Naum
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naum |
Pochodzenie | Wybór nowel |
Wydawca | Drukarnia A. T. Jezierskiego |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Anc |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Mehadia (Herkulesbad) jest to miejsce kąpielowe, zatulone w zielonej dolinie Karpat. Wysokie, lesiste szczyty otaczają malowniczo to piękne i bogate miasteczko węgierskie, przez które wężykowato przepływa rzeczka Czarna, obmywając stopy skalistego Domogledu.
Oprócz tych dwóch słowiańskich nazwisk wszystko tu obce, niemieckie, węgierskie lub wołoskie.
W r. 1895 przebywałem tam miesiąc w kąpielach. Lecz daleko więcej korzystałem z cudownej przyrody tego górskiego zakątka: samotne przechadzki w leśnych alejach, przez korony których przenikały dźwięki orkiestry, grającej w zakładzie, były moją codzienną rozrywną i rozkoszą.
W końcu i te przechadzki i ta muzyka, i piękne widoki sprzykrzyły mi się; zatęskniłem za Bulgaryą, za mową bulgarską, za twarzami bulgarskiemi, za bulgarskiem powietrzem. Tęsknota za ojczyzną powiększała się w miarę zbliżania terminu mego wyjazdu. Nigdy rodzinna ziemia nie jest nam tak drogą, jak wtedy, kiedy jesteśmy od niej oddaleni. A o ileż ciężej odczuwa to wygnaniec! Nie byłem wygnańcem, a jednak tęsknota moja podobną była do męki wygnańca. Nareszcie, gdy pociąg uniósł mnie ku Dunajowi, odetchnąłem pełną piersią.
∗
∗ ∗ |
Z jednej garkuchni zaleciał mnie zapach smażonych ryb dunajskich, do których i ja, jak wielu śmiertelników, mam pewną słabość. Spostrzegłem, że jestem głodny i zamiast czekać pół godziny, nim będzie obiad w poblizkiej restauracyi, wszedłem do garkuchni, a usiadłszy na ławce, zażądałem ryby. Jakież było moje zdziwienie, gdy oberżysta, człowiek otyły, smagły, zawołał po bulgarsku na służącego, aby mi podał rybę!
— A czy macie i dobre wino? — zapytałem po bulgarsku.
Karczmarz spojrzał na mnie zdziwiony, usłyszawszy te wyrazy, opuścił swój bufet, na którym przygotowywał jedzenie dla gości, i zbliżył się do mnie z rozjaśnionym wzrokiem.
— A! czy to pan jest Bulgarem?
I zaraz uścisk dłoni i powitania i serdeczne słowa, tak jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi. Byłem zachwycony mową bulgarską po tak długiej przerwie i pogadanką z rodakiem. Ale więcej wzruszonym był mój gospodarz, ciesząc się jak dziecko z tego spotkania. Nie wiedział jak mnie ugościć, jak mi dogodzić. Polecił przynieść mi inną rybę, lepszą od tej, której zażądałem, rozkazał przynieść z piwnicy wina, przeznaczonego tylko dla wybranych, zarządził podanie innych potraw, a sam usiadł koło mnie, aby mi dolewać, rozmawiać, gawędzić. I zapomniał o innych gościach.
Wkrótce znałem całą biografię gościnnego gospodarza. Naum pochodził z Ohrydy (Macedonia), jeszcze za czasów tureckich przybył tutaj, wziął się do tego handlu, który go zbogacił; od tego czasu nie był jeszcze w swej ojczyźnie, lecz nigdy o niej nie zapomniał i w tym roku zamierzał on skoczyć do Ohrydy dla odwiedzenia rodziny, a po drodze zatrzymać się w Sofii dla nacieszenia się swobodną Bulgaryą. W Sofii miał brata, cieślę, o którego się pytał, czy go znam — (ja go nie znałem) — prosił mnie, bym go pozdrowił. Poczem wpadliśmy na politykę: rozmawialiśmy o tureckiej tyranii, o oswobodzeniu Macedonii, o siłach Bulgaryi... Myśl o ojczyźnie, której ćwierć wieku nie widział, ożywiała mu oblicze, w oczach jego malowało się szczęście i dziecinna radość, zapewne dlatego, iż może się podzielić ze mną drogiemi mu myślami i uczuciami o najmilszych mu sprawach, w tym cudzym kraju i wśród obcych ludzi.
Nie spostrzegłem się, jak czas minął i nadeszła godzina odjazdu. Podniosłem się i chciałem płacić. Naum nie dał sobie nawet mówić o tem! Nie, w żaden sposób. Wzięcie pieniędzy uważał za ujmę dla siebie... Podziękowałem więc serdecznie. Odprowadził mnie do parostatku, prosząc o pozdrowienie brata, do prędkiego zobaczenia się w Sofii, gdzie mieliśmy się spotkać, w czasie jego przejazdu.
Parostatek wyrzucał kłęby pary w przystani. Pospieszyłem, aby kupić bilet w biurze żeglugi. Tam spotkała mnie wielka nieprzyjemność; okazało się, że nie mam dosyć pieniędzy. Omyliłem się w rachunku swoich kosztów do Lom-Palanki, zrobionym w Mehadii, zabrakło mi ośmiu złotych reńskich, t. j. około napoleona.
Zaskoczony tym nieprzewidzianym wypadkiem, rozmyślałem, co mam robić. Parostatek za chwilę ma ruszyć, a ja zostanę na brzegu! Ścierpłem na samą myśl siedzenia w tej dziurze dwa lub trzy dni, dopóki nie nadejdą pieniądze z Sofii. Aby pożyczyć od Nauma, nie przyszło mi na myśl. To mi się wydało i trudnem i niewłaściwem, sprawiłoby to wrażenie na poczciwym Macedońcu i rzuciłoby na mnie niepożądany cień w jego oczach. Może się myliłem, ale nie miałem odwagi żądać od niego podobnej usługi.
Naraz Naum zbliżył się do mnie uśmiechnięty.
— Spieszcie się, spieszcie! — zawołał, pokazując parostatek.
Byłem zmuszony odkryć mu całą prawdę. Usłyszawszy to, wziął pieniądze, które miałem w ręku, wszedł do biura i powrócił z biletem. Taka dobroć wzruszyła mnie, podziękowałem mu gorąco, obiecując odesłać natychmiast osiem florenów.
— Oddaj je mojemu bratu — powiedział — a spiesz się!
Parostatek pruł czarne fale Dunaju, a ja długi czas, stojąc na pokładzie, wpatrywałem się w Nauma, który przesyłał mi ręką pożegnanie. Wtedy dopiero przypomniałem sobie, że on nie pytał się nawet o moje nazwisko — wystarczyło mu, że jestem Bulgarem...
∗
∗ ∗ |
Z wielkim trudem odszukałem w Sofii brata Nauma. Petko się ucieszył i zmartwił zarazem z zamierzonego przyjazdu Nauma... Z rozmowy z Petkiem dowiedziałem się niektórych szczegółów z życia Nauma, które dopełniły biografii tego tak mi sympatycznego człowieka. Naum utrzymywał w Ohrydzie rodzinę po zmarłym bracie i corocznie posyłał tam pięćdziesiąt reńskich na cerkiew św. Nauma i tyleż na szkołę. I wtedy tylko pisywał do nich.
Zaprzyjaźniliśmy się także i z Petkiem. Pozdrawialiśmy się przy spotkaniu i przypomniałem mu zawsze, aby nie zapomniał przyprowadzić do mnie Nauma, abym mu się odpłacił gościnnością za gościnność. Niestety, nie miałem tej radości, Naum przejeżdżał przez Sofię w czasie mej nieobecności. Mieliśmy się zobaczyć w czasie jego powrotu, na św. Jerzego.
W czasie wielkiego tygodnia sprowadziłem Petka dla porobienia pewnych poprawek w domu. Wydał mi się jakiś smutny i milczący. Pierwsze moje słowa były: czy niema wiadomości od brata?
— Mamy — odparł krótko, narzucając wapno na pękniętą ścianę.
— Czy będzie tędy przejeżdżał po św. Jerzym, wszak tak?
— On już pojechał, panie.
— Jakto? — zawołałem zdziwiony.
Petko przerwał robotę i machinalnie zdjął kapelusz.
— Pojechał na tamten świat.
— Co, umarł Naum?! — zawołałem przerażony.
— Zabili go.
I opowiedział mi, że przed miesiącem powracając z Bitolii, gdzie miał interesy, był napadnięty przez Arnautów.
— Dlaczego powracał do naszej nieszczęsnej ziemi! — kończył Petko, a łzy popłynęły mu z oczu. I zabrał się znowu do roboty.
Ja nie mogłem słowa przemówić, przerażony patrzałem na boleść Petka i dopiero teraz spostrzegłem opaskę krepową na jego kapeluszu...