowiec jednak potknął się na zakręcie i wyrzucił go z siodła.
Zanim Bernard zdążył się podnieść, otoczono go, powalono na ziemię i zabitoby z pewnością, gdyby go nie osłonił ciałem własnem jakiś zakonnik.
— Co czynicie, szaleńcy? — krzyknął — ten człowiek niewinny, puśćcie go!
— To hugonot — wołano dokoła.
— Więc pozwólcie mu nawrócić się.
Napastnicy puścili Bernarda i rozeszli się, szemrząc niechętnie.
— Jakże zdołam wyrazić ci moją wdzięczność, ojcze! — rzekł Bernard — chciej przyjąć tę sakiewkę.
— Przyjmuję ją w imieniu biednych, bo sam niczego nie potrzebuję. Znam twego brata, młodzieńcze, i mam wiele życzliwości dla was obu. Chodź ze mną, nawróć się a nie pożałujesz tego.
— Nie namawiaj mnie do tego, ojcze, powiedz raczej, jak się nazywasz?
— Lubin, mój synu. Przykro mi, że trwasz w swoich błędach. Ocaliłem ci życie, jaka szkoda, że duszy ocalić nie mogę.
Bernard wrócił do mieszkania poturbowany, ale niewymownie rad, że małym kosztem uniknął wielkiego niebezpieczeństwa.