Dwaj rywale (Lord Lister)/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwaj rywale |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 24.8.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Od dłuższego czasu Brand nie miał powodu, aby narzekać na postępowanie lorda Listera, znanego szerokiemu ogółowi pod nazwiskiem Rafflesa. Mijały tygodnie, a Raffles pędził wraz ze swym przyjacielem spokojny żywot we wspaniale urządzonej willi na Cromwell Road. Okres awanturniczych przygód, walk z przestępcami, ucieczek przed policją, zdawał się należeć już do przeszłości. Lord Lister przedzierzgnął się w spokojnego obywatela, odwiedzającego muzea londyńskie, czytającego książki i odbywającego konne spacery po alejach Hyde Parku.
Lord William Aberdeen — takie bowiem nazwisko przybrał nasz bohater — przyjmował tylko licznych przyjaciół, z którymi stykał się w Windsor-Klubie.
Od czasu do czasu, obaj przyjaciele wychodzili wieczorami z domu, udając się bądź do teatru, bądź do klubu.
I tak mijały spokojnie tygodnie, ku wielkiemu zadowoleniu Branda.
Mówiąc prawdę, Raffles nie zaniedbywał tych którymi się opiekował. Brand systematycznie odbywał inspekcje w najbliższych dzielnicach miasta, rozdzielając sowite zasiłki... Pomoc lorda Listera nie kończyła się tylko na datkach pieniężnych: pamiętał o tym, aby biednego chłopca, któremu groziła ślepota, skierować do najwybitniejszego specjalisty, aby dostarczyć pracy bezrobotnemu obarczonemu rodziną, lub czuwać nad rozwojem artystycznym ulicznej śpiewaczki o niezwykle pięknym głosie. Nic też dziwnego, że wszędzie gdzie się ukazał, błogosławiono go i dziękowano mu serdecznie.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wypadki, które wydarzyły się pewnego letniego wieczoru.
Na jednej z ulic Soho otworzono dancing, o którym cały Londyn opowiadał sobie cuda.. Szklany parkiet, wspaniałe efekty świetlne, doskonała orkiestra, wszystko to miało służyć do uprzyjemniania czasu bogatym nierobom, szukającym rozrywki. Właścicielem tego lokalu był podobno jakiś Irlandczyk, który dorobił się majątku w Ameryce i z biednego boya hotelowego stał się milionerem.
Człowiek ten nazywał się Pat O’Murphy. Już samo brzmienie nazwiska nie pozwalało ani przez chwilę wątpić o irlandzkim pochodzeniu jego właściciela. Opowiadano sobie, że wewnętrzne urządzenie lokalu kosztowało około pół miliona funtów... Nic też dziwnego, że w ciągu pierwszych dni po otwarciu panował tam szalony ścisk.
Co skłoniło Rafflesa do odwiedzenia tego modnego lokalu, pozostanie dla nas na zawsze zagadką. Raffles nienawidził dancingów i choć sam tańczył znakomicie, unikał starannie miejsc, w których, jak mówił, Europejczycy uprawiają murzyńskie tańce.
Około godziny ósmej wieczór, Raffles nagle odłożył książkę, którą czytał, przeciągnął się, że aż stawy zatrzeszczały, przeszedł się kilkakrotnie po gabinecie i rzekł:
— Obawiam się, że zaczynam się starzeć, Brand... Należałoby wyjść z domu dziś wieczorem... Niedaleki już jestem od chwili, kiedy siądę spokojnie przy kominku w ciepłym watowanym szlafroku, z wygodnym stołeczkiem pod nogi i kubkiem mleka na stole...
— Co też wygadujesz, Edwardzie — oburzył się Brand. — Dokąd chcesz pójść? Może obejrzymy sobie tę nową sztukę, wystawioną przez artystów awangardy?
— Nie mam na to ochoty... Chciałbym dziś wieczorem obejrzeć nowy dancing pana Pata O’Murphy na Soho...
Brand spojrzał na Rafflesa ze zdziwieniem... Po raz pierwszy w życiu jego wierny przyjaciel dał się pociągnąć urokowi nowości.
Soho słynie jako dzielnica nocnych lokali, podejrzanych restauracyj i spelunek, gdzie często policja urządza obławy.
Brand spojrzał ukradkiem na tytuł książki, która przed chwilą odłożył Raffles. Była to rozprawa Erazma z Rotterdamu. Brand uśmiechnął się. Skok od poważnego filozoficznego dzieła aż do nowoczesnego dancingu, wydawał mu się zbyt wielki!
Obaj przyjaciele zjedli kolację w domu. Przebrali się szybko i wyszli na ulicę. Raffles nie chciał fatygować szofera Hendersona. Wspaniała ciemna limuzyna pozostała więc w garażu.
Około godziny dziesiątej znaleźli się w Soho... Panował tam o tej porze gwar i ścisk. Nasi przyjaciele szybko utorowali sobie drogę do dancingu Pata O’Murphy.
Szklane, obrotowe drzwi wiodły do westibulu, wyłożonego prawdziwym kararyjskim marmurem. Z sali dochodził odgłos muzyki. Poprzez uchylone drzwi widać było krążące po parkiecie pary. Raffles i Brand zdjęli płaszcze i oddali je młodej dziewczynie, siedzącej w garderobie. Uprzejmy gospodarz wskazał im doskonały stolik, z którego widać było całą salę. Dwie orkiestry, murzyńska i hiszpańska, grały naprzemian.
Po upływie dwudziestu minut Raffles uśmiechnął się do Branda:
— Obejrzałem już sobie wszystko dokładnie — rzekł. — Ten dancing nie różni się niczym od innych... Wino jest złe i dziesięć razy droższe, niż gdzie indziej. Mężczyźni i kobiety tańczą tak, jak Murzyni w dżungli. Jazzband głuszy każdą rozmowę. Krótko mówiąc, nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy tu dłużej zabawić...
— Jak chcesz — odparł Brand.
Wstał i udał się za Rafflesem w stronę westibulu. W chwili, gdy zatrzymali się przed szatnią, szukając w kieszeniach numerków od garderoby, z bocznego korytarza doszedł do ich uszu cichy rozpaczliwy głos:
— Nie nalegaj, Pedro... Nie mogę tego zrobić... Nigdy tego nie zrobię... Nie wrócę do ciebie, póki będę żyła!
— Jesteś szalona — odparł jakiś męski głos. — Co to za życie? Po prostu niewola!
— Mylisz się... Pozwól mi żyć, jak chce, Pedro! Pragnę uczciwie zarabiać na moje życie... Przynajmniej nie muszę się wstydzić samej siebie. Byłam taka szczęśliwa, że dostałam tę pracę. Sądziłam, że mnie nie odnajdziesz.
— Ubieraj się i chodź ze mną! — odparł mężczyzna wyraźnie hiszpańskim akcentem.
— O nie, Pedro... Puść mnie, boli! Nie chcę za żadne skarby świata powrócić do ciebie! Jesteś do gruntu zły i zepsuty... Kochałam cię, ale nie wiedziałam kim jesteś... Idź już, idź, bo mnie stąd wyrzucą! Szef jest bardzo surowy...
— Bardzo będę z tego rad — odparł mężczyzna. — Czy zapomniałaś jak nam dobrze było razem?
— Wstydzę się, myśląc o tym, Pedro — odparła kobieta niemal szeptem.
— Nie mów głupstw... Od kiedy to stałaś się taka uczciwa? Czy myślisz, że łatwo z ciebie zrezygnuję? Jesteś mi potrzebna... Nie mówię nawet już o tym, że cię kocham jak dawniej. Prędzej! Nie zwlekaj...
— Puść mnie, Pedro! Błagam cię... Nigdy cię nie będę mogła już pokochać... Czy chcesz mnie zmusić do pójścia z tobą wbrew mej woli?
— Skoro jest to wbrew pani woli, potrafię zmusić tego pana do odejścia — zabrzmiał nagle jakiś męski głos.
Raffles wszedł do ciemnego korytarzyka i przekręcił kontakt elektryczny. Zajaśniało światło. Bez trudu poznał bladą twarzyczkę dziewczyny, która przyjęła od nich garderobę. Mężczyzna wydał mu się znajomy.
Był to człowiek wysoki i szeroki w barach. Jego czarne i lśniące włosy i błyszczące oczy świadczyły wymownie o jego hiszpańskim pochodzeniu. Trzymał dziewczynę za obie ręce... Zdumiony nagłym pojawieniem się wysokiego, wytwornie ubranego mężczyzny, puścił ją i spoglądał na intruza wzrokiem pełnym nienawiści.
— Czy mam rozumieć, że ten pan narzuca się pani, i że chce pani za wszelką cenę uwolnić się od jego towarzystwa? — zapytał Raffles spokojnie.
Dorothy Fisher czerwieniła się i bladła naprzemian.
— Nie chcę więcej o nim słyszeć — rzekła wreszcie. — Omal nie sprowadził mnie na dno upadku. — Chcę tu pozostać... Dziękuję Bogu, że pozwolił mi znaleźć nareszcie uczciwą pracę...
— Radzę panu zostawić tę młodą osobę w spokoju — rzekł Raffles groźnym tonem, zwracając się do mężczyzny.
— Młoda osoba!... — powtórzył Hiszpan z ironią. — A to doskonałe! Wie pan, kim ta młoda osoba była przedtem? Była moją...
Raffles podniósł do góry rękę, nakazując mu milczenie.
— Nie chcę nawet słyszeć o tym. Nie obchodzi mnie, czym ta pani była poprzednio. Widzę, że chce zmienić swój dotychczasowy tryb życia... Skoro nie jest pańską żoną, nie ma pan do niej żadnych praw...
— Jeszcze zobaczymy — zawołał Hiszpan.
Zbliżył się do dziewczyny, usiłując chwycić ją za rękę. Dziewczyna pochyliła się i uciekła w drugą stronę. Rozwścieczony jej oporem, Hiszpan zwrócił się do Rafflesa.
— Czego pan się tu wtrąca? Idź pan, skąd pan przyszedł.
Podniósł rękę do góry... Nie wiadomo, czymby się ta scena skończyła, gdyby pięść Rafflesa, nie ugodziła go między oczy... Hiszpan zatoczył się i upadł na ziemię. Dziewczyna rzuciła Rafflesowi spojrzenie pełne wdzięczności i szybko uciekła w stronę garderoby. Raffles spojrzał na swą prawą pięść i uśmiechnął się.
— Nie możesz sobie wyobrazić, Brand, jak mi to dobrze zrobiło — rzekł. — W ciągu ostatnich kilku tygodni żyłem jak ogłuszony... Teraz nagle doznałem wrażenia, że zbudziłem się z długiego snu!