Dwór Karola IX-go/XXI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dwór Karola IX-go |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Chronique du règne de Charles IX |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Klasztor Franciszkanów służył podczas oblężenia za szpital; w kaplicy leżeli szeregowcy, w refektarzu, sali wielkiej z gotyckiemi oknami oficerowie.
Na posłaniu przesiąkłem krwią, leżał Jerzy de Mergy. Zdjęto mu pancerz, kaftan i bieliznę, ale na rękach pozostały żelazne rękawice. Jeden z żołnierzy tamował krew, obficie płynącą z rany, otrzymanej poniżej pancerza; druga rana nie groziła niebezpieczeństwem.
Bernard w taką wpadł rozpacz, że lękano się o jego zmysły: zalewał się łzami i błagał Jerzego o przebaczenie, to tarzał się po ziemi, oskarżając się głośno o zabójstwo brata. Jerzy był zupełnie spokojny, starał się uśmierzyć jego boleść.
Nieco dalej leżał Béville, któremu niewiele już się należało. Twarz jego tchnęła smutkiem i niepokojem, jęczał, rzucał się i spoglądał na sąsiada, jak gdyby od niego spodziewał się pomocy.
Do sali wszedł chudy, czterdziestoletni mężczyzna, z łysą głową i żółtą, pomarszczoną twarzą: Brisart, słynny chirurg, uczeń i przyjaciel Ambrożego Paré. Snać przed chwilą dokonał operacyi, bo rękawy miał zakasane i fartuch zakrwawiony.
Zbliżył się do Jerzego i pochylił nad nim.
— Kto jesteś i czego chcesz ode mnie? — zapytał Jerzy.
— jestem Brisart chirurg, a pochlebiam sobie, że znam się na rzeczy. Chciałbym mieć tyle worków z pieniędzmi, ile kul powyciągałem z ran, także ilu prawie konających uzdrowiłem.
— Powiedz mi prawdę, doktorze, czy ja żyć będę.
Chirurg obejrzał ramię.
— Fraszka! — mruknął.
Następnie zaczął sondować drugą ranę, przyczem krzywił się i głową kręcił.
— Dosyć! utrapiony doktorze! — krzyknął — miarkuję po twojej minie, że źle ze mną.
— Obawiam się czy kula nie utkwiła w krzyżu; nogi są sztywne... hm... to nic dobrego nie wróży.
— Dwie kule wystarczają, żeby wyprawić na inny świat najsilniejszego. Nie dręcz mnie, doktorze, i pozwól umrzeć spokojnie.
— On nie umrze! — krzyknął Bernard, chwytając chirurga za ramię.
— Do życia pozostaje mu godzina. Dziwię się, że nie wyzionął ducha dotychczas — chłodno odparł Brisart.
Godzina? — rzekł Jerzy — tem lepiej, cierpienia prędzej się skończą niż myślałem.
— Ty nie umrzesz! nie umrzesz! — jęczał Bernard, łkając — czy to być może, aby brat ginął z ręki brata.
— Uspokój się, dobry Bernardzie: wyrokom przeznaczenia złorzeczyć nie należy.
Bernard ukrył twarz w dłonie. Był nieruchomy jak posąg, tylko od czasu do czasu dreszcz wstrząsał jego ciałem, a z piersi wydobywało się westchnienie.
Chirurg obwiązał rany, zatamował krew.
— Pić — szepnął Jerzy.
— Nie można, to przyspieszy śmierć.
— A niech przyspieszy. Im prędzej, tem lepiej... Idź sobie, doktorze, niejeden pewno oczekuje cię niecierpliwie.
Chirurg ruszył ramionami i zbliżył się do Bévilla.
— Do licha! — wykrzyknął — to rana co się zowie.
— Doktorze, jakże tam ze mną? — słabym głosem zapytał Béville.
— Odetchnij głęboko.
Oddech był ciężki i bolesny; Brisart odchrząknął.
Pokręcił głową, obandażował ranę i zebrawszy narzędzie, podniósł się.
— Cóż doktorze? — nalegał Béville.
— Przygotuj się biedaku na śmierć — rzekł chirurg obojętnie.
Ranny łzami się zalał.
Jerzy domagał się usilnie napoju, lecz żądaniu jego odmawiano; nikt nie chciał przyspieszyć śmierci.
Do sali wszedł La Noue z Dietrichem Hornstein i innymi oficerami. Zatrzymali się przy Jerzym; wódz Żelaznoręki z głębokiem wzruszeniem spoglądał na braci.
Hornstein miał przy boku blaszaną manierkę, która zwróciła uwagę Jerzego.
— Rotmistrzu — rzekł do niego — dawno jesteś żołnierzem?
— Trzydzieści lat z górą.
— Powiedz, cobyś uczynił, gdybyś był tak ranny jak ja?
Rotmistrz uważnie obejrzał jego rany.
— Naprzód pogodziłbym się z Bogiem, a potem zażądałbym szklanki dobrego wina reńskiego.
— Ja proszę tylko o wodę, a i tej mi odmawiają.
Hornstein skwapliwie podał ją rannemu.
— Rotmistrzu, dobijesz go! — zauważył jeden z stojących obok oficerów.
— Tem lepiej dla niego, nie będzie się dłużej męczył; zresztą, niech ma przyjemność przed śmiercią. Żałuję tylko, że nie mogę ofiarować ci
lepszego wina, mój zuchu.
— Dziękuję, rotmistrzu, jesteś zacnym człowiekiem. Twoje zdrowie — to rzekłszy, Jerzy wypił wino i uścisnął dłoń Hornsteina.
Hornstein oddał uścisk ze wzruszeniem.
— Teufel! — mruknął — to okropne... Biedny Bernard! Wyobrażam sobie, coby się ze mną działo, gdyby mój brat Hennig ginął z mojej winy.
Napój uspokoił go na chwilę, jak gdyby śpiąc, nagle rzucił się gwałtownie. Przerażony Bernard mniemał, że brat kona; z okrzykiem żalu pochwycił jego ręce.
Jerzy otworzył oczy.
— Bracie mój... Bernardzie — szepnął urywanym głosem — idę na sąd Boży.
— Jerzy! mój drogi Jerzy! umierasz przeze mnie!
— Cóż chcesz? Nie jestem pierwszym Francuzem, który ginie z bratniej ręki.. i nie ostatnim. Ale ja sam jestem winien temu. Kiedy książę d’Anjou zabrał mię z sobą, przyrzekłem sobie święcie, że nie dobędę miecza. Tymczasem dowiaduję się, że ten biedak Béville jest w wielkiem niebezpieczeństwie; wtedy nie mogłem już wytrzymać i pospieszyłem mu na pomoc.
Przymknął znowu oczy, ale po chwili otworzył je, mówiąc:
— Bądź szczęśliwy... módl się za moją duszę.. Jeszcze mam ci przekazać ważną dla ciebie wiadomość: pani de Turgis kocha ciebie; poleciła ci to powtórzyć.
Przymknął oczy i jęknął: „Jezu! Marya!“ — To były ostatnie jego słowa.
W kwadrans później wyzionął ducha. Béville poprzedził go o kilka minut.
Wiemy z historyi, że La Noue opuścił Roszellę, że armia królewska musiała odstąpić od oblężenia a Karol IX po raz czwarty zawarł pokój. Temi faktami historycznemi kończymy powieść, osnutą na tle krwawem.