Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/I/Rozdział 6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozdział VI.
Równowaga budżetowa pierwszym warunkiem reformy walutowej.
O tem, że najważniejszym czynnikiem naprawy Skarbu jest równowaga budżetu realnego taka, która by stale miesiąc po miesiącu pozwalała pokrywać wydatki dochodami bieżącymi, stało się to powszechnie wyznawanym postulatem. Gdy przeto Kucharski wniósł do Sejmu budżet na rok 1924 zrównoważony cyframi, nie wywołało to żadnego skutku, gdyż wydatki w budżecie tym były projektowane o tyle niższe, niż w latach poprzednich, iż każdy zrozumiał, że to zostanie tylko na papierze. Budżet Kucharskiego był ułożony na podstawie wskazówek Jounga. Zamierzał on zmniejszenie bardzo duże na ministerstwach wojny i oświaty. Przeciwko pierwszym wypowiadała się opinja sfer wojskowych i wielu innych, upatrując w tych zmniejszeniach poważne niebezpieczeństwo dla sprawy obronności naszej ojczyzny. Zmniejszenie wydatków na oświatę motywował Kucharski tem, że część tych wydatków miał ponieść samorząd. Ponieważ jednak nie wskazywał on na źródło pokrycia tych wydatków przez samorząd, sprawa takich oszczędności w budżecie nie wydawała się realną.
Stałą bolączką naszych budżetów były ogromne dopłaty z kas skarbowych do kolei. Było to wynikiem spadku marki, za którym zwyżki taryf kolejowych nigdy nie mogły nadążyć. Kucharski projektował zmniejszenie w budżecie dopłat skarbowych do kolei do nieznacznej sumy, ale nie wskazywał, czy i jak potrafi to osiągnąć. W ten sposób budżet Kucharskiego żadnego wpływu na bieg życia skarbowego nie wywarł, nie stał się żadnym przyczynkiem do stabilizacji marki i przez to z góry już został skazany na bezpłodność. O ile bowiem spadek marki nie byłby zatamowany, jasnem było, że żaden budżet nie mógł być traktowany realnie. Tymczasem od listopada 1923 roku weszliśmy w stan hyperinflacji i katastrofalnego spadku waluty.
Ci z naszych finansistów i polityków, którzy dążą do tego, by zajmować specjalnie krytyczne wobec naszej reformy walutowej stanowisko, nie lubią zastanawiać się nad objawem hyperinflacji i dopatrują się przyczyny tego, że w końcu 1923 roku marka spadała znacznie szybciej niż poprzednio w tem, że uchwalona była pełna waloryzacja, co zadało w ich mniemaniu ostatni cios marce. — Rozumowanie to było i jest nad wyraz naiwne, gdyż waloryzacja uchwalona została dopiero w grudniu 1923 r., a katastrofalny spadek marki rozpoczął się w listopadzie, tak że uchwała waloryzująca podatki i opłaty stała się wynikiem hyperinflacji, a nie jej przyczyną.
Znaleźć wyjście z hyperinflacji jest to zadanie dużo trudniejsze niż zatrzymać spadek waluty przy inflacji.
Wyszła Austrja z tego stanu przy pomocy pożyczki zagranicznej i obcego komisarza, wyszły Niemcy przy pomocy rentenmarki i bardzo znacznego dopływu kredytów zagranicznych.
Jak miała Polska dokonać tego przeskoku do nowej fazy bytu finansowego, opartego o stałą walutę? Ogromny odłam opinji był za próbami w rodzaju austryjackiej. O tem, by iść śladami Niemiec nie myślano, gdyż przykład ten był za świeży i nie wiadomo było jeszcze, czy da trwałe rezultaty. Dziś widzimy, że rentenmarka uratowała Niemcy w okresie najstraszniejszej hyperinflacji, jaką można sobie wyobrazić. Ale zdolna była ona to uczynić dzięki temu tylko, że przyszedł jej w pomoc plan Dawesa i szeroki dopływ pożyczek zagranicznych. Gdybyśmy zaprowadzili w Polsce system rentenmarki, czyli gdybyśmy wprowadzili złotego hypotecznego, a pożyczek zagranicznych nie dostali, sytuacja nasza w dalszym rozwoju naszego życia mogła była się stać dla nas znacznie gorsza, niż ta, jaka się rozpoczęła w roku 1925 — 26, a gdybyśmy przy naszym systemie dostali choć część tych pożyczek, jakie Niemcy otrzymały, to cały nasz plan reformy walutowej okazał by się wcale nie mniej, lecz tylko bardziej solidnym od niemieckiego.
Nie chcąc, by Polska poszła po linji planu austrjackiego i nie dowierzając planowi niemieckiemu (i słusznie), musiałem iść drogą własnego planu, to jest tego, który nakreśliłem w początkach 1923 roku, tylko w tempie znacznie przyspieszonym. Plan ten był obmyślany w okresie inflacji, a Polska zdążyła się stoczyć już do hyperinlacji. Z tego wyciągnąłem tę konsekwencję, że plan powinien był być przyspieszonym, a tempo pracy wzięte nadzwyczaj silne. Stąd od razu postawiłem tezę, że minister Skarbu musi być premjerem, że musi wszystko inne odstawić na bok i niczem innem się nie zajmować, póki reformy nie przeprowadzi, a Sejm musi mu dać pełnomocnictwa, że danie tych pełnomocnictw będzie równoznacznem z zobowiązaniem się rządu do całkowitego wykonania programu działania w ciągu określonego terminu (pół roku).
Plan mój polegał na tem, żeby pobierać podatek majątkowy w przyśpieszonym trybie tak, by starczył on na pokrycie deficytu pierwszych kilku miesięcy. W ciągu zaś tych kilku miesięcy należało dokonać reformy walutowej, któraby położyła kres ciągłej groźbie ponownego spadku waluty. Obliczyłem zaś, już w początkach 1923, że przy stałej walucie równowaga jest zasadniczo możliwą do utrzymania, byle by postawić nasze koleje tak, ażeby do nich nie dopłacać, oraz byleby rozwinąć dochodowość naszych monopoli. Z góry zatem podatkowi majątkowemu wyznaczyłem z półrocza na półrocze coraz mniejszą rolę, a dochodom z monopoli coraz większą.
Jako rezerwę skarbową widziałem dochód, który samo przeprowadzenie reformy walutowej miało wytworzyć. Dochód ten nie stanowił dla mnie nigdy żadnej tajemnicy. Wiele innych osób sądziło, że reforma wymaga nakładów, wymaga kapitału rezerwowego. Ja zaś odwrotnie zdawałem sobie jasno sprawę, że reforma stworzy kapitał rezerwowy, gdyż wykup marek wobec hyperinflacji musi pochłonąć mniej środków niż te, jakie skarb z reformy uzyskać może i powinien. Na wykup marek starczyło złoto, a zatem bilon i bilety zdawkowe, które były koniecznym czynnikiem składowym obiegu, stanowiły dochód nadzwyczajny Skarbu, na pierwsze lata po wprowadzeniu reformy wystarczający. W planie moim środki te powinny były posłużyć jako rezerwa aż do czasu, gdy bądź otrzymamy większe pożyczki zagraniczne, bądź podniesiemy dochody z monopoli do najwyższej pełnej skali. — To ostatnie rozkładałem na trzy lata. Rezerwy te miały starczyć do 1 stycznia 1927 r. Skutkiem nieurodzaju i wojny celnej z Niemcami starczyły one do 1 października 1925 r., a więc 2 razy krócej niż przewidywałem.
Mając przemyślany plan mogłem odrzucić oferty opieki finansowej misji angielskiej, gdyż zdawałem sobie sprawę po uchwaleniu pełnomocnictw z tego, że go będę w stanie wykonać. Główne nici miałem w swoim ręku jako minister skarbu. Przerzucanie ciężarów szkolnictwa na samorząd uważałem za rzecz na razie niewykonalną i w tej dziedzinie zdecydowałem się na znaczne podwyższenie wydatków skarbu. Tak samo co do wojska zgodziłem się na duże podwyższenie budżetu. Ale na tym ostatnim terenie doszło między mną i generałem Sosnkowskim, który był pierwszym ministrem spraw wojskowych w moim gabinecie, do konfliktu.
Ponieważ formowanie przezemnie rządu odbywało się w atmosferze konieczności państwowej i łagodzenia tarć i walk wewnętrznych, więc ministerstwo spraw wojskowych powierzyłem generałowi Sosnkowskiemu jako temu, który mógł najlepiej utrzymać dobre stosunki z obozem zwolenników Marszałka Piłsudskiego i z nim samym. Tak było to z góry zresztą ułożone z Prezydentem Rzeczypospolitej przy powierzaniu mnie misji formowania rządu. Ale generał Sosnkowski przyjmując tekę postawił mnie warunek, że dam na armję określoną sumę środków, które miesięcznie miały się wyrażać sumą powyżej 70 miljon. złotych. Miało to odpowiadać materjałowo temu, co armja otrzymała w roku 1923, a było prawie dwa razy więcej od tego, co pomieścił w swoim budżecie Kucharski. Przesada tego Ministra w robieniu oszczędności kosztem armji doprowadziła sfery wojskowe do żądania odwetu. Nie mając jeszcze potrzebnych danych orjentacyjnych, na razie zgodziłem się na postulaty gen. Sosnkowskiego, w duchu jednak widziałem ich nierealność. Gdy przeto po uchwaleniu pełnomocnictw stanęło przedemną zagadnienie, że nastał czas realizowania mego programu, pierwszą rzeczą moją było określenie wiele istotnie mogę dać na armję bez narażania na szwank samego dzieła sanacji skarbu. Określiłem sumy na luty i marzec znacznie mniejsze od tych, do jakich się wobec ministra Sosnkowskiego zobowiązałem i postawiłem sprawę tak, że ponieważ ja moich zobowiązań dotrzymać nie mogę, więc ja wobec Prezydenta podaję się do dymisji. Skończyło się to na podaniu się do dymisji Min. Sosnkowskiego i wejścia do gabinetu gen. Sikorskiego, co ułatwiło chwilowo sytuację budżetową.
Drugą trudnością przy realizowaniu mego programu było opanowanie deficytów kolejowych. Formując gabinet, z góry upatrzyłem ministra koleji takiego, który by się podjął lojalnie prowadzić kolej bez żadnych dopłat skarbu do jej eksploatacji, w razie przeprowadzenia przezemnie stabilizacji waluty.
Na inwestycje kolejowe służyć miała pożyczka kolejowa, która miała być jedyną naszą pożyczką wewnętrzną, a przez to miała zapewnić kolei potrzebne na inwestycje środki. Zasadniczym postutalem[1] moim było: niech kolej zapomni o tem, że w kasach skarbowych są pieniądze.
Ministrem, który podjął się iść całkowicie po tej linji został Tyszka. W głównych zarysach został on wiernym danemu mnie przyrzeczeniu, choć wykonanie planu nie mogło być dostatecznie ściśle przeprowadzone głównie skutkiem tego, że pożyczka kolejowa dała dużo mniejsze wyniki, niż było potrzebnem. Do inwestycyj kolejowych zupełnie niezbędnych, oraz do kapitału obrotowego trzeba było dopłacać ze skarbu.
Już w czasie debat nad pełnomocnictwami rzuciłem hasło, że drukarnia państwowa przestanie dawać pieniądze papierowe skarbowi z chwilą, gdy kolej przestanie się o nie do skarbu zwracać. Inne bowiem nici równowagi budżetu już trzymałem w ręku i mogłem na nie liczyć. Tymczasem jednak zarówno z końcem grudnia, jak i w styczniu wciąż kolej czerpała obficie z kas skarbowych. Zdecydowałem jednak, że poczynając od lutego musi to całkowicie ustać, o ile chodzi o eksploatację, a inwestycje muszą też w ciągu lutego i marca całkowicie być wstrzymane, tak by równowaga realna w ciągu tych dwóch miesięcy była z góry zapewniona. W tym celu ułożyłem się z ministrem kolei, że w styczniu dostanie tyle środków, by mógł ważniejsze rzeczy naprzód pozałatwiać, ale że w lutym i marcu ani grosza nie dostanie. Jednocześnie zarządziłem, by inne ministerstwa na luty i marzec mogły ograniczyć znacznie potrzebne dla siebie środki, tak, by te dwa miesiące mogły istotnie obejść się bez drukowania marek, których pewien zapas zresztą dały ostatnie dnie stycznia. W ten sposób miałem wszystko przygotowane, by od lutego rozpocząć nową erę.
Pierwsze dni po uchwaleniu przez Sejm pełnomocnictw nie rokowały nic dobrego. Efekt uchwalenia ich był żaden. Nastroju w Sejmie nie było odpowiedniego, przemówienia poselskie były nikłe, pełne zastrzeżeń. Opinja kraju nie wiedziała co sądzić, marka nadal spadała, giełda wcale na uchwalone pełnomocnictwa nie reagowała.
W tej sytuacji zdecydowałem się na wydanie komunikatu, że w ciągu lutego i marca płatne będą dwie raty zaliczki na podatek majątkowy, które nie zostaną potrącane z rat należnych w ciągu 1924 roku, a tylko w następnych, oraz że od 1 lutego zostanie całkowicie wstrzymany druk pieniędzy papierowych na potrzeby skarbu.
I stało się to, co można było przewidzieć, gdyż było zamierzonem. Nastąpiło zdecydowane załamanie psychiki całego społeczeństwa, gdyż uwierzono, że nastąpił moment zwrotny w dziejach wewnętrznych naszych stosunków państwowych, moment przejścia od słów do czynu w myśl z góry ułożonego planu.
- ↑ błąd w druku - powinno być: postulatem