<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Wazow
Tytuł Dwoje drzwi
Pochodzenie Wybór nowel
Wydawca Drukarnia
A. T. Jezierskiego
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Anc
Źródło skany na Commons
Indeks stron
Dwoje drzwi.

SZKIC SOFIJSKI.

Na posiedzeniu sądu apelacyjnego rozpatrywano bardzo zadawnioną, uporczywie i namiętnie bronioną sprawę pomiędzy Diko Jordanowem a Nikolą Zargowem. Sprawa była cywilna i już od półczwarta roku podróżowała, zanim doszła do sądu apelacyjnego, a to dzięki sztuczkom i wykrętom adwokackim.
Przeciąganie takie, zamiast uspokajać przeciwników, rozjątrzało ich jeszcze więcej, tak, że spór ich stawał się coraz więcej zaciętym i nieprzejednanym.
Adwokaci, niemniej przejęci interesami swych klijentów, nie szczędzili sobie w rozprawach sądowych zjadliwych wycieczek, zarzutów nieświadomości, niesumienności i fałszywości.
Ta zaciętość podobała się interesowanym. Tak jedna, jak i druga strona winszowały sobie wewnętrznie dobrego wyboru obrońców. Wiadomo bowiem, że tylko tam, gdzie jest uczucie i przekonanie, tam jest i siła; przejęcie się sprawą jest koniecznym pierwiastkiem wymowy, szczególniej adwokackiej, gdzie często razem z napuszystemi słowami zastępuje ono brak dowodów... Adwokaci rzucali na siebie tak gniewne spojrzenia, iż zdawało się, że tylko wzgląd na miejsce wstrzymuje ich od rzucenia się na siebie z pięściami. Przeciwnicy byli zadowoleni, bo, jak mówi przysłowie: „zły pies strzeże stada”.
Ogniste rozprawy zakończyły się, a sąd udał się do sali narad.
Nieliczna publiczność, przysłuchująca się rozprawom, wyszła na korytarz dla zapalenia papierosa, zanim sąd poweźmie postanowienie.
Zargow był w usposobieniu bardzo rozdrażnionem. Spodziewał się, że tu już stanowczo wygra sprawę, a myśl, że całe lata włóczyć się będzie po sądach, zapalała gniew jego przeciw Jordanowowi i podniecała w nim chęć zemsty.
Poczekaj, myślał sobie, podniosę ja sprawę kryminalną przeciw tobie, o czem mówiłem już z adwokatem. Jestem w posiadaniu wszelkich środków, ażeby cię zamknąć w więzieniu i zrujnować do gruntu!
Miał on na myśli jakieś zarzuty oszczercze, z któremi wystąpił przeciw niemu Jordanow, wobec świadków, w chwili gniewu i uniesienia.
To postanowienie uspokoiło częściowo Zargowa; zapalił papierosa i zaczął się przechadzać po korytarzu.


∗             ∗

Czas przechodził, a sąd nie powracał. Zargow, zmęczony chodzeniem, wsparł się o drzwi z wyrazem silnego zniecierpliwienia.
Stojąc pod drzwiami, usłyszał rozmowę i machinalnie zajrzał przez dziurkę od klucza. W sali dwóch ludzi, trzymając się po przyjacielsku pod ramię, przechadzało się, prowadząc rozmowę, przeplataną śmiechem. Zargow wielce się zadziwił, poznawszy w nich obu adwokatów.
— Co to znaczy? — pomyślał sobie. — Przed chwilą znieważali się wzajemnie, a teraz taka czułość!
Zaczął więc podsłuchiwać.
Rozmowa toczyła się około wycieczki, którą obie rodziny zamierzały urządzić w najbliższą niedzielę do Górnej-Bani; potem zaczęto mówić o wyniku sprawy.
— Sąd długo się zastanawia — mówi obrońca Zargowa, spoglądając na zegarek — tak, jakby miał wydać wyrok salomonowy. Cokolwiek bądź, ja wygrywam. Wy idziecie do kasacyi, prawda?
— Naturalnie — odpowiada mu obrońca strony przeciwnej.
— Że ten proces był do przegrania we wszystkich instancyach, wiedziałem o tem z góry, przyjmując go. Ale ja nie zrażam Jordanowa... Bo i na co? Jeżeli jabym go nie wziął, to kto inny przyjąłby go... Teraz jest nas tak wielu w stolicy, że gdy rzucisz na psa kamieniem, to trafisz w adwokata. Podziękuj-że mi za dostarczenie ci pewnej wygranej, no i dobrze zapłaconej, czyż nie tak? — mówił obrońca Jordanowa.
— Tak mówi z chytrym uśmiechem drugi — to dla mnie; potem przyjdzie kolej na ciebie, że i ty oskubiesz tłustą gąskę, bo i twoja i moja mają dosyć pierza, nie mamy się co żalić.
— Ten nikczemnik ma słuszność — przynajmniej co do mnie — wyszeptał z goryczą Zargow.
— Ale, ale, słuchaj-no, mój klijent żąda — podjął obrońca Zargowa — ażeby wytoczyć proces kryminalny przeciw twojemu?
— O oszczerstwo? wiem, wiem, on niema dostatecznych dowodów, on przegra...
— I ja o tem nie wątpię... Ale on się wścieka z gniewu...
W takim razie poradź mu, niech wytoczy ten proces. Doskonała sposobność do poskubania jeszcze mojej gąski.
— Dobrze, wytoczymy go. Wywzajemniam ci się, dostarczając ci łatwego i korzystnego zwycięztwa. Uważasz. To tak po naszemu: „Jak się mnichy zmówią, to i w post mięso jedzą”.
— Dziękuję ci... Ale państwo będziecie w Górnej-Bani. Spodziewam się was tam widzieć.
— Punkt o godzinie 10-ej tam będziemy. Tylko tyś się dziś bardzo rozgadał i pozwoliłeś sobie na takie uprzejmości...
— Ja tylko odpowiadałem na twoje.. To już tak z naszej profesyi: kto płaci, temu służymy.
I obaj wybuchnęli śmiechem.
— My płaczemy na cudzym grobie, to się rozumie — podjął obrońca Zargowa; — na co ja sobie mam psuć krew głupstwami? My jesteśmy, jak lekarze, których nie boli serce, gdy uśmiercają pacyentów, tak samo i nas nie obchodzi zatruwanie życia naszym klijentom. W ich oczach, choćbyśmy się pokłócili... „Ale o tyle serce bolało, ile się łez przelało”... A ci pieniacze biorą seryo naszą wrzawę!... A ile myślisz wziąć od swojego za obronę w swoim procesie? Powiedz mu, że go wybawisz od sześciu lat więzienia... Do dyabła! Ja chcę od ciebie procentu od sumy, którą weźmiesz... Bez tego nie będę doradzał procesu.
— Nie obawiaj się; dostaniesz, co ci się należy..
Zargow odsunął się od drzwi. Skierował się ku wyjściu z korytarza, szukając wzrokiem kogoś. W tej chwili z zakrętu korytarza pokazał się przeciwnik jego, Jordanow. Twarz miał bladą z gniewu. Od trzech lat, jak się włóczyli po sądach, zaledwie kilkakrotnie spotkały się ich oczy, pełne nienawiści. I w tej chwili byli bladzi z gniewu, a wargi ich drżały.
Zargow z postanowieniem zbliżył się do Jordanowa.
— Jordanow! — proponuję ci zgodę, na jakich chcesz warunkach! — rzekł, podając przeciwnikowi rękę.
— Panie Zargow, dziękuję, pan mi wyjąłeś z ust moje słowa... Miałem pana prosić o to samo... — powiedział Jordanow, ściskając silnie podaną prawicę.
Patrzyli na siebie, zdziwieni wzajemnie wspólną chęcią zgody.
— Ażeby panu wytłómaczyć, dlaczego, choć tak późno, pierwszy wyciągnąłem rękę do zgody — powiedział Zargow — muszę panu opowiedzieć, iż przypadkowo znalazłem się przy tych drzwiach i słyszałem...
— I ja słyszałem, przy drugich drzwiach — przerwał mu Jordanow. — A więc pójdźmy do domu.
I pręciutko zeszli ze schodów.
Wyroku sądowego wysłuchali tylko ich adwokaci.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Wazow i tłumacza: Józefa Anc.