Dworzanin (Górnicki)/Pirwsza Księga Dworzanina
Była przypowieść u Grekow: tak żyj, jakoby tego nikt nie uczuł, żeś był na świecie. Którą przypowieść Plutarch szkaluje, i gani, a wywodzi, iż nikomu w tej ciemności żyć nic przystoi. Abowiem kto - prawi - cnotliwie, a mądrze żywie, ten w kącie nie siedząc i przykładem i pomocą użyteczny ludziom być może; a kto zasię źle a głupie, ten wżdy nie pokrywając swych niedostatków, swych chorób, na takowego człowieka trefić może, który ono wszytko uleczy i naprawi.
Jakoż jaw tej mierze s Plutarchem dzierżę i powiadam, iż tak mądremu, jako głupiemu uledz miedzy trupy nie przystoi, ale głupiemu (gdyż to jest pirwszy do mądrości stopień, chcieć się dać leczyć) do tego sie mieć trzeba, żeby za pokazaniem prostoty swej ludziom pozbył głupstwa, a mądremu zasię to należy, iżby omyślał dobre pospolite, a odnosząc za poczciwe sprawy sławę i pochwałę, nie szedł milczkiem s świata, jako nieme zwierzęta schodzą. Co gdy mnie często na myśl przychodziło, chociam tego nie widział w sobie, iżby rozum mój mógł być kiedy użyteczny ludziom; jednak, żeby została pamiątka jaka taka na świecie chęci mojej przeciwko narodowi swemu, a mógł sie wywabić ten, ktoryby i prostoty mojej poratował, i narodowi polskiemu uczynił posługę: wziąłem to przed się, abych Polskiego Dworzanina uczynił, wziąwszy go s ksiąg Gropha Balcera Kastigliona, ktore księgi on mądrze, uczenie, i wielką wymową napisał. Ale abych pisania tego mego dał sprawę, iż (podług mego baczenia) inaksze być nie mogło, tak niechaj wie każdy ten, kto na nie wezrzy. Iż Kastiglio pisał językiem włoskim, a pisał Włochom, których obyczaje są od naszych daleko rozne. Otóż ktoby to był chciał tak prawie jako stoi przetłumaczać persony włoskie, tak męszczyzn, jako i białych głow zachowując, mógłby był podobno mądry uczynić temu dosyć, ale ja prostak anim mógł, ani też mogąc, ważyłbym sie był tego: bo widzę, żeby to uszom polskim przyjemne nie było. Przeto nie tylko zaniechałem imion włoskich, a włożyłem polskie, i rozmowę tam tej podobną napisałem, ale też i wiele inych rzeczy włożyć-em nie chciał, jako hnet s przodku około gier (bo prooemium to jego, ktore on wziął z Oratora Ciceronowego służyć mnie nie mogło), jednych nie kładę, a drugie odmieniam: iż jednym grom u nas by nie rozumiano (gdyż o Tarantelli domowej Polak nic nie słychał), a drugie nie zejdą sie do tej rozmowy, gdzie białych głow nie masz. Gdzie tych mnie sie włożyć w dialog polski nie godziło, bo ani nasze Polki są tak uczone jako Włoszki, ani drugich rzeczy, ktore owdzie są, cirpieć by ich uszy mogły. Nuż de effeminatis czo on pisze, iż ten zły zwyczaj do nas nic przyszedł, szkoda go też było i wspominać. Zasię de duello i tego tak sie włożyć nie godziło, bo około bitwy w szrankach wszytko inaczej u nas, niż jest we Włoszech. Wiecem i to opuścił, czo on pisze della imitatione, iż ten mądry discurs nie służy jedno uczonemu Polakowi; bo ow drugi około języka Tuszkańskiego, więc disputatio, która ars jest misterniejsza jeśli pictura, czy statuaria, której u nas nie znają; nuż wspominanie mianowicie kilka osób francuskiego narodu, i wobec wszytkich Francuzów; i drugie drobiozgi tym podobne, których ja wyliczać nie chcę, widzi to każdy, żeby w polszczyznę żadną miarą wniść nie mogły; abo chociażby też i wniść mogły, tedy mądry czytelnik obaczy snadnie przyczynę, czemum ja tego abo owego nie włożył, abo czemum czo odmienił, abo też zasię dla czegom w drugich rzeczach jest od Kastigliona rozny. Wspomnię też tu i to, żem nie naznaczył Dworzaninowi, aby malować umiał, bo mi sie to widzi rzecz mało potrzebna; a też naszym Polakom, którzy delicatum palatum nie dawno mieć poczęli, nie szłoby to w smak, ktemu ważniejszy w tej mierze Cicero u mnie, który perfecto Oratori (któremu de fundo często mówić i pokazać, jako gdzie który grunt leży, a około czego jest roznica, przychodzi) malowania nic naznaczył.
Podźmyż dalej. U nas z okna nie miłują; u nas komedyj takich, jakie mają być, ani tragedyj nie masz, iżby to Polacy wiedzieć mogli (mówię o tych, którzy literas nie mają), co jest Histrio. U nas tego sposobu około maszkar, jaki jest we Włoszech, nie używają. U nas ślachta na skrzypicach, na piszczałkach nie grawa; a jeśli kto gra, tedy barzo rzadko. U nas nie wiedzą, jakie jest wszeteczeństwo francuskie s pany swoimi; a przeto tego w polskim wspominać mnie sie nie zdało. A gdy do facecyj przychodzi, tam sie wiele rzeczy zaniechało, wiele odmieniło; bo matto nato, abo owo, come puo esser egli dotto se non ha letto? żadnym sposobem tak w polszczyznie uśćby nie mogło. Zasię owo czo mówi Commessario Florentino delle pallote medicate, nie może być nikąska śmieszno teraz, kiedy złość ludzka takową wymyśliła przyprawę kulkam, iż nie tylko w ciele człowieczym, ktore ona zapali, ogień sie ugasić nie może, ale ani w drzewie.
Nuż owo, czo on za dziw kładzie a rzecz niepodobną ku wierze, aby na ledzie mógł ogień cić, żaden dziw nie jest, bo sie tego oczy nasze dosyć napatrzywają. Przymówkę też owę jednookiemu odmieniłem, bo mi się tak zdało lepiej, a zwłaszcza że on też s Cicerona wziął to inaczej. Potym na ostatku wtorej księgi tyka Kastiglio kunsztu onego, który uczynił Ricciardo Minutulo Catelli; i drugi wspomina, który Beatrice uczyniła swemu mężowi, ale mnie sie tego włożyć nie widziało, abowiem Bokaciusa chyba ci Polacy znają, którzy we Włoszech bywali. Zgoła niechaj to każdy wie, iżem ja Polakom pisząc, Polakom folgować chciał: przeto opuściłem siła rzeczy, ktore abo nie należały Polszcze, abo rzecz zatrudnić a poczciwe uszy obrazić mogły: zwłaszcza w trzeciej księdze, gdzie owo problema wspomina, czemu białe głowy pospolicie są na te łaskawe, którzy im odejmują florem virginitatis et e contra męszczyzni nie lubią tych białych głów, ktore są początkiem ich lasciwiej. Praeterea gdzie mówi, iż substantia non recipit majus nec minus, tom ja (chyba czo sie owo troszkę o kamieniu a o drewnie włożyło) opuścił, bo nie tylko sie to do polszczyzny nie zejdzie, ale i do włoszczyzny ledwo, chocia mają dialektykę pisaną językiem swym; takież też i owo argumentum, ktore wziął ex Aristotele zaniechało sie, co powieda, że mąż jest jako forma a biała głowa jako materia. Więc i owa disputatio wszytka de calido et frigido in viro et muliere, precz sie puściła, jako ta, którejem ja po polsku powiedzieć nie umiał, a tegom zasię nie chciał, czo on o mniszkach, abo o mnichach mówi, bo teraz mają księża tak wiele prażniku, iż go przysparzać im namniej nie trzeba; a mniszki zasię u nas już sie inaksze stały, niż pirwej były. Czo sie też tycze owej inwektywy na starce, i tej nikąska Polska nie potrzebuje, jako też i inych lasciwij, abo owego wspominania, jako sie Sokrates przeciwko Alcibiadowi zachował, o czym Plato in convivio de amore pisze. A iż ten jest obyczaj we Włoszech, że mężatkom męszczyzni służą, a u nas to nie przystoi, przeto wszytkiego tego musiałem nie włożyć, gdzie powieda del amor vero et falso, i jako który ma białagłowa poznać i co dalej mówi około miłości; abowiem chocia tam na tym miejscu dozwala mężatkom po jakąś przęckę miłować, a wszakoż snadźby owe słowa skazić mogły tę, któraby około poczciwości nie miała prawie ugruntowanego sumienia. Na ostatek czo owo mówi Perche que vivi spirti che escono per gli occhi etc. czo Kastiglio wziął s Platona i s Kommentarza Marsilii Ficini in convivium de amore, ex quarto capite orationis septimae, tegom ja tak nie kładł, jako tam stoi, bo by to dobrze nigdy nie było (mówię tak, jako rozumiem). Alem włożył to na tym miejscu, czo wniść mogło, i dać sie rozumieć. A może mi tego każdy wierzyć, żem w tej mierze chciał być skąpy, a nie tylko mi sie nie zda, abym mało około tej to miłości powiedział, ale mi sie tak widzi, że przyliż wiele, zwłaszcza wspominając owe białychglow chytre obyczaje; wszakoż nie wiem, by nasze Polki nie były w tym tak misterne, chocia nauki w sobie nie mają, jako kiedy Włoszki. A przeto nie one z mojej księgi chytrsze zostaną, ale sie męszczyzni niejako przestrzegą na chytrość wszelaką. Już do tego czo jest w czwartej księdze przychodzę, i powiedam, iż patrząc ja na te miejsca w autorzech, s których czo wziął Kastiglio, tak-em pisał, jako ku wyrozumieniu Polakowi najłatwiej było, gdyż sie sens jednaki w mojej, jako i w Grofowej rzeczy najduje; bo gdzie mówi pan Derśniak, że virtus doceri non potest, a pan Wapowski na to mu odpowieda; tam, to czo wziął Kastiglio ex Platonis Protagora, powiedziało sie troszkę inaczej, a owo zasię, il generar la bellezza nella bellezza, abo i owo drugie, Puo venir anchor ragionevolmente in fin al bascio, nie powiedziało sie dla tego, iż jest przysprosniejszym. I tak folgując ja nie tylko uszom, ale i językowi polskiemu, gdzie Kastiglio powieda, Perche lo influsso di quella bellezza quando e presente, dona mirabil diletto all'amante, et riscaldandogli il cuore, risueglia, et liquefa alcune virtu sopite, et congelate nell' anima, lequali etc. (czo wszytko wziął ex Phaedro Platonis, gdzie Plato mówi de pennis i przywodzi to simile o dziecęcych zębach, jako sie z boleścią wydzierają z dziąsł), wszytkiegom tego zaniechał; a nie telko tego, ale i przed tym, i po tym czo tam stoi, czo Kastiglio abo ex convivio de amore, abo ex Phaedro, abo i z inych miejsc wyciągnął, opuściłem; abowiem polski język tego wyrazić nie może, a nie tylko polski, ale i włoski tym terminom z Philozophiej nie zdoła, jako owemu potentia organica, tenebre materiali, bellezza astratta, więc la convenientia che hanno i fantasmi co'l corpo; bo to wszytko łacina jest, a nie włoszczyzna.
Item si rivolga in se stesso, czo wziął ex Platonis Alcibiade priore. Owa ja nie rozumiem, ktoby tak był sprosny, żeby nie baczył, iż takowe rzeczy przełożyć sie nijako nie mogły. A dla tego nielza było inaczej, jedno wżdy na kształt tego napisać czo takiego, a owe prośbę ominąć, gdzie mówi "Pero degnati signor d'udir i nostri prieghi: Infondi te stesso etc., bo polskie uszy nie mają tego gustum, żeby sie im to podobać miało; a gdyż sie Polacy i prośbą do świętych brzydzą, i chcą wszytko brać cieleśnie, słów, a nie sensu patrząc, pewnie żeby sie i tym barzo brzydzili, a mimo to, nie wiem jakoby to kto wyłożył, Facci scntir quelli odori spirituali, cho vivifican le virtu dell'intelletto etc. Tyło jest tej sprawy, którą ja o sobie daję około napisania po polsku Dworzanina, i przy tym stoję, iż libri del Cortegiano tak sie przełożyć nie mogą, jako Marsilius Ficiuns Platona przełożył. Wszakoż komu sie ten mój Dworzanin podobać nie będzie, oto ma Kortegiana Włoskiego, którego moja polszczyzna namniej nie zepsowała, niechajże go ku smaku swemu przełoży, a ja mu tego iście życzę, żeby mię sześcią set mil i dalej nazad zostawił i pokazał drogę, jako takowe rzeczy w polszczyznę wnosić sie mają.
Czego kiedy dowiedzie (w czym mu i to moje przetarcie drogi nie zawadzi), tedy to acz nic niechaj u niego uproszę, żeby mi odpuścił, iż Polaki, a nie Włochy w tym Dialogu mieć chcę, bo ci Polacy, jak sie dobrze do tej rozmowy godzą, jako kiedy Conte Lodovico da Canossa, abo Messer Federico Fregoso, abo il Magnifico Julian, abo Signor Ottavian Fregoso.
Więc go ani to niechaj nie obraża, iż te osoby, ktore są w Dialog wwiedzione wespołek wszyscy jednego czasu n dworu s sobą nie byli, abowiem nie tylko pan Wapowski na ten czas nie był dworzaninem, ale ani pan Kryski, ani drudzy, okrom pana Myszkowskiego, a pana Bojanowskiego; gdyż pan Kostka bawił sie księdzem Maciejowskim, i wielkim kosztem stał na jego dworze; wszakoż wszyscy ci znali sie s sobą pospołu, a chociażby sie też nie znali, tedy mi to było wolno, wtoczyć je w Dialog exemplo ludzi onych wielkich, którzy także czynili. A co drugiego, wspominam pana Jana Kochanowskiego, którego wirsze pod ten czas, gdy go ja wspominam, jeszcze sie były nie wsławiły, ale to nic, bo jednak rychło po tym pan Kochanowski wirsz pisać począł, a co parum distat, niliil distare yidetur. Taż też wymówka chcę aby mi służyła do tego, iżem kilka kunsztownych posług Jego Miłości pana Kaspra Zebrzydowskiego Kasztellana Rogozińskiego, a pana Krzysztopha Krupskiego Starosty Hrodelskiego na on czas przytoczył, kiedy sie były jeszcze nie stały, w czym wiem, iżem nie barzo zbłądził, bo i to czasów dzisiejszych wielokroć czynią uczeni ludzie. W tym bych był podobno zbłądził, kiedybym był dał Jego M. panu Ocieskiemu Kanclerski tytuł, abo panu Zebrzydowskiemu Kasztellański, bo tego czasu kiedy ja te rozmowy kładę, jeszcze tych oni tytułów nie mieli. Ale pan Kanclerz był Ochmistrzem u Krolowej starej, a pan Zebrzydowski dworzaninem u Krola °go M. dzisiejszego pana naszego. A tak mam za to, iż człowiek baczny wszytko to moje położenie i obmowę w dobre obróci, ani tego ganić będzie, iżem ja i tu i owdzie cożkolwiek swego przyłożył, napełniając te miejsca, którychem przestąpił, nie s Kastiglionem człowiekiem tak wielkim jako jest, na sztych sie kładąc. Ale już nie bawiąc sie dłużej do rozmowy namienionej podźmy, przy której chociam ja nie był, jednak o wszytkim mam wiadomość dostateczną, i powiem gdzie ona była, a s której przyczyny urosła.
Tuż u Krakowa jest rzeczka Prądnik, nad którą Samuel Maciejowski Krakowski Biskup i Kanclerz Koronny włoskim kształtem dom piękny zmurować kazał, jako dla wiela inych dobrych przyczyn, tak też dla tego, aby w tak osobnym kraju, jaki jest około Krakowa, miał miejsce, gdzieby postronne ludzi, a wielkich Królów posły czcić mógł. Abowiem mając on na sobie wielkie sprawy, dla których w jego domu u wszytkich gmachów drzwi zawżdy otworem stały, snadniej mógł na stronie, niż w mieście uczynić temu dosyć. A w tym nie szukał ani roskoszy żadnej, ani swej własnej chluby, którą sie przyrodzenie jego hydziło, ałe pomniąc sie być mało nie pirwszym Senatorem w Polszcze, pomniąc sie być urzędnikiem Koronnym, ustawicznie to omyślał, skądby Krol Jego M. cześć, a naród polski sławę u postronnych miał ludzi, ktore chwalebne jego staranie, izby tym łatwiej szło ku zamierzonemu kresu, natura macochą jemu nie była, ale taką matką, iż czo sobie człowiek jeden od niej żędać może, to wszytko jemu była dała hojną ręką. Miał urodę prawie pańską, twarz wdzięczną, a s której nicześ inego sędzić nie mógł, jedno szczyry umysł, a dobre serce, rozum ostry, nauki wiele, biegłości w rzeczach, dzielności w sprawach dosyć, czym wszytkim dobrze szafować umiał, bo w szczęściu nadętości, a w nieszczęściu upadłej myśli znać nie było. A czo najbarziej w człowieku chwalą, tak dzierzał na wodzy swe żądze, iż ani łakomstwa w nabywaniu, ani pustoty w dostatku, ani okrucieństwa we władzej, ani bezbożności na urzędzie, ani bezeceństwa w życiu, ani żadnej szkaradnej wady w nim znać ani słychać nie było. Więc ludzkość a senatorska powaga mądrze były złożone i usadzone, że rozeznać żaden nie mógł, czo czemu panowało. Owa był prawym panem, nie stąd, iż miał wiele, ale przeto, że sobie mógł i umiał roskazować. Ten tedy taki Biskup, Sokrates drugi, miał zawżdy około siebie zacne, uczone i dzielne ludzi, na czo kosztu ani starania nie litował, garnąc takie ku sobie, i wielkimi jurgielty wzywając, tak, iż dwór jego był jedną osobną szkołą rycerskich ludzi, s któremi żył, nie jako pan s sługami, ale jako ojciec s syny, mając s tego wielką roskosz, iż kto lata swe najlepsze u niego strawić chciał. A iż ustawicznie mieszkał u dworu, cisnął sie do tego czelnicjszy z dworzan każdy, aby był w domu księdza Maciejowskiego nie gościem, gdzie i było zawżdy czego słuchać, i miał plac człowiek pokazać to czo umiał w gromadzie onych osobnych ludzi, jakich tam pełno było, którzy wszyscy na pana swego patrząc i dziwując sie w nim tym tak wielkim Bożym darom: uczciwości, miary, dobroci, wstydu, świętobliwości, wzór z niego jednego, jako brał z onych pięci panien Zeuxis malarz kształt piękności, ustawicznie brali. I ktokolwiek jakiej jego cnoty, choć z daleka naśladować mógł, ten każdy abo wielkim człowiekiem urósł, abo w dziwnej miłości ludzkiej umarł; przeto i on cnotliwy Przerębski (który z domu Maciejowskiego na mniejszą pieczęć, a potym na Biskupstwo Chełmskie, a s tego na Arcybiskupstwo z wielką swą czcią i sławą wstąpił) był tak wdzięcznym u ludzi, iż ku wrodzonej cnocie swej, ku rozumowi, ku czujności, ku sprawie, która w nim wielka była, i ku inym dobrym przymiotom przyłączył był niektóre pana swego obyczaje. I gdzieby był żyw do tych czasów snadź by był mógł miłością tą, którą miał przeciwko Rzeczypospolitej, i podeprzeć nieco tych rzeczy, ktore znacznie, a widomie do ziemie lecą. Ale nie to jest rzecz przedsięwzięcia mego, wyliczać te, którzy s księdza Maciejowskiego szkoły ku wysokim stolicam i dostojeństwu przyszli; to tylko powiem, iż z onego Trojańskiego konia nic wyszło nigdy tak wiele mężnych żołnierzów, jako z domu księdza Maciejowskicgo dobrych cnotliwych i godnych ludzi.
Rychło tedy potym, kiedy Krol Jego M. po śmierci Krola Zygmunta świętej pamięci, ojca swego, na regiment Krolestwa Polskiego wstąpił, i do Krakowa przyjechał, ksiądz Maciejowski, prze nie barzo sposobne zdrowie na Prądnik odjechawszy, siedm albo ośm dni tam mieszkał. A gdy do niego często dworzanie, pan Kryski, pan Wapowski, pan AIexander Myszkowski, pan Derśniak, pan Bojanowski i mi zacni przyjeżdżali, trefiło sie raz, iż ksiądz Biskup po obiedzie u stołu siedząc (gdzie też był i Jego M. pan Stanisław Maciejowski, Kasztellan Lubelski), gdy ktoś karty wspomniał, powiedział: Azaby sie nie mogła naleść jaka ina krotochwila, nie ta ustawiczna, karty. Czemuby też kto nie wniósł owego obyczaju do nas, który jest we Włoszech, iż ślachta zacna polerując rozumy swoje wynajduje na biesiedzie gry rozumne i tych używa, w których sie nierówno więtsza pociecha i pożytek najduje a niżli w karciech; zaprawdę W. M. by to przystało, którzy świeżo z Włoch przyjeżdżacie, nie zaniechywać tych dobrych zwyczajów, ale owszem wieść do tego drugie, żeby sie ich imowali. Panie Kryski, ku W. M. ja mówię, któryś podobno lepiej niż kto iny włoskiej ziemi świadom, pokuś W. M. tego, a tak jakoś był powodem do Akademiej Padewskiej miedzy Polaki (jako ja mam sprawę), tak i tu niechajby sie takowe gry od W. M. poczęły. Masz oto W. M. rowne towarzystwo, pana Wapowskiego, pana Myszkowskiego, pana Derśniaka, którzy tego W. M. radzi pomogą. I Kostka mój, chocia młody, jednak w tej mierze może sie popisać nie grubie. Na to pan Kryski tak odpowiedział: Jako wiele inych obyczajów dobrych jest we Włoszech, Miłościwy księże, tak też ten, który ja barzo chwalę, iż ludzie zacniejszy mają tę zabawę pożyteczną ku obostrzeniu rozumu gry rozmowne, i barzobym ja temu rad, aby sie ich też u nas ludzie nie sprosni jęli. Ale do wynalezienia i podania rzeczy ludziom trzeba człowieka wziętego, iżby to, czo powie, szło w posłuch. Ja M. księże, iżem do tej doskonałości nic przyszedł, bespieczniej mi sie widzi, pomagać tego temu, który to naprzód wywrze, niż samemu być początkiem; abowiem to pewnie wiem, żeby sie takowe gry, gdziebym jaz nimi na harce wyjechał, w śmiech obróciły. A jeden pan Lupa Podlodowski, któremu sie jako Włoszy sami, tak rzeczy od nich wynalezione nie podobają, miałby wielką pogodę strofować to wszytko, cobym ja tu powiedział. A ja przed W. M. panem swym, nie chciałbym sie zle popisać, bo ledajako mówić, zeszłoby sie gdzie indziej, mnie zwłaszcza, który mądrze mówić nie umiem, ale przed W. M. żadną miarą. Pan Kryski M. księże (odpowiedział pan Lupa) ma ten obyczaj, chwalić wszytki rzeczy włoskie, a mnie ma za tego, jakobym wszytko ich ganić miał, aleja żadnemu kwoli chwalić tego nie będę, czo mi sie nie podoba. A do tych czasów jednak mało rzeczy u Włochów widzę, któreby były godne chwały, mówię o tych rzeczach, którychem świadom. Może być tam czo takiego, o czymem ja nie słychał, czo jeśli dobre będzie, rad pochwalę. I te tam wasze gry, panie Kryski, (jako je zowiecie) rozmowne, będali w sobie czo osobnego miały, nie tylko je wysławiać będę, ale sie ich i sam imę, jako ten, kogo gra nie mierzy. Tu powiedział pan Alexander Myszkowski: Znam to do siebie M. księże, że sie ni nacz nie godzę, ale jednak nie wiem czemu, jako nauka sama tak ci ludzie, którzy sie nią parają, są u mnie w wielkiej zci i powadze; ani owych chwalić mogę, którzy chczącz być widzem prawemi dworzany, na gardło księgam odpowiedzieli, tak iż zda sie im, żeby jednym stopniem niżej stąpić, i zaraz stanieć musieli gdzieby mieli dać to znać ludziom, iż sie uczyli kiedy. Czo jako przygany godno, zna to ten każdy, który jakiżkolwiek z nauki wziął pożytek, abowiem nie chcieć sie nauczyć tego, czego nie umiesz, i owszem mieć sie za mądrego, kiedyś głupi, jest to, być dobrze szaleńszvm niż ów, którego w klozie chowają. Czego ja uchodząc M, księże, wyznawani to przed W. M. panem swym, że nic nie umiem. a przy tym i to powiedam, żebym sie zawżdy rad czego nauczył. Wiec iż s takowych gier siła jeden wziąć sobie w głowę może, radbym, aby wola W. M. do tego przystąpiła, iżby sie pan Kryski s poczynania ich wymówić nic mógł, bo kiedy sie pan Wapowski, pan Kostka, pan Derśuiak rozumy swemi do tego przyłożą, wskrzesi sie z nowu ona ich Academia Padewska, ktorąś W. M. teraz wspominać raczył, a ze mnie gotowego jednego ucznia mają. Ku temu ksiądz Biskup powiedział: Jeszcze ja tego nie ganię, iż W. M. jako i pan Kryski nic o sobie nie dzierzysz, pod ten czas zwłaszcza, kiedy o ucznie, niż o mistrze trudniej. Ale to przedsię wiem, iżbyś W. M. tak dobrze, jako i pan Kryski, mógł w to trefić, a więcejbych chwalił tę ochotę, ktorąbyś W. M. w tej mierze pokazał, niż to rozumne nauki pokrywanie. Na ten czas pan Andrzej Kostka tak powiedział: Puściszli to W. M. Miłościwy księże, na one same, nie rychło sie na to zgodzą, kto będzie miał z nich te gry począć, aleby lepiej, żebyś to W. M. jednemu roskazał, bo kiedy to będzie, już sie żaden nie wymówi, a radniej będzie wolał, żeby jego rozumowi przyganiouo, niż aby go kto miał nazwać mało bacznym na łaskę W. Miło. a zwłaszcza, że też oto piąty pan Bojanowski przybył (a pan Bojanowski na ten czas prawie wchodził) i wiem pewnie, iż jeśli on nie będzie początkiem tych gier, tedy przedsię może im dać dobry przysmak trefnością swoją.
Powiedział zasię ksiądz Biskup: Dobrze Kostka, gdyś tego sam podał, trudniej tobie będzie, niż komu inemu s tego sie zedrzeć. Tobie to roskazuję, abyś począł, a swoje grę wynalazł. A pana Kryskicgo, pana Wapowskiego, pana Myszkowskiego, pana Derśniaka, pana Bojanowskiego proszę, aby toż uczynili. Tu hnet ozwał sie pan Wapowski mówiąc: Nie jest tu żaden z nas M. księże, któryby prośby W. M. bez wstydu wielkiego słuchać, a roskazania nie z dziwną chęcią, czekać miał. Przeto prosimy W. M. jako swego miłościwego pana, abyś nam tak, jako i panu Kostce roskazować raczył. Gdyż to W. M. po mnie mieć chcecie (odpowiedział ksiądz Biskup), tedy panie Wapowski, W. M. roskazuję, abyś wnet po Kostce grę swoje powiedział, a po W. M. pan Myszkowski, potym pan Derśniak, więc pan Bojanowski swoje wynajdzie, a pan Kryski zostanie na ostatek. A czyja będzie gra najpełniejsza, tę W. M. przed sie weźmiecie. A ty Kostka nie mnimaj, iżemci przodkować kazał, abych ciebie za najmędrszego rozumiał, ale dla tegom to uczynił, abyś nie musiał na zad zostawszy nic nie powiedzieć, jako sie to więc tym trefią, którzy dostatek rzeczy w głowie swej nie maja. Zatym pan Bojanowski powiedział: Nie wiem, czo ja mam naleść M. księże, nie straciłem nic, i nie rozumiejąc o czym gadka, boję się, aby to jaka chytra samołowka na mię nie była. Na to powiedział pan Lubelski: Nie tuszę, panie Bojanowski, aby kto W. M. tak łatwie oszukać mógł, w dobrejeś ćwiczon szkole. Ale przedsię, abyś wiedział czo to jest. Chciałby J. M. ksiądz Biskup, aby miasto grania kart wynalazł każdy z W. M. grę rozumną, na kształt owych naszych gier, jako bywają, abo o słomie, na czo dobra (jak nieboszczyk ksiądz Tomicki doświadczał dowcipu pacholąt swoich) abo owa druga: "Nie będzie jej ten pił, niechaj ją on pije" i inych takich jest wiele, jednoby wżdy troszkę foremniejszą wymacać. A gdy każdy swą powie, tedy obierze Jego M. ksiądz Biskup ku igrze tę, która sie będzie najlepsza J. M. widziała. Odpowiedział pan Bojanowski: Już ja rozumiem M. panie, o takowe gry mnie nie będzie trudno. Ku temu ksiądz Biskup rzekł: Czegoś ja inego, panie Bojanowski, od W. M. czekam, nie takowych gier prostaczkich. I rozumiem, że sie W. M. s swoją źle nie popiszesz! Ale ty Kostka, nie bawiąc sie zaczni. Zatym pan Kostka rzekł: Nagła to na mię M. księże, nielza, jedno mi sie do cudzej pomocy uciec, bo tak dobrej gry w swojej głowie nie najdę, jąkam raz we Włoszech słyszał. Ledwe tego domówił pan Kostka, kiedy przyszło pacholę dając znać, iż Komornik z listy od Krola J. M. przyjechał, ktore listy, gdy ksiądz Biskup wziął i przeczedł, iż sie wielkie rzeczy (jako to potym tajno nie było) w nich zamykały, zaraz wstać, a dla odprawy ich do komnaty (bo ta rozmowa na sali była) iść musiał, zostawiwszy na miejscu na swym J. M. pana Lubelskiego, i przykazawszy, aby każdy był roskazania jego posłuszen. Po odeściu księdza Biskupa roskazał pan Lubelski, aby pan Kostka, jako począł, mówił, który w te słowa powiedział: Mnie sie tak widzi M. panie, iż każdy z nas, jako w inych rzeczach, tak i około upodobania sobie człowieka, ma swe osobne widzenie, i dla tego częstokroć to bywa, iż czo jednemu jest barzo miło, to drugiego barzo mierzy. Ale w tym sie jeden z drugim każdy zgadza, iż mu to wieldze milo, czo sobie upodobał, przeto zbytnie miłości do serca przypuszczenie oszukiwa częstokroć zdanie nasze, tak barzo, że ten człowiek, którego miłujemy, zda sie nam jeden sam na świecie wszytkimi cnotami ubogacony, a bez wszelakiej wady. Lecz iż natury człowieczej me jest s to, aby skończone doskonałości w sie wziąć mogła, ani sie może naleść człowiek na świecie bez Ale musimy to znać k sobie przyszedszy, że sie omylamy barzo na swoim zdaniu, a iż straci każdy z nas, i rozum, i oczy, gdy w miłość zajdzie. A tak jabym chciał, aby ta nasza gra była, iżby każdy powiedział, którąby osobliwie cnotą chciał mieć ozdobionego tego człowieka, któregoby miłował. A gdyż bez przywary nikt nie jest, jakąby też tę w nim chciał widzieć. A stąd obaczymy, kto będzie umiał wynaleść chwalebniejsze i pożyteczniejsze cnoty, a sztuki godniejsze przezrzenia, i coby mniej szkodziły, i temu, który miłuje, i temu, kogo miłują. Gdy tak powiedział pan Kostka, obrócił sie Jego M. pan Lubelski do pana Wapowskiego i kazał, aby swoje powiedział, który tak począł: Nie śmiem twierdzić M. panie, aby mie, jakom na świecie, miłość nigdy nie dotknęła, ale też zasie ani tego powiedam, iżbym usilnie kiedy miłować miał. A jeśli mie kto pyta, dla czegom sie barzo wdać nie chciał, przeto, iżem widział tych wiele, ktore miłość nędzne, strapione, blade, smętne, wyschłe, a mało do ludzi podobne czyniła, na czo ja ze strachem patrząc i słysząc ich cięszkie wzdychanie, i ustawiczne lamenty ze łzami, jeśli mi kiedy gorętsza miłości iskra w serce weszła, hnetem sie wszytką siłą i rozumem o to starał, abym ją zgasił. Więc jako ci postawą swoją odwodzili mie od tego, abych nie miłował; tak potym zasic znałem drugie, którzy mie ku miłości barzo ciągnęli, a byli od tych strapionych we wszytkim rozni; abowiem chlubiąc sie oni s pięknej postawy, s kilku łagodnych słów swojej panny, nie telko przestawali na tym małym pokazie laski, ale też i niełaskę umieli więc sobie osłodzić, tak, iż wojnę, frasunk, gniew, niechęć, żarnowe, poswarek s panną miewali u siebie za rzecz przyjemną, a barzo wdzięczną, a dla tego szczęśliwszy niż szczęśliwi, takowi mnie sie zdali, abowiem jeśli niełaska tak wiele słodkiego dać im mogła, cóż łaska: Wierzę, iż im musiała dopiro tak niepomierną przynosić roskosz, jakiej nikt snadź wypowiedziećby nie umiał. A tak chciałbym ja, aby to dziś nasza gra była, iżby każdy powiedział, gdyby sie nań panna rozgniewać miała, jakąby chciał mieć przyczynę gniewu: iż jeśli tu kto z W. M. jest, który w takowym gniewie doznał smaku, wiem pewnie, że nie będzie zazrzał tego dobrego drugim, ale pewnie przyczynę jedne s tych, ktore tak przyjemny gniew czynią: a ja ledwe nie przyrzekę zajść troszkę głębiej w miłość s tą nadzieją, abym ja też te słodkość nalazł tam, gdzie drudzy gorzkość najdują. Barzo się ta gra wszytkim podobała okrom Jego M. pana Lubelskiego, który nie bawiąc się, ani tego rozbirając jako drudzy, panu Myszkowskicmu mówić kazał. A ten hnet powiedział tak: U mnie to barzo dziwna panie Wapowski, czoś W. M. o gniewie w miłości powiedział, jakoby drugim ludziom miał bywać miły. Prawda, iż bywa rozmaity, ale mnie jako żyw był barzo przykry, i nie rozumiem, czoby to za cukier miał być, któryby gi mógł osłodzić; lecz podobno wedle przyczyny, s której uroście, raz bywa przykry, drugi raz przykrzejszy, czegom ja obojga doświadszył, bo raz pomnie, iż sie była panna, którejcm służył, przeciwko mnie obruszyła, nie wiem jeśli s czyich plotek, czy sie jej tak samej zdało widzieć we mnie jakąś odmianę, a nie czałą wiarę przeciwko sobie, czo gdym ja poznał, tak-em w ten czas rozumiał, iż żadna boleść z moją boleścią nie miała porównać. A to mi sie zdała rzecz nacięszsza, cirpicć niewinnie, a mieć te serdeczną żałość, nie dla mego przewinienia; ale dla jej niedoskonałej miłości i wiary o mnie. Drugi raz zasię pomnię, żem ją był rozgniewał swoim jakimsi nietrefnym postępkiem, czo rozważając u siebie i znając ten jej gniew być słuszny, bo z mego przewinienia widziała mi sie ona pirwsza boleść jako nic przeciwko tej wtorej, i takem to najdował u siebie, że nie miała być na świecie cięszsza męka, jako ta, żeni widział za swym występkiem rozgniewaną twarz tego człowieka, któremum sie ja samemu na świecie wszelakim obyczajem podobać i zachować pragnął. Stąd tedy chciałbym, aby nastała gra nasza, iżby każdy powiedział, mając sie pogniewać s swą panną, s kogoby wolał, iżby urosła przyczyna gniewu, jeśli s siebie, czy s panny:
to dla tego, iżbyśmy naleść mogli, czo jest cięszszcgo, jeśli obrazić tego, kogo miłujesz, czy być obrażon od niego. Tu każdy patrzał na pana Lubelskiego, jeśliby na tej grze przestać chciał, ale pan Lubelski, nie dając nic znać po sobie, pana Derśniaka, aby mówił, upomniał, który odtąd swą zaczął: Ten świat moim zdaniem jest jako pospolita łaźnia, abowiem jako do łaźnie pospolitej kto wnidzie, ten musi cirpieć wiele niewczasów (gdzie jeden sie maże gorzałką z mydłem, drugi maścią od urazu; więc ten puszcza bańki, a ów zasię siecze sie winnikiem; zasię jeden woła zalej, a drugiby rad, żeby drzwi uchylono), tak tu na świat, kto sie urodzi, iż wchodzi nic na swą własną, ale na pospolitą dziedzinę, nielza mu inaczej, jedno przyjąć za dobre wszytko to, czo w kim przykrego, a przeciwnego sobie widzi. Więc czo w łaźni choroby cielesne przyczyną tego są, iż sie jeden maścią maże, a drugi bańki puszcza, to tu na świecie choroby duszne, jako jest łakomstwo, zbytnia chciwość dostojeństwa, gniew, rospusta, hardość, i ine, których jest silna liczba, przyczyną tego są, iż jeden drugiemu człowiek przykry być musi. Otóż przeciwko temu czo sie dzieje za skażeniem natury naszej od onego jeszcze jabłka, którego Adam niefortunnie skosztował, trudno czo mówić, i trudno temu człowiecza mądrość zabieżeć ma, żeby to w ludziech ustało. Ale gdzieby sie wszyscy ludzie na świecie na to zmówili, rozebrać po jednej między sie choroby duszne wszytki, iżby jedno Krolestwo było ludzi łakomych, a tam żeby sie już żadna ina choroba duszna nie najdowała; drugie Krolestwo samych marnotrawców; trzecie chciwych dostojeństwa; czwarte samych gniewliwych; piąte, niewstydliwych, i tak żeby szło rzędem, aż do wszytkich chorób. Radbych tu każdego z W. M. słyszał zdanie, w którymby kto królestwie s tych mieszkać chciał, i dla których przyczyn z jednemi ludźmi radniej, niż z drugimi przestaćby wolał. A tej gry czo jest za pożytek, powiem hnet, ale nie pirwej, aż sie każdy s powieścią swoją odprawi, bo na tym nieco należy.
Tu gdy przestał pan Derśniak, pan Lubelski panu Bojanowskiemu swoje zacząć kazał, który tak począł: Radbym, aby mi to było wolno M. panie, jako więc owo bywa w radzie, iż jeden na drugiego wotum zzwala, żebym ja też na jednę z tych gier zezwolić mógł, bo zaprawdę każda s tych ma w sobie dosyć krotochwile. Wszakoż abym ja porządku nie psował, tedy tak powiedam, iż ktoby chciał chwalić dwór dzisiejszego pana Krola J. M. (nie wspominając jeszcze samego cnot i osobnych a prawie Krolewskich przymiotów) mógłby to bez pochlebstwa powiedzieć, iż u żadnego Krześciańskiego Krola tak wiele czystych ludzi na kupie nie najdzie, a którzyby mimo rycerskie główne rzemięsło tak ćwiczeni w rozmaitych rzeczach byli, jako na dworze teraz pana naszego. A przeto są tego dobrze godni, aby je dworzany zwano, jako te, którzy umieją rozeznać, czo doskonałemu Dworzaninowi należy. Ale iż u inych dworów im kto najwszeteczniejszy, tym sie ma za najczystszego Dworzanina, aby w tym była widoma rozność, kto prawym jest Dworzaninem, a kto tego zacnego przezwiska nie godzien: Widziałoby mi sie M. panie, abyś W. M. obrał jednego s tych panów, a jemu to roskazał, iżby opisał i wymalował słowy doskonałego Dworzanina, a rospowiedział te wszytki przymioty i oddzielne przypadki, ktore temu służą, kogo prawym Dworzaninem zwać mamy; a w tych rzeczach, ktore sie będą zdały zdrożne a nieprzystałe Dworzaninowi, aby było każdemu wolno przeciw temu mówić. Kończył przedsię swoje rzecz pan Bojanowski, kiedy pan Lubelski przekaziwszy mu tak powiedział:
Mnieby sie ta gra barzo podobała. Ale mi idaie o to, żeście sie W. M. jeszcze nie wszyscy wyprawili; został pan Kryski, który nie powiedział gry swojej. A jeśli ja dobrze znam postawę jego, widzi mi się, że miał nam coś osobnego, a nad to, czo sie tu mówiło, powiedzieć. Wszakże to będzie na to lekarstwo. Czo był winien pan Kryski, to tu w tym zapłaci. Weźmiesz to W. M. na się, panie Kryski, opisać i wymalować słowy doskonałego Dworzanina. Czo tym ochotniej W. M. uczynisz, im to lepiej, niż kto iny rozumiesz, jako wiele na posłuszeństwie należy, gdzie ma być porządek. A komu sie czo inaczej, niż W. M, powiesz, będzie zdało, temu niech będzie wolno przeciwko W. M. mówić, tak, jako pan Bojanowski podał. Pan Kryski na on czas tak odpowiedział: I gry żadnej M. panie trefniejszej w mej głowie nie było i s tego zaprawdę radbym jakokolwiek zniknął, a to dla tego, iż widzę być rzecz zbytnie trudną, ani ja najduję tego baczenia w sobie, żebym wiedział, czo prawemu Dworzaninowi należy; a na to mi świadków nie trzeba, abowiem nie czyniąc ja tego, czo Dworzanin prawy czynić ma, może to każdy rozumieć, iż nie umiem, prze czo też zasłużyłem mniejszą przyganę, bo gorzej (bez wątpienia) jest, nie chcieć dobrze czynić, niż nie umieć. Czo gdy tak jest, nie wiem jaki pożytek tym panom, a W. M. krotochwilą z rosprawy mojej uróść może, chyba, żeby tak, iż nie wiedząc ja czo Dworzaninowi umieć i czynić przystoi, podobno wszytko będę kładł opak, a taką rzeczą poprawdzie może biesiada być, bo przeciwko mej powieści łatwie każdy najdzie czo mówić; gdzie, kiedybyś to był W. M. na tego włożył, któryby był temu zdołał i każdą rzecz dowodnie powiedał, nikłby mu sie był sporu trzymać nie ważył, a takby była gra mało trefności miała. Czemu iżeś snadź W. M. więcej folgował, i dla tego to brzemię raczyłeś na mię włożyć, zrzucić go s siebie ani mogę, ani chcę, abych sie nie sprzeciwił wolej W. M., ani ubliżył zdaniu, a rozsądkowi jego, który wielą stopni, niż mój jest wyszszy. Gdy tego pan Kryski domawiał, powiedział pan Myszkowski: Zda mi się, iżby lepiej jakąkolwiek s tych namienionych gier wziąć przed sie teraz, a tę osobną na jutro zachować dla tego, aby pan Kryski miał więcej czasu do namysłu a przygotowania, bo poprawdzie mówić s prędka, a nierozmyślnie o rzeczy takiej, nie jest to lada czo. Odpowiedział pan Kryski: Nie chce ja być panie, jako on, który rozebrawszy sie do koszule gorzej skoczył, niż póki skakał w kabacie. Wolę to już dziś odprawić, bo iżem na to nie myślił, samo mię to u wszech W. M. wymówi, i da mi tę wolność, że będę mógł, nie bojąc sie niczyjego strofowania mówić to, czo mi naprzód do ust przydzie. A przeto, abych tego brzemienia długo na sobie nie nosił, tak powiedam, iż w każdej rzeczy tak trudno naleść prawdziwą doskonałość, że sie zda, jakoby rzecz niepodobna, aby ją kto upatrzyć mógł, a to dla tego, iż każdy człowiek ma swoje około każdej rzeczy osobliwe zdanie: wiele tych najdzie, którym sie podoba człowiek żwawy, a takiego nazową biesiednym: drudzy ludzie radzi widzą cichego, skromnego niektórzy zasię barzej chwalą człowieka rzezwiego, pracowitego. A u inych wszytko to nic, jedno statek sam, a powaga ma przodek. I w kim to widzą, ten już u nich wielki człowiek: owa każdy i chwali i gani każdą rzecz, wedle swego zdania, a pokrywając zawdy przywarę płaszczem cnoty, a cnotę płaszczem jakiej nietrefnej sztuki, i krzcząc złe dobrem, a dobre złem (jako czo czego jest blisko) przezwiskiem, prosto tak, iż wszeteczny, hnet będzie nazwan bespiecznym: skromny melankolikiem: nikczemny dobrym: bezbożny mądrym, i tak o inych. Czo chocia tak jest, jednak ja to rozumiem, iż każda rzecz ma swoje doskonałość, choć jest skryta, a tę może uznać uciekszy sie do rozumu ten każdy, który w tej rzeczy, w której doskonałości szuka, jest biegły. Więc, iż prawda (jakom powiedział) częściuchno pokryto siedzi, a tego o sobie nie powiadam, żebym ją naleść, a na jaśnią wyciągnąć umiał, przeto nie mogę ja jedno także Dworzany chwalić, jacy mi sie najbarziej podobają, a s tem przestawać, czo mi sie podobniejszego do prawdy widzi wedle mego błahego zdania, przy którym będzie wolno każdemu zostać, komu sie dobrze będzie zdało, a komu też nie, zostać przy swym, kiedy będzie od mego rożne. Ani w tym sporu trzymać będę, żeby rozsądek mój miał być lepszy, niż czyj iny, abowiem nie telko każdemu z W. M. może sie tak zdać, a mnie inaczej, ale też i mnie samemu raz tak, drugi raz inaczej widzieć sie może. A tak przystępując do rzeczy. Ten Dworzanin, którego ja tu formować mam, chcę naprzód, aby sie w ślacheckim zacnym domu urodził, abowiem nie tak sromotna rzecz jest nieślachcicewi nie czynić spraw poczciwych, jako ślachcicewi, który jeśli namniej sstąpi s tej drogi, którą szli przodkowie jego, zostawi zmazę na domu na swym, a nie telko nie przybawi nic, ale straci i to, czo było nabyte, gdyż ślachectwo jest jako rospalona pochodnia, która objaśnia i kładzie przed oczy dobre i złe człowiecze sprawy, i pobudza, zapala ku cnocie tak bojaźnią niesławy, jako też nadzieją czci a chwały. Więc iż ta pochodnia nie rozświeca uczynków podłych ludzi, przeto nie mają oni pobidki do cnoty, ani bojaźni niesławy. I owszem zda sie im, iż nie powinni starać sie o to, aby w czym przodki swe przeszli, a ślachcicewi nie przystojna. rzecz sie widzi, nie przyść acz nic ku temu kresu, ku któremu przyszedł jego przodek. A dla tego bywa to niemal zawdy, iż w bitwie, abo na tych miejscach, gdzie ludzie czci dostawają, ślachcic sobie lepiej poczyna, i znaczniejszy bywa, niż nieślachcic. Abowiem natura w każdą rzecz wsiała ono skryte ziarno, ktore własność a moc tę, którą od przodka swego pirwszego ziarna wzięło, podaje temu ziarnu, ktore wypuszcza s siebie, i takie je czyni, jakie jest samo, czo widzimy nie telko w stadziech końskich, abo i inych zwierząt, ale też patrząc na drzewa, u których gałęzi zawdy są do pniaka a śniatu podobne, a jeśli sie kiedy odrodzą, to tam nie przyrodzenie winno, ale ogrodnik niedbały. Także sie też dzieje i w ludziech, którzy kiedy około wychowania mają dobre gospodarze, niemal zawdy są podobni tym, s których idą, i częstokroć je przechodzą. Ale jeśli ogrodnik dobry nie przystąpi, ćwiczenia nie będzie, tedy jako drzewo ogrodne w leśne sie obraca, a zwirzę rochmanne w dzikie, tak i człowiek prędko zdziczeje, i nigdy sie nie postanowi, wyjmując, na kogo natura, abo niebo dary swe rosypie. lako widujemy drugie ludzi, którzy nie zdadzą się, aby byli porodzeni, ale iż je Bóg swemi własnemi rękoma w formie ulał i ozdobił rozumem, wymową, urodą, kształtem, wdzięcznością, i szczęściem do ludzi, tak, iż czo jedno poczną, wszytko im dziwnie przystoi; abo też zasię, kogo na tym wszytkim fortuna skarała, jako sie rodzą drudzy tak nikczemni, tak niezgrabni, tak niewdzięczni, że nie może człowiek inaczej wierzyć, jedno, że je natura na pośmiech miedzy ludzie puściła. A tym takowym, jako dobre wychowanie, i ustawiczna pilność rzadko kiedy czo pomoże, tak zasię onym, ktore przyrodzenie hojnie nadało, równa praca to dać może, że je nad ludzie wysadzi. Acz i miedzy tym bywa pośrzodek, to jest ludzie ci, którzy pirwszych onych fortunnych nie doszli, a przed tymi zasię nikczemnymi siła mają, bo takowi średni pracą, pilnością, staraniem poprawić swego barzo mogą, i dowieść tego, iż wszystko, czo jedno poczną, będzie im przystało. Ale przedsię Dworzanin moj, mimo zacne urodzenie, chcę, aby był jednym s tych fortunnych, to jest, iżby miał nie tylko rozum wielki, urodę, udatność, kształt w ciele, twarz piękną a męską, ale też i przyjemność jakąś przyrodzoną, któraby go wdzięcznym do ludzi czyniła, tak, iż ktoby go jedno widział, zaraz i sam miłować musiał, i najdował gi być godnym łaski każdego wielkiego pana, bo za taką przyjemnością wszytki sprawy, wszytki postępki jego hnet ozdobniejsze, lhne droszsze, hnet chwalebniejsze będą.
Tu pan Bojanowski tak powiedział: Aby nasza gra szła tym torem, jako Jego Mość pan Lubelski naznaczył, tak to powiedam, iż Dworzaninowi nie zda sie mnie tak rzecz barzo potrzebna to ślachectwo, a kiedybym rozumiał być to rzecz nową w uszu Waszych Mosciow, przywiódł bym wiele ludzi na przykład, którzy urodziwszy sie w pirwszych zacnością domiech, sromotnie żyli, a zasię wiele nieślachciców, którzy cnotą swą uczynili zacne potomstwo swoje. A jeśliby sie to tak miało, jakoś W. M. powiedział, iż w każdej rzeczy jest ona skryta moc, a własność pirwowsianego ziarna, toćbyśmy wszyscy jednacy być musieli, gdyż z jednego przodka idziem, aniby był ślachetniejszy jeden, niż drugi. Ale iż jest ten rozdział miedzy nami, i stopnie miedzy stany, ja mnimam wiele inych przyczyn być do tego, miedzy któremi przyczynami widzi mi się, iż fortuna ma przodek, a ledwo to nie jej samej dzieło, bo widzimy, iż we wszytkich na świecie rzeczach roskazuje; a ma to sobie za igrzysko, podnieść kto sie jej podoba aż pod obłoki, człowieka niegodnego, nikczemnego, a zasię pogrążyć do dna, ledwe nie do piekła te, którzy byli godni wysokiej stolice. Więc co sie tycze szczęścia owych, którzy sie rodzą, hojnie od przyrodzenia nadani, jakoś W. M. powiedział: prawda to jest, i zgadzam sie w tym z W. M.; ale to widzimy tak w zacnych jako i w podłych ludziech, abowiem przyrodzenie nie ma tego tak subtylnego rozdziału, i owszem (jakom powiedział) częstokroć w ludziech niziuchnego stanu widujemy wielkie a przednie dary przyrodzone. A przeto, gdyż to ślachectwo nie przychodzi ani za godnością, ani za najwiętszemi Boskiemi dary, a rychlej jest ku chlubie naszym przodkom, niż nam samym; mnie sie to zda być przeciwko rozumowi, chcieć, aby (jeśli tego Dworzanina rodzice zacni nie będą) wszytki jego dobre przymioty za nic nie stały, a iżby nie dosyć na tym miał ku przyściu do doskonałości, coś w. m. teraz wyczytał, jako na rozumie, na urodzie, udatności i na onej wdzięczności, która mu u wszech ludzi na pirwszym wezrzeniu miłość jednać ma.
Na to pan Kryski tak odpowiedział: Nie powiedam ja, panie Bojanowski, tego, aby w ludziech podłych nie mogły być też wszytki cnoty, ktore i w zacnych. Ale (abych tego nie powtarzał o czym jużem powiedział, i wiele inych dowodów przywieśćbych mógł, chwaląc ślachectwo, ktore zawdy i u każdego człowieka jest we czci, abowiem sam nas tego rozum uczy, iż z dobrych dobrzy sie rodzą) mając ja opisać Dworzanina bez Ale, ozdobionego i naddanego tym wszystkim, czo ludzie chwalą; nąjduję to być barzo rzecz potrzebną, uczynić go ślachcicem, jako dla wielu inych przyczyn, tak też dla tego, aby miał w zysku mnimanie to dobre, ktore każdy ślachcic ma u wszech w obec ludzi, abowiem niechaj będą dwa na dworze, s których żaden nie popisał sie jeszcze ani dobrze, ani źle, hnet skoro sie tego dowiedzą ludzie, iż jeden z nich jest ślachcicem, drugi nie, u każdego nieślachcic on będzie w mniejszej cenie, niż slachcic. A będzieli on nieślachcic chciał mieć dobre mnimanie, będzie musiał wielkim staraniem i za długim czasem dochodzie tego, czego ów drugi zaraz dostał, tylko tym samym, iż sie ślachcicem urodził. A jako wiele na założeniu takiego fundamentu należy, każdy to dobrze obaczyć może. Wszak tu miedzy nami trefowało sie to, iż przyjeżdżali ludzie z roznych ziem, którzy będąc wielkimi prostaki, mieli jednak indziej tę sławę, jakoby mieli być zawołanemi dworzany. Prawda, iż sie potym nikczemność ich odkryła, wszakżeśmy my przedsię przez długi czas ciągnęli kota za onym mnimaniem, ktore o nich do nas sława przyniosła, chociaż sie jednak sprawowali dobrze inaczej, niż ci, za ktore sie mieć chcieli. Bywali też zasię drudzy, którycheśmy sobie s przodku nizacz nie mieli, a potym doznawaliśmy tego, że byli ludźmi osobnemi. Otoż ktoby chciał wiedzieć, czym sie to dzieje, iż taki w tej mierze błąd bywa, a człowiek człowieka nie zaraz poznawa, niewiem by ta przyczyna miedzy inemi ostatnia była, iż wieldzy panowie, chcząc zawdy dziwy płodzić, usadzą sie czasem na to, aby byli łaskawi na ty ludzi, ktore samiż znają być rychlej niełaski, niż łaski godne, a pod czas sie też i sami oszukiwają, jedno, iż za nimi niemal wszytek świat idzie, przeto przy łasce ich sława miłośnikom roście, za którą jakmiarz zawdy człowiek zdanie a rozsądek swój pędzi. A jeśli pod czas najduje takiego, w czym mu sie nie chce zgadzać s pospolitym zdaniem, przedsię, nie ufając sam sobie, idzie za ludźmi, a zostawuje zawdy miejsce czemuś tam skrytemu, czego zda mu sie, że nie dochodzi, bo wżdy podobna mu sie rzecz nie widzi, aby to takie powszechnie mnimanie nie miało być na jakim pewnym gruncie zasadzone. Więc, iż człowiek każdy prędki do tego jest, iż abo miłuje, abo ma w nienawiści, jako to jaśnie widujemy, gdy sie dwa biją, abo gdy gonią, abo gdy szermują, gdzie ci, którzy patrzą, bez żadnej znacznej przyczyny, jedni temu, drudzy owemu dziwnie życzą; a około też uznawania o czyich przymiociech abo godnościach siła do chęci, abo niechęci naszej, dobra abo zła, tam tego sława jemu u nas posłuży. Przeto pospolicie tak bywa, iż z miłości, abo z nienawiści o rzeczach sądzimy. Patrzcież w. m. jako wiele na tym należy, za jakiego cię naprzód ludzie wezmą, a jako sie cisnąć do tego musi, aby miał hnet s przodku dobre mnimanie ten każdy, kto sie na to bierze, aby był prawym Dworzaninem. Ale o tym niechaj będzie dosyć, podźmy już do czego inego. Gdy sie Dworzanin mój zacnie i tak szczęśliwie, jako sie powiedziało, urodzi, zakon a zawołanie jego, abo (jako dziś mówią) professia niechczę, aby była ina, jedno rycerskie rzemięsło, w którym naprzód wiarą przeciwko panu swemu, a potym męstwem, siłą, ochotą i przeważnością, potrzeba, żeby miedzy drugimi słynął, czyniąc temu dosyć po wszelki czas i na każdym miejscu, a najmniejszej rzeczy nie puszczając mimo się, któraby mu niesławę przynieść miała, bo szwank w tej mierze, a ustąpienie na lewo, by o włos wieczną sromotą pachnie, a jako poczciwość białej głowy, która ją raz straci, nigdy sie jej nazad nie wróci, tak sława poczciwego, a rycerskiego zawołania człowieka, jeśli namniej w czym naszczerbiona będzie, już sie nigdy niepoprawi, ale tak zhańbioną a pełną lekkości zostanie. A tak ten moj Dworzanin im ćwiczeńszy będzie w tym rzemięśle rycerskim, tym będzie więtszej czci, a chwały godzien. Wszakoż ja tego na nim nie wyciągam, iżby w tym był tak doskonały, żeby wojska wieść, a hetmanić mogł, bo temu niewiedzieć, gdzieby był koniec. Ale kiedy będzie główniejsze sztuki wiedział, i rozumiał to, czo żołnierzowi rozumieć trzeba, a przy tym będzie to miał w sobie, com pirwej powiedział, to jest wiarę całą panu swemu, a serce niezwyciężone, tedy ja już na tym przestanę, jedno żeby to takie wielkie serce zawdy sie w nim najdowało. Abowiem rychlej czasem na małych rzeczach, niż na wielkich serce poznać, bo w potrzebie wojennej, gdzie wiele ludzi na to patrzy, najdują sie więc drudzy, którzy, chocia już zdechli na poły, jednak przed wstydem idą oślep, a czynią czo dobrym należy, acz toż pod czas wie to Bóg jako. A zasię w mniejszych, a nie tak gwałtownych rzeczach, gdzie obaczą, iż mogą uledz, a niewdać sie w niebespieczeństwo, zwłaszcza, kiedy w takowej nieśmiałości nie ma ich nikt postrzedz; barzo radzi zostaną przy Krześciańskim pokoju. Otoż mój Dworzanin niechcę, aby był takim, ale chociażby dobrze widział, iż ani ma na sie szpiega nieśmiałości, ani może mieć świadka męstwa, a cnych swych posług, przedsię niechaj to czyni, co dobremu cnotliwemu należy, pomniąc na ono, iż najpewniejsze świadectwo jest sumnienie własne, a za cnotliwe sprawy sama cnota hojną zapłatą jest. A kto jedno dla tego poczciwie czyni, aby był widzian, ten sie s cnotą fałszywie obchodzi, okazując jej prawdziwą miłość, gdyż ku czemu inemu, a nie k niej skłonne jest jego serce. Zgoła Dworzanin ten moj sercem męskim, a wspaniałą myślą zawdy sie znacznie popisać ma. Jedno też zasię niechczę, aby zuchwalstwo w nim panowało, iżby pochmurnym wezrzeniem, postawą srogą, odętym wąsem straszyć miał, a nie umiał łagodnie mówić, jedno s fukiem, a wszytko o wojennych rzeczach, a jako zbroja najmiększa jego pierzyna, a s przyłbice najsmaczniejszy trunek: bo kiedyby takowy miał być, prędkoby każdemu człowiekowi omierzył, i zasłużyłby słyszeć ony słowa, ktore poczciwa pani jedna takiemuż zuchwalcewi na biesiedzie powiedziała: bo gdy ten kilkakroć poczczon tym był od niej, żeby się, abo do muzyki przysiadł, abo tańcował, abo wdy rozmową sie jaką s pannami bawił, a każdy raz dobry pan nic inego nie powiedał, jedno, iż to jest lekkich ludzi dzieło, a nie jego ćwiczenia rzemiosło: spytała go nakoniec pani: A to rzemięsło w. m. jakież wdy jest, odpowiedział jej uczyniwszy pirwej postawę srogą) we krwi - prawi - nieprzyjacielskiej brodzić, a swej nie żałować. Rzekła za tym pani: Mnieby sie wierę zdało, ponieważ teraz wojny niemasz, abyś w. m. dal sie czyście tłustem namazać, a wespołek ze zbroją i s tym wszytkim, czego w. m. przeciwko nieprzyjacielowi używasz, dał sie gdzie do szafy schować aż do tego czasu, kiedy wojna będzie, abyś w. m. barziej niż teraz nie zardzewiał.
Rzekł temu pan Lubelski: J. M. nie mogła trefniej powiedzieć chłopu głupiemu, który mnimał, aby ten, kto tańcuje, abo sie miłością para, uderzyć nie umiał, abo żeby żołnierzowi biesiada a krotochwila ująć co godności miała.
Zaś powiedział pan Kryski: A przeto Dworzanin przeciwko nieprzyjacielewi, czasu wojennej potrzeby, niechaj używa sierdzitości swej, a okrucieństwa, starając sie o to, żeby zawdy na czele, zawdy miedzy pirwszymi bywał. Ale miedzy swemi, a co po tym układności, skromności, a stateczności trzeba, tą sie on niechaj zaleci. Lecz to nad wszytko, żeby w nim tego ludzie nie znali, iż pragnie być widzian, bo by tym wszytko popsował, zwłaszcza jeśliby sie jeszcze sam niewstydliwie chwalił.
Powiedział pan Derśniak ku temu: Małom ja widział osobnych ludzi, którzyby sie sami nie chwalili, jakoż moim zdaniem ma sie im to zejdź, abowiem kto sie godnym czuje, kiedy widzi, iż tego w nim prostacy nie znają, musi sie gryść sam w sobie, na koniec nie ścirpi, aby godności swej zatłumionej wyrwać na jaśnią, a ludziom jej jakimkolwiek obyczajem pokazać niemiał, to dla tego, aby nie był złupion z onej prawdziwej zapłaty, to jest, ze czci, a ze sławy, która s poczciwego potu płynie. A przeto starzy oni uczeni ludzie, którykolwiek godność wielką w sobie znał, rzadko sie strzymać mógł od własnej chluby: poprawdzie, tych trudno ścirpieć, którzy sie chlubią, a niemasz w nich nic godnego chwały, ale o Dworzaninie, któryby był bez godności, niemasz tu zmięnki.
Pan Kryski odpowiedział tak na to: Niewiem jeśliś-mie w. m. dobrze pojął, jam o chełpliwych powiedział, którzy bez wstydu i baczenia o sobie powiedają, bo iście zawołanemu mężowi trudno to ma kto mieć za złe, kiedy za przyczyną męstwo swe, abo jaki cny uczynek krótkimi słowy wspomni, i owszem godzi sie przyjąć to, co powie, za jedno świadectwo i za dobrze pewniejsze, niż to któreby o nim s cudzych ust wyszło. A przeto, kto sie tak chwali, iż ani nienawiść stąd, ani ohyzda uróść mu może, takiemu ja chwalić sie dopuszczę, bo nie telko za cnotliwe ony sprawy, o których sobie ku chlubie powieda, godzien jest czci i chwały, ale też i za to, iż tak skromnie o sobie umie powiedać, bo to jest barzo rzecz trudna.
Rzekł zaś pan Dreśniak: Nauczże nas, w. m. jako w to potrefić.
Mym zdaniem, powiedział pan Kryski, na tym jest wszytko, żeby człowiek powiedając, jako sie co sstało, tak rzecz prowadził, iżby nie mógł nikt rozumieć, że na swój młyn wodę wiedzie, ale iż, co o sobie powieda, tak barzo do rzeczy należy, że tego żadną miarą przestąpić niemógł, znikając tedy, a w rzeczy nie pragnąc własnej chluby, niechaj przedsie to wszytko powie, co ku jego czci przysłuży. Ale nie tym kształtem, jako owi zuchwalcy, którzy całą gębą mówią, a wtecz puszczają słowa, jako niedawno jeden, gdy mu w zwadzie ud oszczepem przebiło, powiedział, iż mu sie tak widziało jakoby go komor ukąsił, a drugi powiedał o sobie, iż zwierciadła w mieszkaniu swym niechciał mieć nigdy, to dla tego, aby srogiej a straszliwej twarzy swej, jaką miewał w ten czas, gdy sie rozgniewał, zlęknąć sie, w nie wezrzawszy, nie musiał.
Tu gdy niektórzy śmiać sie poczęli, rzekł pan Myszkowski: Jeszcze sie tu niemasz czemu barzo śmiać, więtszeć ono nie rzekę zuchwalstwo, ale błazeństwo było, kiedy Alexander wielki, słuchając Anaxarcha (który z Demokritowej preceptora swego dumy powiedał być niezliczoną liczbę światów) zapłakał. A gdy go pytano, czerniłby płakał, odpowiedział, a za - prawi - niemam czemu, światów tak wiele jest, a jam jeszcze i jednego nie posiadł.
Rzekł pan Kryski: Też wielka rozność miedzy Alexandrem wielkim, a tym, który powiedał o komorowym ukąszeniu. Jednak w prawdzie wielkim ludziom niemasz czego mieć za złe, kiedy o sobie wiele rozumieją, abowiem kto ma czego osobnego dowieść, musi śmieć i ufać sobie, bo nic nie sprawi, kto serca nie ma; wszakoż w powieści niechaj ten będzie skromny, pokazując to, jakoby mniej rozumiał o sobie, niż rozumie. A to rozumienie niechaj nie wychodzi z miary, aby sie w upór a w zuchwalstwo nie przewirzgnęło.
Iż tu odpoczynął był troszkę pan Kryski, rzekł tak pan Bojanowski: Pomnię, panie Kryski, żeś w. m. powiedział, iż ten dworzanin ma mieć piękną twarz i kształt w ciele, ktemu onę wdzięczność, któraby mu miłość u wszech ludzi jednała. Piękną twarz i wdzięczność mnie sie widzi, że ma pan Kostka, ktemu kształtowne dosyć członki, jedno mi sie troszkę przykrotszym nogi zdadzą. Raczże nam tedy w. m. powiedzieć, czego do wdzięczności panu Kostce nie dostaje, abo jeśli tej gładkości dosyć, którą w panu widzimy. A około inych rzeczy rozdzielnie racz w. m. mówić, jaki wzrost, jaki kształt, jakie członki mają być u tego Dworzanina, którego w. m. wizerunek czynisz, owa sie też i we mnie czo takiego najdzie, w czym sie barziej niż przed tym kochać będę.
A gdy sie temu i ten i ów rozśmiał, jął zaś mówić pan Kryski: Iście wdzięczność ta, która ma być w twarzy (gdzieby był do tego zarost), jest u pana Kostki ani mogę na nikiem lepiej tego pokazać, jako na panie, chcąc objaśnić czo to jest, czo ja wdzięcznością zowę, abowiem czego trzeba do przyjemnej twarzy, wszytko sie tu zeszło. Prawda, że nie wszytko w cerkiel, ani tu jest owa płeć, czo ją papierową zową, ale ma coś męskiego i żywego w sobie, a przedsię jednak wdzięczna; a najduje sie to takie, czo ja chwalę w rożnych twarzach. Taka tedy gładkość niechaj będzie u mego Dworzanina, któraby nic niewieściego w sobie nie miała, bo i owa jedwabna postawa, słowa pieszczone, zemdlona mowa, (jako sie na tę subtylnośc drudzy wydają, aby sie pokazali, iż s panów idą, którym i tego szkoda, że sie męszczyznami porodzili) niewiem komuby na świecie podobać mogła, męszczyzna ma być mcszczyzną i twarzą i postawą i słowy. A tak przychodząc do wzrostu tak najduje u siebie, iż ma być Dworzanin ani nazbyt wielki, ani nazbyt mały, bo więc obojgu temu dziwują sie ludzie, prosto jako, kiedy sie czo przeciwko przyrodzeniu dziwno urodzi, i brzydzą sie takim człowiekiem pospolicie. Wszakoż mając na którąkolwiek stronę wyniść z miary, jeszcze lepiej, żeby był troszkę przymniejszym, niż ma przejść wielkością wszytkich ludzi; abowiem ci obrzymowie mimo to, iż miewają niemal zawdy rozum tępy, bywają też niezgrabni, i cięscy do każdej rzeczy, a Dworzaninowi barzo tego potrzeba, iżby był ku wszytkiemu ochoczy, czerstwy i sposobny. A dla tego chcę, aby miał kształt i dobre postanowienie w ciele, a członki udatne, tak, iżby z jego więzy znać siłę, znać czerstwość, znać hybkość było. Dopiero chcę, aby był dobrze wyćwiczonym w tym wszytkim, czo żołnierzowi umieć należy, jako w tym naprzód, aby umiał dobrze s każdą bronią tak pieszo, jako i na koniu, a ich wszytki znał, i wiedział fortele, a zwłaszcza tych broni, których najbarziej używają u dworu, bo iż z zamowy do bitwy przychodzi, a kto ma męskie począć sobie, musi nie pragnąć nad nieprzyjacielem mieć gory, ale także ubrano jako i on, s takowąż bronią jako i on stawić sie na placu, przeto umieć i być gotów na każdy czas do wszytkiego, a nie potrzebować żadnej wymówki, ani odwłoki, jest to rzecz nieprzepłaczona. Acz powiedają drudzy, że na ten czas zapomnią sie fortele, kiedy o płatne czynić przydzie; ja tak powiedam, kto w czynieniu s kim zapomni sztuki, ten dobrze przed tym straciwszy serce sam siebie zapomniał. Po umiejętności tedy z broniami chcę to mieć, żeby z łuku dobrze strzelał, pięknie stał za nim, dociągał i miał dobrą rozrywkę. Było też u nas pirwej we czci to ćwiczenie za pasy chodzić, a nie darmo, bo do czynienia s kim pieszo wielekroć to pomoc może. A tak moj Dworzanin niechaj i to dobrze umie. Tu położę rycerskie prawo, ktore potrzeba, żeby Dworzanin rozumiał, tak dla siebie, jako dla przyjaciela, i wiedział postępki wszytki i fortele około bitwy w szrankach, iż jeśliby samemu kiedy do tego przyszło, aby go nikt w tym podejdź nie mógł. Wszakoż niechcę, aby do takowej pojedynkiem bitwy był chciwy, chyba, gdzieby mu szło o poczciwość, abowiem mimo to, iż jest wielkie niebespieczeństwo, (bo a czo wiedzieć, komu kostka padnie) kto do tego bez gwałtownej przyczyny skwapliwie bieży, godzien jest, żeby sie jego towarzystwa poczciwi ludzie strzegli. Ale kiedy człowiek tak daleko w tej mierze zabrnie, iż bez swej wielkiej lekkości cofnąć sie na zad nie może, tam już nielza, jedno konać statecznie swoje przedsięwzięcie a we wszytkich rzeczach, tak przed wyjechaniem na plac, Jako też i na placu już będąc nie bardzie, ani zuchwale, ale śmiele a rzeźwie poczynać sobie sercem niezwyciężonym; bo ktoby chciał po daniu ręki szukać dopiro tych dróg, żeby mu sie bić nie przyszło, prawda, żeby uczynił Krześciańskie, ale nie wiem jakoby praw był zawołaniu rycerskiemu, gdyż ślacheckie słowa nigdy odmienne być nie mają, a jako skałą wiatr nie włada, tak poczciwego człowieka usty ani chmiel, ani gniew, ani żal hybać nie ma. Umiejętność tedy rycerskiego prawa wielki w tej mierze pożytek Dworzaninowi przyniesie, i uczyni go hamownym i ostrożnym w mowie. Takież też i umiejętność z rozmaitemi broniami nie telko mu sie do potrzeby przygodzi, ale i do krotochwile, abowiem bywają na dworze turnieje piesze, turnieje konne, bywa szermowanie, bywają gonitwy przed panem i oczyma wszytkich ludzi, gdzie, iżby sie Dworzanin dobrze popisał, musi nad to, czo jest mianowane, siła umieć, musi być dobrym jezdcem, musi koń znać, wieść gi pięknie, i kształtownie na nim siedzieć. A mimo umiejętność doskonałą w tej mierze i rozumienie, jako czo któremu strojewi służy, chcialbych, aby w nim była taka pilność, jakaby go nad ludzie wysadziła i uczyniła znacznym z osobnej dzielności. A czo piszą de Alcibiade, iż miedzy któremikolwiek ludźmi żył, tak sie umiał do wszytkiego przystosować, że każdy naród w tym przechodził, czo było jego właściwe, tak ja też chcę, aby moj Dworzanin wygrał w tym, o czo sie pokusi przed wszytkimi, i każdego żeby z osobna w tym porobił, w czym sobie dank przypisuje. A tak iż Włoszy mają tę sławę, jakoby byli dobrymi jezdcy, czo sie tycze kształtownego toczenia koniem podług miary i czasu, ktemu też jakoby do kwintany, do pierścienia najlepiej biegać mieli. Niechaj moj Dworzanin w tym wszytkim przed Włochy przodkuje. Dawamy też to Niemcom, iż w kolczej nikt lepiej nad nie tak dużym siedzeniem jako i fortylmi, niechajże Dworzanin nieda w tym naprzód żadnemu Niemcowi. Nuż Węgrzy, którym to jest jako rzecz przyrodzona, za tarczą dobrze siedzieć i mężnie gonić, niechaj i w tym moj Dworzanin Węgry przejdzie tak śmiałym potkaniem, jako dobrym ugodzeniem. Ale to jest nad wszytko, aby każdą rzecz, którą pocznie, czynił s takim baczeniem, żeby mu wszytko przystało, bo za tym to pojdzie, iż i radzi nań wszyscy ludzie patrzyć i jemu samemu życzyć będą; a to jako rzecz droga, wie to każdy. Nie przepomnię też tu owego ćwiczenia, ktore u dworu nie do końca jeszcze zagasło, bo przedsię rycerskiemu rzemięsłu niejako należy, jako jest kamieniem ciskanie, wzawod bieganie, skakanie i ine podobne temu, w czym sie ludzie żarkości, sile i czerstwości przypatrują, a za zdarzeniem w tej mierze wnet u nich jeden chęć i miłość pozyszcze. Takież i pływanie zda sie jakoby mało użyteczne było, ano jest barzo rzecz potrzebna człowiekowi rycerskiemu. Podźmyż do myślistwa, ktore ma w sobie coś podobnego wojnie, a krotochwila jest prawie pańska i przystojna człowiekowi dworskiemu, jako i starzy owi wieldzy ludzie, jako mamy w historyach, barzo sie tym parali. Przeto w tych rzeczach wszytkich Dworzanin niechaj na zad nie zostaje. By był ten zwyczaj w Polszcze, który we Włoszech i we Franciej jest, grać piłę, na koń skakać, chciałbym, aby moj Dworzanin i to dobrze umiał, lecz iż tego zwyczaju u nas nie masz, może i on być bez tego. A jako piły nie grawamy, iż nie masz tego obyczaju, tak zasię morzpręgi, latanie, abo chodzenie po powrocie, by dobrze u nas było pospolite, jednak bym ja swemu Dworzaninowi tego nie dopuścił, bo to już coś na mietelnictwo poszło, a ślachcicewi by kąska nie przystoi. W tych tedy rzeczach, ktore mu przystoją, niechaj sie ćwiczy, aby (jakom pirwej powiedział) znacznym był miedzy wszytkimi, a ludziom sie dobrze podobał. Do czego barzo mu i to posłuży, kiedy sie z ludźmi zgadzać będzie, a nie zawdy będzie patrzał tego pracowitego ćwiczenia, (jakoż ani to być może, ani gdzieby też i być mogło, radziłbym mu to czynić, boby tym i sobie i drugim omierzł) ale biesiady, towarzystwa, żartów, krotochwile, tańcu i inych pociech s chęcią pomoże, a uchodząc ohyzdy, to wszytko będzie czynił, czo i drudzy; wszakoż tak, iżby w niczym sobie źle nie począł, ani ustąpił namniej s prawej drogi, a dowcip i baczenie jego, tak w kunście, jako i statku, żeby znać było, i co pocznie, żeby mu wszytko przystało.
Potym pan Kostka powiedział tak: Zaprawdę niemiałaby sie ta tak czysta rzecz pana Kryskiego przerywać, jedno, iż mnie tego barzo potrzeba, przeto pana troszkę zadzierzeć i o nieco spytać muszę. A w. m. M. panie Lubelski proszę, żebyś mi tego przeźrzeć raczył, bo pomnie jakoś nam w. m. wolnego mówienia pozwolił, aby sie telko to mówiło, gdzie kto inaczej niż pan Kryski powie, rozumieć chce; wszak też pan Bojanowski, iż mu sie było zachciało ze mnie szydzić, miasto tego, czo miał przeciwko panu Kryskiemu co wywrzeć, mówił to, czo mu sie zdało, a wżdyś go w. m. za to skarać nie raczył.
Zatym pan Lupa powiedział: Widzisz w. m. M. panie, jako z jednego błędu wiele ich uroście, a przeto, kto w czym wystąpi, a da s siebie zły przykład, jako oto pan Bojanowski, nie telko za swój grzech ma być karan, ale i za grzech drugiego. Rzekł ktemu pan Kostka: To ja M. panie ujdę karania, gdyż za swój i za mój występ, jako pan Lupa powieda, pan Bojanowski ma ucirpieć.
Zatym pan Lubelski tak odpowiedział: I owszem, dwojako mata być oba karana, pan Bojanowski za swój występ, i za to, iż w. m. przywiódł ktemu, abyś zgrzeszył; a w. m. zasię i za swój grzech, za to, iżeś za tym szedł, który błądził.
Pan Kostka zasię powiedział: Jam jeszcze M. panie do tych czasow nie wystąpił, a tak, aby sam telko pan Bojanowski był karan, nie będę ja pytał pana Kryskiego. Zatym umilkł. A pan Lubelski powiedział: Nu panie Kostka, już możesz w. m. spytać o czoś chciał, ja odpuszczam i temu, który już wystąpił, i temu, kto sie jeszcze dopuścić ma, tak małego grzechu, a snadź też i mnie tego będzie kiedy trzeba pana Kryskiego o czo spytać. Potym pan Lupa powiedział: Nie dobrze to M. panie, iż w. m. tak jako i ksiądz Biskup, wolisz miłosierdziem być, niż sprawiedliwością sławny, albowiem kto przepuszcza złemu, czyni dobremu krzywdę. A wszakoż niechcę ja, aby prze tę moje, surowość miało to odyść, o czo pan Kostka spytać chciał. Wtym pan Kostka począł: Jeśli dobrze pomnie, panie Kryski, zda mi sie, żeś w. m. wielokroć to powtarzał, iż dworzanin w każdej swej sprawie, czojedno pocznie, ma sie o to starać, aby mu wszytko przystało, i to mi sie widzi, że w. m. kładziesz za jeden przysmak ku każdej rzeczy bez którego to, czobykolwiek dworzanin dobrego miał w sobie, wszytkoby za nic stać miało. W tej mierze trudno spór trzymać, bo poprawdzie gdzie czo komu nie przystoi, niechaj będzie chocia nader dobrze, jednak ludzkim oczom w smak to nie pojdzie. Ale żeś w. m. powiedział, iż sie s tym ludzie rodzą, a doskonałości prawej ćwiczenie je przywodzi, mnie sie tak widzi, iż który sie s tym szczęściem rodzą, iż im wszytko przystoi, mało w tym potrzebują inego mistrza, abowiem mając to z biegu nieba, chociaby oni niechcieli, już im to tak samo płynie, iż cokolwiek poczną, ludziom nanieś podziwieniem patrzyć miło. A tak ja o tych nie mówię, gdyż to nie jest w naszej mocy przyść ktemu, o tych mowie, którzy telko że są sposobni do tego, iż, (jakoś w. m. powiedział) gdzie praca a staranie przystąpi, wszytko im będzie czo jedno mówić, abo czynić poczną, przystało. I pytam, czo to za praca, czo za staranie, czo za rozum, co za fortyl jest, iżby człowiek mógł przyść ktemu, bo jakoż w. m. snadź każdemu tu wielką tego chwaleniem uczynił skomę, tak jej nam nikt iny nie odejmie, jedno w. m. że sam, kiedy nas nauczysz, jako nabyć mamy tej (iż tak rzekę) przystałości. I powinieneś to w. m. uczynić, przyjąwszy na sie to brzemię z roskazania J. M. pana Lubelskiego. Odpowiedział pan Kryski: Ani tego, ani czego inego nie jestem ja w. m. uczyć powinien, tom telko powinien, wypisać, jaki ma być dworzanin doskonały, anibym sie podjąć mógł, uczyć w. m. tego wszytkiego, czo on umieć ma, abowiem jakom dopiro powiedział, iż Dworzanim ma być dobrym zapaśnikiem, dobrym gońcą i wiele inych dobrych rzeczy umieć ma; jakożbym ja tego uczyć mógł, gdyż tego sam nie umiem. Dosyć na tym, iż jako dobry żołnierz umie kowalewi roskazać, jakim kształtem ten tesak i jako dobry ma być, który robić daje, a nie uczy go tego, jako gi robić, jako mu wiele stali dać, jako gi długo młotem kować; tak też i ja, jeśli w. m. będę umiał powiedzieć doskonałego Dworzanina własność, niechciejciesz w. m. więcej po mnie. Jedno żebym wdy odpowiedział na pytanie w. m. panie Kostka, a ile ja mogę, uczynił w. m. dosyć, tak powiedam, iż kto w tych rzeczach, ktore sobą czynimy, jako jest jazda, gonitwa, szermowanie i ine ćwiczenia, chcę, aby mu przystało; (przełożywszy to naprzód, aby ten był sposobny ktemu, a niemiał żadnej wady) potrzeba, aby wczas uczyć sie każdej rzeczy począł, a nie u ledakogo, ale prawie s początku u czo najlepszych mistrzów. Na czym jako wiele należy, widział to Filip, krol Macedoński, który niechciał, aby kto iny, jedno Aristoteles, tak sławny filozof, a podobno nie był na świecie taki drugi, jego syna Alexandra Wielkiego hnet s przodku od A. B. C. począwszy, uczył. I niewierze inaczej, jedno, że też pan Tarło nasz podczaszy Krakowski miał we wszytkim tym, czo umie, dobre mistrze, bo czo jedno pocznie, to mu wszytko tak przystoi, jakoby sie s tym urodzić miał. Acz mu też wiele do tego pomaga uroda, kształtowne ciało, dużość, męska cirpliwość, i ine dobre przymioty. A przeto, kto ma czo dobrze umieć i z wdzięcznością to czynić, musi nie telko tego patrząc, aby to, czego sie uczy, dobrze czynił, ale też aby sposobem czynienia był podobien mistrzowi, a mogłoliby to być, aby sie prawie weń oblekł, a gdy już to poczuje w sobie, iż sie poduczył, wiele tym sobie pomoże, kiedy uźrzy rozmaite ludzie tejże professyej, bo widząc w jednym to, w drugim owo, i sprawując sie baczeniem dobrem, ktore do wszytkiego ma być jego wodzem, może sobie wziąć siła w głowę, a jako pszczoła latając to tam to sam z rozmaitych kwiatków miód zbiera, tak też i mój Dworzanin od czo najlepszych mistrzów przystałość tę (iż do tej rzeczy już tego przezwiska używę) wybór, a czo najchwalebniejsze sztuki niechaj kradnie. A mówię czo najlepsze, aby nie był takim prostakiem, jako jeden tu u dworu, czo panu Grabi z Gorki Kasztellanowi Poznańskiemu chce koniecznie być podobien, więc go nie naśladuje w cnotach, w godności, w sprawie, w czujności, w dozorze, ale telko w mówieniu przez nos. I siła takich jest, którzy zdadzą sie sobie, iż wiele wygrali, kiedy umieją czo tak uczynić, jako wielki pan czyni, tak, że chcąc być jednych z nim obyczajów, pospolicie zawdy napadną na to, czo w onym panie telko samo ludzie ganią. Niechajże, jakom powiedział, Dworzanin nie chyta sie chyba za to, czo ludzie w kim przednie chwalą, a tego naśladując i kształt czynienia niechaj contrefetuje, chcieli aby mu wszytko przystało. Wszakoż jeszcze mimo to najduję ja jednę drogę, która mi sie widzi być do tej przystałości prawym a lutym gościńcem, a to ta jest, aby człowiek tak z mową jako i s sprawami namniej sie nie wydwarzał, jedno niedbale jakoś wrzkomo tego sobie niemając ni zacz wszytko czynił, a ta zmyślona niedbałość, abo (iż to tak przekrzczę) nizaczmienie, żeby umiejętność pokrywało i pokazowało tak ludziom, iż ono, czo człowiek czyni, samo mu tak płynie, a jako za dar bez wszelakiej pracej i zdobywania przychodzi. Stądci ja rozumiem, że przystałość, a ta wdzięczność w człowieczych sprawach roście, bo wiedząc każdy z jaką trudnością to przychodzi, czo ma być nadzwyczaj dobrze uczyniono, kiedy widzi, iż to komu łatwie przychodzi, musi sie zdziwić; a na drugą stronę zasię, kiedy sie kto s czym łamie, a jakoby gwałtem to czyni, przykro na to każdemu patrzyć, a w mowie słuchać, i wnet ta rzecz tańsza będzie, by też wierć najdroszsza była. A przeto ten jest prawy mistrz, kto misterstwo pokryć umie, a o żadną sie rzecz barziej dworzanin nie ma starać, jako o to, aby je mógł dobrze pokryć, bo gdzie je pokaże, tam mu zaraz credit zginie, i wnet nie tak wziętym u ludzi będzie. Czytałem to, iż dawni niektórzy wieldzy wymowce miedzy inym swym misterstwem dawali to znać chytrze ludziom, jakby sie uczyć nigdy nie mieli, a tak pokrywając naukę ukazowali oracye swe ludziom prościuchno pisane, jakoby około czynienia ich, jedno rozum przyrodzony, a prawda mistrzowała, nie ćwiczenie ani nauka; która nauka by sie była namniej odkryła, barzoby byli na tym chramali, bo ją ludzie mają w podeźrzeniu, a jakoby sie boją, by ich nią nie oszukano. Obaczciesz w. m. jako wnet straci swą gracyą każda rzecz, którą człowiek zdobywając sie, a pokazując misterstwo swe gwałtem czyni. A kto sie nie musi śmiać, kiedy owo kto dziwniej niż ludzie, ziemie nie dostępując z wielką pilnością, aby nie zmylił, wyciągnąwszy szyję, nie zginając sie nigdzie, jakoby kij połknął tańcuje; każdy z nas widzi, iż tańcowanie takowe pochodzi z wydwarzania, za którym gracya ginie. Na drugą stronę zasię, jako to przystoi męszczyznie i białejgłowie, kiedy owo niedbaliwie tańcuje, a mówiąc czo s kim, abo żartując wrzeczy nic o tańcu nie myśli, prosto jakoby zmylić ani umiała ani mogła.
Tu pan Bojanowski powiedział: Znam ja jednego, którego sie taniec w. m. barzo podobać będzie, bo tak niedbale tańcuje, iż s niego czasem i suknia spadnie, a on sie po nie nie schyli, ale brnie wciąż przedsię by z listy.
Pan Kryski powiedział na to: Wiem na kogo w. m. przymawiasz, ale to w. m. racz wiedzieć, że owo jego niedbanie jest wydwarzanie szczyre, bo chce pokazać, iż wrzkomo nie myśli o tym, ano znać, iż nader myśli, czym wszytko psuje. I ktokolwiek tej niedbałości abo nizaczmienia nie po przęckę używa, hnet na drugą a przeciwną stronę przeładuje. A przeto niemniej to ganię, kiedy kto tak niedba, iż dopuści spaść s siebie szacie, abo w nogawicy plugawej a trzewiku od kilku dni ubłoconym idzie, jako też zasię, kiedy kto tak zbytnie ochędożnym chcze być, iż bieda temu chłopcu, któryby gębki abo szczotki doma zapomnieć, a pana czo dziesięć kroków stąpi ocierać, a czosać nie miał. Abowiem chocia oboje to i ochędożnym być i nie wydwarzać sie z rzeczami jest dobre w sobie, jednak, kiedy kres swój a miarę przejdzie, już sie w sprosność obrócić musi i ona szczyrość we wszytkich rzeczach, którą sobie tak barzo upodobały oczy ludzkie i onej zawdy czekają, ginie za tym i gaśnie nie bez ohyzdy temu, kto ją tłumi. Wracając sie tedy do wydwarzania, to powiadam, co i pirwej, iż sprawy nasze wszytki dziwnie szpaci. Przypatrz sie temu każdy z w. m. jako owo brzydka rzecz, kiedy kto na koniu siedzi wyciągnąwszy ku piersiom końskim nogi, a sam sie dziwnie rozprościwszy, jakoby stawu w nim nie było; a zasię jako miło patrzyć na owego, który ani wyciągnie zbytnie nogi, ani jej nad miarę skurczy, ale ją nic wrzeczy o jeździe swej nie myśląc statecznie trzyma, sam sobą z lekka, jako koń stąpi, chyba, a siedzi bespiecznie nie inaczej, jedno jakoby też był pieszo. Abo zasię jakie owo piękna rzecz, kiedy czysty pachołek skromnie poczyna sobie, rzadko, a nie zuchwale mówi, abo nic, abo mało powieda o sobie; na drugą stronę zasię, jako owo przemierzły chłop, który nie umie jedno sie chwalić, s piętra mówić, grozić, dziwniej niż Indzie stąpać; wszytko to nic inego nic jest, jedno chciwość zbytnia, aby sie pokazał być mężem. Toż bywa i w inych na świecie rzeczach, kiedy ma kto tę chorobę, iż tak w mowie, jako i w sprawie swej każdej widzian być chce.
W tym pan Bojanowski tak powiedział: Nie wiem by też nie dla tego, panie Kryski, ganili naszy owe uczty wymyślone, gdzie każda potrawa s cukrem, bo słodkość prędko omierznie.
Barziej chwalą ów obiad pospolicie, gdzie bywa to pierno, to kwaśno, to s chrzanem, to s cebulą, a rzadko słodko, bo na onym wymyślonym obiedzie, iż sie ze wszytkim wydwarzają, potrawy przewybornych smaków czynią, więc tego prędko syt człowiek. A owdzie indziej, iż mieszają raz kwaśno, drugi raz gorzko, wiec też czasem i słodko, aby jedno przy drugim lepsze sie zdało, przeto każdy je z dobrym smakiem, i one kwaśność rzecz tanią przy drogich lubi.
Pan Kryski rzekł zasię: Widzisz w. m. że i w tym nie dobre wydwarzanie. Powiedają też, iż u niektórych przewybornych malarzów starych była przepowieść ta: zbytnia pilność szkodzi. I snadź Apelles ganił stąd Protogena, powiedając, iż, kiedy - prawi - czo maluje, nie umie, ani wie, kiedy przestać. Chciał pokazać Apelles, jako malarz pirwszy na świecie, iż Protogencs niewiedział tego, póki było dosyć, a w tym nic inego nie było, jedno wydwarzanie, ktore sie Apellesowi nie podobało. A tak to niedbale wrzeczy czynienie, ktore prawie przeciwne jest wydwarzaniu okrom tego, iż wdzięczność wszytka s niego płynie; zdobi też barzo to, czokolwiek czynimy, a za tym i umiejętność sie odkrywa i czasem więtsza sio widzi, niż w prawdzie będzie; abowiem kto na to patrzy, kiedy kto sobie w czym dobrze poczyna, tak sobie myśli, kiedyć temu tak to łatwie przychodzi, musić to dobrze lepiej umieć, niż pokazuje, a gdzieby sie w tym jeszcze więcej ćwiczył, a ktoby z nim porównać mógł. To tak pospolicie ludzie sądzą, gdy widzą, ze kto co od ręki, a przedsię dobrze czyni, i z maluczkiej rzeczy tym kształtem uczynionej, siła jednemu mnimania przybędzie. Owo usarz, gdy z drzewem a s tarczą na koniu siedzi, chocia nic nie pocznie, jednak z jednego trzymania drzewa znać to, iż dobrze z nim umie; takież i szermierz, jako rychło broń w rękę weźmie, a w kroku stanie, tak wnet poznać, jeśli co umie. W tańcu zasię jedno stąpienie pokaże umiejętność. Muzyk też by telko dwie nocie wyśpiewał, macając wdzięczności, niedbale wrzkomo, a jeśli czo uczyni garłem, jakoby to tak samo mu przyszło, zaraz znać, iż to dobrze lepiej niż czyni, czynić może. Także i w inych wszytkich rzeczach, ktore czynimy, bo jako łatwie co komu przychodzi, tak o jego umiejętności ludzie rozumieją. A tak ten mój Dworzanin będzie u wszytkich ludzi s podziwieniem osobny, i będzie miał we wszytkim gracyą, a zwłaszcza w mowie, jeśli sie strzedz będzie wydwarzania, której wady pełno wszędzie, a podobno u nas w Polszcze więcej, niż gdzie indziej, abowiem nasz Polak, by jedno kęs z domu wyjechał, wnet nie chce inaczej mówić, jedno tym językiem, gdzie troszkę zmieszkał, jeśli był we Włoszech, to za każdym słowem, Signor, jeśli w Francyej, to, Par ma foie: jeśli w Hiszpaniej, to, Nos otro cavaglieros; a czasem drugi, chocia nie będzie w Czechach, jedno iż granicę Śląską przejedzie, to już inaczej nie będzie chciał mowić, jedno po czesku, a czeszczyzna wie to Bóg jaka będzie. A jeśli mu rzeczesz, żeby swym językiem mówił, to powieda, iż zapomniał, abo że mu sie przyrodzony język prawdziwie gruby widzi, czego dowodząc, wyrwie jakie staropolskie z Bogarodzice słowo, a s czeskim jakim gładkim słówkiem na sztych je wysadzi, aby swego języka grubość, a obcego piękność pokazał. Nakoniec i s tym na plac wyjedzie, że niemal każdy w polskim języku wymowca czeskich słów miasto polskich używa, jakoby to było naschwał dobrze.
Tu p. Alesander Myszkowski powiedział: Tedy sie to w. m. nie podoba, kiedy Polak bierze w polszczyznę czeskie słowa.
Odpowiedział pan Kryski: Niema sie co podobać, kiedy kto mając swe włosne polskie słowo, zarzuciwszy ono, pożycza na jego miejsce s cudzego języka, a miasto stanow Koronnych, mówi stawy Koronne, bo to jest nie inaczej, jedno, jako kiedyby kto Polaki wyganiał z ziemie, a Czechy do niej przyjmował, w czym jakiby był rozum, widzi to każdy. Prawda jest, gdzieby słowa polskiego nie było na tę rzecz, którąby Polak okrzcić miał, abo w przetłumaczaniu z jednego języka na drugi potrzebowałby cudzego słowa, nie telko tego nie ganię, kiedy s tak podobnego naszej mowie języka, jaki jest czeski, weźmie słowo, ale też i z łacińskiego, zwłaszcza, jeśliby łatwie ku wyrozumieniu, abo już nieco utarte słowo było, wziąć mu dozwalam. Takżeć podobno naszy wymowce polscy sławni czynili, czego nie rozumiejąc dzisiejszy, z onegoż wydwarzania, ktore tak barzo człowiekowi nic przystoi, przyszło im to, że jęli niewstydliwie w swoj język kłaść dziwne słowa cudzoziemskie, a miasto słów wybornych polskich, stawiać czeskie dobrze niż nasze podlejsze; zatym to idzie, iż tych nowych Ciceronow mało rozumiemy, a tego prosto nic, czo nam kiedy na piśmie podadzą. I mnimają oni, by to był uajwiętszy rozum tak mówić, abo tak pisać, jakoby abo mało ludzi, abo żaden nie rozumiał, w czym jako błądzą, znacie to w. m. dobrze sami.
Na ten czas p. Myszkowski tak powiedział: Dzierżę o tym, iż ktoby tak mówił, iżby go trudno wyrozumieć, byłaby to silna wada, ale pismu widzi mi sie, że to przynosi powagę jakąś, kiedy kto węzłowacie, a nie tak zbytnie łatwie pisze.
Powiedział zaś pan Kryski: Niewiem czemuby inaksze pisanie być miało, niż mowa, gdyż pisanie nic inego nie jest, jedno jakiś kształt, a wyobrażenie mowy, ktore zostaje, chociaż już człowiek wypowiedział, jakoby wizerunkiem tego, czo sie rzekło; a prosto jest pisanie ta rzecz, która daje żywot słowom. Otoż ona trudność, która s słów cudzoziemskich roście, rychlej by sie jeszcze zeszła w mowie, niż w pisaniu, bo gdy mówimy, ci którzy nas słuchają, mogą spytać, jako sie co rozumieć ma, ale kiedy ja cudze pisanie czytam, tam gdyż niemasz tego, kto pisał, trudno mam wiedzieć, co to jest, czego wyrozumieć nie mogę. A przeto, jeśli mowa nie ma być trudna ku wyrozumieniu, pogotowiu pisanie, zwłaszcza, iż uczeni ludzie tak powiedają, że to najcudniejsza mowa, która jest podobna pięknemu pisaniu, czo jeśli tak jest (jakoż podobno w. m. w tym nie wętpisz) to pewnie pismu sie to nie zydzie, aby trudne być miało, mali być mowa każdemu ku wyrozumieniu łatwia. Odpowiedział pan Myszkowski: Pozwalam ja tego w. m. panie Kryski, iż pisanie jest na kształt mowy, ale przytym stoję, com powiedział, że mowa ma być łatwia, bo gdzie kto trudnie, a uwikłano mówi, iż to nie może wniść zaraz w głowę, a w wyrozumienie ludzkie, tak to jest próżna mowa, jako by też jeden nic nie mówił, co w piśmie inaczej sie ma, abowiem, kiedy w piśmie jest kształt mowy, nie mówię trudny, ale jakiś wyszszego rozumu, a nie tak zwyczajny, jako ten, którym pospolicie wszyscy mówią: wnet to pisanie ma więtszą powagę, a czyni, iż ten, kto czyta, z lepszym rozmysłem postępuje, obacza lepiej każdą rzecz, i dziwując sie dowcipowi a nauce tego, który pisał, kocha sie też sam w sobie, kiedy ono trefne rzeczenie, nad którym sie był troszkę zabawić musiał, przez sie sam wyrozumie. A jeśli więc ten, który czyta, jest tak grubego dowcipu, iż nie może onego pojąć, tam już nie pismo winno, ale ten, kto maluczkiej trudności zdołać nie mógł.
Pan Lubelski J. M. powiedział tak zatym: Jest czego słuchać takiej rozmowy, jakie pisanie mamy barziej chwalić, owoli prawie łatwie, czyli to, ktore jest troszkę zębate. A wszakoż zachowaćby to na iny czas, a teraz to nam w. m. panie Kryski powiedz, gdyż język nasz polski jest nie prawie doskonały, (i pomnie ja, kiedy u dworu takiego mówcę chwalono, który w swą rzecz najwięczej czeszczyzny mieszał,) jakim językiem dworzanin nadstawiać swego ma, jeśli czeskim, czy ruskim, czyli chorwackim, abo słowańskim, abo jeśli mu też wolno starodawne, a prawie już umarłe polskie słowa wskrzeszać, gdzieby sie ktore zejść mogło: nad to, iż łacińska mowa jest n nas barzo pospolita, wolnoli też dworzaninowi czasem, miasto polskiego słowa łacińskie włożyć. Ktemu też, i tobym rad wiedział, który język s tych wszytkich, ktore z naszym mają powinowactwo, jest najcudniejszy. Odpowiedział pan Kryski: Zda mi się, żem ja już niemal wszytko powiedział, com rozumiał. A wszakże, aby sie roskazaniu w. m. dosyć stało, powiem, co mi sie widzi i o tych drugich językach. Ale muszę troszkę wyszej począć. Naprzód tedy, abyście w. m. wiedzieć raczyli, nasz język nie Jest sam w sobie stary, chocia nim dawno Polacy mówią, ale urodził sie niedawno barzo z słowańskiego. Abowiem wszytki te języki: polski, czeski, ruski, charwacki, bosneński, serbski, racki, bułgarski i ine, był pirwej jeden język, jako i narod jeden słowański: acz są drudzy, ktorzy powiedają, że i narod i język ruski miałby być najstarszy, a od Rusi dopiero Słowacy, od sławy, iż prze nie mężnie sobie poczynali, mieliby wziąć początek swoj: ale to prze dawność nie może przyść do naszej pewnej wiadomości, ani mi sie widzi rzecz potrzebna, teraz to rozbierać.
Dosyć na tym, że sie więcej kronikarzów na to zgadza, iż słowański narod miedzy tymi, ktorem wymienił, jest najpirwszy. S tego tedy narodu, kiedy jedni tam, drudzy sam siedliska swe przenieśli, przyszło i to, iż z jednego języka wiele sie ich urodziło rożnych, gdzie na ten czas, iż ani pisma, ani nauk nie znali, wielka grubość jako w samych ludziech, tak i w językach była. Aż wdy, kiedy Bulgarowie pożyczywszy buxtabów od Greków, i przyczyniwszy ich nieco, a drugie przedziaławszy, poczęli pisać jako tako; jednak przedsię pilnością swoją przyszli ktemu za czasem, iż wiele pisma Bożego z łacińskiego i z greckiego na swój język przełożyli. Tu już ten język dobrze obfitszy, niż nasz być musi, a to stąd, iż dawniej w nim pismo, niż w naszym. Od Bułgarow potym Racowie, Serbowie, Ruś i ini pismo wzięli. Nastało zasię pismo czeskie z łacińskich liter, już czoś polerowańszego, stad podobno, iż Czechowie są w sąsiedztwie z narody niesprosnemi. Ci hnet kształtowniej, ochędożniej, ozdobniej, zachowując jakieś przewłaczanie w słowiech podobne łacińskiemu akcentowi, mówić poczęli. I stąd urosła im ta sława od nas że samych, iż ich język miałby być, dobrze niż nasz cudniejszy. Jakoż podobno obfitszy niż nasz być może, a to stąd, iż pirwej do nich i pismo i nauki przyszły, ale o piękność jeszcze to niechaj wisi na wyroku. A tak przystępując do rzeczy, kiedy Dworzaninowi polskich słów nie stanic. dobrze uczyni, iż pożyczy s czeskiego języka rychlej, niż z drugich a to dla tego, że już ten już ten sam jest wzięty i policzony za najcudniejszy; abowiem to pospolite mnimanie ku któremu wdy człowiek stosować sie musi, przyda nieczo powagi polskiej rzeczy. Ale gdzieby sie słowo jakie trefiło w czeskim, któreby było przytrudniejszym, a na to miejsce byłoby abo niskie, abo charwackie, abo serbskie, łatwie Polakowi ku wyrozumieniu, tam w tej mierze będzie lepiej dworzaninowi wedle swego zdania obrać s tych drugich łatwiejsze i pozorniejsze słowo, a zaniechać czeskiego; wszakoż to wszytko należy na jego własnym rozsądku, aby uważył, ktore słowo barziej służy uszom polskim, ktore znaczniejsze, ktore źrzetelniejsze, ktore włośniej rzecz opisuje. A co sie tycze polskich słow starych, jeśli je odżywiać mamy, tak powiedam, iż ktoby tymi słowy, których teraz używamy, zamietać, a staradawnych na to miejsce chytać sie chciał, nie inaczejby czynił, jedno jako ów, ktoby chciał, wzgardziwszy chlebem, żołądź jeść, jako starego wieku ludzie jadali. Słow używać mamy jako mince, bo której ludzie nie znają, tej nie biorą; także i słów nie rozumieją inych, jedno te, ktore są w zwyczaju pospolitym. Lecz gdzieby dzisiejszego słowa nie było na tę rzecz, ktorąby dworzanin opisać chciał, nie telko mie nie obrazi starożytne słowo, ale je wolę, niż cudzoziemskie. Nakoniec i pruskiem kaszubskiem słowem, s ktorych sie więc śmiejemy, chcę, aby sie Dworzanin nie hydził, abowiem najdzie tam drugie, iż tak włośnie rzecz opisuje, że włośniej być nie może. I to mi sie też nie źle podoba, kiedy stworzy sobie nowe słowo, ale na polskim gruncie, abo ze dwu polskich jedno uczyni. A coś w. m. M. panie mowę łacińską wspomniał, widzę być ten obyczaj, iż niektórzy naszy, chcąc pokazać, iż wiele umieją, co trzecie słowo, to po łacinie mówią, a może je przyrównać do owej kuffy, w ktorej troszkę wina, abo do pęcherza, w którym jedno kilka ziarn grochu, abowiem, gdy zakołacesz w prożną kuffę, wielki dźwięk daje, a pełna nic, jako i pęcherz pełen grochu, także i ci, iż kilka telko słów umieją, więc z nimi coraz na plac, a w tym i ono głupie swoje wydwarzanie pokazują i drudzy ich nie rozumieją. A przeto, gdzie jest dobre polskie słowo, tam źle czyni, kto łacińskie miasto niego kładzie; chyba kiedy sie trefi słowo już tak zwyczajne, tak utarte, że je niemal wszyscy rozumieją. Abo też iż włośnie z łacińskiego na polskie przełożone być nie może, bo wtenczas wolę łacińskie, niż polskie, jako to wolę, iż kto rzecze philozoph niż mędrzec, bo to już każdy rozumie, a ktemu nie włośnie to z greckiego Philozophia, mędrość. I łacinnicy to słowo philozophia uczynili je swoim, a nie chcieli go z greckiego przetłumaczać. Patria jest łacińskie słowo, mojim zdaniem lepiej uczyni, kto mówiąc o Polszcze, rzecze, patria moja, niźli ojczyzna moja, bo ojczyzna częściej sie rozumie to, co gruntu komu ojciec jego zostawił; także materya, fundament i ine słowa łacińskie, których jako swych używamy.
Owa, jako wiele słów niemieckich mamy w języku naszym, których już nie mamy za niemieckie, ale za polskie, tak też i łacińskie niektóre miejmy za swe własne. Ręczniki szerokie iż do nas ze Włoch przyniesiono, zaraz też i przezwisko ich s nimi przyszło, bo je towagliami zowiemy: Towaglia włoskie słowo, już u nas za polskie ujdzie. Takież gracya, kiedy mówimy, nie cud naprawi ale ma gracya. Wszytko to zwyczaj uczyni, który jest mistrzem każdej mowy. Na ostatku M. panie raczysz mie w. m. pytać, ktoryby mi sie s tych językow, ktore s słowieńskiego poszły, najcudniejszy widział, nie wiem jako na to w. m. odpowiedzieć, bo w tej mierze nie czynię dosyć sam sobie; czeski język jest piękny, ale jakoby troszkę pieszczący, a męszczyznie mało przystojny. Ruski zasię surowy, racki, serbski, charwacki, bułgarski już mają coś pogańskiego, bo sie od Turków spadlali: nasz też polski zda sie trudny, a jakoby człowiek całą gębą a gwałtem mówił. Owa ja w tym nie wiem, czo powiedzieć. I owszem wolałbym sam spytać kogo, który język na świecie najcudniejszy.
Zatym powiedział pan Kostka: Nie wiem czemuby w tym wętpić, grecki jest najcudniejszy, a po nim łaciński. Odpowiedział pan Kryski: czym to w. m. pokazać chcesz. Powiedział pan Kostka: Uszy to same sądzą, nie potrzeba lepszych świadków, bo w tych dwu mowach kszykania niemasz, abo barzo mało, a jest coś okrągłego, iż język bez trudności wyrzyna każde słowo.
Smak ten, powiedział zaś pan Kryski, który uszy czują, jest z zwyczaju, bo kiedyby nie z zwyczaju rósł, ale s prawdziwego rozsądku, wszytki narody zgadzałyby sie na jedno, iż te dwie mowie są najcudniejsze; ale iż tego Turek, Arab, Ormianin nie pozwala, stąd znać, iż to zawisło na upodobaniu ludzkim, który z zwyczaju roście, a zwyczaj dziwne zdania ludzkie czyni.
Nie rozumiem, rzekł pan Kostka, czemu W. m. w rzeczy tak jasnej spór trzymasz; te dwie mowie są i piękne i obfite, i dawne, a pisano niemi takie rzeczy, których kto nie wie, nędznie, a mizernie żywie na świecie; w tych jest philozophia, w tych prawo podług rozumu a przyrodzenia pisane, w tych ine nauki, ktore błogosławiony czynią żywot nasz.
Pan Kryski na to tak powiedział: Iż tych dwu językow piękność na mnimaniu stoi, zda mi sie, że to jest rzecz barzo jasna, a około dawności pozwalam w. m. Ale to jest iny spor, czo w. m. powiedasz iż tam temi języki są nauki pisane, boję sie, panie Kostka, że ten dank nie językom ma być, ale ludziom; abowiem cisz ludzie gdzieby sie byli urodzili w inym narodzie, tożby byli uczynili, a prze to obfitość tę ludzie czynią, nie język. Ktemu rzymski język dla tego jest wzięty, iż ci, którzy nim mówili, władali wszytkim światem. Patrz w. m. iż za krolow rzymskich nie była w takiej wadze rzymska mowa, ani tak obfita; czemu? iż i ubogie było jeszcze państwo i nic uczynili go byli jeszcze Rzymianie pisaniem poważnych rzeczy obfitym. Aż potym, gdy męstwo a sprawiedliwość rzymska świat posiadła, a oni uczeni Rzymianie poczęli to, czego sie u Grekow nauczyli, łacińskim językiem pisać, toż sie dopiero ten język podniósł i przyszedł ku tej doskonałości, którą teraz widzimy. I nasz język polski rychłoby urosł, gdybyśmy sie go rozmiłowali, ale niewiem, czemu tak podle rozumiemy o swym języku, jakoby łacińskich nauk w sie wziąć nic mogł, czo sie mnie wielkie głupstwo widzi.
Tu pan Derśniak powiedział: Dalekoś sie panie Kryski zagnał, lepiejby, abyś nam W. M. powiedział, jeśli trzeba Dworzaninowi mądrze mówić i mądrze pisać, jako ma przyść ku temu.
Nie wiem, by czego więcej (odpowiedział pan Kryski) Dworzaninowi trzeba, jako wymowy i przyrodzonej i nabytej; przyrodzonej tej od Boga żądać trzeba, a nabytej uczyć sie musi s ksiąg i zwyczaju. A tak ja mego Dworzanina do rhetoryki odsyłam. Acz i tam nic wszytkiego wziąć może, musi wiele umieć za czym przyjdzie wymowa, bo kto niema pirwej w umyśle swym gotowych i nie ledajakich rzeczy, temu słowa nie popłyną Toż też rozumiem o pisaniu, bo jednakiej nauki do obojga trzeba; w tym jedno rozność jest, iż wymowa potrzebuje głosu ani wrzaskliwego, jako u białejgłowy ani grubego, jako u kmiecia, ale głośnego, znacznego, wdzięcznego, spaniałego, i dobrze usadzonego; ktemu w ciele nie ma być gnuśność, aby sie nie zdało, iż pień mówi, ale ma być jakaś żywość we wszytkich członkach, nie bystra, nic szalona, ale stateczna, a poważna, iżby to znać jaśnie było, że człowiek to, czo mówi, mówi s chęci. Lecz mówiąc o obojgu zaraz, i o mowie i o pisanin, wszytko to, czo sie do tych czasow powiedziało, nic nic jest, jeśli w każdym zwiąsku słów (czo lacinnicy sentencyami zową) nie będzie znać bystrego rozumu, trefnego wynalasku, powagi wedle potrzeby, i wszytkiego na wybór.
Tu pan Bojanowski tak powiedział: Pewnie będzieli tak ten Dworzanin na wybór wszytko a s tą powagą mówił, rzadki kto go rozumieć będzie.
I owszem (odpowiedział pan Kryski), każdy go zrozumie, bo piękne słów usadzenie łatwie pojąć. Ani ja też chczę, aby zawżdy poważnie mówił, ale o rzeczach żartownych s kunsztem, a wszakże, aby sie przedsię miał na pieczy, żeby czego dziecinnego po nim znać nie było. A gdy trefi na czo trudnego, aby słowy ktemu sposobnemi rzecz owe tak wywiódł, żeby ją każdy pojąć a wyrozumieć mógł. Zasię, gdy o rzeczach wielkich mówić przydzie, aby poważnie, rzeźwie i potężnie mówił, obierając słowa własne, jasne, łatwie, dobrze złożone, a te, którychby pospolicie używano, abowiem też pospolite słowa uczynią rzecz ozdobną i poważną, jeśli je Dworzanin przerobić a usadzić dobrze będzie umiał.
Tu sie niechaj stara, aby rzecz jego każdego ruszyła, aby mógł przywieść ku żalu, ku gniewu, ku miłosierdziu, i umiał zapalić, podwieźć, zmiększyć, zwycięży ć, przełamać wedle potrzeby swej serca ludzkie; abowiem to jest cel, do którego wszyscy wymówce strzelają. Czasem też, aby umiał podać ludziom słodkiego, s prosta, a nie dwornie mówiąc, i tak latwie, iżby każdy, kto słucha, zdał sie sobie módz w to trefić, a gdyby skosztował, aby dopiero poznał, iż daleko jest od onego, czo mnimał by było łatwie.
Na ten czas pan Wapowski tak powiedział: Dosyć sie już, a podobno i nazbyt około tej mowy i wymowy mówiło, dobrzeby pan Kryski, abyś w. m. przystąpił do czego inego.
Odpowiedział pan Kryski: To, czo sie tu około mowy i wymowy mówiło, acz tego potrzeba Dworzaninowi, jednak, iżem sie tak długo tym bawił, urosło to stąd, żem W. milościam chciał pokazać, jako przemierzła rzecz jest wydwarzanie, a na drugą stronę, jako szczyrość, a niedbałe jakieś czynienie rzeczy ma gracyą.
Ku temuż jeszcze kilka słów powiem. Dziwnie sie o to wszytki białegłowy starają, aby były, a gdy być nie mogą, aby sie acz nic zdały cudne, a przeto, kiedy im natura czego nie dała, tedy ony rozumem chczą tego nadstawić; stądże urosło owo, iż sie malują, iż sobie dla wielkiego czoła włosy, a dla ozdobienia oka brwi targają, i czo inego czynią z wielką boleścią, czego mnimają, iż męszczyzni na nie nie wiedzą.
Jam to dawno przed sie wziął, rzekł pan Kostka, dobrze dzierżeć o białychgłowach, i bronić ich wedle możności. A przeto lepiej byś w, m. uczynił, panie Kryski, kiedybyś w. m. swoję prowadził, a nie odkrywał ich niedostatków bez potrzeby.
I owszem, to barzo potrzebnie czynię, odpowiedział pan Kryski, bo w. m. kochając sie w białychgłowach tak barzo, jako sie kochasz, przcstrzeżesz ich s tego, czo złe, bo im to pochodzi stąd, iż gwałtem chczą być piękne, a to nic inego nie jest, jedno wydwarzanie. Zasz owo nie piękna rzecz, kiedy sie białagłowa ubierze i uchędoży tak s prosta, a bez wymysłów, iż, kto ją widzi, nie może rozeznać, jeśli sie chędożyła abo nie. A owo zasię jako sprosna rzecz, kiedy dobra pani czegoś tak wiele na twarz nakładzie, iż sie zda jakoby była w maszkarze, ani sie śmie roześmiać, aby sie jej na twarzy nie złupała, ani sie obeźrzy, chyba wszytką sobą, jako wilk, ani sie zapłonie, zawdy jednaka, oprócz rana, przed ubieraniem może sie co odmienić, to potym, gdy sie ubierze, już jako drewno stoi, a czeka łojowego słońca, jako Moskwa czasu na przedanie soboli. Wielka tu rozność jest jednej od drugiej, i niewiem, komuby sie tej fałsz podobać, a onej pirwszej pomierne ochędostwo a szczyrość nie podobać mogła. A dopiro więcz na owe białągłowę (mowię nie żadną) nader miło patrzyć, czo ją człowiek zastanie doma niesplecioną, nieszczesaną, i owszem napoły roztarchaną, ano u niej płeć przyrodzona, chocia nie biała, biała, ani rumiona, ale owszem przybledszym, a z zapłonienia pod czas przystojnej i przyjemnej barwiczki; postępki szczyre, tak jako jej przyrodzenie dało, skąd znać, iż sie nikąska o to nie stara, aby sie cudną zdała: chod, mowa niewydwarzana, i wszytko po prostu; widział to kiedy kto z w. m. iżby mu sie tknąć sercza barzo nie miało. Toć to jest ono niedbanie, ona szczyrość tak przyjemna człowiekowi, ktory gdy czo widzi od wymysłów, hnet sie obawia podmiotu. Przypomnię też i owo, jako białągłowę barzo zdobią piękne zęby, bo iż nie są tak na widoku, jako twarz, ale więcej czasu skryto siedzą, rzadko inaczej kto rozumie, jedno że białagłowa mniej sie o nie stara, żeby białe były, niż o twarz. A wdy, kiedyby sie bez przyczyny ustawicznie śmiała, a telko dla tego, żeby widziano jej białe zęby, poznałby każdy, że to naschwał czyni, za czym nie telko by ona piękność zębów zgasła, ale i sama zdałaby sie wielką sprosniczą.
Takież i rękę, ktora białagłowa ma piękną, a nie popisuje sie z nią, ale owszem daje to znać, że nie dba o nie, ani zna tej jej cudności, dziwnie na nie miło patrzyć. Takowąż gracyą ma, a bodaj nie więtszą, biała noga w ochędożnym trzewiku, kiedy sie trefi, iż ją s przygody ukaże białagłowa, nie s chęci; abowiem tak rozumie każdy z nas, iż to ochędostwo będącz na tym miejscu, którego, abo nigdy, abo barzo rzadko widzieć sie trefi, jest przyrodzone onej białejgłowie, nie żeby sie na to dla chłuby wydawać miała. Poty kres niechaj będzie mowy około wydwarzania, bo to każdy z w. m. na oko widzi, jako szpeci wszelakie postępki człowiecze, tak te, ktore ciału należą, jako też te, ktore na umyśle zawisły, o ktorym umyśle i rzeczach, czo na nim jako na fundamencie stoją, że sie mało mówiło, powiem teraz nieco szerzej, jakoż tego barzo potrzeba, abowiem, iż umysł od dusze pochodząc, daleko jest wyszszego dostojeństwa, niż ciało, przeto też przystoi, starać sie barziej o jego ćwiczenie i ozdobę, niż o to, co ciało ślachcić ma. Pisało wiele philozophow o cnocie, dzieląc ją na części, i subtylnie o dostojeństwie każdej części dysputując, nad to dali jakieś upominki swoje, ktoremi miałby sobie wiele pomocz człowiek do życia błogosławionego. W to ja mego Dworzanina tak głęboko wdawać nie chczę, dosyć na tym, iż będzie dobrym, cnotliwym człowiekiem, bo tu w tym jest mądrość, sprawiedliwość, mężność, powścięgliwość, i wizytko ine, czo ku przystojności należy, abowiem tego ja samego mam za prawego philozopha, ktory chce być cnotliwym człowiekiem, i w kim jest ta chęć, temu mało czego więcej trzeba. Dla tego Sokrates powiedał, że mu sie widziała jego lekcya siła już sprawić, kiedy ktożkolwiek s słuchania jej przyszedł na tę drogę, iż chciał poznać i nauczyć sie cnoty. Jakoż kto już do tego kresu przydzie, iż niczego więczej nie pragnie, jedno tego, by był dobrym, łatwiuchno sie nauczy jako przyść ktemu. Ale o tym niechaj będzie dosyć. Gdy już moj Dworzanin ozdobi umysł swoj cnotą, po cnocie nie zda mi sie, aby go w czo piękniej przybrać mógł, jako w naukę, chociać niektóre narody, i naszych niemal więtsza część Polakow, mają sobie nauki dobre za nic, a prawie je oddzielają od ślachectwa, powiedając, iż ślachectwo telko z męstwa roście: stądże i owo poszło, iż tak brzytkie rozumieją być to słowo: żak, ale żadna rzecz własniejsza, żadna przywoitsza człowiekowi nie jest, jako umienie, ktore umienie, kto powieda, iż nie jest zawdy dobre przez sie samo, barzo poszedł na szalonego. A gdzieby mi przyszło s takiemi o tym mowić, starałbym sie o to, jakobych pokazał, iż nauki dobre, ktore Bog za skarb najkosztowniejszy ludziom na świat posiał, są pożyteczne i potrzebne ku życiu i ozdobie naszej. Przywiodłbych i ktemu siła przykładow, jako oni wieldzy hetmani starzy mało mieli na tym, iż umieli rycerskie rzemięsło doskonale, ale chcieli być ktemu i uczonemi, jako Alexander wielki, Homerowe Iliadem, gdzie pisał o męstwie Achillowym, zawdy w głowach pod poduszką u siebie (jako to w. m. wiecie) miewał; a nie telko sie kochał i ćwiczył w historyej, ale też i te subtelniejsze nauki, w których są przyczyny przyrodzone, czemu sie czo na świecie dzieje, chciał umieć, i wielką w tym pilność czynił, mając Aristotelem mistrza. Nuż Alcibiades to czo miał dobrego w sobie, nigdy by było ku tej wysokości a chwale nie przyszło, by nie nauka a ćwiczenie, ktore wziął od Sokrata. Caesar, jako sie pilnie uczył, i jako wiele umiał, znać to z jego osobnego pisma, ktore zostawił. Powiedają, iż Scipio Africanus nigdy z ręki nie wypuścił Xenophontowych książek, gdzie Xenophont pod osobą Cyrusa krola, wypisuje, jaki by miał być krol prawy. Więc Lucullus, Silla, Pompejus, Brutus i ini rzymscy i greccy hetmanie, wszytcy uczeni byli. A nakoniec Hannibal, tak sławny hetman, ale s przyrodzenia okrutnik wielki, a którego nauka trudno zmiękczyć miała, abowiem Bogn i ludziom był nieprzyjacielem, a wdy i ten przedsię chciał być uczonym, a jeśli dobrze pomnię, widzi mi sie, żem gdzieś czytał o nim, iż księgę greckim językiem napisał i zostawił po sobie. Ale sie ja w tym podobno niepotrzebnie szerzę, gdyż to każdy z w. m. zna, jako ci błądzą, którzy powiedają, iż nauka wadzi do rycerskiego rzemięsła. Wiecie też to w. m. iż gdzie sie kto ma czego wielkiego, a niebespiecznego na wojnie poważyć, sława sama, nie czo inego, musi go na to podwieść, bo kto dla pożytku, abo dla jakiej inej przyczyny na to sie uda, ten naprzód, iż nigdy nic dobrego nie sprawi, a potym nie godzien jest, aby go ślachcicem zwano, ale jednym najnędzniejszym przekupniem. Tu ani tego trzeba wywodzić, jako prawdziwa sława na piśmie zawisła i u niego jest w bespiecznym zachowaniu, bo to każdy jaśnie widzi, chyba ci ludzie nie widzą, ktore pan Bog na tym skarał, iż pisma nie umieją. Kto jest tak nędznej myśli, tak małego a strapionego serca, iżby czytając Alexandrowe, Caesarowe, Scipionowe, Hannibalowe i inych sławnych hetmanów dzieje, zapalić sie ku takowejże dzielności nie musiał, a nie wzgardził hnet tym nędznym żywotem, ktory jedno do trzech dni trwa, aby dostał takiego żywota, nad ktorym śmierć nie ma mocy; abowiem to jest dopiero prawe ożycie, kiedy kto Sławnie umrze, bo, co śmierć wszytko s ciałem poźrzeć chciała, to w ten czas (jej na złość) wszytki tego człowieka poczciwe sprawy ożywa i znaczniejsze, więtsze, i chwalebniejsze będą, niż za żywota. Ale, kogo nie ucieszyło nigdy pismo, ani zna tego smaku, ktory historye, abo i ine rzeczy w księgach dają, ten sławy w jej majestacie nigdy widzieć nie może. I tak rozumie, iż ona nie trwa dalej, jedno do jednego, abo do dwu człowieczych żywotów, iż pamięć ludzka mało dalszy kres wynieść może, za którym rozumieniem tej tak krótkiej sławy nie tak sobie waży, jakoby był ważył one jakmiarz wieczną, by mu jej było nieszczęście poznać nie zabroniło. A nie ważąc jej tak barzo, wielkie podobieństwo, iż sie też nic poważy tak wiele dla dostania Jej, jako ten, kto ją zna doskonale.
Wiedzi mi się, panie Kryski (rzekł tu pan Lupa), iż póki naszy Polaczy czytać nie umieli, poty w Polszcze było więcej cnoty, teraz za tą nauką wszytko złe przyszło; namnożyło sie obłudnosci, wykrętów, porządku nie znać, każdy podług swej głowy Rzeczpospolitą stanowić chce, jakoby to samym tylko tym należało, którzy pismo umieją; więc ci uczeni, gdy osobno mówią, widzą sie być barzo mądrymi, a skoro do kupy przydą, to on rozum niewiem, gdzie zginie, bo z ich rady nic dobrego nie wychodzi. Z nauki tej przyszły długie i wydwarzane mowy, ktore i zatrudniają rzeczy wszytki, i czynią długie sejmy, gdzie ojcowie naszy nie umiejąc pisma, więcej dobrego postanawiali za cztery pięć dni, niż dziś za niedziel siedmnaścic, ośmnaście.
Odpowiedział pan Kryski: Nie zda mi sie, panie Lupa, aby w tym nauka czo winna była, abowiem ta na złe nie radzi; ludzie to podobno w tym krzywi, którzy sobie naukę przypisują, ano jej niemasz; a tym mnimaniem uganiają to sobie, czego im potrzeba. I tak przyczyna złego naszego ina nie jest, jedno zbytnia chciwość nabywania, za którą idzie to, iż żaden zawołaniu swemu dosyć nie czyni, ale umiłowawszy każdy z osobna pożytek włosny, a pospolity pożytek i dobro na stronę odrzuciwszy to przed sie bierze, czymby dom swój ubogacił, ani na to patrzy przystoili to jego zawołaniu, abo nie, czego sie jął, by on jedno miał wsi dosyć, ma za to, że potomka jego pytać nie będą, jako tego ojciec dostał. Otóż ta chciwość zaślepiła ludzie, iż tego nie widzą, jeśli pospolita rzecz zginie, iż nikt swego nie odzierży. Ale o tym, iż sie bez żalu mówić nie może, lepiej milczeć, do Dworzanina sie ja swego wrócę, który chczę, aby był przez poły uczony, acz nic in literis, ktore humaniores zową, a nie telko łaciński i grecki język chczę, aby umiał, dla tych rzeczy osobnych, ktore nimi pisano, ale też i ine języki, jako niemiecki, włoski, francuski, hiszpański niechaj rozumie. Zasię poety wszytki, oratory, historyki s pilnością wielką, trzeba żeby przeczcił i zwartował, aby mógł wiedzieć, czo sie w którym dzieje, i świadom był każdego miejsca. Niechaj umie z głowy pisać list cudny, rzecz poważną, więc i wiersz, bo mu sie to u dworu zawdy do czego krotochwilnego przydać może i sam s tego doma pociechę weźmie. A jeśliby rozumiał (jakoż doma osądzić sie każdemu trzeba, iż jego pisanie nie doszło tej doskonałości, żeby je ludzie radzi czytać i chwalić mieli, niechajże go światu nic ukazuje, aby s siebie nie uczynił śmiechu, ale telko wiernemu przyjacielowi, abowiem, by mu to ćwiczenie inego pożytku nic przyniosło, tedy ten sam, za wiele mu stanie, iż on będzie mógł lepiej sądzić o pisaniu drugiego, niż ten, kto sie w pisaniu nie ćwiczył; jakoż, niechaj będzie jako chce uczony człowiek, a sam nigdy nie pisywał, rzadko sie to ma trefić, aby mógł doskonale poznać umysł, pracą, rozum tego, kto pisał, abo żeby miał uczuć on smak, który ma osobny swoj, każdy kształt pisania, i obaczyć te kunszty, ktore w starych autorzech często bywają pokryte. Nad to za takowym ćwiczeniem będzie mu hnet słów dostawało, i gruntowniej może mówić. Ale nad wszytko niechaj to memu Dworzaninowi tkwi zawdy w głowie, aby w tym i w każdej inej rzeczy ostrożnie poczynał sobie, a radniej był bojaźliwym niż śmiałym. Tego, czego nie umie, niechaj nie rozumie o sobie, aby umiał, abowiem s przyrodzenia każdy z nas barziej, niż przystoi, pragnie chwały; i żadnej muzyki tak rade nie słuchają nasze uszy, jako kiedy kto ku chlubie naszej co powieda. To psuje wielkie pany, iż rzadki który przydzie do tej doskonałości, do której go dobre przyrodzenie jego wiedzie, a przeto, kto na to uszu sobie dobrze nie zatka, jako on Ulisses, aby głosu syren nie słyszał, ułowi sie sam i zabije. Czemu zabiegając oni uczeni starzy pisali o tym, jako prawdziwego przyjaciela rozeznać od pochlebce. Ale coż to pomoże, gdyż takich wiele jest, a snadź im i liczby nie masz, ktorzy znają to jaśnie, iż im pochlebują, a wdy na pochlebce są łaskawi, a na owe patrzyć nie mogą, którzy im prawdę mówią, a częstokroć zda sie im, iż ten, kto chwali i pochlebuje, nie do końca jakoby doraża, ani wszytkiego wypowieda, więc oni sami dokładają i plotą tak wiele o sobie, iż pochlebca by najniewstydliwszy sromać sie musi. Ale kiedy tak chcą, niechajźe zostaną w swym rosole, dosyć mnie na tym, kiedy moj dworzanin nie da tego w sie wmowić, aby miał mieć białe za czarne, a iż nie będzie rozumieć o sobie jedno tyle, ile znać będzie prawdziwie, czego być w sobie, i owszem dla pewniku, chociaż by to znał być w sobie, co mu kto przypisuje, jednak niechaj tak z goła nie pozwala, bez sporu trzymania, ale radniej niechaj skromnie zaprzy, iż tego w nim niemasz, odwoływając sie zawżdy nie zuchwale do swego rycerskiego rzemięsła, za ktore statecznie trzymać sie, a wszytki ine godności i przymioty dla jego ozdoby mieć ma, zwłaszcza gdy będzie miedzy żołnierzmi.
Nie tak, jako drudzy, którzy miedzy uczonemi chcą być żołnierzmi, a miedzy żołnierzmi chcą uść za uczone. Tym tedy kształtem mój Dworzanin ustrzeże sie wydwarzania, a cokolwiek pocznie, chocia czasem będzie tak wczas dobrze, jednak ludzie za na wybór chwalne ono rozumieć będą.
Niewiem panie Kryski (rzekł tak pan Wapowski), czemu tak w. m. chcesz mieć, iżby dworzanin i naukę, i ine przymioty wszelkie tak miał u siebie, jako za jedne okrasę rycerskiemu rzemięsłu, a nie radniej rycerskie rzemięsło i ine przypadki nauce ku ozdobie, która okrom wszelakiego towarzystwa ma tak wiele przed rycerskim rzemięsłem, jako wiele ma dusza nad ciało, iż nauka włośnie należy duszy, abo tak rzekę, umysłowi, a rycerskie rzemięsło ciału.
I owszem (odpowiedział pan Kryski) kto sie rycerskim rzemięsłem pęta, potrzeba, aby tak wiele rozumem robił, jako i ciałem. Ale nie chcę, panie Wapowski, abyś w. m. w tej rzeczy był sędzią, bo byś w. m. drugiej stronie był barzo podeźrzany, a też ponieważ nie teraz, ale dawno, przednie mądrzy ludzie siła słów trzymając jedni za tą, drudzy za ową stroną, około tego wypuścili i wszytko to było na placu, cokolwiek z obudwu stron dowodnie kto powiedzieć może, nie potrzeba nam wyznawiać tego, zgoła ja przyjmuję za dekret ten dowód który za sobą. żołnierze mają, i tak rozumiem, że nie nauka, ale rycerskie rzemięsło ma przodek, i chczę, aby mój Dworzanin, ponieważ go podług mego zdania formuję, także rozumiał. A kto sie w tym semną nie zgadza, ten niechaj czeka takiej dysputacyej, gdzie żołnierzom będzie wolno używać swego naczynia, a uczonym przeciwko nim takież, uźrzy to na oko, iż żelazo wygra, a księgi przegrają.
Powiedział zaś pan Wapowski: Cięszko mi na w. m. panie Kryski. Dopieruczkoś w. m. ganił niektóre narody i nasze drugie Polaki, iż nauki za nic sobie nie mają, i mówiłeś W. M. wiele za nią, jako przez pismo poznawalny, co to jest sława, i jako nas czyni nauka nieśmiertelnemi, a teraz zasię mówisz w. m. jakoby coś inego. A za w. m. niepomnisz, jako Alexander wielki ad Achillis statuam una cum sociis circumcurrens powiedział: O fortunate adolescens, qui tuae virtutis Homerum praeconem inveneris. Jeślić Alexander zaźrzał Achilliowi nie tego, by miał być więtszym niż on hetmanem, ale tego szczęścia, iż Homerus tak wzięty a sławny poeta pisał dzieje a sprawy jego, możemy stąd znać, iż Alexander wyszej kładł naukę Homerowe, niż sprawy Achilliowe. A tak kto w tej rzeczy lepszym sędzią, abo czyj dekret sprawiedliwszy być może, jako tego, który był hetmanem pirwszym na świecie.
Odpowiedział pan Kryski: Ja ganię nasze niektore Polki, i ktokolwiek taki jest, kto powieda, żeby nauka rycerskiemu rzemięsłu wadzić co miała, a to twirdzę, iż nikomu barziej uczonym być nie przystoi, jako żołnierzowi, dla tegoż chcę, aby te obiedwie rzeczy pospołu spięte, nauka z rycerskim rzemięsłem (jakoż barzo im dobrze s sobą) najdowały sie w mym dworzaninie. Ani ja prze to czo inego teraz mówię, niż pirwej, ale (jakom powiedział) dysputować o dostojeństwie ich niechcę. Wiemy to jednak, iż uczeni ludzie nigdy snadź przed sie nie biorą chwalić jedno, osoby wielkiego zawołania, i uczynki ich sławne, ktore uczynki s siebie same godne są czci i chwały dla cnoty, s ktorej pochodzą. A jako złoto zdobi tę rzecz każdą, która jest uczyniona z niego, tak też i uczynki sławne zdobią pisanie, i są wielką tego przyczyną, że ono trwa wiek po wieku, abowiem czyta każdy rad tę księgę, i wieldze ją sobie waży, w ktorej rzeczy poważnych, przykładów pięknych, cnych skutków siła widzi; a owa księga pod ławą lega, która sie słowy, a nie rzeczą nadstawia. A jeśli Alexander zaźrzał Achilliowi tego, iż tak wielki człowiek o nim pisał, przedsic ja tu w tym nic widzę, aby wyszej naukę kładł, niż rycerskie rzemiosło, i owszem by sie był rozumiał tak być daleko od Achilla w sprawie wojennej, jako rozumiał, że mieli być wszytcy od Homera, którzy o nim pisać mieli, pewnie, iżby sie był wolał o sie starać, aby w dzielności nie był Achilla niszszy, niż o drugiego, iżby o nim mógł pisać uczenie. A przeto mnie sie widzi, iż sie tu niejako Alexander chlubi, pragnąc tego, czego widział, iż mu nie dostawało, to jest, nader czyjego osobnego piora; nie tego, czego rozumiał, że już dostał, to jest, męstwa a dzielności w sprawie wojennej, bo w tym nic rozumiał sie być kęs jeden Achillia podlejszym, i dla tego zwał go szczęśliwym, ukazując na ono; to czusz, jeślić - prawi - sława moja nie będzie tak głośna, a znaczna światu, jako Achilliowa, którą tak wielki poeta rozgłosił, niechajże tego nie przypisuje żaden godności Achilliowej, iżby większa niż moja być miała, ale niechaj przypisuje jego szczęściu; jakoż jednak szczęście nie co inego sprawiło to, że Achilles miał takiego (w którym natura wyprawiła sztukę) człowieka, iżby był jako trąbą głośną spraw jego. Może też to być, iż Alexander dla tego to tak rzekł, aby napomknął kogo z mądrą głową ku pisaniu o sobie, pokazującz tym, iż jako miał we czci ten tak wielki skarb, uczone pisanie, że tylekroć miało mu być ono miło, czoby kto ku jego chlubie napisał. Ale już niechaj o tym dosyć będzie.
Powiedział pan Lupa: Podobno to i nazbyt panie Kryski, bo niewierzę, aby tak wielkie naczynie mógł na świecie naleść, w ktoreby to wszytko weszło, czo w. m. chcesz, aby było w tym Dworzaninie.
Zaś powiedział pan Kryski: Jeszczeć tego więcej ma być panie Lupa, potrzeba ku temu, aby był muzykiem, iżby, abo śpiewać, abo na lutni, abo na jakim instrumencie grać umiał, abowiem nie rozumiem, aby ucieszniejsza zabawa mogła być ku wybiciu sobie z głowy wiele frasunkow poczciwemu człowiekowi jako ta, zwłaszcza na dworze, gdzie tego każdy rad słucha.
Zda mi się, panie Kryski, rzekł zasię pan Lupa, iż i muzyka i ine fraszki, ktoreś w. m. przypisał Dworzaninowi, rychlejby sie białejgłowie zeszły, abo temu męszczyznie, ktoryby obyczajmi chciał być białągłową, niż prawemu, a statecznemu mężowi, ktory temi roskoszkami niema sie psować, niema zniewieścieć, aby sie za tym nie musiał bać śmierci. Odpowiedział pan Kryski: Nie wchodź w. m. ze mną w tę gadkę, boć w. m. daleko zawiodę, abowiem szerokie pole mam chwalić muzykę, mogę to pokazać, iż u starych onych w takiej powadze była, że ją mieli za rzecz świętą. I dzierżeli tak niektorzy wieldzy philozophowie, że świat przez muzykę stanął, a niebieskie biegi obracając sie podług przyrodzenia, piękny dźwiek i wdzięczną harmonią dają. Nakoniecz dusza nasza przez takowąż harmonią miałaby być stworzona, i dlatego, kiedy muzykę słyszy, to jako ze snu oczkniewa sie i bierze żywość i posiłek od niej ku potwirdzeniu mocy swojej. Przetoż ono Alcxander wielki, jako mamy w historyach, zapaliwszy sie muzyką, wstać więc nad swoje wolą od biesiady musiał, a bieżeć do zbroje, do konia; a potym, gdy muzyk inakszym kształtem zagrał, to zasię przychadzał k sobie i wracał sie do biesiady.
Socrates on, ktorego nicz uwieść nigdy nie mogło, starzuchnym będąc, na lutni sie uczył. I zda mi sie, żem czytał, czo Plato i Aristoteles piszą, iż ktory człowiek ma być dobrze wychowany, temu trzeba, żeby i muzykę umiał. Dziwnemi dowody pokazując to, jako muzyka okrutną moc ma, uczynić z nas, czo chcze, i dla wiele przyczyn, ktorych teraz wyliczać nie potrzeba, rozkazują, iżbyśmy sie jej jeszcze z dzieciństwa uczyli, nie tak dalece dla tego, iż ją lubią uszy nasze, jako dla tego, iż ma tę moc odmienić nas w czo lepszego, a dać nowy zwyczaj, który sie ku cnocie garnie, który zwyczaj czyni duszę sposobniejszą ku dostąpieniu błogosławieństwa, jako praca czyni ciało i duższe i czerstwiejsze. I nie telko, że nam nie wadzi tak czasu pokoja, jako też czasu wojny, ale i owszem jest zawdy na wielkiej pomocy. Lycurgus też w swoim. surowym statucie muzykę pochwalił. Lacedemonianie dziwnie waleczni ludzie ku potkaniu kazywali więc grać na cytarach i na inych instrumenciech nie barzo męskich. Ini wieldzy hetmanie starzy, jako Epaminondas, byli w muzyce ćwiczeni, a kto jej nie umiał, jako Themistocles, podlej hnet o nim rozumiano. Mam za to, iżeście w. m. czytali, iż Chiron on starzec, piaston Achillow, niechciał, aby dziecię Achilles, wychowanie jego, co inego pirwej umiało, niż muzykę. Chciał mądry preceptor, aby te ręce, ktore tak wiele krwie trojańskiej rozlać miały, zabawiały sie często grą na lutni. Któryż tedy żołnierz będzie taki, iż sie będzie sromał naśladować w tym Achillesa, nie wspominającz inych wiele sławnych hetmanów, ktorebym tu na przykład przywieść mogł. A tak, panie Lupa, nie odejmuj w. m. muzyki Dworzaninowi, ktora nie telko serca ludzkie miękczy, ale i źwirzęta dzikie czyni rochmanne, a kto sie nią hydzi, abo nie czuje jej smaku, temu (rzecz pewna) źle w głowie ułożono. Zasz ono nie wielka rzecz była, kiedy ryba dała na sobie jeździć po morzu Arionowi dla muzyki. Tejże też używają w kościele dla chwały Bożej, i wielkie podobieństwo, iż jest panu Bogu wdzięczna, a iż ją on nam dał dla ochłody i niejakiej uciechy w pracy a frasunkach naszych ; stądże owo jest, iż kmieć w gorącze dni śpiewając sobie o lipce, mało pracej a potu czuje. Takież i owa we gzle kmiotowna, która zimie do dnia prząść abo tkać wstaje, nie zdrzemie sie śpiewając, a robotę swoje uczyni sobie miłą. Żeglarze na morzu, którym wiatr, deszcz i iny niewczas dokuczy, niemają sie do czego inego uciec, aby zapomnieli wszytkiego, jedno do muzyki. Tą sie cieszy podróżny człowiek, tą więzień w cieszkich okowach. Nakoniec przyrodzenie samo (aby to każdy znał, iż muzyka jaka taka niewczasy ludzkie odpędza) nauczyło mamki śpiewać, aby śpiewaniem dziecinny płacz tuliły, bo wnet dziecię uspokoi sie, uśnie i zapomni sobie przywoitego płaczu, który płacz na ten czas dało nam przyrodzenie za znak, iż nędzny a mizerny żywot nasz ma być na świecie.
Gdy tu troszkę umilkł pan Kryski, rzekł pan Bojanowski: Ja w tej mierze nic dzierżę s panem Lupą, i owszem, tak rozumiem dla tych przyczyn, któreś w. m. namienił i dla inych wiele, iż muzyka nie telko zdobi dworzanina, ale iż mu jest barzo potrzebna. Ale to bych rad widział, żebyś nam w. m. pokazał, jako dworzanin tego wszytkiego, czoś mu w. m. przypisał, na ktory czas, i ktorym obyczajem używać ma, abowiem wiele jest rzeczy, ktore chocia są przez sie dobre, jednak kiedy je kto nic na czas czyni, zanic nic stoją, a zasię te, ktore sie zdadzą być małej ceny, gdy ich kto dobrze używa, hnet ujdą za przednie chwalne.
Niż na to odpowiedział pan Kryski, ksiądz Biskup, odprawiwszy do Krola Jego M. Komornika, i bywszy czas niemały na pokoju, wyszedł na salę. A gdy za tym przyściem powstał każdy z miejsca swego i chwilkę milczenie było, rzekł Jego M.: Nuż przedsię kto teraz mówił, niech nic przestawa, aby przyście moje przyczyną milczenia nie było.
Odpowiedział pan Kryski: Milczeć musi M. księże, komu rzeczy nic dostaje. Aniś w. m. w tym milczeniu kęs jeden winien, ale winna nieumiejętność moja, za którą, jako to wszytko, com do tych czasow mówił, brzydkie ku słuchaniu tym panom było, tak zasię milczenie moje mnimam, iż będzie ich miłościam barzo przyjemne. A to, czego jeszcze ku przymiotom dworzaninowym nie dostaje (jako W. M. raczysz wiedzieć, o czym tu rzecz była teraz), dobrze w. m. uczynić będziesz raczył (ponieważ władza J. M. pana Lubelskiego przy bytności w. m. ustaje, kiedy komu inemu wyprawie to roskażesz, abowiem każdy w to lepiej niż ja potrefi, i tak, gdy za równo ciągnąć bedziem, jednemu za wszytki horować nie przydzie.
Tu powiedział pan Bojanowski: Nie chciałbych M. księże, aby sie pan Kryski miał zedrzeć s tego, a nie nauczyć nas, jako tego wszytkiego dworzanin używać ma, co on jemu umieć naznaczył, gdyż podobno na tym wszytko należy. Odpowiedział ksiądz Biskup: Jużem ja panu Lubelskiemu i przy sobie, i bez siebie rząd poruczył, a tak u niego sie w. m. wszytkiego domawiajcie.
Zatym rzekł pan Lubelski: Nu, panie Kryski, tę część, ktorą w. a. pracza zowiesz, włożę ja na kogo inego; zatym obrociwszy sie do pana Myszkowskiego tak powiedział: Wiem, że tym W. M. Panie Myszkowski nie wzgardzisz, a jakoś na początku sam jeden tę grę osobną nazwał, tak mnimam, że sie o to starać będziesz, jakobyśmy i my wszyscy tę osobność w niej poznali, a dworzanin był tak dobrze wystawiony, iżby w sobie niemiał Ale.
A przeto uczynisz w. m. dosyć żądości p. Bojanowskiego, to jest, pokażesz, jakim kształtem, kiedy, i na którym miejscu dworzanin godności tych swych, ktore pan Kryski wyliczył, używać będzie miał.
Miłościwy panie (powiedział pan Myszkowski) chcesz w. m. to dzielić, co dzielone być nie może, bo godność dworzaninowa nie będzie żadna dobra, jeśli na czas i dobrym kształtem użyta nie będzie; otoż, iż pan Kryski tak wiele i dobrze o godnościach powiedział, a tknął poniekąd i tego, co na mię w. m. kłaść raczysz, a podobno ostatek w głowie swej ukował, zda mi się, żeby lepiej, aby on sam wszytkiego dokonał.
Powiedział pan Lubelski: Bądźże w. m. teraz panem Kryskim, a powiedz to, czo rozumiesz, iż on powiedzieć miał.
Zatym rzekł pan Lupa: M. księże, wieczerza już gotowa, niewiem, by był czas teraz pana Myszkowskiego słuchać; podobno by lepiej do jutra to odłożyć.
Odpowiedział ksiądz Biskup: Już rozumiem, że na to godzicie, abych ja waszej rozmowy nie słuchał. Ba, dobrze, więc ja wam i jutro nie przekażę. Tu koniec był tej rozmowy.
KONIEC PIRWSZEJ KSIĘGI