Dworzanin (Górnicki)/Księga Wtóra Dworzanina
←Pirwsza Księga Dworzanina | Dworzanin Polski Księga Wtóra Dworzanina Łukasz Górnicki |
Księga Trzecia Dworzanina→ |
Wielokroć z niemałym podziwieniem rozbierałem to u siebie, i macałem przyczyny, skądby to rosło, iż ludzie starzy niemal wszyscy skarzą sie na dzisiejsze czasy, a ony pirwsze zbytnie chwalą; ganiąc teraźniejsze sprawy nasze, obyczaje, i to, czegokolwiek oni w młodości swej nie czynili, a twirdząc, iż wszytko idzie co dalej, to gorzej, tak w dobrym a w porządnym życiu, jako też i w inych wszytkich cnotach. Jako powiedam myśliłem na to częstokroć, i było na co, bo wdy to jest rzecz, mimo wszytek rozum, dziwna, iż szedziwe lata, które za długim rzeczy doświadszeniem baczenie i rozsądek człowieczy doskonalszy czynią, w tej mierze tak błądzą, nie bacząc, iż kiedyby tak szło, co dalej to gorzej, to jest, iżby zawdy ojciec był niż syn lepszy, jużbyśmy byli nie teraz, ale dawno do onego ostatniego kresu złości przyszli, gdzieby sie pogorszyć nie mogło. A wdy widzimy, iż nie telko za tego naszego wieku, ale i za dawnego, zawdy starzy byli w tym swym jakoby przyrodzonym błędzie, co sie s ksiąg pokazać może, zwłaszcza s komedyj, w których jako w zwierciedle żywot ludzki widzieć. Przyczyny tedy obłędu tego ja inej w swej głowie nie najduję, jedno tę, iż lata precz bieżąc, biorą s sobą wiele człowieczego dobrego i odejmują siłę, a z nienagła gubią żywość i ciepło przyrodzone z wilgotnością, za którym ginieniem człowiek sie mieni, żyły, muszkuły, członki słabieją, przez które duch nasz rospostrza swoje władzą. A przeto jako w jesieni pada list z drzewa, tak w ten czas odchodzi od naszego serca ono wszytko, co nam było w młodości roiło, a na miejsce dobrej a wesołej myśli wchodzi w nas zła a smętna, a jeszcze nie sama, ale przywiedzie s sobą wszytki niedostatki, wszytki niewczasy, tak, iż ten czas już nie jedno ciało, ale i duch w człowiecze choruje; a to co człowiek dobrego miał, abo widział na świecie, wszytko zginie, chyba pamięć tylko zostanie, a jakoby obraz onego lubego wieku, gdy człowiek był młody, bo ten czas jest jako wiosna, wszytko sie około nas śmieje, wszytko sie zda równo, niebo sie kotłem widzi, a ziemia wszytka nasza. Na myśl nie przydzie bolesny smętek, ale radosne wesele z dziwną uciechą; owa raj sie widzi przeciwko inemu czasu. Za czym bodaj by nie lepiej, kiedy przyspieje włos siwy, a człowiek na dół idzie, upuszczając to, w czym sie kochał, a wstępując w starość jako w ziemię, (prosto tak, jako gdy słońce ku ziemie sie skłania, a ziemię zdzierając z niej kwiecie, list i trawę, czyni obrzydłą a kwaśną), aby brał zaraz s sobą i pamięć tych wszytkich roskoszy swoich, i mógł to na sobie przewieść, nic z nich nic pomnieć, co Themistocles w rzeczach podobno przykrych radby był umiał. Abowiem tak są sfałszowane smysły nasze, iż też wielekroć podchodzą i wywracają rozsądek i baczenie. A dla tego zda mi sie, iż staremu człowiekowi tak sie to widzi, jako owemu, który w okręcie na morze, abo w czółnie na rzekę z brzegu sie puści, bo patrzając na brzeg, zda mu sio, iż brzeg bieży, a okręt abo czołn stoi, a to w istej prawdzie inaczej sie ma, abowiem tak brzeg, jako czas, i wszelakie krotochwile w jednej mierze stoją, a my w tej łodzi, w tym okręcie, gdzie śmierć sztyruje, płyniem, jeden za drugim, po tym niebespiecznym morzu, które wszytko zaleje i pożrze, ani wolno do brzegu nazad sie wrócić, ale musi człowiek wciąż pędzić, a naskakawszy sie po okrutnych wełnach, i nakarmiwszy sie srogiego strachu, nakoniec utonąć, gdy sie okręt o jaką rozbije skałę. A tak, iż stary człowiek barzo niesposobny jest do wiela rzeczy, do wiela zabaw, do wiela roskoszy, więc sie go też nic nie chyci, ani roskoszy uczuć może; ale jako kto ma gorączkę, iż mu ona gorącość i skażone wapory język i podniebienie zepsowały, każda rzecz, którą je abo pije, by najlepsza, zła, a niesmaczna mu sie widzi, tak też i starym, przez one niesposobność (chociaż chciwość w nich przedsie nie zgasła) wszytki zabawy, wszytki krotochwile zdadzą sie im niesmaczne, nikczemne, a barzo od onych rozne, których oni zażyli, chociaż krotochwile tyż są, co i pirwej. A przeto, czując iż roskoszy od nich odeszły, skarzą sie i ganią czasy dzisiejsze, jakoby złe być miały, nie bacząc nic, iż odmiana ta s nich pochodzi, a nie s czasu. A zasię przywodząc sobie na pamięć przeszłe roskoszy, przywodzą też i czas, ktorego to było, a zatvm gi chwalą jako barzo dobry, abowiem tak sie widzi, jakoby przychodząc on na myśl, przynosił s sobą wonią onego, co człowiek tegdy czuł smacznego. Jakoż wprawdzie serce nasze brzydzi sie i nienawidzi tych rzeczy wszytkich, które były snami w nieszczęściu naszym, a w tych sie kocha, które były przy nas czasu fortunnego. Owo dom, w którym człowiek miłował kiedy, barzo gi rad widzi, chociaż tam już i tego pana nie będzie, po kim znał łaskę. Takież i pierścionek, abo jakążkolwiek iną rzecz, któraby mu sie zdała być świadkiem przeszłych jego roskoszy. A zasię na drugą stronę barze nierad człowiek patrzy na zamek, chocia dobrze budowany, w którym bvł kiedy więźniem, abo na szatę, w której był ranion. A znalem jednego, co z rostruchanika (iż raz s niego wypił syrop) żadną miarą pić nie mogł, abowiem, jako on dom, abo pierścionek przywodzi na myśl to, co tak barzo miło wspominać, a nie inaczej sie człowiekowi widzi, jedno jakoby takowe rzeczy były na on czas jedną częścią jego roskoszy; tak zasię zamek, abo szata kładzie przed oczy on nieszczęsny czas, więzienia, abo rany, za czym człowiek wezdrgnąć sie musi, jakoby tedyż zaś przyść nań to miało. Taż przyczyna ja wierzę przywodzi nasze starce ktemu, iż przeszłe czasy chwalą, a teraźniejsze ganią; więc jako o inych rzeczach, tak i o dworzech starych mówią, powiedając tamte, które oni pomnią, nierówno czystsze mnóstwem osobnych ludzi być, niż te dzisiejsze: wnet s królem Aleksandrem, abo s królem Ludwikiem Węgierskim na plac, za tych powiedają był świat, była miłość, była zgoda, rzadko słyszeć było, by kto kogo zabił, by kto kogo podszedł, by kto kogo zdradził, ale panowała wiara, statek, uprzejmość, bespieczen był jeden od drugiego, były dobre obyczaje, powaga, uczciwość na dworze, jako w twardym jakim klasztorze. Boże uchowaj, by był miał jeden drugiemu w on czas co przykrego powiedzieć, abo jako najmniej nieuczciwie zachować sie przeciwko białejgłowie. A teraz wszytko opak, bo nie telko miedzy dworzany - prawi - braterska miłość zgasła, i ono porządne, z dobremi obyczajmi życie, ale iż nigdziej więcej zazdrości, złości, rospusty, wszeteczności, zdrady, obłudności i wszelakiej wymyślonej niecnoty nie najdzie, jako na dworzech.
Ganią też zasię i ubior nasz dzisiejszy, powiedając, by krótki nieuczciwy, a długi zuchwały. Owa niemasz nic, coby chwalili. Jakoż wprawdzie wiele jest rzeczy zganienia godnych, abowiem nic może tego żaden inaczej rzec, jedno iż miedzy nami siła jest złych a niecnotliwych ludzi, i teraźniejszy wiek daleko obfitszy jest niecnoty wszelakiej, niż on, który chwalą starcy; ale nie bacząc oni, czym sie to dzieje, wielkimi są w tej mierze prostakami, bo chcą, aby samo telko dobre bez niczego złego było na świecie, co być nijaksz niemoże. Abowiem, iż złe przeciwne jest dobremu, a dobre złemu poniewoli, a z musu, jedno drugie dla tej przeciwności przyrodzonej wspierać, a krzepczyć musi, a ilko ubywa, abo przybywa jednego, tylko wnet musi ubyć, abo przybyć drugiego, bo przeciwne sobie rzeczy, jedna bez drugiej stać nie może. Pewnie, kiedyby nie były krzywdy, niebyłoby na świecie sprawiedliwości, ani by było mężnych, by nie byli nieśmieli; ani powściągliwości, by nie była rospusta; ani zdrowia, by nie było choroby; ani prawdy, by kłamu nie było; ani szczęścia, by nie było nieszczęście. A przeto dobrze on mówi Socrates in Platonis Phaedone około roskoszy a boleści, iż one pospołu człowiekowi nigdy nie przychodzą, ale gdy człowiek jedno s tycli przyjmie, tedy i drugie poniewoli wziąć musi. I powiodą tam dalej Socrates, iż Ezop, by był miał na to oko, jako wiele inych baśni złożył, tak by też był tę jednę napisał około boleści, a roskoszy, iż, kiedy Bog tych dwu miedzy sobą nieprzyjaciół zjednać, a zjednoczyć nie mogł, że je spiął wirzchy do siebie tym sposobem, iżby tam, gdzie jest koniec jednego, był na tymże miejscu drugiego początek. Abowiem widzi to każdy, iż żadna lubość wdzięczna nie jest, jeśli jej nielubość nic uprzedzi. Komu może być miłe odpoczynienie, jeśli pirwej nie uczuł niewczasu z pracej. Komu smakować może jedzenie, picie, spanie, jeśli pirwej nie łaknął, nie pragnął, a sen go nie morzył. A przeto ja tak dzierżę, iż nie to było główne przed sie wzięcie natury, żeby ludzi, chorobam, niewczasom, i dolegliwościam poddała, (bo sie to s tym nie rymuje, aby ona, która jest matką wszytkiego dobra, miała sie na to radą i silą swą nasadzić, abyśmy my tak wiele złego mieli) ale co; w ten czas, kiedy natura szykowała nam zdrowie, pociechy i ine dobra, a posyłała to na świat, tegdy niewczasy, choroby i doległości werwały sie zaraz za nimi, jako i oto to, kiedy ona człowieka tworzyła, potrzeba tego było, żeby ten domek, głowa nasza, w której subtylna rzecz, rozum człowieczy chować sie miał, cienkimi a drobnemi kostkami okryła była; patrzmyż, jaki wnet niepożytek za tym pożytkiem przyszedł. Żadna rzecz tak źle obwarowana nie jest przeciwko razowi a uderzeniu, jako głowa. Tymże też sposobem, gdy cnoty weszły na świat za łaską a dobrocią natury, zaraz też złości dla onej przeciwności spiętej musiały im pomocz towarzystwa, a s nimi pospołu nastać, tak iż zawdy, gdy przybędzie, abo ubędzie jednego, nic może to inaczej być, jedno, iż takież musi przybyć abo ubyć drugiego. Otoż naszy starcy, kiedy chwalą dwory stare, powiedając, iż ludzie na nich nie byli tak występni, jako na tych teraźniejszych, nie baczą tego, iż też wiele osobnych cnot, wiele godności na ten czas nie było, które w ludziech są teraz, czego wszytkiego nie jest dziw, abowiem z najlepszego, z najsłodszego wina, gdyjp na ocet obrócisz, najkwaśniejszy, najmocniejszy ocet będzie. A przeto, iż teraz rodzą sie ludzie z więtszym nierówno dowcipem, niż sie na on czas rodzili, więc kto sie do cnot obróci, zostawi daleko na zad one, które starcy chwalą; a kto sie też uda do niecnoty, będzie w niej nierówno znaczniejszy, niż który z dawnych łotrów. Niechaj że tedy ci starcy tamtych swoich nie chwalą stad iż nieumiejąc źle czynić, nie czynili, bo chociaż mało złego broili jednak jako najgorzej mogli, a umieli, tak czynili. A iż onego czasu ludzie byli daleko niniejszego dowcipu, niż teraz, to łatwie każdy poznać może s tych rzeczy, które nam zostawili, jako s pisma ich, z budowania, i z inych wszytkich rzeczy. Ganią jeszcze ci starcy w nas wiele rzeczy, ktore nie są ani złe, ani dobre, jedno, iż ich oni w młodości nie czynili, jako ubierać sie ciepło młodemu; jeździe na wozie, nosić łóżko s sobą,cowszytkonic nie wadzi, zwłaszcza, kiedy jest pokój. Bo okrom pożytku i wczasu, który jest s tego, już to tak w obyczaj weszło, iż tego nikt nie gani, jako nie ganiono za starych, kiedy kto chodził bez ubrania, włosy utrafione rospuściwszy, a s krogulcem cały dzień, więcej dla stroju, niż dla potrzeby, co w on czas było barzo dobrze, a teraz barzoby sie s tego śmiano. A przeto niechaj nam też będzie wolno zażyć obyczajów naszego wieku, a starzy niechaj nam dadzą pokój, którzy częstokroć chcąc sie chwalić, powiedają tak: Mnie już było dwadzieścia lat, a jeszczem od matki ani od sióstr nie był odłączon, a potym do wielu lat niewiedziałem, co jest femina; a teraz chłopięta, dziecka, ledwe s powicia wyszły, a już wiedzą więcej łotrostwa, niż na on czas ludzie stali wiedzieli. I nie baczą sie w tym, iż mówiąc tak, pokazują na oko więtszy być domysł u naszych dzieci, niż był u ich starych. A tak niechaj nie szemrzą przeciwko naszym czasom, iż w nich jest pełno łotrostwa, co gdzieby to chciał kto wykorzenić, musiałby też wyniszczyć zaraz i cnoty, a niechaj na to pomnią, iż za onych dawnych, dawnych osobnych ludzi, kiedy ono świat tak sie był wyniosł rozumy nad ludzki rozum bystremi, iż też wyszej być nie mogło, byli też nader niecnotliwi ludzie, którzy, by byli do tego czasu żywi, takby byli złością nasze złe ludzi przeszli, jako cnotą, dzielnością cnotliwe a godne przechodzą, czego pełne są historye. Ale mam za to, że sie już tym starym dosyć odpowiedziało, chociaż troszkę szyrokiemi słowy, a wszakoż nie barzo od rzeczy.
A gdyż sie to pokazało, iż one dawne dwory nie telko nie mają mc nad te teraźniejsze, ale są daleko podlejsze zwłaszcza sztychując je z dworem pana naszego, zacznie sie znowu rozmowa około Dworzanina.
Gdy było nazajutrz po obiedzie, ksiądz Biskup dla spraw krola J. M. musiał na pokój odyść; ale niż odszedł, zasadził miejsce swe tak, Jako przed tym panem Lubelskim, którego wszytkim jako siebie słuchać roskazał. Zeszło sie było ku tej rozmowie cos więcej niż przedtym dworzan i inych zacnych ludzi, s których każdy chciał wiedzieć to, co wczora pan Kryski mówił; co gdy im powiedano tak. Jako kto pomniał, jedni chwalili jedno, drudzy drugie, a trzeci słysząc tak wiele rzeczy, które pan Kryski dworzaninowi umieć każe, i jakim chce, aby sie urodził, powiedali tak, iż nie jest rzecz można, aby kto na świecie tak doskonały naleść sie mógł. A przeto uczyć tego, czego człowiek umieć nie może, jest to - prawi - robota daremna. Byli zasię niektórzy tak baczni, którzy dawając na przykład Platona, Xenophonta, Cicerona, iż jeden doskonałą Rzeczpospolitą wypisał, drugi doskonałego krola, trzeci doskonałego wymowcę, omawiali pana Kryskiego, jako tego, który też doskonałego Dworzanina wymalować chciał, choć rozumiał, iż taki żaden być nie mógł, ale ktoby tego był najbliższy, ten aby był mian za najlepszego; jako gdy strzelcy z rusznic do tarczej strzelają, kiedy żaden w prawy pośrzodek, gdzie gwoźdź jest, nie trefi, kto najbliżej gwoździa ugodzi, ten najlepszy klenot bierze. I u zawodu kto nie może być pirwszym, wiele ma przed trzeciem, gdy wtorym przybieży. Po tym tedy krótkim poswarku, gdy pan Lubelski milczenie kazał, powiedział pan Lupa w te słowa: Panie Myszkowski, wielka to jest rzecz, którą na w. m. włożono: to ktemu, iż każdy kto tu w tym kole nadziewa sie usłyszeć co osobnego, w czym aby sie nie zawiódł, jest o czym starać sie w. m.
Tu nie czekając, aby pan Myszkowski odpowiedział, rzekł tak pan Bojanowski: Mnie sie to rzecz wielka nie zda, abowiem kto co umie, już na to sposobny jest, i wie kiedy i jako czo czynić przystoi.
Na to pan Myszkowski tak odpowiedział: I tak panie Bojanowski zda sie to w m. małe brzemię, które jest na mię włożone; to jest pokazać gdzie, kiedy i jakim kształtem dworzanin godności swej użyć ma.
Powiedział pan Bojanowski: Iście, że sie mnie rzecz to wielka nic widzi; owa na to wszytko dosyć tak powiedzieć, aby Dworzanin rozsądku, a baczenia był dobrego, jako wczora pan Kryski powiedział, co, kiedy będzie, jak tak dzierżę, iż bez inych rcgułek użyć będzie mógł godności swych Dworzanin, i na czas i dobrze, bo chcieć to wszytko zebrać, jako na nić, a subtylnie namniejszej rzeczy zmacać, zda mi się, że to jest rzecz i trudna i podobno niepotrzebna; abowiem nierozumiem, aby kto mógł być takim mózgowcem, żeby chciał na ten czas, gdy drudzy śpiewają, szermować, abo po ulicy chodząc tańcować po włosku, chociażby też to barzo dobrze umiał, abo mając cieszyć smętną matkę, której by syn umarł, popisowałby sie na ten czas żarty a trefnością: iście, że żaden baczny człowiek tego sie błazeństwa nie dopuści.
Powiedział pan Myszkowski: Z grubym a ze znacznym błazeństwem wyjechałeś tu w. m. na plac, jakoby nie mógł jeden głupie począć sobie, mimo tę taką widomą prostotę: a za w. m. niewiesz, iź obłędy nie są wszytki jednakie, może to być, iż sie strzyma człowiek tego szaleństwa jasnego, jako to, o którym w. m. powiedasz, iż nie będzie tańcował po ulicy, a tego sie nie strzyma, aby sam siebie nie chwalił bezpotrzebnie a od rzeczy, abo iżby sobie w czym wszetecznie nie począł, abo iżby czasem nie powiedział jakiego słówka, rzkomo barzo trefnie, ano iż nic na czas, żaden sie onemu nie rozśmieje. Jakoż te głupie postępki częstokroć bywają czymsi pokryte, iż ich ten sam nie obaczy, kogo uwiodą, jeśli sie im z wielką, pilnością nie przypatrzy. A co rozum człowieczy, a rozsądek dla wiela przyczyn nie dobrze dojrzy, to dopiero, kiedy wstąpi w nas chciwość zbytnia czestki prawic nic nie widzi, bo każdy rad sie s tym popisuje, co rozumie o sobie, iżby umiał, mało sie o tym pytając, takli jest, czyli nie, jako o sobie rozumie. A tak mając sie w tym Dworzanin dobrze sprawować, potrzeba mu najwięcej jakiejś rostropności i baczenia, czo przed czym obrać, przy czym przestać, czego zaniechać; co jest mniejszego, co więtszcgo w rzeczach tych, których przybyć, abo ubyć może, iżby znał, czo jest na czas, a co nie. Otoż chocia Dworzanin będzie tak dobrego baczenia, iż pozna jaka miedzy czym jest rozność, jednak nie może to być, aby mu nie łatwiej przyszło dojść tego, czego pragnie, kiedy mu sie jaką regułką oczy otworzą, a droga sie pokaże, i miejsca, na których szańcować sie będzie miał, niż, gdyby sie wszytko tak nie dzieląc na rozsądek a baczenie jego puściło. Rzecz tedy pana Kryskiego wczorajsza, mądra, szyroka, i dostateczna około tego, co ma mieć i umieć Dworzanin, uczyniła we mnie wielką bojaźń i wątpienie, abym temu, co na mię J. M. pan Lubelski włożyć raczył, tak zdołać mógł, jako wczora pan Kryski swemu zdołał, to jest, aby sie uszom w. ni. uczonym dosyć sstało; ale wdy abym jako mogąc uczcsnikiem był chwały pana Kryskiego, ktemu chcąc być pewien, iż w tym acz nic źle sobie nie pocznę, kiedy sie w niczym jemu nie sprzeciwię; tedy tak około ślachectwa, jako dowcipu, urody, wdzięczności i inych przymiotów, które Dworzaninowi pan Kryski naznaczył, na wszytko zezwalam, a tego dokładam, iż ku nabyciu prawdziwej chwały i dobrego mniemania u każdego, a łaski u tego pana na czyim dworze będzie, potrzeba tego Dworzaninowi, aby siebie sam, obyczaje swe, i żywot umiarkować, i w pewną rezę wstawić umiał, a użyć mógł na dworze tych darów, które mieć będzie bez zawiści: co jako jest rzecz trudna, stąd to znać możemy, iż rzadki kto ku tej doskonałości przyszedł kiedy, bo poprawdzie s przyrodzenia to ma każdy człowiek, iż radniej pogani, gdy co źle, niż pochwali, gdy co dobrze; a jest w drugich jakaś złość przyrodzona, iż chocia znają jawnie, że to jest dobre, czo widzą, jednak sadzą sie gwałtem na to, aby w tym tak kąkol naleźli, abo co podobnego do kąkolu. A przeto Dworzanin niechaj będzie w tym, czo pocznie, ostrożny, w mowie i w uczynku rostropny, niechaj sie nie telko o to stara, aby jego godność i przymioty były osobne, ale też, aby sposób życia jego zgadzał sie z godnością, aby zawdy był jednaki, a we wszytkich rzeczach nie był nigdy od siebie rozny.
Lecz s tych wszytkich swych godności i przymiotów niechaj uczyni jedne massę, tak, iżby każda sprawa jego pachnęła wszytkimi cnotami, jako Stoikowie powiedają, iż mądremu to należy. Aczkolwiek w każdym uczynku jest jedna główna cnota, wszakoż tak sie s sobą wszytki cnoty poplotły, że ich rozerwać trudno, i tak splecione ku jednemu końcu bieżą, a do każdej gruntownej sprawy wszytki sie zgodzić mogą. A tak trzeba, aby ich Dworzanin umiał użyć, bo iż cnoty zdadzą sie czasem jakoby miedzy sobą były przeciwne, kiedy je pospołu, jako na sztychu postawi, jedna drugą zdobić będzie; jako dobry malarz cieniem wysadzi rzecz i uczyni ją oblą, a jasnością poda na dalą, na głębią, zniży, skróci podług potrzeby; owa kładzieniem roznych farb Jednej rzeczy drugą wspiera. I umiejąc, a wiedząc, gdzie co przeciwko czemu położyć, to, co chce, oczom ludzkim ukaże. Stądże owo jest, iż sie nam s podziwieniem podoba mąż zawołany, kiedy układnie a skromnie we wszytkim poczyna sobie; więc ilko ono męstwo zda sie więtsze, kiedy skromność jest przy nim; tylko też zasię skromność przy onej sierdzitości, sile, a męstwie, dobrze sie więtsza widzi, niżby tak sama była. A przeto, kto mało mówi, a wiele czyni, nie chwaląc sie sam z uczynku chwalebnego, i owszem składając s siebie, a czemu inemu przypisując, rzecz pewna, iż ta i druga cnota jaśniejsza sie w nim pokaże, zwłaszcza kto w tym będzie bacznie postępował. Toż też rozumiem i o inych wszytkich przymiociech a godnościach człowieczych, iż jedna drugą wieldze ozdobić może.
Chcę tedy, aby Dworzanin nasz, gdy cośkolwiek czynić, abo mówić będzie, miał zawdy w pamięci niektóre regułki, które i na każdą rzecz sie zgodzą, i zamykają na krotce w sobie, to wszytko, co mnie powiedzieć należy.
A pirwsza jest i najpotrzebniejsza, aby sie strzegł nad wszytko (jako pan Kryski wczora często przypominał) wydwarzania. Potym, aby obaczył i uważył dobrze u siebie, co to jest za rzecz, którą czynić, abo o której mowić ma. Zasię na którym miejscu, więc przed kim, którego czasu, przyczynę, dla której ją czyni, lata swe, zawołanie, koniec, ku któremu zmierza, i te rzeczy, przez które ma przyść ku niemu. Otoż s takową przestrogą niechaj sie stosuje bacznie ku temu wszytkiemu, czo mowić abo czynić umyślił. Powiedziawszy to pan Myszkowski zamilkł troszkę.
W tym pan Kostka tak powiedział: Te regułki w. m. zda mi sie, iż nie wiele komu pomogą, a ja jeden tak wiele teraz wiem, jako i pirwej, niżem je słyszał.
Odpowiedział pan Myszkowski: Jeśli w. m. dobrze pomnisz, pan Kryski wczora powiedział, iż główne zawołanie Dworzaninowe być ma rycerskie rzemięsło, i szyroce dosyć o tym mówił, jako mu sie w tym sprawować trzeba: tego już powtarzać nie będę, a wszakoż ta, ktorąm ja naukę abo regułkę dał, zydzie sie też, widzi mi sie, tu do tego, a to tak: Gdy Dworzaninowi przydzie być w potrzebie, abo w jakiej utarzsce, ma sie o to bacznie starać, aby sie jakokolwiek wyłęczył od zgraje, iżby w co najmniejszym poczcie ludzi męstwo a przeważność swą pokazał, a na oczach co najzacniejszych ludzi, a możeli być samego tego krola, abo pana, któremu służyć będzie; bo po prawdzie przystoi to człowiekowi umieć użyć godności swej. l tak rozumiem, iż jako to sprosna rzecz jest, chcieć mieć daremną, a prozną, gdy jej kto nie zasłużył, sławę, tak też zasię nie przystoi odyjmować ją sobie, będąc jej godzien, abo nie starać sie o nie tyle, ile ze wstydem człowiek starać sie może, gdyż ta jest sama prawdziwą zapłatą spraw poczciwych. Otoż mieć w tym baczenie, a wiedzieć gdzie, i o co wdać sie w niebespieczeństwo, wiele na tym należy. Bo drugi, czując sie być mężem, będzie takim prostakiem, iż garło swe zawiesi na nitce tak w ten czas, kiedy jedzie w picowanie, abo gdy nieprzyjacielowi kilka koni odgromić chce, jako też, kiedyby sie przed wszytkim ufcm potykać miał. Czego Dworzanin baczny nic uczyni, jeśli będzie pomniał przyczynę, dla której w pole wyciągnął, a przyczyna niema być ina jeno sama telko sława. Gdy mu sie też trefi w gończej, abo w kolczej, abo w turnieju być, pomniąc na którym miejscu jest, i przed kim sie popisuje, winien sie starać, aby nietelko był strojne, ale też i warowno, a gdzieby mu czego niedostawało, aby radniej zaniechał wszytkiego, niźli by miał w czym źle począć sobie, bo wymówki niemasz dworzaninowi, gdyż to jest jego zawołanie. A przeto koń aby był piękny i dobry, rząd źrzetelny, świetny, barwy te, które pospołu na ubiór złoży, aby sie s sobą dobrze zgadzały; wechterowie aby trefnie ubrani byli; na helmie swym iżby co miał osobnego. Owa, aby tak przyjechał na plac, jakoby w podziwieniu był u wszytkich, i ciągnął tak ludzkie oczy ku sobie, jako ciągnie magnes kamień żelazo. Ku temu też i to przyłożę, aby ostatnim na plac nie przyjeżdżał, bo pospolicie ludzie pilniej patrzą na pirwsze, ktorzy wyjadą niż na ostatnie, iż człowiek będąc s przodku chciwy, aby wiedział co osobnego, baczy i bierze sobie w głowę rzecz najmniejszą; potym, gdy tego tak wiele widzi, nietelko hnet tego syt, ale sie też prosto by jaką robotą spracuje.
Zasię gdy Dworzaninowi do rozmowy przydzie, iżby pomniał s kim czo mówić ma, aby z uczonym o księgach, a z żołnierzem o wojnie rzecz prowadził, a jeśli mu siebie samego w czym spomnieć przydzie, tedy s taką przestrogą, jakoby sie nie zdało, iż sie chlubić chce, ale iż tak s trefunku w powieści to przyszło, jako wczora o tym dobrze pan Kryski powiedział. Nie tak jako on dobry pan, panie Kostka, o którymem niedawno w. m, powiedał iż nalazł sobie rozmowę z jedną zacna białągłową, której pirwej jako żyw nieznał, i począł powiedać, jako wiele głów zabił, jako jest mężny i sierdziły, jako s każdą bronią dobrze umie, nakoniec nie odszedł od niej, aż ją począł sztuk uczyć, puginała dobywszy; niebożątko białagłowa była ten czas wszytek jako na skrzypcu, bojąc sie, aby jej też tak nie zabił, jako którego z onych, o których jej powiedał. A prawda, panie Kostka, iż wdy te regułki moje nauczyć czego mogą. Pewnie ten dobry pan, by był pomniał, s kim mowi, nie dopuścił by sie był tego błazeństwa. A tak, jakom powiedział, Dworzanin na najmniejszą rzecz patrzyć ma. To też ktemu, aby pomniał przed kim sie s czym popisuje, i z jakim towarzystwem, bo bym ja niechciał, aby miedzy chłopstwem siadał, a tam to pokazował, co umie, abo sie s nimi kosztował o płatną.
Tu rzekł tak pan Bojanowski: Musielibyśmy my Polacy szermować nigdy nic umieć, byśmy w Witemberku s kusznierzmi szermować nie mieli; zda mi się, iż tę rzecz w. m. subtylnie wyciągasz, bo tam więc w szermierstwie nie idzie o ślachectwo, ale kto duższy, kto czerstwiejszy a więcej umie; a siła, moc, czerstwość, a umiejętność może być tak wielka w chłopie, jako we mnie; więc, kiedy mię ubije szermując, abo pochodzi w zapasy, nie już ja ślachectwo stracę, a on go dostanie, ale, abo mu więtszą moc ludzie niż mnie przypiszą, abo umiejętność, a w tym jednak pokaże sie we mnie nie hrde serce, iż z nierównym sobie skosztować-em sie nie sromał, co ludzie s podziwieniem za dobre mają.
Nie owszejki ja też tego, panie Bojanowski, zakazuję (odpowiedział pan Myszkowski), ale tak bych chciał, iżby ślachcic poczcił tym nieślachcica, nie, iżby prawie już o płatną, kto ma wziąć wieniec, pójść to miało. A ktemu chcę, aby ślachcic był napoły wyoranej pewien, bo jeśli inaczej, nie radzę, aby sie kusił, bo to jakoś nie przystoi zawołaniu ślacheckiemu aby chłop miał w czym nad nim mieć górę. A tak mnie by sie zdało, aby zgrai acz nic zaniechał tego ślachcic, bo w tej mierze z wygrania cześć mała, a s przegrania siłna sromota. Są też i ine zabawy dworskie, ale tyeh wszytkich dworzanin (okrom które do rycerskiego rzemięsła należą) używać będzie jako nie swego dzieła, pokazując sie być nikąska niechciwym, aby go s tych fraszek, iż je dobrze czyni, chwalono; a wszakoż, gdy kczemu przydzie, niechaj znać będzie, iż dobrze umie, ale iż w tym nic abo barzo mało ćwiczyć sie może. Nie jako jeden mój dobry przyjaciel, który, iż sie zbytnie w muzyce kocha, kiedy s kim mówi, a iż w mowie trefi sie jakie pomilczenie, to hnet pocichu imuje sie śpiewać; a drugiego znam, który, iż kęs po włosku tańcować umie, i tedy i owedy, idąc po ulicy nieznacznie poskakuje; tenże też bo sie i szermować uczył, na potkaniu s towarzyszem, chocia tam ten niewie, czo sztuka, hnet stanąwszy w kroku, pokazuje, jakoby miał odbić, i potym ciąć na nieprzyjaciela.
Tu pan Bojanowski powiedział: Trefniej jeszcze czyni jeden pan, co go wszyscy w. m. znacie, który, iż łuk duży ciągnie i nieźle strzela, każdego, kto jedno w dom do niego przyjedzie, chocia czasem zdechlina drugi będzie, pyta jeśliby z nim z łuku strzelać chciał; nakoniec, gdy troszkę dobrej myśli, tak długo prosi, tak długo usiłuje, iż, by kto jako żyw łuku w ręku niemiał, musi jemu kwoli strzelać.
Powiedział zasię pan Myszkowski: Siła u nas takich, co nic lepiej nie umieją, jako simulare cupressum, i jął prowadzić dalej rzecz swoję. Do tychże też dworskich zabaw należy i taniec, a na to Dworzanin ma też mieć pilne oko, aby, gdy mu przed panem swym przy zgrai zacnych ludzi tańcować przydzie, umiał zachować statek, powagę przystojną i miarę, to jest, iżby ani szalenie nazbyt, a ze zbytnią chęcią, ani też z wymyśloną powagą czasu tamtemu nieprzystojną tańcował. Cudzoziemskich tańców, zwłaszcza w których czerstwości potrzeba, zda mi sie aby ich przed panem swym zaniechał, chyba abo z roskazania jego, a ktemu w towarzystwie, abo w maszkarach; tam w ten czas zejdzie sie wszytko, a może pokazać dworzanin i czerstwość swą i umiejętność. Gdzie by mu też przyszło być w małym towarzystwie, a w równym, nie miedzy chasą, tam i okrom maszkary tańcować rozmaicie, i troszkę bespieczniej poczynać sobie nic nie zawadzi. A nie telko tańcować, ale i śpiewać, grać na lutni nie sromota, zwłaszcza będąc o to proszony, a wszakże tak, aby sie nie zdało, iż sie w tym zbytnie ćwiczy, ale iż to ma sobie jako za jedno igrzysko, o które nic, abo dba mało, acz tak we wszytkich inych rzeczach pokazować ma. Więc gdy będzie dobrze to czynił, stokroć jeszcze więcej ludzie ważyć ono sobie będą. A jako temu przystoi lutnię wziąć w rękę, gdy o to jest proszony, tak zaś owemu barzo nie przystoi, który przyszedszy gdzie miedzy ludzie, zwłaszcza jeśli jeszcze nieznajome, nie dadząc sie barzo raczyć, hnet wszytko pokaże, co umie, a czasem i to, czego nie umie. Za czym pomyśli drugi sobie, iż nic była ina przyczyna jego tam przyścia, jedno ta, żeby sie s tym popisał. A przeto w tym i w każdej inej rzeczy trzeba, aby Dworzanin był ostrożny i baczny, bo trudno tu wypisać wszytko to, co mu sie trefić może. Ale gdy będzie dobrym uznawcą, to czasu, to miejsca, to ludzi tych, s ktoremi będzie, a nad wszytko sam siebie, jakiego jest zawołania, jakich lat, trudno kiedy ma, w czym zbłędzić. Abowiem leciwemu człowiekowi, któremu szedziwy włos, drżące ręce, zmarski na twarzy, siedzieć spokojem, a paciorki piać każą, grać na lutni, abo śpiewać barzo nie przystoi, zwłaszcza iż więc w piosnkach więcej niż czego zawadza sie miłości, a miłość staremu jako przywoita, zna to każdy. Acz to bezecne dziecię czasem kusi sie i o starego, a ciało ozięble, ledwe nie skrzepłe, zagrzać i ożywić chce na złość latom.
Nie odejmuj w. m. muzyki starym, rzekł pan Bojanowski, bo ja znam kilku starych, którzy pięknie śpiewają i nie dadzą w tym żadnemu młodemu naprzód.
Nie biorę ja tego starym, rzekł pan Myszkowski, ale niechcę, aby sie s nich ludzie śmiali; w gmachu swym, gdzie nikt nie słyszy, tam starzec, aby frasunki swe a nędzę tego świata wybił z głowy, a słodkości onej niebieskiej zażył, którą w muzyce Pytagoras i Socrates być rozumieli, śpiewać abo grać może. A chociaż by też już tego nie czynił, tedy dla onego zwyczaju, który wziąl w muzyce, nierówno jej z więtszym smakiem słuchać może, niż ten, który muzyki nie świadom, abowiem jako kowal, chocia w czym inym słaby, tedy rękę dla onego zwyczaju, iż robi młotem, duższą i czerstwiejszą nierówno ma, niż drugi człowiek, syc mocny, jedno iż pracować ręki swej nie zwyczaił; tak też te uszy, które przywykły melodyej, lepiej ją znają, z więtszą roskoszą przyjmują i subtylniej rozeznać ją mogą, niż drugiego, ktory sie w muzyce nie ćwiczył, u którego dźwięk, tak jako przydzie, tak odejdzie bez smaku. Aczkolwiek i źwirzęta czują roskosz z muzyki. Takowa tedy roskosz s samego słuchania muzyki przystojna jest starym ludziom. Toż rozumiem i o tańcu, aby mu stary dał pokój, owa wszytkich roskoszy człowiek potahły pirwej zaniechać ma, niźli go one prze starość zaniechać a opuścić mają.
Tu powiedział pan Lupa: Toćby nalepiej wyrugowsć od wszytkiego stare, a powiedzieć, iż dworzaninem być nie zejdzie sie, jedno młodemu.
Odpowiedział pan Myszkowski: A widzisz w. m. panie Lupa, iż ci starzy, którzy sie w takowych zabawach kochają, chcą to pokazać, iż nie są starzy i dla tego więc owo farbują sobie brodę, abo w czapecce chodzą, aby siwiznę zakryli, ano ta szedziwość wola na nic, aby zabawam tym, które młodem ludziom należą, dali pokój, bo są ine zabawy przystojne człowiekowi staremu.
Rzekł pan Lupa: A cóż to za zabawy, to podobno, aby stary młodym bajał.
Odpowiedział pan Myszkowski: Ba i to sie zejdzie. Ale każdy wiek człowieczy kładąc w nasze głowę ine a ine myśli, przynosi s sobą i to co chwalić, i to co ganić może. Jako starzy, iż pospolicie są mędrszy niż młodzi, powściągliwszy, dalej patrzą rozumem: więc też zasię leda co czasem mówią, by sie jedno mówiło; są skąpi, trudni, nieużyci, bojaźliwi, skrzętni, dziwacy na syny, frasunk zawdy w domu, a łajanie, bo wszytko chczą, aby po ich woli szło. A młody człowiek zasię śmielszy, hojniejszy, szczyrszy. Ale hnet sie zwadzi, uieustawiczny, prędko sie jednego rozmiłuje i zasię zaraz go opuści; na biesiadę, na roskosz chciwy; nieprzyjaciel wnet temu, kto go s czego upomina. Owa wiek stały, a stateczny, to jest najlepszy, iż człowiek już one dymy młode z głowy sobie wyraził, i to, co jest złego w młodości zagubił, a starość też surowa ze swemi złemi przymioty nie przystępiła. Ale ci, którzy me są w tym pośrodku, mają sie o to starać, aby niedostatki przyrodzone, które lata przynoszą, ku dobremu nakierowali. Jako starzy ci niechaj sie strzegą zbytniej chluby a powiedania o sobie i inych przywar, którem ich własne wyliczył, ale niechaj umieją użyć mądrości swej, biegłości, wiadomości wiela rzeczy, której za laty i doświadszeniem dostali, aby sie do nich, jako do bogów jakich o radę ubiegano, ktemu, aby to, co wiedzą, ze smakiem powiedać umieli a k rzeczy, słodząc onę powagę swą, ktorą im szedziwość daje, stateczną trefnością, jako to widzimy wszytcy być w panu Janie grabi s Tarnowa Kasztellanie Krakowskim, ktory do wysokich cnót swych, do doskonałej mądrości, do wielkiej sprawy, do gruntownej dzielności w rzeczach wojennych, jakowa w żadnym Polaku za ludzkiej pamięci nie była, do powagi przystojnej osobie swej przyłączył i to, iż go s słodkiej powieści jego każdemu miło słuchać. Toć to zabawy są ludzi szedziwych, temu oni okrom tańcu, okrom muzyki dobrze stać mogą. Młodzi ludzie takież niechaj tegoż baczenia będą; nie mówię, aby sie tymże kształtem jako i starzy sprawowali, bo co sie jednemu żydzie, to drugiemu barzo nie przystoi, i jest owo przypowieść, kto z młodu nie wyszaleje, musi na starość. Ale iżby tłumili w sobie zbytki, młodemu przyrodzone. Jakoż mnie sie barzo podoba pachołek młody, zwłaszcza ten, co sie para rycerskim rzemięsłem, ktory owo ma w sobie coś troszkę powagi, a gdy do czynienia przydzie, iż nie wiele mówi, abowiem zda sie, iż takowy ma coś przed drugimi młodemi. Nad to jeszcze, iż sie wnet na takiego oglądają, i pomyśli drugi sobie, źle s tym kuńsztować, nic masz tu płochej a bystrej zapalczywości, ale stateczna sierdzitość, którą rozum a baczenie wzbudza i rządzi. I takoważ też sierdzitość (bo zawdy z wielkiego serca roście) najduje sie w źwirzętach ślachetniejszycb, jako we lwie, w orle. Ani to jest bez przyczyny, bo takowe rozgniewanie, które bez wiela słów jakoby niespodziewane, zaraz tak wszytką siłą, jako kula z działa wypada, nierówno gwałtowniejsze jest, niźli to, które sie z nienagła zapala. Przeto owi, co sie miecą, łają, wyzywają, grożą przed bitwą, pospolicie hnet złożą i oslabieją, gdy ku rzeczy przydzie, nic inaczej, jedno jako ów pies, którego z łańcucha spuszcza, bo sie wymoże, wysili w onym miotaniu, w onym targaniu, iż nic ognia w nim nie zostanie. A jeszcze bych przyrównał takowe ludzi do owych pacholąt, które w nocy po ulicy idąc śpiewają, bo im owo nic z wesela przychodzi, ale iż sie boją, więc czynią tym sobie dobre serce. A tak, jako w młodym pachołku chwalą ludzie stateczność a postanowienie, bo sie zda, iż już one dymy młode, ona płochość w nim ustała; tak zasię każdemu sie podoba ów starzec żywy, który sie krzepczy więcej sam sobą, a sercem dobrym, niżli, aby mu ciało mdłe co mocy przydawać miało. A tą rzeczą zda sie być w onym pośrzednim wieku, który zgrzybiałości (iż tak mam rzec) nie doszedł, a młodość nazad zostawił, jaki czas powiedają ludzie być najlepszy. Ktemu może o takim człowiecze to rozumieć, iż młode lata swe nic rospustnie strawił, abowiem kto w młodości powścięgliwie żywie, ten miewa starość nie zemdlałą. Ałc jeszcze nie dosyć na tym wszytkim, czom wyliczył dworzaninowi ku nabyciu łaski tego pana, któremu służyć będzie, i zjednaniu sobie miłości u wszytkich, jeśli w spolnym życiu a w towarzystwie nie będzie miał tych przysmaków, tej przyjemności, iżby do niego jeden przed drugim ubiegał. A w tym trudno podać naukę, którą dla rożnych rzeczy, roznych trafunkow, ktore w życiu przypadają, ktemu, iż każdy człowiek inakszy jest, bo pary ludzi jednakich głów, którzy by we wszytkim byli sobie podobni, nie najdzie ich na świecie. A przeto, kto chce ujść dobrze miedzy tak wielem ludzi, i udać sie za jednego z nich, potrzeba mu swego własnego a dobrego baczenia i rozsądku; a znając co w kim jest, czym ten od tego rozny, aby sie też i on odmieniał na czas, według przyrodzenia tych, miedzy któremi żyć będzie. Toć ja więcej dać na rozum nie umiem, ani inych regułek wiem, okrom tych, którem już wyliczył.
Rzekł tu J. M. pan Lubelski: Mym zdaniem zdzierasz sie W. M. panie Myszkowski s pracej, nie iżbyś w. m. niemiał co powiedać. Ale, iż ja tu s poruczenia J. M. księdza Biskupa mam zwirzchność, roskazuję to w. m. abyś w. m. tak długo mówił o tejże rzeczy, aż do tego czasu, jako pan Kryski wczora.
Ja dalej nic mam co mówić, odpowiedział pan Myszkowski.
Rzekł zasię pan Lubelski: Niewiem, byś to w. m. drugi raz, rozmyśliwszy sie powiedzieć mógł. Więc w. m. tak słabo o swym rozumie dzierżysz, iżbyś niemiał móc godzinę i kilka o którejkolwiek chocia błahej rzeczy mówić; a byli ludzie, jako w. m. wiesz, którzy leda co wziąwszy przed się, dobrze o tym mówić i pisać umieli; był jeden, który chwaląc muchę, księgę napisał, drugi chwalił quartanę febrę, trzeci łysinę; więc i morowego powietrza chwała jest na piśmie, jest węgorzowa, jest mozdzyrzowa i inych chwastów. Owa ci o ledaczym mówić dobrze i szyroko mogli, a w. m. o rzeczy, w której jest placu dosyć, mówić nie będziesz umiał?
Odpowiedział pan Myszkowski: Nie kładę sie ja s tymi tam równo, wielkie to głowy były, ale gdyż nie może inaczej być, będę ja już poty mowił, póki mi w. m. każesz, tego wierę niewiem, będzieli dobrze. Towarzystwo miedzy Dworzaninem a panem zda sie jakoby żadną miarą być nie mogło; to dla tego, iż sobie są nierówni. Ale jednak tak sie to porówna, kiedy dworzanin będzie zawdy na to pomniał, iż on jest sługa, a pan panem, ktemu, iż pana swego prawdziwie miłować i we czci jako ziemskiego boga mieć, będzie, wszytek sie stosując ktemu obyczajmi, sposobem życia, chęcią szczyrą, aby mu sie co najwięcej podobał, abowiem po tych godnościach naznaczonych, które dworzanin w sobie być pokaże, to Jest rzecz najczelniejsza.
Tu pan Lupa powiedział: Takowych dworzan dziś, panie Myszkowski, barzo wiele, boś tu w. m. na krotce, a właśnie pochlebcę chytrego wymalował.
Odpowiedział pan Myszkowski: I owszem, daleko taki będzie od pochlebce, bo pochlebca ani pana swego, ani przyjaciela nie miłuje. A Dworzanin, jakom powiedział, to ma mieć nad wszytko, aby miłując pana swego, wolej jego i roskazaniu dosyć czynił, co może czyście być bez pochlebstwa. Bo ja rozumiem w rzeczach przystojnych a poczciwych, abo które nie są, ani złe w sobie, ani dobre, jako jest gra, abo obieranie sie w jednej rzeczy, barziej niż w drugiej, w czym chcę, aby sie stosował dworzanin (chocia by go też s przyrodzenia ta tam rzecz mierziała) ku pańskiej wolej, iżby widząc go pan, zawdy tak mnimał, że mu coś wdzięcznego powiedzieć chce. A ku temu tak przydzie, kiedy będzie miał w sobie to baczenie, ten dowcip, że pozna, co sie panu podoba i czym wniść w łaskę jego może; a sam na sobie to przemoże, iż sie będzie kochał panu kwoli w tej rzeczy, ktora by go snadź s przyrodzenia mierziala. Już tu przydzie zostawić złą myśl doma, a przed panem z wesołą twarzą stawać, nie pochmurno, ani niemo, jako więc owo drudzy, s których twarzy to znać, że sie na pana gniewają, co jest rzecz barzo sprosna. Ktemu niechaj nie będzie dworzanin obmowcą złościwym, zwłaszcza o panie o swym, jakoż to na dworze pospolita, iż ci, którym pan najwięcej uczynił dobrego, które s ciemności na światło, z błota na susze wyrwał i uczynił pany, najbarziej sie więc na pana skarzą i najgorzej o nim mówią, a to jest rzecz barzo nieprzystojna nietelko tym, którzy dobrodziejstwo od pana wzięli, ale i tym, którychby kiedy co nietrefnego od pana potkało. Nad to mój Dworzanin niechaj nie będzie wszeteczny, niechaj nowinek nic nosi, niechaj ostrożnie mowi, aby miasto zatrefnowania nie obraził, abo chcąc k smaku co powiedzieć, aby nie trefił w bolące miejsce. Zasie niech nie będzie ociętny, sporny, swarliwy, jako niektórzy, co sobie żadnej rzeczy barziej nie upodobali, jako sie ludziom przykrzyć, prosto by muchy lecie, a niechaj kto jako chce jasną prawdę powie, tedy oni każdemu spór trzymają, a przeciwko prawdzie mówią; ktemu niechaj dworzanin leda czego nic mówi, niechaj sobie proznej sławy nic czyni, niech sie nie chwali, prawda w uściech niechaj zawdy będzie, nie kłam, ani pochlebstwo. Niechaj w nim znaczna będzie skromność, statek, a powaga nic brzydka, pana zawdy mając w takowej uczciwości, jako przystoi. Nie tak, jako więc owo drugi, co sobie poczyna s panem jako z bratem; abo ów, który na potkaniu z jakim wielkim wojewodą, by z nim jedno raz jako żyw mówił, hnet k niemu bieży wszetecznie, z dziwnemi śmieszki i wda sie w rzecz, jako s tym, s kim by żył za jednego. Abo nigdy, abo barzo rzadko sam za sobą pana ni ocz niechaj nie prosi, aby pan, niechcąc jego tym obrazić, kiedyby dla niego nie uczynił, nic musiał czasem z niechęcią tego pozwolić, o co by go on prosił. A kiedy też przez kogo inego pana prosić umyśli, tedy będzie miał oko na czas, którego ma prosić, więc o rzeczy słuszne i przystojne prosić będzie, odjąwszy od prośby od swej to, coby pana obrazić mogło, ktemu ułatwiwszy wszytko, aby pan bez trudności żadnej mógł ono uczynić; co kiedy będzie, nigdy sie pan nie wymówi, a jeśli sie wymówi kiedy, tedy jednak nie będzie rozumiał, żeby sługa tym sie obrazić miał. Abowiem panowie wielekroć, gdy czego dla kogo na wielką, a z usiłowaniem prośbę nie uczynią, rozumiejąc, iż tamten tak barzo tego pragnąc, a nie mogąc ktemu przyść, musiał sie obrazić poczynają więc od niego stronić, aż ku temu przydzie, iż im takowy człowiek na wieki obrzydnie. Nad to jeszcze dworzanin niechaj sie na pokój pański, nie wezwanym będąc, nigdy nie ciśnie, chociażby też był dobrze wziętym u pana; bo panowie na pokoju chcą też mieć tę wolność mówić i czynić, co sie im podoba, czego niechcą, aby ten słyszał, abo widział, kto to rozbierać u siebie, a one posądzać może. A przeto złe to każdy czyni, kto gani stąd pany, iż pospolicie biorą do komory ludzie, którzy nic inego nie umieją, jedno dobrze służyć; bo niewiem, czemu panom nie ma to być wolno, co nam chudym, to jest, aby w komorze mówili i to i owo dla krotochwile. A tak Dworzanin, gdy mu przydzie być na pokoju s panem, jeśli inego czasu i na inym miejscu sprawował rzeczy poważne a potrzebne, tedy sie już tam nie zyda, ale je ma odłożyć na iny czas i miejsce, a w ten czas niechaj tym bawi pana, czym by sie ucieszyć pan mógł, aby mu nie przekaził onej ochłody, dla której odszedł na pokój. Ale i w tym, jako i w każdej inej rzeczy, najwięcej sie o to ma starać, aby panu nie obrzydł. Łaskawej twarzy pańskiej i wszelakiego inego pokazu łaski, niechaj zbytnie a jawnie nic łapa, jako drudzy są tego tak chciwi, iż, gdzieby tego nie znali, zda sie im, jakoby wnet mieli umrzeć. Więc kiedy kąszczek w czym niełaskę baczą, abo iż kogo inego przed sobą widzą być w łasce, to; sie tak barzo gryzą, iż żadną miarą onej zadrości pokryć nie mogą. Skąd to więc bywa, iż sie z nich ludzie śmieją, i panowie czasem na złość im leda komu laskę pokazują. A jeśli zasię są w wielkiej lasce, to sie nią tak barzo upiją, iż nie wiedzą, co czynią przed radością; chcieliby zezwać wszytkiego świata, aby sie im podziwował i poradował, iż ku temu przyszli, co im jest wielką nowiną. Takowym niechaj nie będzie nasz Dworzanin; acz łaskę pańską i wszelaki jej pokaz, chcę, aby sobie ważył, ale nic tak barzo, iżby sie tez bez tego obejść nie mógł. Więc, kiedy będzie łaskę znał, niechaj nie pokazuje, iż mu to w dziw a wielka nowina; ani tey. laską niech nie gardzi, jako niektórzy, co z głupstwa puszczając wszytko mimo sie dają tak znać ludziom, że onego, czym ich panowie czczą, znają sie być niegodnemi.
Ale kiedy go pan czym poczci, niechaj sie jakoby troszkę zbrania, pokazując, iż to za wielką rzecz u siebie poczyta, czym go pan nadarzyć a ozdobić chce, aby pan tym usilniej i z więtszą chęcią konał ono. Abowiem im sie tego człowiek więcej zbrania, tym barziej pokazuje, jako to zna, iż go sobiepan wieldze waży; i ktemu też łaska ona tym sie więtsza widzi, im ją sobie człowiek barziej droży, i ku więtszej czci swojej być ją rozumie. Toć taka gruntowna łaska wziętym jednego hnet uczyni, bo iż jej człowiek nic zbytnie biega, każdy rozumie, iż roście za cnotą, zwłaszcza kiedy kto ku temu jeszcze jest skromnym. Kto sie z w. m. temu przypatrzył kiedy owo kto wszetecznie wda sie w rzecz s swym panem, jako pan, abo mu nic mu na jego słowa odpowie, abo jeśli odpowie, tedy s kwaśną postawą, a barzo nierad. A przeto, kto chce znać łaskę pańską niemasz lepszej i bliższej drogi, jako ją zasłużyć i być jej godzien; bo to ostatnia, kiedy kto widząc towarzysza swego dla jakiej rzeczy być w łasce, chce tymże strychem jako on iść, i przyść ku takiemuż miejscu. Omyli to barzo prętko, bo nic wszytkim jedno przystoi ; będzie drugi człowiek tak trefny s przyrodzenia, iż co jedno rzecze, to sie wnet jest śmiać czemu, prosto by sie miał na to telko samo urodzić. Drugi zasię, komu to nie przystoi, a iż ma coś poważnego w sobie, niechaj będzie jako chce mądry, żadną miarą tak w to nie trefi; i owszem chcąc zatrefnować, barzo rychło tym sie ohydzi, a prosto tak mu to będzie przystało, jako onemu osłowi, który s panem tak chciał igrać, jako piesek.
Przeto potrzeba, aby siebie sam człowiek dobrze znal i swoje siłę, a ku temu dopiero, żeby sie stosował, obaczając, czemu sprostać, a czemu nie sprostać może.
Niż w. m. panie Myszkowski dalej zajedzie, powiedział pan Lupa, chce mi sie tu w. m. troszkę zabawić.
Jeślim ja dobrze wyrozumiał, powiedziałeś tak w. m., kto chce mieć łaskę pańską, trzeba, żeby ją zasłużył i był jej godzien, a iżby czekał tego radniej, kiedy mu ją pan ,s swej chęci pokaże, niż jej ma sam wszetecznie łapać. Mnie sie nauka ta w. m. nie podoba, bo wszytko widzę u dworu inaczej, wszeteczcństwo płuży, a skromność za głupstwo mają. Nakoniec doznałeś tego w. m. sam, iż niektórzy u naszych panów będąc pirwej w małej cenie, wszetecznością potym ku wielkiej łasce przyszli. Skromnego a statecznego nigdym ja w łasce nie widział; jeśli w. m. którego pomnisz, proszę namień mi go w. m.
Odpowiedział pan Myszkowski: Nie wszytkoć też to wszeteczność która sie w. m. wszetecznością widzi, ma drugi w sobie bespieczeństwo jakieś szczyre a otworzyste, nie patrząc barzo na ceremonie i powiedają tak ci, którzy bywali we Francyej, iżeśmy mv Polacy Francuzom w tym, abo oni nam, barzo podobni, bo też oni s pany swemi obchodzą sie wielką swobodą. A też u nas, jeśli kto wychodzi w tym bcspieczeństwie z miary, prawda iż panowie radzi sie wiec s takiemi w rzecz wdają; ale przedsię skromny a godny człowiek ma wszędy przodek. Ktemu nic jednych obyczajów są wszytcy panowie, i nie możemy im tego słusznie przypisać, iżeby sie we wszetecznikach wszytcy kochać mieli. Znam ja te pany, którzy na wszetecznego i patrzyć nie mogą, a skromnego, miernego barzo miłują. A to przy tym, że ja tu samej gołej skromności nie kładę ale z godnością pospołu złączoną, bo to oboje czyni człowieka wzietego i wdzięcznego u ludzi. Niepotrzeba skromnego, aby o sobie wiele wolał, godność a sprawy jego poczciwe te zań będą mówić, te same będą go chwalić, i nierówno pokażą sie więtsze i chwalebniejsze, kiedy wszeteczność przy nich nie będzie. Ale jednak i w tym, jako w każdej inej rzeczy miary potrzeba, bo kiedy też kto nazbyt stateczny a skromny, hnet go abo za hardego, abo za głupiego mieć będą. Dworzanin nasz, kiedy mu z rzeczy przydzie, a czas jest po temu, niechaj ucieszyć mową, zwłaszcza w rzeczach mniejszych, i o wszytkim gładce i dobrze mówić umie; a kiedy też zasię w poważnych rzeczach, niechaj mądrze a rostropnie rzecz prowadzi, stosując sie zawdy ku obyczajom tych ludzi, miedzy ktoremi żyć będzie. Ale nad wszytko potrzeba, aby był dobrym, cnotliwym człowiekiem, a swe sprawy wszytki aby kierował ku dobremu; niechaj nie będzie zawisny; niech ni o kim źle nie mówi; niechaj sobie łotrostwem a niecnotą łaski pańskiej nie jedna.
Pan Lupa tak zasię powiedział: Pewnie tak Dworzanin ten nie wskura, bo dziś rychlej jeden niecnotą, niż cnotą uroście.
Odpowiedział pan Myszkowski: Nie mów tego w. m., abowiem tym sposobem musieliby tego wieku wszytcy panowie źli być, co ich Jest na świecie, czego uchowaj Boże. Wiele jest dobrych, świętych panów, którzy cnotę miłują. Ale gdzieby Dworzanin za swym nieszczęściem na złego a niepobożnego pana trefił, hnet, skoro to pozna, ma odstać od niego, to dla tego, aby sie nie zdał być pochwalcą złych rzeczy, a ktemu chceli ujść tej napaści, tej męki, którą cnotliwi ludzie cirpią, służąc złym panom.
Powiedział pan Lupa: Trzeba pana Boga o to prosić, aby nam dobre cnotliwe pany dawał, bo kiedy go więc dostanie człowiek, już takiego, jaki jest, cirpieć musi. Ślachcic poczciwy, kiedy sie już zawiedzie, a przystanie, wiele rzeczy jest, które go na onym miejscu zatrzymywać będą. Owa dworzanin jest w tej mierze jako ów ptaszek, który sie w głodnym kraju wylągnie, bo chociaby sie indziej zaleciawszy mógł mieć lepiej, jednak miejsca nie odmienia, a trwa tam, gdzie sie urodził.
Mnie sie tak widzi, odpowiedział pan Myszkowski, iż człowiek więcej sie ma oglądać na swoje powinność, niż na wszytki tamte przyczyny, któreby go zatrzymać mogły. Zgoła by jedno nie na wojnie, abo nie czasu inej gwałtownej potrzeby, abo nieszczęścia pana swego, pod który czas dworzanin bez obrazy sławy swej odjechać nie może; tedy zawdy inedy nie telko wolno, ale powinien zaniechać sługa złego pana, to dla tego, aby miedzy dobremi ujść mógł bez uszczypku; bo nie darmo mówią: Jaki pan, taki kram. A zwłaszcza jeszcze, kiedy to pokaże, iż ina przyczyna nic była jego odstania, jedno niepobożność pańska.
A o tym, co w. m. rozumiesz, panie Myszkowski (rzekł pan Bojanowski): Przystoili ślachcicowi tego pana, któremu służy, we wszytkim słuchać, zleli, dobrzeli, poczciwieli, abo nie poczciwie; owa ufając mnie pan i rozumiejąc, że dla niego wszytko uczynię, roskaże mi, abych zabił kogo jemu kwoli, mamli ja to uczynić, czy nie.
Odpowiedział pan Myszkowski: Masz w. m. panie Bojanowski i każdy poczciwy człowiek pana swego w tych rzeczach słuchać, które jemu są poczciwe i pożyteczne, nie w tych, które są niecześciwe i szkodliwe. Roskazałby mnie pan mój, abym zdradził, nie telko nie powinien tego uczynić, alem powinien nie uczynić i sam dla siebie, i prze to, abym nie był przyczyną, lekkości pana swego.
Acz poprawdzie wiele jest rzeczy, które tak na pirwszym poźrzeniu zdadzą sie dobre, a są złe; drugie zasię zdadzą sie złe, a są dobre. A przeto bywają te czasy, kiedy dla pana swego nie telko jednę osobę, ale wiele tysięcy zabić przystoi; takież i ine rzeczy czynić, które mogłyby sie jednemu s przykra na nie wejźrzawszy zdać złe, a wdy złe nie będą.
Powiedział pan Bojanowski zasię: Tegoż bym ja rad słuchał, abyś mnie w. m. nauczył, jako rozeznać rzecz, która jest prawdziwie dobra w sobie, od tej, która sie telko tak widzi.
Odpowiedział pan Myszkowski: Odpuść mi w. m. niechcę zabrnąć tak głęboko, długiego czasu trzeba na taką rozmowę; na baczenie w. m. to puszczam.
Rzekł pan Bojanowski: Więc mi to acz nic w. m. powiedz. Gdyby mnie pan mój poruczył jaką sprawę, i powiedział wszytek sposób i kształt, jakobych w tym postępić miał, a ja będąc w tym punkcie, widziałbych, iż mogę panu lepiej posłużyć, gdziebym nieco od jego roskazania odstąpił, mamli ja przedsię tak czynić, jako pan roskazał, nie odstrzelając sie nic od jego nauki, czyli uczynić tak, jako mi sie lepiej widzi.
Odpowiedział pan Myszkowski: Jest w tej mierze dekret Manlia Torquata, który dla utwirdzenia hetmańskiej władzej i regimentu, a iżby pohamował w ludziech swą wolą, zwyciężył w tym sam siebie i przyrodzenie, a roskazał o nieposłuszeństwo syna własnego zabić. Jakoż wprawdzie rzecz jest barzo niebespieczna, wykroczyć z roskazania pańskiego, bo w tym człowiek pokazuje, iż więcej ufa swej głowie, niż onego rozumowi, kogo słusznie słuchać miał. Więc, kiedy sie człowiek w tej mierze na swym mnimaniu omyli, a iż mu sie tak nie zdarzy, jako sie nadziewał, ale opak, to już pirwsza wina, iż niebył posłuszny pańskiego roskazania, druga wina, iż skaził a wywrócił ono, co miał uczynić bez żadnej wymówki, za co karanie nieodpuszczone zasłużył. Jeśli też zasię dobrze sie zdarzy, tedy szczęściu za to dziękować przydzie. Ale przed sie niemasz co chwalić, bo to w obyczaj wchodzi lekce sobie ważyć roskazanie przełożonych swoich, a iż sie jednemu poszczęści, który podobno dobrze wszytko uważywszy, rostropnie począł sobie i szczęście mu też ktemu pomogło, więc drugi, trzeci, dwudziesty prostak będzie sie też chciał tego w rzeczach wielkich poważyć, aby jedno okazał rozum swój a władza, i uczyni wszytko podług swej myśli, s czego potym wiele sie złego urodzi. A tak to moja rada, aby człowiek pirwej dobrze to uważył u siebie, co więtszego jest, jeśli pożytek z rzeczy tej (zdarzyli się), którą, inaczej, niż pan kazał, uczynić ma, czy szkoda, gdy sie nie poszczęści; bo jeśliby sie wielki pożytek pokazował za zdarzeniem, a szkoda maluczka za niezdarzeniem, tam sie może ważyć jeden występić nieco z naznaczonego od pana kresu, naśladując w tym swego chytrego gracza, który kopę na sto złotych waży. Ale jeśliby widział, iż z jego nieposłuszeństwa a wykroczenia s kresu szkoda, wielka za niezdarzeniem, a pożytek barzo mały za poszczęścieniem przyść by miał, tam nie radzę namniej odstępować od pańskiego roskazania, bo jako to nie prostak, kto kopą chce wygrać sto złotych, tak to zasię wielki głupiec, kto sto złotych na kopę waży. Lecz i w tym to jest nad wszytko, aby znał przyrodzenie tego pana, któremu służy, i podług sie tego sprawował, abowiem jeśliby pan był surowy a swej myśli, nigdy inaczej nie radzę, jedno słuchać do namniejszego punktu jego roskazania, aby mu sie tak mc stało, jak owemu architektonowi atenieńskiemu, któremu P. Crassus Mutianus będąc hetmanem w Azyej, a mając dobywać miasta Leucas, roskazał, aby mu posłał jeden ze dwu masztów, co więtszy, który widział, będąc w Atenach, iżby mógł z niego uczynić taran do tłuczenia muru. Architecton, będąc w tym barzo biegły, widział, iż ten maszt więtszy nie mógł sie tak dobrze na tę rzecz zgodzić, na którą Crassus chciał, jako mniejszy, ktemu też, iż mniejszy łatwi był ku przesłaniu, posłał nad wolę i roskazanie Crassowe mniejszy. Co gdy obaczył Crassus, kazał do siebie przyjechać onemu budownikowi i pytał go, czemuby w tym posłuszny być niechciał; on nieborak, jako umiał, wymawiał sie, okazując, iż ten mniejszy maszt był sposobniejszy na takową potrzebę, niż więtszy. Ale mu ta wymówka ani dowody nie szły; roskazał gi Crassus merskać u pręgi, aż do śmierci, dokładając tego, iż po bacznym - prawi - roskazaniu nic, kiedy ci, którzy słucliać mają, miasto posłuszeństwa radzić chcą. Przeto ludzi takowych roskazanie trzeba sobie wieldze ważyć.
Ale gdyż sie to już odprawiło, co spólnego ma sługa s panem, jako sie w tym sługa sprawować ma, o towarzystwie miedzy rownemi, abo mało co nierównemi mówić przydzie, bo tego wszyscy społem używamy, a s panem nie tak często wdać sie jeden może; aczci poprawdzie najdzie drugiego, tak mądrego, co sie nie będzie chciał z nikim wdawać, jedno wszytko s pany; gdzie go zaźrzy, na zamku, w kościele, abo gdzie najwiętsza zgraja, to wnet do niego popędzi; to s nim jako z rodzonym w gadki; a choć nie będzie miał żadnej sprawki, przedsię sobie najdzie leda o czym rzecz długą, a postawą, twarzą, rozkładaniem rąk będzie pokazował, jako wielkie rzeczy na jego głowie zawisły. A gdy mu sie pana dostać nie będzie mogło, to do tego pobieży, kto będzie w lepszej sukni, zaniechawszy by najwiętszego swego przyjaciela. A jeśli jeszcze kto drugi ubrańszy przydzie, to mu wnet od onego być u tego drugiego, aby to jedno dał znać, iż nie może, jedno s panięty. Ale kiedy Jego M. niechce tej powagi złożyć s siebie, aby sie też s chudemi wdawał, a zdamy mu sie niegodni jego towarzystwa, przydzie nam też zaniechać Jego miłości, a o tak sprosnych jego obyczajach nie mówić.
Gdyżeś w. m. spomniał, rzekł tu pan Kostka, te, którzy za suknią a kosztowniejszym ubiorem chodzą, zwyczajem onego lewka p. Pępowskicgo, proszę, powiedz nam W. m. jako sie dworzanin ubierać ma, a który ubiór jemu jest najprzystojniejszy; owa około wszelakiego ochędostwa daj nam w. m. swoje naukę, bo dziś u nas tak wiele jest strojów, iż im liczby niemasz. To po włosku, to po iszpańsku, po brunszwisku, po usarsku, dwojako, staro i nowo, po kozacku, po tatarsku, po turecku drudzy: i drugie stroje są, których ja nieznam zaprawdę. Więc jedni golą brody a z wąsy chodzą, drudzy strzygą brody po czesku, trzeci przystrzygają po iszpańsku. I około wąsa zaś jest rozność, bo go drudzy na dół głaszczą, a drudzy wzgórę jeżą. Jeśli zaś kto nic brody nie ustrzyga, i do tego najdują winę, we zbroi powiedają barzo s nią źle. Radbym ja wdy wiedział, co tu najlepszego.
Odpowiedział pan Myszkowski: Zaprawdę trudno około tego dać pewną naukę; podobnoby nie źle, aby dworzanin z więcej ludźmi przestawał; ale iż tych strojów, jako to sami widzimy, jest tak wiele, że nie wiedzieć jakiego stroju więcej, zwłaszcza żeśmy my Polacy do cudzoziemskich ubiorów zbytnie chciwi, ja mniemam, że każdemu wolno nosić sie, jako raczy, gdyż tego prawo pospolite pohamować nie chce. Lecz ja nic wiem ku dobremuli to, czy ku złemu, iż my Polacy nie mamy swego własnego ubioru; acz podobno musiał być pirwej, ale nam omierzł, jakeśmy sie nowinek chycili. Otóż, chocia sie ochopnie nam teraz sprosne widzą, jednak pachną ona przystojną, a świętą polską swobodą, która była ze zdrowiem Rzeczypospolitej, jako dzisiejsze nowe stroje są świetne, zuchwalstwem rospustnym które jest ze złym, a uchowaj Boże, aby nic s przyszłą niewolą polską. Mamy w historyach, kiedy Darius rok przed tym, niż potkę miał z wielkim Alexandrem, krolem macedońskim, szablę swoje persiańską dał oprawić po macedońsku. Księża jego, pogańscy wieszczkowie, tak to wykładali, iż na jakiego narodu kształt a strój dał przerobić swoje szablę, ten naród miał Persom roskazować. Takież i Węgrzy, gdy sie tureckich strojów jęli, zginęli. I w Polszcze u nas ta rozliczność strojów, wie to Bóg, jeśli co dobrego przyniesie. A mieliby wszyscy ci Polskę szarpać, których strojów używamy, niewiem jakoby jej co zostało. Przeto Pana Boga trzeba prosić, aby, jako rożne stroje, tak też i dziwne dumy w ludziech naszych ustały. Wracając sie tedy zasię do rzeczy, tak powiedam około stroju, aby dworzanin nic sie wdy od zwyczaju nie odstrzelał, ani inaczej chodził, niż jest jego zawołanie. Jeśli usarzem będzie, aby owych przywiętszych, tak kolnierzów jako ostrog (chocia tam w tym niewiem jakiś pożytek najdują) zaniechał, bo może być kształtowny usarz, bez Nazbyt. Takież też, kto sie we wloszczyznie kocha, niechaj zbytnie krotką sukienkę, sajan przed sobą nie zawarty zarzuci, a imie sie co najuczciwiej i najstateczniej chodzić, jakoż to tak usarzowi, jako i Włochowi przystoi. Świetno bywało pirwej, teraz niewiem czemu czerń sie zagęściła, dobrzeby, aby i ta czerń żałobna maść znak płaczu zginęła, zwłaszcza ku potrzebie tam wesoła a świetna barwa tak na zbroi, jako pod tarczą barziej przystoi. Takież też w turnieju, w gonitwie, w maszkarach świetne a dobrze łączone barwy mają w sobie gracyą i przynoszą przed oczy ludzkie coś żywego a wesołego. Ale okrom tego czasu nie zda mi się, aby dworzanin miał sie pstrzyć zbytnie, bo jakom pirwej powiedział, przystoi mu barziej statek, i ludzie więc pospolicie, s tych zwirzchnich rzeczy sądzą o tym, co jest wnątrz, i na toć owo u nas rzeczone: Jako cię widzą, tako cie piszą. Abo jako też owo mówią: Szalony strój, szalona głowa.
Powiedział na to pan Wapowski: Mnie sie to widzi mało potrzebna, mieć na to oko, bo kiedy dworzanin w czym inym będzie osobny, ubiór mu nic nie przyda, ani ujmie.
Odpowiedział pan Myszkowski: Prawdę w. m. mówisz, ale wdy, kiedy by kto sobie ze czterech abo s pięci barw pospołu dał suknię uczynić, a jeśli jeszcze ktemu i czapkę, i przyszedł by tu miedzy nas, prawda, żeby każdy z nas sobie pomyślił, co to za gąska. A tak trzeba tak na to, jako na każdą iną rzecz mieć bystre oko, aby człowiek uważył pirwej n siebie, będzieli sie to podobało ludziom, albo nie, co począć ma. Ale to najpotrzebniejsza w ubierze, aby dworzanin był ochędożny, a snażny; wszakoż, aby nie było białejgłowy ochędostwo, ale męszczyźńskie, a ktemu, aby nie w jednej rzeczy był telko ocbędożny, a w drugiej nie, ale we wszytkim jednako; bo najdzie drugiego, który wygoliwszy a wysmuknąwszy sobie czuprynę, już zaniedba i zapomni wszytkiego inego. Drugi zasię, kiedy sobie uczesze brodę, zda sie sobie barzo strojny, a drugi, mając botki gładko na nodze, nie dba ni ocz więcej. Są, też ci, którzy sie jedno o głowę starają, aby bieretek był s ferety, s piękną zaponą i s pióry barw rozmaitych; więc to, w czym są takowi ochędożni, zda sie nie ich, ale pożyczane, a ono wszytko ine, co ledajako na nich leży, to dopiero widzi sie być ich własne. Otóż sie tego głupstwa dworzanin nasz niedopuści, ale za jakiego sie będzie chciał udać, takiego stroju trzymać sie będzie, aby i ci, którzy go nieznają, z ubioru jego wnet na pirwszym weźrzeniu mieli go za takiego, za jakiego sie mieć sam chce, chociażby jeszcze nic ani skutkiem, ani mową nic począł sobie.
Zda mi sie, że nie przystoi (rzekł zasię pan Wapowski) i nie czyni tego żaden, kto ma baczenie, aży z ubioro miał sędzić, a nie s praw, abo z mowy, co sie w człowieka wlewa, bo by sie każdy na tym barzo omylił, i nie darmo jest ona przepowieść: Nie każdy pan, co w bławacie.
Nie powiedam ja, odpowiedział pan Myszkowski, abyśmy s tej jednej rzeczy telko człowieka szacować mieli, abo iżby nie pewniej jeden sędzić o drugim mógł, co sie weń wlewa, patrząc na sprawy, słysząc rozmowę, niż patrząc na szaty, abo na ubiór jego, ale to mówię, iż i ubiór daje niepomału znać, co w kim wre, acz to czasem omyla. A nie telko ubiór, ale postępki, obyczaje (odłożywszy mowę i uczynki na stronę) odkrywają człowieka, jaki jest w sobie.
Niewiem ja, co to w. m. najdujesz (powiedział pan Wapowski) mimo uczynki a słowa, s czegoby jeden drugiego człowiek osędzić mógł; a zaprawdę, radbym ja wiedział, co to jest takiego.
Odpowiedział pan Myszkowski: Nazbyt to w. m. subtylnie chcesz rzeczy rozbierać. Tak ja to rozumiem, iż są dwojakie sprawy a uczynki człowiecze, jedne są, w których jest skutek, jako w budowaniu, w pisaniu i w inych temu podobnych; a drugie są, w których sie nic nie zawięzuje, a o tych ja teraz mówię, i tych skutecznymi uczynki nic zowę,jako jest chodzenie, śmiech, pochutnywanie sobą, abo co takiego; s tych tedy rzeczy wielekroć człowiek pozna, co sie wnątrz święci. Baczyłeś w. m. owego, któregom dziś trzeci dzień w. m. ukazował na wielkiej sieni, co owo pochutnywając sobie chodził, oględając sie to na te, to na owe stronę, a jakimsi jałowym śmiechem, powabiając, aby kto przed nim zjął czapkę; niewierzę temu, abyś go w. m, z owej postawy nie osądził, iż wielki prostak, lekki człowiek i sprosnie chłubliwy. Także też, kiedy owo, kto wytrzeszczywszy oczy patrza, jakoby sie zapomniał, abo sie tak z niczego śmieje, jako owi chłopi z wołami w górach do Włoch jadąc; chocia taki nic nie przemówi, jednak znać s postawy łeb barzo głupi. Widziszże w. m., iż te postępki i obyczaje, które ja nie mam za uczynki skuteczne, pokażą wnet człowieka, jaki jest w sobie. Ale to już niech ma swą drogę. Jest coś inego, co człowiekowi wiele przydać i ująć może dobrego mniemania i wziętości, a to jest zachowanie a spólna przyjaźń, s kim ją kto wiedzie, bo to rozum pokazuje, iż, jakowego kto sobie przyjaciela obrał, s kim za jednego żywie, takowy i sam być musi. Jeśli złego a nikczemnego; to i sam bez chyby jest taki; jeśli też zasię dobrego, bacznego, mądrego, rzecz pewna, że toż w nim musi sie najdować. Zawdy to tak ludzie s towarzystwa, jakiego sie kto trzyma, sądzili i sądzą, a jakowego jednego widzą, tak o drugim rozumieją. Bo każda rzecz do podobnej sobie rzeczy s przyrodzenia jakoby rada sie garnie. A przeto trzeba na to mieć pilne oko, s kim przyjaźń zacząć.
Rzekł tu pan Derśniak: I owszem, trzeba sie dobrze rozmyślić, s kim w tak gruntowną przyjaźń wstąpić, i w tym pęcie chodzie, nie telko dla tego, iż w tym należy człowiecze dobre, abo złe mniemanie, ale też, iż tego wieku barzo rzadki przyjaciel prawdziwy; bo jakoż pomarli Pylades, Orestes; Theseus, Pirithons; Scipio, Laelius; tak po tych trzech parach żadnej na świecie im równej pary nie słychać; i owszem niewielu za jakim nieszczęściem pospolicie sie trefia, że dwa, żywąc barzo długi czas w serdecznej, a w nierozdzielnej miłości s sobą, nakoniec jeden drugiego za leda przyczynę przez nogę przerzuci. Więc potym jeden na drugiego winę zgania, a podobno obadwa w tejże rzeczy nic prawi. A tak, iżem sie ja nie raz już na przyjacielu, któregom zbytnie miłował, i o kim tożem bez wątpienia rozumiał, omylił; przychodzi mi to często na myśl, iżby lepiej nie ufać nikomu na świecie, aby człowiek, otworzywszy przyjacielowi chocia barzo miłemu serce, umysł i tajemnice swe wszytki, nie był od niego tak przyrwan, jako owo od myśliwca żórawie siecią, gdyż w sercu człowieczym tak wiele chytrości skrytych jest, iż rozum żaden niemoźe być taki, któryby je wszytki obaczyć mógł. Dzierżę o tym, iż nieźle jest zachować sie i miłować jednego barziej niż drugiego, za godnością, abo uczynnością jego, ale iżby już prawie tak ufać tej przyjaźni, niechcę tego nikomu radzić, aby potym tak sie przyjaźnią nie ułowił, jako pokarmem ryba na wędzie.
Pan Myszkowski odpowiedział: Iście żeby na tym więtsza nierówno strata była, niż zysk, gdzieby doskonała przyjaźń miedzy ludźmi zginąć miała; abowiem (podług mego rozsądku) ta nam sama żywot ten nędzny nasz słodzi, za tą mamy, cokolwiek jest dobrego na świecie. A przeto ja sie w tym żadną miarą z w. miłością nie zgadzam, i owszem śmiałbych tak powiedzieć, i pokazać to na oko slusznemi dowody, iż, gdzieby doskonała przyjaźń miedzy ludźmi nic była, żebyśmy daleko mizerniejszymi byli, niż nieme zwierzęta; a jeśli kto psuje a burzy ten dar Boży, przyjaźń, złym używaniem, przedsię jednak nie mamy jej od siebie wydziedziczać, ani dla złych ludzi tego tak wielkiego błogosławieństwa dobrym odejmować. Nakoniec jestem ja tej wiary, że i tu miedzy nami jest para i druga przyjaciół, których przyjaźń bez żadnej zdrady, w jednakiej woli i w nierozdzielnej miłości trwać będzie aż do śmierci, tak dobrze jako onych starych, któreś tu w m. mianował, trwała. I podobno każdy tego dowiedzie, kto sobie równego w obyczajoch za przyjaciela weźmie, zwłaszcza jeśli jeszcze ktemu będą mieć co s przyrodzenia, abo z biegu nieba s sobą spólnego. A nad wszytko, gdy będą dobrzy, cnotliwi obadwa, bo miedzy ziemi ludźmi przyjaźń być nie może. Ale w tej sworce trudno ich więcej ma chodzić, jedno dwa dla zamotania i potym rozerwania; i ktemu rychlej sie dwa zgodzą, niż trzej, jako łatwiej na kobzie dwie strunie nastroić, niż trzy, żeby sie s sobą zgadzały. Przeto niechaj nasz Dworzanin ma jednego zwłasnego a serdecznego przyjaciela, takiego (możeli to być) jakom powiedział. A potym drugie wszytki aby czcił, ważył, miłował, podług każdego stanu, godności i zawołania; a iżby sie s tymi radniej wdawał, którzy są zacni, wzięci i dobrego mniemania u ludzi, niż z drugimi, którzyby tego wszytkiego nic mieli.
Ktemu będzieli chciał, aby go czczono i miłowano, potrzeba, aby też sam czcił i miłował; trzeba, aby był układnym, hojnym, ludzkim, przychylnym każdemu, wdzięcznym w rozmowie, uczynnym, pilnym w posłudze przyjacielskiej, omyślając cześć i pożytek przyjacielski tak, kiedy przyjaciel przy tym jest, jako też w niebytności jego. Jeśli też jaki przyrodzony a nieszkodliwy niedostatek w przyjacielu obaczy, aby gi cirpial radniej, niźliby leda o co miał sie z nim gryść. A sam też, kiedy go s czego upomioną, aby to w sobie pohamował. Niechaj sie nad nikogo nie przekłada; niechaj sie nie ubiega do wyższego miejsca; niech nie będzie skrzętny, niechaj mu nie leda co wadzi, jako są niektórzy tak przemierzli, co niechcą, jedno wszytko po swemu; nowy by jakiś światek stworzyć im trzeba, gdyż sie im wszytko to nie podoba, czego oni nie czynią, a zawdy przyczynę najdą, o co sie skarżyć na przyjaciela. Co jako obrzydła rzecz jest, każdy to baczy.
Iż tu był troszkę był odpoczynął pan Myszkowski, rzekł pan Kostka: Chciałbym, abyś w. m. nie tak zdaleka, a ogółem o tym towarzystwie, jakie z kim dworzanin wieść ma, mówił, ale z bliska i o każdej części osobno a dołożliwiej.
Odpowiedział pan Myszkowski: Niewiem jakoby dostateczniej to powiedzieć miał, bo to chyba, iżem nie powiedział, co s.kim dworzanin ma mówić, ale wszytko jest ine.
Rzekł zasię pan Kostka: Prawda, iżeś w. m. dosyć powiedział, a wszakoż chciałbych ja jeszcze słyszeć coś zwłasniejszego około zabaw dworskich, co i jako naleść, czym kogo zabawić, tak mężczyzny, jako i białogłowy, bo mi sie zda, kiedy by człowiek wszytko jednoż a jednoż prowadził, prędkoby sie to sprzykrzyło; a gdyż wszytek czas u dworu na zabawie sie trawi, zda mi sie to rzecz barzo potrzebna wiedzieć dworzaninowi, jako i czym kogo zabawić ma.
Mam ja za to, odpowiedział pan Myszkowski, iż gdy to wszytko dworzanin umieć będzie, co mu sie naznaczyło, łatwie odmieni i przystosuje sie do każdego przyrodzenia, zwłaszcza gdzie będzie miał dobre baczenie, którym sprawując sie podług czasu, a raz ku rzeczam statecznym, drugi raz ku biesiednym, ku krotochwili, ku grze myśl i chęć swą przykładając, dowiedzie tego, iż sie każdy ucieszy jego towarzystwem.
Powiedział na to pan Kostka: Cóż to za gry być mają, bo podobno niechcesz W. M., aby dworzanin grał karty abo kostki.
I owszem (powiedział pan Myszkowski) ja tego Dworzaninowi nie bronię, ale niechcę, aby tak w tym wszytek leżał, żeby ine sprawy potrzebniejsze dla kart mimo sio puszczał, abo iżby tcłko grał dla wygrania, używając fortylów nieprzystojnych. Podczas dla towarzystwa niechaj gra o małe i o wielkie pieniądze, a przegrywając niechaj sie nie miece, nie gniewa, nie łaje, nie drapie kart, kostek nie zarzuca, bo stąd ludzie skąpego a mizernego takiego być rozumieją. Jeśli też wygrywa, niechaj zaniecha żartów, śmiechów, zbytniego wesela, bo kiedy takim będzie, tedy, każdy patrząc na to, będzie o nim tak rozumiał, iż sobie lekce pieniądze waży.
Tu pan Kryski ścirpieć nie mógł, ale tak powiedział: Widzę, panie Myszkowski, iż tu w. m. moje frasowliwą grę strofujesz, i chcesz, aby ten frasunek ze skępstwa pochodził. Ja tak w. m. powiadam, iż, kto skąpy, ten grać nie pomyśla, a jeśli go kto kiedy,na to wyciągnie, tedy hnet, maluczką rzecz przegrawszy, przestanie, ale kto gra pieniądzom nie folgując, tam skępstwo żadną miarą, być nie może, co podobno w. m. w mojej grze baczysz. Lecz iż sie ja przegrawając frasuję, pochodzi to stąd, iż mniemam, aby sie to działo moją nieumiejętnością, nic nieszczęściem, gdyż szczęście we grze mało więcej, niż umiejętność włada. I nierad tego widzę, gdy w ten czas kto zamną stojąc w karty mi patrzy, nie dla wróżki, ale mnimam, iż z dawania karty ma sadzić o mym rozumie. Bo za tym więc owo idzie: By był tak dał, by był owak dał, tedyby był wygrał, czego ja nie telko s frasunkiem, ale i ze wstydem słucham. Abowiem jako w. m. wiesz, trudno to człowiekowi przewieść na sobie, aby drugiemu w rozumie miał puścić przodek.
Rzekł pan Myszkowski: Iście żeć-em teraz mówiąc o grze o w. m. nie myślił. Ale iż mi sie to podoba, kto nadobnie a bez frasunku gra, a ku swej myśli dworzanina, jakiegoś w. m. stworzył, ubrać mnie kazano; czynię temu dosyć, ile mogę.
Iż tu byl troszkę przestał pan Myszkowski, rzekł pan Kostka: A o szachach co w. m. rozumiesz?
Odpowiedział pan Myszkowski: Iście że jest czysta a rozumu bystrego zabawa, ale to mi sie do szachów niepodoba, iż nader wielka umiejętność w nie być może. Do czego kto chce przyść, musi siła pilności przyłożyć, barzo wiele czasu strawić, prosto jakoby sie też w zacnej jakiej nauce ćwiczył; a nakoniec, gdy sie najwięcej jeden nauczy, cóż umie? grę, i to jeszcze nie doskonale. A przeto ja tak rozumiem, iż szachy lepiej po przeckę umieć, niż być w nich wielkim mistrzem. Acz we wszytkich inych naukach i rzemięślech lepiej prześć miarę, a być miedzy osobnymi.
Powiedział tu pan Kostka: Moskwa snadż barzo sie w tym mało ćwiczy, a wżdy szachy nader dobrze umie, snadź i na pamięć je grawa w drodze jadąc.
Wierz mi, w. m., odpowiedział pan Myszkowski, że i Moskwie łatwie ta umiejętność nie przychodzi, chocia to oni pokrywają; bo kto chce w czym być osobny, musi sie długo i nader pilnie ćwiczyć. A co sie tycze owych drugich gier, mimo szachy, jakom ja więc tych ludzi widał wiele, co sie leda kuglarstwa uczyli dla tego telko, aby sie im dziwowano, nie rozumiem, aby takowe fraszki inej zapłaty były godne, jedno onej, jaką był dał Alexander wielki onemu chłopu, który granowitym grochem, co gi po łacinie cicer zową, z daleka dosyć ciskając na koniec igły utykał. Lecz na ten czas o tej grze dosyć, Podżmy do czego inego. Jako fortuna we wszytkich rzeczach na świecie włada, tak i w tym, iż jednemu dobre mnimanie umie uczynić, drugiemu złe. Trefia sie to u panów, iż przystanie czysty pachołek z wielkiemi godnościami, z osobnymi przymioty i wdzięcznością, a zaraz pan do niego ni s tego, ni z owego chęci nic będzie miał, więc chocia będzie trefnym, skorym na odpowiedź, bacznym, rostropnym, tak w mowie jako i we wszytkich inych sprawach i postępkach, jednak to będzie znać, iż u pana w lekkiej jest cenie; nakoniec jeszcze czyni mu pan jaki kus a znak niełaski. Co bacząc drudzy, zwłaszcza, iż u wszytkich będzie nieznajomy, hnet każdy patrząc na pana, a stosując sie ku jego wolej, lekce go sobie pocznie ważyć; nie rośmieje sie żaden, gdy on zatrefnuje; nie pójdą w posłuch jego słowa, i owszem będą wszyscy s niego dworować, szydzić, ani mu nieborakowi pomoże to, iż sie będzie trefnie odgryzał, ani to, iż w kunszt wszytko będzie obracał, jako poczną, tak go będą sobie podawać, nosić, piastować, aż do pacholąt przydzie. Owa by był najgodniejszym na świecie człowiekiem, tedy mu sie zmylą szyki. A zasię kiedy pan patrzy zdrowym okiem na kogo, niechaj będzie, jako nikczemny chce, tedy, co jedno pocznie, każdy chwali, każdy wynosi aż do nieba. Już takiego wszytek dwór czcić i ważyć będzie, a chocia leda co powie chłopską a gruba, trefnością, jako kijem w błoto, przedsię mu sie wszyscy śmieją. Tak wiele może to mnimanie, które dwór o kim za początkiem a znakiem łaski abo niełaski pańskiej weźmie. A przeto tak by mi sie zdało, aby w tym dworzanin mimo godność, która w nim być ma, posłużył sobie ile może rozumem, a to tak, iż gdy będzie miał przyjechać na czyj dwór, tam gdzieby go nikt nie znal, aby sie starał pilnie, żeby jego przyjazd, dobra o nim sława i mniemanie uprzedziło; niechajby to tam pirwej ku wiadomości przyszło, iż on, gdzie sie kolwiek chował, wszędzie był człowiekiem wziętym i w wielkiej powadze; abowiem tej takiej sławie, która ma wiele świadków, hnet ludzie wierzą, mając za to, iż nie z niczego roście, ale z godności onego, o kim jest. I potym, gdy przyjedzie na dwór człowiek takowy, równą rzeczą, maluczkim postępkiem ono mnimanie dobre o sobie, które już było ludzie kn przychylności sposobiło, zadzierży i dalej je poprze. A to ktemu jeszcze w zysku będzie miał, iż go nie będą pytać, ktoś w. m., jako w. m. mam zwać, co więc bywa barzo przykro.
Rzekł tu pan Bojanowski: Niewiem jako to pomoc dworzaninowi może; jam tego na sobie doznał, a podobno i kto tu z w. m. iż gdy mi więc kto baczny powiedał o jakiej rzeczy, którejemja nigdy przed tym nie widział, one rzecz, tak-em ją sobie w głowie uprządł a uformował, iż potym, gdym ją uźrzał, daleko mi sie podlejsza zdała, niżem ja mnimał; a to niskąd inąd nie urosło, jedno iżem sławie był nazbyt dał wiarę, za którą takem był wszytko na wybór w swej głowie wymalował, iż potym sztychując ono z rzeczą prawdziwą a widomą, chocia sama w sobie onad rzecz była dziwnie osobna, jednak przeciwko onej niewidomej rzeczy, którąm ja był sobie zmyślił, nic nie była. Takżeby sie też podobno i z dworzaninem sstać mogło. A przeto nie wiem, by to dobrze puścić mu przed sobą te sławę, gdy ludzie umieją więc sobie takie rzeczy w głowie a na umyśle swym zbudować, że onemu mnimaniu ich nie jest rzecz można czynić dosyć, a tak więcej w tym człowiek zgubi, niźli najdzie.
Odpowiedział pan Myszkowski: Rzeczy, które sie w. m. abo komu inemu podlejsze zdadzą, niż sława o nich była, są to pospolicie te, na które oko weźrzawszy zarazem je osądzi. Jako, kto Wenecyej nigdy nie widział, słysząc o niej tak wiele mówiąc, może sobie tak piękną w głowie zbudować, jaka potym, gdy ją uźrzy, nigdy nie będzie. Ale około godności a przymiotów ludzkich insza rzecz jest bo tego pospolicie wnątrz więcej jest, niż sie z wirzchu pokazuje. A przeto, gdy w. m. pirwszy dzień usłyszysz człowieka wziętego mowiąc, a nie poznasz w. m. zaraz onej godności w nim, którąś był w głowie swej wymierzył, nie hnet w. m. dasz nim o ziemie jakobyś w owych rzeczach podobno uczynił, które oczy sądzą, ale zadzierzysz sie w. m. a będziesz czekał dzień w dzień, aż sie co w nim skrytego a osobnego otworzy, nie wątpiąc przedsię w onym swym postanowionym mnimaniu, które w. m. o nim s powieści tak wiela ludzi urosło. A gdy ten taki w godności a w przymioty (jakom przełożył, że mają być w dworzaninie) dobrze sie opatrzy, przywiedzie w. m. ktemu skutkiem spraw swoich, iż utwirdzisz i umocnisz co dalej to lepiej w sobie onę wiarę i mnimanie, któreś miał o nim. A snadź będziesz w. m. coś jeszcze więcej rozumiał, niż to, co uźrzysz. Wielka to rzecz jest, kogo sobie za co hnet s przodku ludzie wezmą, i ma sie o to człowiek z pilnością starać. A iżbyście w. m. dobrze pojęli, co na tym należy, podeprę tego tym, co powiem. Znałem jednego, który acz był czystym pachołkiem, udatnym, gładkim, obyczajnym, mężnym, jednak w żadnym s tych przymiotów nie był tak osobnym, iżby sie ich było siła nie nalazła jemu równych, i drugich, coby go byli daleko sztychowali, a wszakoż przyszło tak za jego szczęściem, iż sie go jedna pani zbytnie rozmiłowała. Ta miłość, gdy co dzień to barziej siłę brać (za tym, iż z drugiej strony równą sie miarką oddawało) poczęła, a iż ktemu przyść nie mogło, aby byli mówili s sobą, białagłowa rospalona, niemogąc dłużej skrytego ognia nosić, zwierzyła sie tego towarzysce swej, s tą nadzieją, iż jej w tym co pomoc miała. Ta zasię, będąc i gładkością i zacnością nic drugiej niepodlejsza, słuchając tak często słodkich słów o dobrym panie, którego ona nigdy była nie widziała, a widząc gwałtowną miłość tej białejgłowy, o której rozumie, baczeniu, rozsądku wiele ona dzierzała, Jęła go sobie na trzy zbyty cukrować, tak, iż niemiało już być na świecie nic baczniejszego, nic cudniejszego, nic dobrotliwszego, nic godniejszego miłości nad tego młodzieńca. I tak niewidząc go jako żywa, przypuściła tak barzo do serca, iż już nie towarzysce, ale sobie kwoli jęła sie o jego chęć pilnie starać, co jej przyszło barzo łatwie, bo poprawdzic godniejsza tego była, aby sie o nie starano, niż ona o kogo. Słuchajcież w. m. co sie zasię stało. Rychło potym trefi się, iż ta wtóra białagłowa pisała list do tego dobrego pana, który list przyszedł w ręce białejgłowie drugiej dobrze zacnej i barzo pięknej, a iż białogłowy pospolicie chciwe są słyszeć nowinki i wiedzieć tajemnice, zwłaszcza drugich białychgłow, otworzyła ten list, s którego wyrozumiała nader wielką miłość tej tam niebogi, a rozważając sobie z onego listu lube a pełne ognia słowa, naprzód zjął ją żal, widząc, iż ta niebożątko tak barzo zamiłowała, bo wiedziała dobrze, od kogo ten list był, i komu służył; potym miały tak wielką moc one w liście słowa (kiedy je powtarzała, a myśliła sobie, że to nie leda kto być musi, kto takową zbłaźnił białągłowę), iż też i ona trzecia w też sieć wpadła; owa ten list więcej dobrego sprawił, niż gdyby był podobno imieniem swym do tej białejgłowy on młodzieniec pisał. A jako trucizna, kiedy ją na szczurka nagotują, kto ją pirwej zje, myszli, kotkali, ta musi zdechnąć; tak też ta niebożątko, będąc troszkę przyłakomszym, połknęła on ogień, który był na kogo inego nagotowany. Krótko powiedając rozsławiło sie to, i wiele białychgłów, okrom tych on powłok przykrył, bo jedne chcąc uczynić złość drugim, drugie też aby uczyniły dosyć swej wolej, przez długi czas łapały przed sobą onego pana, jako dzieci orzechy w czaczu. Co wszytko urosło s pirwszego mnimania, które była wzięła o nim ona pani, widząc, iż go druga tak barzo miłuje.
Począł sie tu śmiać pan Bojanowski, i zatym tak powiedział: Czyścieś w. m. podparł swego widzenia dając nam na wywód sprawy białychgłów, gdyż one mało nie wszytki rządzą sie czym inym, niż baczeniem. A wierzę, byś w. m. chciał wszytko powiedzieć, a nic nie ochylać, przyznałbyś to w. m., iż ten, kogo to tak barzo miłowały białegłowy, był chłopem nikczemnym, bo to ich obyczaj przylgnąć do gorszego, a jako owce to czynić, co pirwsza uczyniła, nie patrząc nic zleli, dobrzeli; nad to są tak białegłowy miedzy sobą zazdrościwe, iż, by tez był dobrze ten tam pan pół psa, pół kozy, tedy jednak jedna przed drugą miećby go była chciała.
Pan Kostka tak ku temu powiedział: By ta powieść, panie Bojanowski, nie więcej w. m. lżyła, niż białymgłowam szkodziła, odpowiedziałbym za nie w. m. jako ten, który ich sławy rad bronię, ale wolę tak, iż w. m. w swym błędzie zostaniesz, to dla tego, abyś za swój występ bierał godną zapłatę, która zapłata taka będzie, iż, ilekroć kto w. m. źle o białychgłowach mówiąc usłyszy, tylekroć nie dobrze o samym w. m. rozumieć musi. Bo gdziebych ja w. m. spór dzierżał, a okazał wszytko inaczej, słusznemi (których pełno jest) dowody, tedybyś sie W. M. cofnąć mógł nazad, a obaczyć sie w swym błędzie, czemu bych ja barzo nierad.
Powiedział zatym pan Myszkowski: Nie mów tego, w. m. panie Bojanowski, aby to już białogłowy były bezrozumne, iż sie czasem zmiłują na cudzy smak, wierząc więcej komu inemu, niźli sobie. Bo sie też to częstokroć przydawa wiele ludziom mądrym, a mali sie prawda znać i w. m. samemu, i co nas tu jest, trefowało sie to siła kroć iżeśmy więcej wierzyli cudzemu zdaniu, niźli swemu; pomnię ja niedawno, kiedy tu na Prądnik przyniesiono było dwoje wiersze, jakoby miały być jedne pana Rejowe, a drugie pana Jana Kochanowskiego; wszyscyśmy je s podziwieniem wielkim chwalili jako trefne, jako smaczne, jako uczone, potym, gdy sie to odkryło, iż były czyjeś insze hnet straciły tę cenę, i zdały sie barzo daleko od dobrych. Też tu drugi niedawno kazał sobie u stołu J. M. księdza Biskupa drugiego wina nalać, iż mu to, co przed nim stało, nie smakowało; przyniesiono mu tegoż zaś, (jako u J. M. księdza Biskupa zawdy jedno wino, i dobre) i powiedziało mu pacholę, iż ine jest, a to, co J. M. pije; począł ono wino dziwnie chwalić, przysięgając, iż jako żyw nie pił lepszego; a chocia mu potym powiedziano, iż tojednoż wino, żadną miarą tegoż sobie powiedać nie dał, twirdząc, iż nie to s przodku przed nim stało, ale ine; tak było dobrze usiadło ono fałszywe mnimanie za pacholęcą powieścią. A przeto dworzanin o to sie ma usilnie starać, aby na początku hnet dobrze sie postawił, a mnimanie o sobie dobre uczynił, uważając u siebie jako to szkodzi potknąć sie na czym, a wpaść zaraz w ohyzdę, której to ohyzdy bywają więc bliscy owi wszytcy, którzy sie wydają za trefne, ano im nie przystoi, i za tym przed sie wzięciem clicą, aby im wszytko wolno było i czynić i mówić, co sie zabaży. Więc czasem zajdą w takie rzeczy, s których sie wypleść nie mogą, aż śmiechem, ale i ten będzie przemierzły, jako i one wszytki trefności. A gdy takim s poczciwemi białemigłowami siedzieć przydzie, używają słów niewstydliwych, mnimając by to było najforemniej, co jest najsprosniej, tak, iż im sie barziej białegłowy zapałają, tym sie oni sobie zdadzą być czystszymi pachołki, a wszytko sie sobie śmieją, s podziwieniem sie kochając w tak osobnym (jaki sie im ten widzi) swym przymiocie. Ale to wszytko ni skąd inąd nie pochodzi, jedno, iż mają sobie owo za wielką rzecz, kiedy o kim jest ta sława, iż czysty towarzysz; otóż, aby dostali tej sławy, czynią, im najgrubiej mogą, i nietelko jeden drugiemu od matki nałaje, słów szkaradnych ni s tego, ni z owego nasadzi, a miasto dobry dzień, owo karczemne powie, ale też jeden drugiego strąci s scheda, wepchnie w błoto, oczy mu zaleje, grochem Popluska, mlekiem zmyje, a potym chychu na trzy zbyty; a kto w tym najwiętszy mistrz, ten sie sobie zda być prawym dworzaninem. A jeśli jaki uczciwy człowiek za ich powabem pomoc im tego nie chce, to wnet przymówka: "Dajcie panu pokój, wszytko tu z rejestru." A tak dworzanin nasz, starając sie o dobre mnimanie, tych wszytkich sprosności zaniecha, bo mu na tym mało, iż u takich mozgowców nie będzie wziętym. Inych drobnych rzeczy nie wspominam, bo są jasne, jako to, aby sie dworzanin nie wydawał za wielkiego żarłoka, za wielkiego pijanicę, za doskonałego mistrza w bezeceństwie; w obyczajoch, w życiu, w jedzeniu, niechaj w nim nie będzie znać nic chłopskiego, bo najdują sie drudzy tacy, które pług a kozica z daleka wabi do siebie, a ci nie telko odrzec sie mogą dworzany być, ale niewiem, jakiby im iny urząd naznaczyć, chyba ten z wirzchu mianowany, abo paść bydło. Naostatek tym zamykam, aby dworzanin to, co mu sie tu naznaczyło, umiał doskonale, iżby każda rzecz podobna była mu łatwia ku uczynieniu, i jemu żeby sie dziwował każdy, a on nikomu; ale mu to z hardości, a z wielkiego rozumienia o sobie niechaj nie przychodzi, jako drugim, którzy sie nikomu dziwować nie chcą, dając znać, że to oni dobrze lepiej czynić umieją, a jeśli kto o tym mówi, to oni milczą, chcąc pokazać, że ta rzecz niegodna, by o niej mówiono; ale iż oni sami tak głębokich rzeczy są pełni, że ich nietelko nikt nie dojdzie, ale ani subtylności ich zrozumieć może. A przeto takowego obyczaju, iż nie przynosi nigdy miłości ludzkiej, strzedz sie Dworzaninowi trzeba; i owszem, gdy kto sobie w czym dobrze pocznie, chwalić to ma sprzyjaźliwie, a chociażby i w tym i w inych wszytkich rzeczach czuł sie mieć górę i daleki przodek, jednak tego pokazować niema, aby o sobie to rozumiał. Ale iż natury człowieczej nie jest s to, aby zawdy w tym, w czym sie ćwiczy, ku skończonej doskonałości przyszła; niechaj to człowiekowi złej myśli ani rospaczy nie czyni, kiedy widzi, iż nie może czego na wybór doskonale, tak jakoby chciał, umieć. Bo jako ów, który góry kopa, chocia z ognia nie prawy mu brant wychodzi, jednak nic zasypuje onej góry, ale kopa przedsię, ciesząc sie tym, iż wdy srebro najduje, a bywa w inych gorach podlejsze, tak też dworzanin, starając sie wszytką siłą o rzeczy doskonałe, niechaj na tym przestaje, czego doszedł, gdyż w nauce każdej jest okrom pirwszego miejsca, wtóre, trzecie, czwarte, i każde dosyć uczciwe, a kto sie wszytką mocą zapędzi, aby na wirzch góry przyszedł, rzadko sie trefi, aby jednak przez połowicę przejść niemiał. A tak Dworzanin nasz mimo główne swoje zawołanie a professyą rycerskiego rzemięsła, jeśli sie w czym czuć godnym będzie, niechajże tego umie użyć, aby miał zawdy, ktoby na to patrzał, abo ktoby tego słuchał, co sobie tak chytrze sposobić musi, iżby sie nie zdało, że tego biega, a chce być widzian, ale iż to tak s trefunku przyszło, abo czyja prośba; jakoż takbych zawdy wolał, niźliby miał czynić s swej chęci. Nad to niechaj ma ten fortyl, aby z gotową rzeczą do wszvtkiego (możeli to być) przyszedł, mali co mówić, aby sie doma na to nagotował; mali też co czynić, tedy wtąż, ale niechaj tego znać nic będzie. A to ktemu, iżby w tej rzeczy, których nie barzo świadom, a w których nie do końca jest ćwiczony, głęboko nie wchodził, ale tak z wirzchu, żeby tykał i tego i owego, s czego mógł by się drugi dorozumieć, że tego tam w głowie więcej, jako niektórzy poetowie w wirszach swych tykają po kąsku głębokich a subtylnych rzeczy w Philozophiej, abo i w inych naukach, a w głowie ich barzo tam tego było niewiele. Lecz tego, czegoby nie umiał, zgoła niechaj zaniecha, ani w tym sławy szuka, i owszem, gdzieby k czemu przyszło, aby jaśnie powiedział, że w tym jest prostak. Wszakoż też zasię niechaj z nieumiejętnością swoją bez potrzeby na plac nie wyjeżdża, bo by to była sprośna rzecz, niepotrzebnie, gdy cie o to nikt nie pyta, hydzić sam siebie. Jako jednego znam, a barzo mu sie zawdy śmiać muszę, który, (chociaż on w tym nic sam nie winien, jednak tam to pachnie wdy nie wiem czym) skoro jedno kto o potrzebie której zacznie mówić, to on s swoją Sokalską na plac, jako w ten czas na rączym uciekał. A gdy zasię do wspominania gonitwy jakiej przydzie, hnet sie s tym wyrwie, jako raz goniąc na ostre przed królem Lodwikiem, aż go za koń było wysadzono. Owa sie zda, iż ni o czym lepiej mówić nie umie, jako o tym, co mu sie gdzie sromotnie przydało; nakoniec szuka pod czas pogody, aby mu z rzeczy przyszło powiedzieć, jako niektórego czasu w Poznaniu wziął okrutnie kijem od cudzej żony. Tego ja nieobce, aby nasz dworzanin na sie wywoływał, a był w tym takim sprosnikiem, ale gdzieby go do czego powabiono, a onby tam w tym nic nie rozumiał, radzę, aby co najbarziej s tego schodził, a gdzieby sie już wywikłać a zedrzeć nie mógł, aby radniej (pomniąc na onego szacha, który chciał legawym być) wyznał nieumiejętność swoje, niżby sie miał kusić, a podjąć czego nie umie, a przyść o gańbę i lekkość. Ale niewiem, co to dziś za wiek nastał, iż ludzie opuszczają to, co umieją, a chytają sie tego, czego im przyrodzenie broni. Znacie w. m. wszyscy jednego czystego żołnierza i męża doświadczonego, który sie tak barzo jął świętego pisma, iż nic naprzód żadnemu Doktorowi dać nie chce, i już tam snadź poczyna stanowić jakąś swoje nową wiarkę, w której powiedają ludzie, że jest tak wiele sztuk a wymysłów mozgowczych, iż mu je trudniej szykować będzie, niż dwieście jezdy. Wiem też jednego, ale to mędrszy, który umie dwie nauce, jedne nader dobrze, a nie czyni jej swą professyą, a drugą umie też nieźle, ale wdy nie tak jako pirwszą, a tej czyni professyą. Otóż, gdy mu sie popisać przydzie w tej tam, którą prawie dobrze umie tedy sie naschwał dobrze w niej pokaże, tak, iż ci, którzy ono widzą i rozumieją; myślą sobie, kiedyć w tym tak jest osobny, co nie jest jego zawołania, cóż w tym tam, w czym czyni professyą. Ja zaprawdę i tego pana nie ganię, i każdego, ktoby w to mógł baczenie trefić.
Rzekł tu pan Bojanowski: Niewiem co to za mądrość, jabym rzekł, iż to jest oszukanie, a podchodzić tym sposobem ludzie nie przystoi człowiekowi poczciwemu.
I owszem, odpowiedział pan Myszkowski, to jest ozdoba onej nauki, a jeśli jest oszukanie, toć też i owo jest oszukanie, kiedy dwa szermując jeden drugiego ubije, ale tego w. m. nie rzeczesz, bo widzisz dobrze, że sie to umiejętnością dzieje, którą jeden przed drugim ma przodek, takież i owego oszukaniem w. m. nie nazowiesz, kiedy dobry złotnik, wziąwszy w rubin, który syć był piękny, osadą foremną, folgą, przystrychnieniem, smelcem, uczyni gi dobrze cudniejszy; i owszem pochwalisz w. m. jego rękę i baczenie, które umiało tak dobrze pomoc kamieniowi. A przeto trudno to kto ma zwać zdradą abo omamieniem, ale dowcipem a umiejętnością. A jakom wyszszej powiedział, będzie to wielki rozum dworzaninow, kiedy to, w czym sie dobrze czuje, a s czego rozumie, że ma być pochwalon, pokaże ludziom nieznacznie, a pokryje, jeśli co zna nie barzo trefnego w sobie. Jako jeden z naszych (a musiał czytać Paediam Cyri) rad barzo po usarsku, a długo chodzi, a to dla tego, aby pokrył nieforemność niejaką nóg swoich, a tego do niego rzadki kto baczy. Wiem też jednę panią, która, iż ma piękną rękę, barzo sie jej to często trefia, że ją ukazuje, a umie to tak snadnie, iż sie niezda, żeby sie z nią popisowala.
Rzekł pan Derśniak: Znam ja dobrze tę panią, bo też to rada czyni, iż sstępując s kolebki ukaże czasem troszkę nogi, a przysiągłby drugi, że to s trefunku, a nie z umysłu.
Zaś pan Myszkowski jął mówić: zda mi sie, żem też czytał, iż Iulius Caesar, będąc łysym, rad barzo chadzał w swoim zwyciężnym wieńcu, aby pokrył one łysinę. Ale w tym, jakom wyszszej powiedział trzeba sobie barzo mądrze postępować, bo częstokroć człowiek chcąc ominąć jeden dół, wpadnie w drugi, a miasto pochwały przyganę odniesie. Owa jako w tym nie trzeba wylewać z brzegów, tak w każdej inej rzeczy, która do spólnego życia należy. Przeto musi człowiek miarę jakąś przystojną chować, chceli obronną ręką ujść zazdrości ludzkiej, jakoż tej jako najbarziej może uchodzić mu potrzeba. Powiedziało sie też pirwej, aby dworzanin nie dał sie nigdy znać w żadnej nieprawdzie, tego powtarzać nie trzeba, telko to przypomnię, iż sie to trefią i prawdziwemu, że go za kłamcę ludzie rozumieją, a to stąd, gdy rad dziwy, a rzeczy trudne ku wierze chociaż prawdziwe powieda, a przeto nasz Dworzanin niechaj zaniecha tych prawdziwych powieści, które podobne są do nieprawdy. Już to tam niechaj komu inemu zleci, zwłaszcza kto chce tak być u ludzi wziętym, iżby mu co jedno powie, wszytkiego wierzono, jako on pan, panie Bojanowski, któremuś w. m. poczekać kazał s wtóra prawdą, aż byś był w. m. pirwszej uwierzył. W tymże cechu są i owi, którzy poznawszy sie dziś s tobą, a chcąc sie tym co najbarziej zalecić, będą przysięgać jako na świecie nikogo barziej nie miłują, a jako zdrowia, garła, majętności, nic sobie dla ciebie nie ważą, i będzie tam tych fraszek przeciwko rozumowi tak wiele, żeby ich na wołowej skórze nie spisał. Nakoniec, gdy do rozjechania przydzie, to w płacz taki uderzą, że ten płacz ani mówić, ani pożegnać sie dopuści. I tym błażeństwem, chcąc sie przedać za zbytnie sprzyjaźliwe, a dobrotliwego serca kupujemy je więc za wielkie matacze a głupie pochlebce. Ale ktoby wyliczył ty wszytki sprosności, które sie w życiu spólnym trefują. Dosyć jest ku temu, co sie powiedziało, tego telko dołożyć, aby dworzanin umiał sie z każdym zgodzić, każdemu przystosować, s każdym wiedzieć o czym mówić, a iżby mu zawdy dostawało rzeczy, a takiej, którejby człowiek każdy mógł rad słuchać i nią sie ucieszyć, jako chłodnym wiatrem w dzień gorący. Lecz do tego musi mieć i tę podporę, aby był trefnym w powieści, a umiał rozśmieszyć, pod czas te, s któremi będzie, aby nietelko nie omierzło jego towarzystwo, ale też, aby sie ani przyjadło nigdy.
Mam za to, że mi już J. M. pan Lubelski milczeć dopuści, czego, jeśli J. M. nie uczyni, tedy moimże własnym wyrokiem każdy z W. M. mnie pokona i osądzi, iżem ja nie jest tym dobrym Dworzaninem, o którymem teraz mówił; bo nietelko takiej rzeczy, któraby słyszenia godna, na którąm sie ja jako żyw zebrać nie mógł, ale i tej teraźniejszej nikczemnej już mi nie staje.
Powiedział tu pan Kostka: Nie życzę tego, ani w. m., ani żadnemu tu, żeby miał zostać w tym fałszywym mnimaniu o w. m., żebyś w m. niemiał być czystym dworzaninem, bo to, iż w. m. niechciałbyś dalej mówić, więcej stąd pochodzi, iż sie w. m. zdzierasz z pracej, niż aby rzeczy dostawać w. m. nie miało. A przeto, aby przy tak czystych ludziech, i w rozmowie tak osobnej nic nazad nie zostało, uczyń tak w. m. naucz nas, jako trefności używać mamy, o którejeś w. m. teraz uczynił zmienkę, a pokaż w. m. drogę, którą do tego przyść, aby człowiek, kiedyby jedno chciał, mógł rozśmieszyć i ucieszyć trefną powieścią drugie, bo mi sie widzi, iż na tym wiele należy, a prawie to rzecz jedna jest przystojna dworzaninowi.
W każdej inej rzeczy (odpowiedział pan Myszkowski) nauka i mistrz naleść sie może, ale co sie tyczę trefności, w tej jako nauki, tak i mistrza niemasz, ani było, bo sie s tym człowiek urodzić musi; po prawdzie jeden wdy narod przed drugim miewa w tej mierze siła, jako Moskwa, ta sie z gotową i trefną odpowiedzią rodzi; a wszakoż pod czas też i Moskwicin jako i Polak, abo którego inego narodu człowiek, kiedy chce być najtrefniejszym, a najwięcej mówić, tedy sie więc we wszytkim głupstwie a sprosności popisze, to dla tego, iż taki zapomniawszy powagi i wstydu, nie uważy miejsca, na którym, osoby, przed kim, czasu, jakiego co mówić przystoi.
Rzekł zasię pan Kostka: I to mnie dziwna, powiedasz w. m., iż ani nauki, ani mistrza, któryby trefnować uczył, niemasz na świecie, a przed sie dajesz to w. m. znać, kiedy ganisz te, którzy na czas, na miejsce, na osoby baczenia niemają, iż i w tym nauka jakaś być może.
Powiedział pan Myszkowski: Com ja powiedział o czasie, o miejscu, i dalej, to sie do każdej inej rzeczy zgodzić może, ale ja to chcę rzec, iż około trefnej powieści nauki żadnej niemasz, bo ta moim zdaniem telko dwojaka sie najduje, jedna jest, kiedy kto długą rzecz jaką prowadzi, którym to barzo przystoi, iż umieją to, co widzieli, abo słyszeli, abo im sie samym przydało, kiedy tak foremnie to przełożyć, że z ich słów zda sie tym, co słuchają, jakoby sami teraz na to patrzali; druga trefność zasię, kiedy kto krótko, zwięzliwie, trefnie, a s prętka co rzecze, chocia też troszkę uszczknie, bo bez tego tak sie zda jakoby rzeczenie niemiało smaku. Otoż jako w onej długiej a foremnej powieści próżno nauki abo fortylu szukać (abowiem przyrodzenie samo tworzy takie ludzi, którzy umieją ucieszyć mową i daje im do tego twarz, i postawę, i głos, i słowa, któremi to, co chcą, contrefetować mogą) tak też zasię w tej krótkiej, a co regułka pomoc może, gdyż trefne rzeczenie z ust wypadwszy, pirwej tam utknąć ma, gdzie strzelono, niżby mógł ten, kto rzekł, na to pomyślić, bo inaczej niemialoby kęs jeden wdzięczności. A przeto ni na czym to inym nie należy, jedno na bystrym rozumie a przyrodzeniu.
Hnet tu pan Derśniak za to sie wziął mówiąc: Panie Myszkowski pan Kostka, jako ja baczę, nie dzierży w tym w. m. sporu, aby przyrodzenie nie miało mieć w tej mierze przodku, zwłaszcza około tego, co w głowę przypaść ma, ale iż człowiek, niechaj będzie jako chce bystrego rozumu, przedsię, gdy mu kilka rzeczy zaraz przypadnie w głowę, miedzy któremi jedna będzie trefna, druga nic abo zasię ta trefna, a ta jeszcze trefniejsza, tam już musi sie uciec do rozsądku, a regułki, którą kiedy o tym trefni ludzie podali, iżby obrał, co ma rzec, a czego zamilczeć. A tak opuściwszy to, co ku bystrości rozumu należy, powiedz nam W. M., w czym kunszt, a fortyl pomoc do trefności może, iżby Dworzanin wiedział, które trefnowanie jemu jest przystojne, a które nie; a jakim kształtem i którego czasu używać go ma. Bo widzi mi sie, iż pan Kostka tego chce po w. m.
Odpowiedział pan Myszkowski: Jeśli około trefności jest nauka jaka (co u mnie jest rzecz nic można), tedy w. m. panie Derśniaku z nauki, a pan Bojanowski s przyrodzenia dziwnie dobrze rozśmieszyć umiecie, a przeto przystojniej któremu z w. m. tę pracę wziąć na się, niż mnie, który zgoła nic tego nie umiem, chyba żeby kto głupie rzeczenie, któremu sie więc ludzie rychlej niż foremnej powieści śmieją, za trefność poczytać chciał.
Ku temu pan Derśniak rzekł; Widzi mi sie, panie Myszkowski, iż w. m. już to poczynasz, czego powiedasz w. m., że nic nie umiesz, to jest, iż w. m. chcesz rozśmieszyć te pany ze mnie i s pana Bojanowskicgo dworując, bo tu każdy z ich miłości wie, ix, w czym nas w. m. chwalisz, w tym w. m. przed nami masz wielki przodek. A tak jeśli sie w. m. mówić nadprzykrzyło, lepiej abyś w. m. J. M. pana Lubelskiego prosił, iżby tę wszytkę rzecz odłożył do jutra, niż w. m. masz taką chytrością uchodzić pracej.
Chciał też tu był i pan Bojanowski coś na słowa pana Myszkowskiego odpowiedzieć, ale J. M. pan Lubelski nie dopuścił mówiąc: Dobrze mówi pan Myszkowski, panie Derśniaku, przeto gdyż mnie tu Jest zwirzchność zlecona, roskazuję to w. m. abyś około trefności mówił. I mam za to, że ci panowie znając jakoś w. m. w tym Jest osobny, memu wyrokowi nie przygarną. A pan Myszkowski w tym czesie odpoczynie, aby zasię, gdy w. m. rzecz około trefności odprawisz, do końca swoję prowadzić mógł.
Powiedział pan Myszkowski: Niewiem M. panie będęli już miał co prowadzić. Ale, jako ów pielgrzym, który lecie, kiedy go praca gorąco namdli, o południu przesypia sie w cieniu przy jakiej strudze, tak Ja też odpocznę sobie przy tym wdzięcznym szumie żywej wody słów pana Derśniakowych, a snadź wytchnąwszy zdobędę sie jeszcze na co takiego.
Zatym pan Derśniak powiedział: Owam ja wywołał wilka z lasa, ale nie długo będzie tej roskoszy, panie Myszkowski, bo jedno sie w. m. położysz, tak hnet zasię wstać, a w swą drogę iść, gdy mnie rzeczy nie stanie, będziesz musiał. Gdyż tedy wola to jest w. m. M. panie wymawiać sie niechcę, aczkolwiek jako sie więc dziwuję owej śmiałości, gdy kto przy Węgrzynku lutnię w rękę bierze, takbych też i sam przy tych paniech rozbierać tego nie miał, w czym oni daleko, niż ja, są bieglejszy; wszakoż, abym s siebie złego przykładu ku posłuszeństwu niedał, powiem jako najkrócej będę mógł o tych rzeczach, które w ludziech śmiech pobudzają, który to śmiech jest nam tak własny, iż też człowieka inaczej uczeni ludzie na prędce nie wykładają, jedno tak. Jest - prawi - człowiek źwirzę jedno, które sie śmieje, bo żadne ine żwirzę, chyba człowiek, śmiać sie nie może, a jest ten śmiech niemal zawdy świadkiem tego, iżeśmy dobrej myśli. Jakoż człowiek ma to s przyrodzenia, iż pragnie uciechy i ochłody, i dla tego wynalezione są od ludzi tańce, biesiady, gonitwy i ine ku napasieniu oczu zabawy. A iż więc miłujemy te ludzie, którzy bywają przyczyną, naszej pociechy, przeto oni królowie pogańscy starzy, oni Rzymianie sławni, oni Grekowie mądrzy, jednając sobie u pospólstwa miłość, budowali wielkie theatra i ine silnym kosztem miejsca, na których gry rozmaite, komedye, tragedye, tańce, zawody końskie, wyścigania na woziech, chodzenie zapasy, turnieje, gonitwy, bitwy pojedynkiem, źwirzęta rozmaite a niesłychane, wszem wobec ludziom ku takowej pociesze i napasieniu oczu pokazowali, na co i oni surowego żywota Philozophowie patrzywali, a nie telko ta jedna była uciecha umysłom ich spracowanym subtylną, a prawie niebieską dumą, ale też i biesiad wielokroć szukali dla uweselenia siebie. Owa co jest ludzi na świecie, tedy żadnego dobra myśl nie mierzy, począwszy od tych, którzy ciężko pracują, aż do owych, którzy są na ustawicznej modlitwie, albo którzy w więzieniu srogim siedzą, gdzie co dzień śmierci sie nadziewając przedsię każdy szuka tej drogi, tego lekarstwa, jakoby czym swe strapione serce pocieszyć mógł. Każda tedy rzecz, która ku śmiechu pobudza, uwesela nas i daje sercu ochłodę, a ktemu nie dopuszcza, aby człowiek na ten czas pomniał na owe frasunki a doległości teskliwe, któremi opływa nasz żywot. A przeto każdemu jest śmiech luby, i ten pochwały godzien, kto go na czas i dobrym kształtem wskrzesić umie. Ale co to jest śmiech, gdzie sie chowa jako sie s prędka wyrwie, iż człowiek by najbarziej chciał strzymać go nic może; więc skąd to pochodzi, iż wnidzie w twarz, w oczy, w usta, w żyły, w boki, jakoby tedyż człowiek spukać sie miał, niechaj o tym Democritus dysputuje, bo to nie należy ku teraźniejszej rzeczy, a kiedyby też dobrze należało, jednakby mnie nie było srom wyznać, iż tego niewiem, gdyż i ten każdy, ktoby to wywieść obiecał, nie uczyniłby temu dosyć. Tej tedy trefności, której sie ludzie śmieją, żadna ina rzecz początkiem nic jest, jedno szkaradość jakaś a nieprzystojeństwo przystojne, abowiem temu sie jedno samemu śmiejemy, co ma w sobie coś nieskładnego, iż sie zda, jakoby źle było, ano nie jest. Otóż jakiego kształtu dworzanin w trefnowaniu, i po który kres używać go ma, tyle, ile mi pokaże moje błahe baczenie, postaram sie, abych tu na tym miejscu w. miłościam powiedział, bo ustawicznie trefnować nie przystoi dworzaninowi, ani też tym kształtem, jako szaleni, abo pijanice, abo błaznowie, abowiem chocia takie ludzie zda sie tak, iżby dwór barzo rad widział, przed sie nie są tego godni, aby je dworzany zwano, ale tymi przezwiski, jakie któremu z nich właśnie służy. Też około z uszczknieniem trefnowania trzeba być barzo ostrożnym, aby człowiek wiedział, kogo dojechać ma, bo z nędznego a upadłego człowieka, abo tez ze zbrodnia, a bezecnego, kiedy kto szydzi, nikt sie temu nie rośmieje, iż źli ludzie więtszego karania są godni, niż tego, które sie śmiechem kończy; a nędzni zasię ludzie mają tę korzyść swej nędze, iż sie s nich śmiać nie przystoi, chyba żeby ktory w swym nieszczęściu był chłubliwy, hardy a wszeteczny. Więc i tych, którzy miłość a zachowanie mają, tykać nie trzeba, zwłaszcza możnych, bo igrzysko z nimi jest niebespieczne. Owa s takimi telko kunsztować i icb niedostatki strofować mamy, którzy ani są tak nędzni, żeby ku ulitowaniu serce poruszali, ani tak barzo niecnotliwi, żeby powroza byli godni, ani tak wieldzy, iżby najmniejszy ich gniew mógł nam uczynić wielgą szkodę. To też w. m. macic wiedzieć, iż skądkolwiek to człowiek weźmie, czym zatrefnuje, s tejże rzeczy ważne słowa ku chłubie, abo ku gańbie czyjej wziąć sie mogą, a czasem i też własne, jako kiedy więc kto hojnego człowieka chwali mówiąc: To, co ma wszytko, nie jego; toż też może ku gańbie owemu powiedzieć, który s kradzieży, abo s fałszu dostał wszytkiego. Mówią też więc owo o białychgłowach smętnych a strapionych, i ta go - prawi - nieboga sucho nie zje. Toż też drugi mógł by rzec, chcąc dać znać, iż jest wielką pijanicą. Ale więcej sie tego trefia, iż jednaż rzecz wyłożyć sie roznie może, niż aby też słowa zgodzić sie miały. Jako sie nie dawno trefiło chodząc w jarmark lubelski miedzy kramy trzej czyści pachołcy, prząstąpi sie żebrak do jednej zacnej wdowy, której jeden z onych trzech służył, prosząc lamentliwym głosem, aby mu co przebóg dała; powtórzy raz, drugi i trzeci onej swej prośby takiemi słowy, które słowa kamienne serce poruszyćby snadź były mogły, przedsię dobra pani nic onej chudzynce nie dała, ani mu też odmówiła owemi (do Boga odsyłając) zwykłemi słowy, ale ten czas wszytek, kiedy ubogi prosił, stała u kramu, pilno na tkanice złote patrząc, których targowała, jakoby nic nie wiedząc o onym żebraku. Gdy to oni trzej widzieli, rzekł ten, który miłował, patrzcie panowie, czego sie ja od swej wdowy dobrego nadziewać mogę, która tak jest wielką okrutnicą, iż nietelko niechce sie ulitować nad tym nagim niebożątkicm, który zdychając głodem pieniądza u niej krwawemi łzami prosi, ale też ani mu rzecze: idź z Bogiem, tak sie baczę w tym kocha, kiedy widzi przed sobą strapionego człowieka, a on nadaremno łaski prosi. Odpowiedział z onych dwu jeden: Niemasz tu żadnego okrucieństwa, ale nauka w. m. jest, abyś usilnie żadnej rzeczy nie prosił, bo snadź to jest jej obyczaj (który chce tą rzeczą w. m. oznajmić) nie czynić nic na prośbę napartą. Rzekł zasię ten trzeci, i owszem - prawi - jest to jedno obwieszczenie, aby pan wiedział, iż chociaż ona tego nie uczyni, o co ją proszą, jednak jej niczyja prośba nie mierzy. Patrzcież W. M. jako s tej jednej rzeczy, iż wdowa żebraka nie odprawiła, trzy powieści urosły, jedna ze stateczną przyganą, druga s pomierną chwałą, trzecia z żartem uszczypliwym. Wracając sie tedy ku rzeczy około trefnowania, tak powiedam, iż podług mego zdania trojaki sposób jest trefnowania, chocia pan Myszkowski dwojaki telko być powieda, to jest, jeden, który w długim a dworskim, jako sie co stało, powiedaniu zależy, drugi, który w jednym a węzłowatym rzeczeniu zawisł. Ale ja trzeci sposób przyłożę, w którym bywają i trefne a prędkie rzeczenia, i długie a foremne powieści, i ktemu żart abo posługa jaka, w której rychlej sie kunszt a śmiech, niż wielka szkoda towarzyszowi najdzie. A przeto ile ku pirwszemu sposobu, gdzie kto długą rzecz prowadzić ma, tym torem pójdzie, jakoby baśń jaką powiedał, jako oto dam na przykład. W Rzymie jeden zacny ślachcic mantuański chodząc po sali na pałacu papieskim s towarzystwem swym na ten czas kiedy Alexander Papież szósty umarł, a Pius trzeci Papieżem został, i rozmawiając to o śmierci a panowaniu przeszłego Papieża, to o tym nowym coby za pasterz być miał, tak powiedział: Panowie, czasu Catullusa poety drzwi nie mając języków mawiały, i słuchywały, me mając uszu, a zatym wynarzało sie i to i owo na ludzie. To prawda iż teraz tak osobnych głów niemasz, jakie były za Catullusa, ale co wiedzieć, jeśli drzwi przedsię tejże własności nie mają, co i pirwej, bo jednak wiele tu jest w Rzymie podwojów z marmuru starego. A jabych rzekł, iż te dwoje drzwi umiałyby nam powiedzieć to, w czym my wątpimy. A gdy każdy s tych, którzy słuchali nachylał ucha i czekał, ku czerniłby one słowa swe przystosować chciał, a przedsię od ściany do ściany chodzenie nie ustało:
jednym razem, on zastanowiwszy sie troszkę podniósł s prędka oczy ku jednym ze dwojga drzwi na sali, i ukazał palcem napis nad nimi, który opowiedał imię Alexandra Papieża, a na końcu stało V a I, co sie rozumie (jako każdy wie) szósty, i rzekł: oto macie, te drzwi powiedają, Alexander Papa VI to jest, nie drogą przystojną, ale mocą a gwałtem przyszedł był ku Papiestwu. Ale podźmy do drugich, owa co będziem moc wyrozumieć o nowym Papieżu, i obróciwszy sie ku drugim drzwiam, jakoby nic nie wiedział, co tam ma być, ukazał drugi napis, gdzie stało jedno N, dwoje PP, a V, co znaczyło: Nicolaus Papa quintus, i hnet z zaniesieniem powiedział: źleć panowie, te drzwi mówią: Nihil papa valet. Patrzcież w. m. jako to foremny sposób zatrefnowania, a prawie przystojny dworskiemu człowiekowi; prawdziwali to rzecz, abo zmyślona, która sie powieda, nic na tym, bo w tej mierze i zmyślić co takowego nic wadzi i do rzeczy prawdziwej nieco swego przyczynić, a troszkę skłamać wolno.
Słyszał kto kiedy z w. m. pana Jana Ocieskiego, Podkomorzego Krakowskiego, a Ochmistrza Krolowej Jej M. starej, powiedając o panu Tęczyńskim, Podkomorzym Sędomirskim, jako we Wenecyej wmówili byli weń, iż zjadł kotek kociec, których pan Tęczyński nie telko widzieć, ale i wrzasku ich słuchać żadną miarą niemógł; możeli tę rzecz kto (acz podobno nie dziw, bo człowiek jest dziwnie wymowny i mądry) trefniej powicdać jako on. Gdy pana Tęczyńskiego gniew pokazuje, słowa zbiera, lamenty wyczyta. Nakoniec tego dokłada, jako gospodarz po obiedzie przyszedł z rejestrem (bo tego dnia pan Tęczyński z Wenecyej wyjeżdżał) a w tym rejestrze nie było wyliczanie rzeczy, które sie jadły, abo piły, ale telko tak stało: obiad w niedzielę kosztuje tak wiele, wieczerza w poniedziałek tak wiele, owa ile który obiad abo wieczerza kosztowała, tyle zrachowanego summą przy każdym dniu stało, a przed numerum było to słowo włoskie Costa, więc, iż był po włosku pisany rejestr, wziąwszy go sam w rękę, kazał, aby mu kto s Polaków, co tam byli, na polskie przetłumaczał. I uźrzawszy s prędka Costa, pytał zaraz, a to ki djabeł; powiedział mu ten, kto go najbliżej siedział: To - prawi - za białego kota, to za burego kota, to za czarnego kota. Skoro to usłyszał pan Tęczyński, uderzył rejestrem o ziemię, a do korda sie na gospodarza targnął. Ale jądro tej trefności a wdzięczność wszytka w tym jest, aby człowiek powiedając, jako sie rzecz w sobie miała, umiał wyrazie twarz, słowa, obyczaje i sprawę wszytkę tego, o kim mówi, iżby ci, którzy słuchać będą, zapomniawszy się, mnimali, że to przed oczyma ich teraz sie dzieje. I kto w to może dobrze potrefić, z niebarzo trefnej rzeczy barzo trefną uczyni. Jako to naschwał dobrze umie Jego M. pan grabia s Tarnowa Kasztellan Krakowski, acz drudzy powiedają, że dank tych foremnych powieści stąd mu idzie, że on będąc w Koronie cnemi posługami Rzeczypospolitej wziętym, będąc Senatorem dawnym, Hetmanem sławnym, ktemu wielkim panem, cokolwiek rzecze, każdą rzecz Indzie chwalą. Ale nie tym sie dzieje zaprawdę, jedno, iż natura dawszy mu pirwej ine wielkie cnoty, chciała mu też ten przysmak przydać ku nabyciu jeszcze więtszej chęci, a miłości ludzkiej. Tego tedy pana słyszałem raz powiedając, jako gdy dwiema zacnym ludziom w Morawie przyszło do tego, że sie w szrankach bić mieli; jeden z nich będąc barzo starym miał dać na swe miejsce zastępcę syna, i mianował go w ten czas, kiedy mu szranki w bernieńskim ziemskim sądzie skazano. Ale syn, który sercem daleko był od ojca rozny, żadną miarą na to zezwolić niechciał, powiedając, panie ojcze, pytać mnie było pirwej o to, jeśliś miał w nadzieję moje duellum przyjąć, bo ja, to wiedz pewnie, bić sie nic będę. Przyjaciele, krewni widząc one niestworę i rozumiejąc, jeśli sam stary w szranki wnidzie, że pewnie przegra; ktemu bacząc, co za niesława domowi ich s tak nikczemnego syna urość miała, poczęli go namawiać, poczęli prosić aby w tej mierze miał baczenie na poczciwość i powinność swoję, a użalił sie szedziwości ojcowskiej, wspomniawszy na dobrodziejstwo, które wziął od niego, za które nie raz, ale dziesięć umrzeć by powinien. Owa tam było i słów dosyć i namów wymyślonych, próśb żałobliwych siła, ale żadna rzecz zajęczego serca ruszyć nie mogła; zgoła powiedał, ja sie bić nie będę, a te słowa raz za razem ustawicznie powtarzał. Gdy to widzieli przyjaciele, weszli w radę, coby s tym czynić, nakoniec po długiej rozmowie tak naleźli i uczynili; obiecali mu pod przysięga takcie o to starać, iż do bitwy nie przydzie, ale telko o to prosili, źeby męskie serce pokazował, a opowiedział sie i przyjął duellum za ojca. Ba toć - prawi - uczynię, ale żeby sie bić, o tym wy ani myślcie. Zatym pospołu s przyjacioły szedł i wziął na sie ojcowską krzywdę; czas hnet i miejsce szrankom naznaczono. Kiedy do tego przyszło, stanowili sie obadwa na czas w Bernie. Począł hnet pytać on mężny syn: nuż rychłoliż miedzy nami rozejmiecie. Odpowiedzieli mu przyjaciele, w ten czas - prawi, - kiedy na swym koniu zbrojno na placu staniesz. Tu dopiero z nim było turnieju dosyć, kiedy zbroje na sie kłaść, kiedy na koń wsieść żadnym obyczajem niechciał. Musieli mu znowu przysięgać, znowu siebie przeklinać, iż sie z nieprzyjacielem bić niemiał. Owa go wtedy ledwo nakoniec namówili, że wsiadł zbrojno na koń, a gdy już na placu stanął, rzekł do przyjaciół: Juscz gie czas pani. A ci mu odpowiedzieli: skoro - prawi - po trzecim zatrąbieniu, tedy miedzy was wskoczą wieldzy ludzie i rozejmą. Zatrąbi pirwszy raz trębacz, pyta, jeśli to wtóry; zatrąbi wtory kroć, pyta, jeśli to już trzeci; a po trzecim zatrąbieniu, kiedy on jął wielkim głosem wołać, prze pana Boha, juscz gie czas, poczeli przyjaciele konia pod nim bość nieznacznie, a mówić mu, otoś zabit niebożę, broń sie: Pachołek śmiały zapomniawszy sie i wodzę koniewi i swe drzewo puścił, a dobywszy miecza, pirwej nieprzyjaciela w biegu pożył, a potym, gdy koń s nim przeskoczył szranki, kto mu sie nawinął w onej zgrai, siekł, rąbał, kłół, iż nabitych rannych barzo wiele było, a konia s nim ledwe ułapiono, i to aż w ten czas, kiedy mu jedno jedlca w ręku zostały. Rzecz ta wprawdzie ma wdy nieco trefności w sobie, bo i głupstwo i nieśmiałe serce tego pachołka kto sobie rozważy, śmiać sie musi. Ale pan Krakowski, kiedy ją powieda, tysiąc kroć jeszcze zda sie smaczniejsza. Jako też i ona druga o pannie, która jeżdzała s panią sąsiadą swą poczciwość jej wyrządzając. Wszytki takowe powieści należą pirwszemu sposobu dworowania. Do tegoż też przyłącza sie baczne contrefetowanie a pokazowanie czyich obyczajów abo przyrodzonych niedostatków, jako pan Gabriel nasz Grabowiecki w tym jest osobny, bo kiedy Niemca Polakiem czyni, trudno ma być co trefniejszego, zwłaszcza, iż on w tym zachowuje uczciwość przystojną ślachcicewi a jeśli co tak troszkę przyswobodniejszym powie, tedy w to pięknie ugodzi, iż sie niczyje uszy nie obrażą, gdzie wielki rozum jego (acz w inych poważnych rzeczach) ale i w tym znać barzo dobrze. Abowiem ktoby chciał tak contrefetować ludzie, jako Guzmann z rozdzieraniem gęby, z wyszczynianiem języka, nie uszedłby też za inego, jedno za Guzmana, a bodaj nie gorzej, bo wdy Guzmanowi iż to jest jego rzemięsło, takowy sposób trefnowania przystoi, ale dworzanin barzoby sie tym oszpecił, bo jemu te rzeczy od Guzmanow foremnie kraść przydzie, a ludziom je tak podawać, iżby ten, kto sie onemu przypatruje, jeszcze więcej rozumiał, niż słyszy abo widzi, a we wszytkim aby zachowan był wstyd i ślacheckie przystojeństwo. Tego też dołożę, iż w tym przydrzeźnianiu abo pokazowaniu czyjej postawy, mądrze sie sprawować trzeba, aby z żartu nic wyszło, a w nieprzyjaźń sie nie obróciło; ktemu ma to obaczyć dworzanin, którego czasu, na którym miejscu i przed kim kogo s czego sztrofuje, by zasię tego nie kontrefetował w towarzyszu, co w panie jest, dobrze lepiej godniejsze śmiechu.
Jeszcze i to niepomału śmiech w nas pobudza (a wszytko to przedsię ku pirwszemu sposobu trefnowania należy), kiedy kto foremnie powieda czyj prawie głupi postępek abo rzeczenie; takież też czyje nad miarę wydwarzanie, co białogłowy zową przequinty, abo więc gruby kłam, ale rymownie złożony. Jako mnie niedawno powiedał potworne głupstwo tatarskie Kmita Marszałek w Księstwie Litewskim. Przyjechał - prawi - tatarski poseł na Wołyń, do Janusza Biskupa na on czas Wilnieńskiego, onego prawego Pana, gdzie Biskup nie mając na ten czas przy sobie dworu swego, s którym świetnie okazać by sie był mógł, uczynił tak: izbę, w której go przyjmować miał, kazał obwieszać sieciami, wrzeczy to nie w domu Biskup, ale w łowiech. I tam kazał posła przyprowadzić, który oddawszy dary, dwie strzałce od Cara, a chustkę modrą od Carowej niemiał nic inego w swej legacyej, jedno zalecanki. Janusz wysłuchawszy poselstwa, kazał wielki kousz starego miodu przynieść, który posłowi za zdrowie jego pana wypić roskazał, a ten, kiedy kilka sporych trunkow uczynił, począł sie pilnie przypatrować twarzy i ubiorowi biskupiemu, jako na ten czas Biskup ubrał sie był ohromnie w szatę szeroką a bohatą, bieret wielki rogaty, staroświecki, sam też obwysz jakoby na majestacie siedział. Nakoniec, gdy Tatarzyna on miód rozszedł, a bez przestanku oczy wytrzeszczywszy na Biskupa patrzał, spytał go łagodnemi słowy Biskup, dla czegoby mu sie tak pilno przypatrował. Tatarzyn upity odpowiedział: Ten słuch - prawi - u nas jest w hordzie o tobie, jakobyś dwie głowie nosił na swych ramionach, a dla tego mój pan s tym leda jakim poselstwem mnie tu posłał, abym sie przypatrzył temu: Ja pak wiżu u ciebie nie dzwie hołowie, ale odnu da dobru.
Trzeciego dnia Biskup posła odprawił, a za strzałki carowi kulę żelazna od piszczka, a carowej łokieć koleńskiego płótna na chustki posłał. Nie uszło tego i oto to drugie. Doktor Patricius, którego wszyscy w. m. z uczonego pisania znacie, posłał Zabrzeskiego sługę swego do pewnej osoby w niektórej potrzebie pilnej; sługa wróciwszy sie, iż pan w komorze był na tajemnej z gościem rozmowie, nie wszedł tam, ale czekając u drzwi, na ławie zasnął. Potym gdy sie on gość s powieścią odprawił, Patricius wyprowadziwszy go, spytał Zabrzeskiego, coby sprawił. A on ze snu, panie - prawi - kazał w. m. na obiad prosić. A Doktor zasię: Ale powiedz mi, co mi wskazał na moje pytanie, pocom ja ciebie słał. Odpowiedział Zabrzeski: Hę panie. Ma sie z w. m. sam uźrzeć. Zatym Doktor frasując sie na takowe głupstwo, że mu tego zarazem nie powiedział, takież i o obiad, żeby sie był w czas wymówić mógł, iżby go za hardego nie rozumiano, wszedł do komory i począł pisać. Zabrzeski po małej chwili jął kołatać, pan spyta, kto jest. A on; Ja, panie, Zabrzeski. Nie racz sie w. m. frasować, śniłoć mi sie owo wszytko, com w. m. powiedał. A Patricius co sie miał gniewać, to sie musiał okrutnie śmiać.
Snadź jakiś ksiądz we Włoszech widząc kiedy zbrodnia kat wyświecając z miasta, okrutnie siekł miotłami, użalił sie go, bo ten zbrodzień nieborak, chocia miał grzbiet barzo zraniony, wszakoż przedsię pomaluczku szedł, nie inaczej, jedno jako kiedy owo kto przechadza sie z roskoszy, i rzekł k niemu: Niebożę stradny, dźwigaj spieszno te nogi, a co naprędzej zbądź tej boleści i sromoty. Obróciwszy sie on zbrodzień patrzał pirwej chwilę jakoby s podziwieniem na księdza, nic nie mówiąc, a potym tak rzekł: kiedy ciebie księże będą chwostać, pójdziesz ty, jako będziesz chciał, a teraz daj mnie pokój, iż ja idę, jako mi sie podoba.
A drugi, tez ksiądz, a jeszcze ktemu opat, będąc przy tym, kiedy Książę urbinskie radziło sie, coby s tą ziemią czynić miał, którą było wykopano zakładając fundament pod pałac urbinski, barzo to łatwia powiedział, gdzie ją podzieć. Roskaż oto w. m. wykopać wielki dół, a tam bez wielkiego łamania głowy wysypać sie ziemia ta może. Rozsunąwszy sie książę odpowiedział mu: a tę ziemię, gdzie podzieć będzie, którą czyniąc dół, wykopają? Każ, powieda, w. m. tak wielki dół wykopać, iżby tam oboja ziemia wsypać sie mogła. Owa chocia książę rozwodziło mu to, iż, im więtszy by sie dół kopał, tym by więcej ziemie na górę wychodziło; żadną miarą inaczej rozum jego niemógł pojąć, ani tego dal sobie powiedać, aby niemógł tak wielkiego dołu wykopać, w któryby i stara i świeża ziemia weszła. A wszytko powiedał, kiedy go dojeżdżano, każ przeto w. m. więtszy dół wykopać. Powiedają to o Wenetach, iż drugi i umrze tak a jako żyw na koniu nie siedział.
Także też jeden mając na daleką drogę jechać, prosił drugiego, który przy pośle do Niemiec jeżdzał, aby mu wszytko spisał, czegoby na drogę trzeba. Ten nie patrząc, co za czym idzie, zgoła tak pisał, jako mu co na mysi przyszło, i począł rejestr: Item ostrogi, Item bóty, Item tłomok i dalej co tam stało. Co gdy on, który sie na drogę gotował, wszytko skupił, wyjechał do Mistrza, miasteczka na brzegu, skąd już w drogę wsiadać miał a na zajutrz wziął rejestr w rękę i czyta: Item ostrogi, i każe słudze, żeby mu ostrogi przypiął; sługa powie, panie, źleć, bóty pirwej musi obuć. Powiedział pan: już ty mnie nie ćwicz, dalej ten bywał, niż ty, kto mi to pisał; sługa nie przeciwiąc sie panu, ostrogi przypnie, i poszli zasię do rejestru, gdzie stało we wtórym rzędzie: Item bóty. Dajże sam teraz dopiero bóty, rzekł pan. Gdy do obuwania przyszło, co czynić, żadną miarą z ostrogami tam nogi nie wnidą. Daj sam noża, Wenet powiedział, i hnet bóty rozerznął, a potym włożywszy tam i z ostrogami nogi, rzekł do sługi: otoż widzisz, że tu dobrze pisano, bo ten bot zakryje ostrogę, iż sie nie ubłoci.
A drugi zasię takież Wenet wsiadszy na koń, a trzymając go barzo na wodzy, bodł gi, żeby szedł, a koń s nim wspak, aż ku domowi jednemu przyszło, a ten dopiero zaparwszy nogą o węgieł a niechcąc jakoś wodzę puściwszy pchnął konia sobą, iż z miejsca postępić musiał, i rzekł: to ten djabeł by barka, z miejsca nie pojdzie, aż popchniesz.
Rzekł tu pan Wapowski: czemu w. m. nie powiesz onej o FIorentynie. Odpowiedział pan Derśniak: Niepomnię, która to. Ale powiedz ją w. m. sam. Zatym pan Wapowski: Florentynowie walcząc przeciwko Pizie miastu, wydali byli pieniądze wszytki s pospolitego skarbu tak iż niebyło się już dalej do czego sięgnąć, a wojna stateczna dopiro sie w ten czas poczynała. Owa nielza jedno wdy o tym radzić, gdzie a jako pieniędzy dostać. I hnet zezwawszy radę, kazano każdemu powiedzieć swoje zdanie o nabyciu pieniędzy. Gdy ten to, ów owo powiedział, przyszło na jednego starca, który z wesołą twarzą tak rzeki: Nalazłem ja w swej głowie dwie łatwie drodze, iż w krotkim czasie barzo wielkie pieniądze zebrać możem. A to tak. Nasza intrata - prawi - najpewniejsza jest ze cła bram florenckich. Otóż co teraz jest jedennaście bram w mieście, to ich kazać druga jedennaście uczynić, i przybędzie nam tyle intraty, ile jej pirwei było. Druga jest droga. Roskazać hnet, aby we trzech abo we czterych naszych miasteczkach mińcę bito, nie inaczej, jedno jako w samej Florencyej, a iżby ustawicznie i we dnie i w nocy robiono, a nic inego, jedno wszytko czerwone złote; to hnet i bez wielkiego nakładu pieniądze będą.
Gdy sie tu każdy mądremu temu wynalaskowi rośmiać musiał, powiedział pan Bojanowski: I toć była nie najgorsza, którą ja sam w drodze s Krakowa do Wielkiej Polski jadąc słyszał. Chłop jeden (bywszy w Krakowie na ten czas, gdy posłowie Książąt pomorskich Królowi imieniem panów swych w pół rynku hołd podług zwyczaju czynili) przed drugiemi w karczmie powiedał, jako tam na wiele czystych rzeczy patrzał, jako król w dziwnym ubierze wysoko siedział, a panowie niżej około niego, jako siła barzo ludzi pięknie ubranych, na koniech, pieszo, we srebrze, we złocie widział, i dziwnego sie grania nasłuchał, tak, iż mnimał, by był w raju. W tym spytał go chłop drugi, coby wdy tam najosobniejszego widział. Odpowiedział: było sie tam na wszytki strony czemu dziwować, ale miedzy inemi rzeczami to mi sie najdziwniejsza zdała. Człowiek jakiś przy drugich, którzy grali na surmach, na potwornej grał trąbie, tak, iż co raz to jej sobie niemal pół łokcia w gardło puszczał, i zaś wyjmował, i zaś znowu wpychał. Niewiem, aby co dziwniejszego na świecie być mogło. Owa kmieć głupi mnimał, aby owa część puzana, która sie i tam i sam pomyka, w garło wchodziła.
Zatym pan Derśniak jął swoje prowadzić, mówiąc: Co sie zasię wydwarzania tycze, kiedy jest mierne, tedy człowieka, który onego ducha, mierzy, ale gdy wydwarzanie wynidzie z miary, uśmiać sie mu człowiek musi. Jako gdy więc owo kto około wspaniałej swej myśli powiodą, około dostatku, bo ja pomnie jednego, który po trzydzieści czerwonych złotych na szańc w warcaby grac niechciał, powiedając, a co to jest, wszak po tak małe grać, jakoby wszy bil; więc zasię, kiedy kto powiodą około swego męstwa, około zacności domu, abo białegłowy kiedy powiedają około cudności, około swych obyczajów, czego niemogą jeść, na co niemogą patrzyć, czego niemogą słuchać, o czym niemogą myślić, zawdy takowe zbytnie wydwarzanie, abo jako sameż białegłowy zową, przequinty śmiech za sobą ciągną. Jako niedawno jedna pani powiedziała, gdy jej pytano na jednej biesiedzie, o czymby sie zamyśliła i przecz by była złej myśli. Atoli - prawi - myślę sobie, kiedy na sąd Boży przydzie, iż tam wszyscy ludzie nago stanąć mają, wielki frasunek s tego mam, iż też ciało moje, jako i inych ludzi, nagie ma być widziano. A ile kroć na to wspomnię, zawdy złej myśli być muszę. Zasię gruby kłam, rymownie złożony, ten też, jeśli co, człowieka rozśmieszy.
Dziś trzeci dzień, powiedał jeden z naszych, iż chłopi, idąc ze wsi na jarmark, który był w kilku milach, opóźnili sie, że w boru zostać przez noc musieli. Więc, iż było w gromnicach, kiedy wilcy stadem chodzą, radzili miedzy sobą jakoby noc tę przespać, a wilcy żeby którego z nich nie zjedli. Jeden powiedział: Niećmy ogień, a nie śpijmy. Odpowiedziano mu, iż tak źle, bo rychlej wilcy do ognia przydą. Wyrwał swoję drugi, powiedając: Składźmy sie - prawi - kołom, iżby jeden drugiego głową dotykał, a tak, jeśliby którego z nas wilk za nogę popadł, uczuje podle niego drugi; zganili drudzy i tę radę, mówiąc: Kiedy sie - prawi -roześpim, wnet głowy daleko od siebie będą, w tym mogą wilcy przypaść, i wyjąść z koła dwu i trzech, że drudzy nie uczują. Owa po długim rokowaniu naostatek poradził tak jakiś starzec, wieść na które wysokie drzewo, a tam nieśpiąc dnia czekać. I uczynili tak, porąbili hnet dwie sosni, a uczyniwszy na nich karby, jakoby stopnie, na jedne wysoką sosnicą po nich wleźli, i tam przez noc byli, obaliwszy sośnie na ziemię. Nazajutrz, gdy nie wszytcy mogli być tak czerstwemi (zwłaszcza iż było miedzy nimi nieco starych mężów), żeby na dół bez pomocy zeszli, obrali miedzy sobą kilku co czerstwiejszych, a duższych, aby najpirwszy, mocnej sie gałęzi ujął i trzymał, a drugi jego nóg, a zasie trzeci wtórego nóg, aż tak do ziemie, a po tych dopiero owi leniwi, jako po drabinie, aby na dół schodzili. A gdy przyszło do tego, że drudzy po onych spiętych już z góry leźli, począł ten najwyższy wołać: spieszcie się, daj was zabito, bo mi tak barzo ciężko, iż ledwe sie już gałęzi trzymam. A jeden s tych, którzy leźli, rzekł: Bracie, nie łaj, wszak jeślić ciężko, a słabo trzymasz, popluj rąk sobie; a ten, gdy chciał usłuchnąć rady ze wszytkimi zaraz gruchnął o ziemię, kto szyję, kto rękę, kto nogę złamał, ledwo podobno jeden abo dwa wrócili sie do domu. Drugą taką, też niebarzo podobną ku prawdzie, powiedział raz jeden Włoch za prawdziwą, jako widzial w Portugaliej małpe daleko rozną od tych, które widamy, s tych nowo nalezionych wyspów przywiezioną, która barzo dobrze szachy grała. Owa jednego czasu grał s nią przed królem portugalskim ten ślachcic, który ją stamtąd przywiózł. Małpa uczyniwszy kilka scia, barzo misternego, za którym musiał on wniść do ciasnego kąta, naostatck dała mu met. A dobry pan rozgniewawszy sie, jako więc bywa, kto met weźmie, wziął swego króla w rękę, który był dobrze spory, jakie szachy u Portugalczyków bywają, i uderzył nim w łeb ubogą małpę. Małpa skoczywszy na stronę jęła wrzeszczeć, jakoby miała upominać sie sprawiedliwości u króla o niesłuszne uderzenie. Po wtóre ją zasię wyzwie on ślachcic, a ta zbraniawszy sie długo przez znaki, nakoniec wdy namówić sie dała, i jęła je grać znowu, tak dobrze, że go jako i pirwej do złej toni przywiodła; nakoniec widząc, że mu już met jednym stąpieniem dać miała, chytrze obwarowała sobie, aby ją po wtóre nie bolało, pomaluczku prawą swą rękę, jakoby co inego czyniąc włożyła pod łokieć lewej ręki onego dobrego pana, którą rękę on, jako dclikat, położył był na poduszecce tafcianej, i prędko wyrwała mu ją s podręcza, a zaraz i lewą ręka dała mu pieszkiem met, i prawą włożyła sobie onę poduszkę na głowę, aby ta była jako tarczą na on szachowy raz, a potym uczyniła skok przed królem na znak zwycięstwa.
Ale kto sie takowemi powieściami chce ucieszyć do wolej i nauczyć sie czego, słuchaj onego nie ubogiego ziemianina, co na karasiu jeżdżą, a w szczuce nalazł jastrząba, a on kuropatwę skubie; i miał kiedyś lecowcgo, który w wozie ciągnąc kuropatw zawietrzył, a on nie będąc takim, wysiadł, i pięćdziesiąt ich kobiercem przykrył.
Wyrozumieliście już podobno w. m. co to są za trefne powieści, które na dostatecznym wypowiedzeniu rzeczy, która sie kiedy sstała należą. A teraz podźmy do tej trefności, która na jednym telko, krótkim, zwięźliwym, a s prędka rzeczeniu zawisła. A jako w pirwszej długiej a foremnej powieści, abo też i w contrefetowaniu kogo mamy sie tego strzedz, abyśmy w niczym nie byli podobni błaznom, tak też zasię w tym krótkim rzeczeniu ma sie Dworzanin wiarować, aby za jadowitego, a tego, który nie umie zatrefnować aż z uszczypkiem a despektem czyim niemiano, bo takowy złośliwy język godzien bywa przykrszego niż słowy karania.
S tych tedy trefności, które w krótkim rzeczeniu zależą, ta jest najsubtelniejsza, która s słowa abo rzeczy dwuwykładnej roście, iż ją człowiek na inaksze, niż rzeczono, wyrozumienie ułapi. Jako mając raz dworzanie jeść u pana Mikołaja Tarła, Chorążego sędomirskiego, pytał jeden drugiego przed królem stojąc: panie, a wszak u Tarła? Jaki taki odpowiedział u Tarła; aż do pana Reja przyszło, który, gdy go też spytano: panie a wszak u Tarła? on zaraz by z bicia ze dwu jedno uczynił słowo, i rzekł: wie ją djabeł, jać-em jej tam w ogon nie patrzał. Ale nie zawdy takowe rzeczenie trefne być może, więcej sie mu pospolicie ludzie dziwują, jako temu, które z bystrego rozumu pochodzi, niż aby mu sio barzo śmiać miano. A czasem ani kęs jeden ma śmiechu w sobie, owszem statek a powagę. Jako Scipionowi Africano na biesiedzie, kiedy mu sie kilka kroć wieniec na głowie przerwał, Licinius Varus powiedział: nie dziwuj sie - prawi - żeć nie w czas ten wieniec, głowa to bowiem wielka. Ku czci to było Scipionowi. Ale Czechowi jednemu nie barzo, o którym gdy była pirwej ta sława, jakoby miał zamek (który on był prze głód nieznośny, a niedostatek wody nieprzyjacielowi podał) przedać, a raz grając pisaną kilka kroć jakoś rychło jeden po drugim kartę przedał i zawdy sam najlepszą zrzucając, jeszcze musiał dawać niemałą pieniężną winę, jeden podle niego siedząc z żalu mu powiedział: Ba, to dziwna rzecz, iż sie to nikomu tu nie trefiło, jedno w. m. przedać.
Owa jakom pirwej powiedział, takowe zatrefnowanie z rzeczy abo słowa dwuwykładnego podoba sie skoro najbarziej ludziom, bo to nie leda rozum, który może rzecz, którą wszytcy jednako w ten czas rozumieją, ku inakszemu wykładu przyciągnąć; przeto też takie rzeczenie barziej dziwne jest, niż śmieszne, oprócz jeśli kniemu druga trefność przystąpi. Ale najpospolitsza trefność ta jest, kiedy człowiek na swe słowa daleko rozną powieść słyszy, niż ta, której czekał, a jeśli jeszcze przyłączy sie do tego dwuwykładne słowo, daleko rzeczenie będzie trefniejsze. Jako gdy jednego czasu Królowi J. M. przywiedziono było z Niemiec niemało pięknych frezów wronych, Król J. M. patrząc na nic z okna, radził sie s panem Koniuszym a s panem Oboźnym, coby za rząd dać na nie miał. Stanisław Białobocki niedaleko stojąc, a słysząc ono powiedział, ukazawszy na kilku trędowatych, którzy przed królem rzędem podle siebie stali: A to już jest - prawi - rząd czerwony gotowy i nie może być nad ten cudnieszy, jedno im kaźcie co rychlej twarzy połupić. By był Białobocki zgoła rzekł, iż s tych czerwonych twarzy każ wasza K. M. poczynić rzędy, było by było dosyć trefnie, bo by był król to usłyszał, czego sie słyszeć nie nadziewał: a sama ta rzecz, iż ze skór człowieczych rzędy być miały, ma śmiech w sobie, ale iż on, wziąwszy to słowo rząd, przystosował je ku inemu, i ukazawszy rząd, którym oni trędowaci stali, odmienił własność słowa, przeto dla tej wtorej trefności z dwuwykładnego słowa rzeczenie było daleko trefniejsze. Jako i to drugie. Pan Kozieł, ziemianin sędomirskiej ziemie, będąc w Wiznie na rocech przy przyjacielu, s którym ani do gospody ssiadając wszytek dzień strawił, gdy sie już było zmierzkło, szedł sam, sług nie czekając do gospody swej, której nie wiedział. Owa pytając sie to tego, to owego trefi na jakiegoś pachołka i mówi mu: Towarzyszu, nicwiesz, gdzie tu moja gospoda? A on rzekł: a ktoś ty? Odpowiedział: jam jest Kozioł. A pachołek zaraz: kiedyś kozieł, tedy w chlewie twa gospoda. To tu i usłyszał taką odpowiedź, jakiej nie czekał, i to słowo dwuwykładne Kozieł śmiechu przysporzyło. Ale tę rzecz pan Jan Kochanowski w swoich fraszkach barzo tremie wierszem powiedział.
Więc iż takowego dwuwykładnego rzeczenia siła jest sposobów, dla tego dworzaninowi bacznie w tym postępować przydzie, aby uważył, co może być trefnie, a co, jakoby drwa gryzł, i co łatwie ku rzeczy przypadnie, a co sie nieda pociągnąć ani nachylić; a pilnie przysłuchywając sie każdego powieści, umiał ułowić sobie takie rzeczenie bez obrazy, jakom i pirwej powiedział, osoby której. Nie tak, jako jeden uczynił, co do przyjaciela swego, który był ślep na jedne oko, prawie w ten czas przyszedszy, kiedy każdy gość u niego s tych, których był na obiad naprosił, miejsce swe zasiadł, chyba stołek przed stołem na kraju stal dla gospodarza, gdy gospodarz, jako przystało, prosił, aby został na obiad, bez odmachu powiedział, barzo rad - prawi - bo jednak widzę tu prożne miejsce jednemu, i ukazał palcem, nie na on stołek przed stołem, ale na ono miejsce, skąd oko wyciekło. To było przyostrszym, a bez przyczyny uszczknienie, a każdemu jednookiemu toż by sie powiedzieć mogło. Wiec, iż na takowe rzeczenie rozumie człowiek, że dawno przed tym myślono, mało abo nic śmiać mu sie może. Takowejże też jest kuźniej i owo drugie, kiedy człowiekowi, który niema nosa, mowi kto: na coż ty bracie kładziesz okulary, abo, czym lecie woniasz różej. Ale miedzy inym trefnym rzeczeniem to ma swą osobną wdzięczność, kiedy kto te słowa, któremi go dotkniono, przyjąwszy, obróci rzecz na tego, kto go dojechał, i jegoż go własną tnie bronią.
Jako Doktor Roizius Iszpan, człowiek i barzo uczony, i na odpowiedź dziwnie skory, Jakubellusewi Medykowi powiedział, gdy go szkalował z mdłego wzroku, mówiąc: Domine Doctor, tu parum vides. Odpowiedział Iszpan: verum est, nam te video, qui es parum. A drugi u sądu, stojąc przy przyjacielu, i wiele za nim mówiąc, gdy mu przeciwnej strony prokurator rzekł: co ty oto szczekasz? Odpowiedział: Muszę - prawi - bo widzę złodzieja.
Jechał takież przez niepomnię które miasto człowiek otyły, i jakiś mędrek, uźrzawszy on jego wielki brzuch, powiedział: drudzy ludzie za sobą sumki noszą, ale je ten ma przed sobą; hnet ten tłusty odpowiedział: tak trzeba, bracie, w tym mieście, gdzie pełno złodziei.
Jednego czasu tez towarzysz nasz, jeden (o którym ta sława jest, jakoby pacholęciem będąc, miał kiedyś miasto chłosty być w koszu) Stanisławowi Białobockicmu na biesiedzie rzekł: Miły panie, dobra to wdy była woda, przez ktorąś w. m. kota ciągnął. A Białobocki odpowiedział: wierę niewiem zlali, dobrali była, bo na ten czas urwał sie był w nie chłop jakiś szalony s koszem i zamącił wszytkę, iżem jej w gębę niemógł wpuścić. A drugi takowyż rycerz koszowy powiedział temu, który ciągnął kota: Miły panie u dyabła wdy tak prędko tych powrozów dostano, których wam było da kota ciągnienia potrzeba. Odpowiedział ten: A za w. m. niewiesz, iż szanownemu o wszytko latwie, bo ja, panie, skoro sie kot odprawi, to powrozy hnet rozwieszać, wysuszyć i schować na drugi raz każę, ale wy wszytko popsujecie, porzeżccie, pokazicie, iż ani wam, ani drugiemu wasza robotka niepłatna.
Jest też i drugie zatrefnowanie, kiedy kto przyda, albo ujmie, abo odmieni w słowie literę, abo sylabę jaką. Jako ktoś mając zwać przezwiskiem Doktora Retikusa zwał go heretykiem. A pan Bogusz, Starosta krasnostawski, siedząc niedawno miedzy Kanoniki krakowskiemi, a mówiąc to o tym, to o owym, z rzeczy mu jakoś przyszło, że miał pomienić Presti-monium, i rzekł miasto tego prostibulum. Prawda, iż on po łacinie nie umie, ale przedsię (jako jest we wszytkim baczny) barzo dobrze wiedział, co znaczyło to słowo, i naschwał go tak w ten czas użył. Więc i to bywa trefnie, kiedy kto przystosuje do swej rzeczy wirszyk jaki, wynicowawszy gi, abo chocia zostawiwszy go przy swym wykładzie, jedno słowo jakie w nim odmieniwszy.
Takież też, gdy kto umie wyrwać s ksiąg co takiego, co u ludzi często bywa w uściech, a na swój młyn obrócić. Jako jeden mając i złą i przemierzłą i barzo żadną żonę, kiedy go pytano, jakoby sie miał, odpowiedział: Co rozumiesz - prawi - jako sie mam, gdyż Furiarum maxima juxta me cubat. Trefnie toż kiedyś powiedział jeden dworski człowiek Biskupowi padewskiemu, co oto tak było. Biskup do pewnego klasztoru mniszek w Padwi dał mnicha, o którego i nauce i przykładnym życiu wszytcy ludzie dobrze rozumieli, aby tam kazał i ine obrzędy kościelne sprawował. Także brat, słuchając często sióstr spowiedzi, zapowietrzył ich pięć. A mało ich też co więcej w onym klasztorze było. Kiedy ono zapowietrzenie po wzdętej bolącce poznano, poimano mnicha, który sie hnet przyznał, powiedając, iż go na to djabeł zawiódł. Owa Biskup inaczej nie jedno garłem skarać go chciał. Miał ten mnich uczonym będąc wiele przyjaciół zachowałych, którzy wszyscy pospołu i z onym dworskim człowiekiem do Biskupa przyszli prosząc, aby miał litość nad onego nieboraka krewkością. Biskup żadnym obyczajem odpuścić mu niechciał. A gdy oni przedsię na Biskupie słowa nie patrząc przez przestanku prosili, omawiając go, jako złym położeniem dobrego człowieka skazi, więc iż człowieczeństwo prędkie jest ku grzechowi, a djabeł nigdy nie śpi. Nakoniec Biskup powiedział: Kiedybychja to - prawi - jemu odpuścił, cobym ja Panu Bogu odpowiedział na on czas, kiedy na sądzie ostatnim mi rzecze: Redde rationem villicationis tuae? W tym hnet rzekł on dworski człowiek: A cobyś w. m. miał inego odpowiedzieć, jedno toż, co W Ewanieliej stoi: Domine, quinque talenta tradidisti mihi, ecce alia quinque superlucratus sum. Owa Biskup uśmiawszy sie onej odpowiedzi, skarał przedsię mnicha, ale już nie tak srogim karaniem, jako był umyślił.
Na kształt tego też drugi Biskup s Krakowa do Biskupstwa poście jadąc, rzekł do jednego swego plebana niebarzo bogatego, przez którego plebanią jechać miał: Księże plebanie, przydzie mi u was manducare pascha. A pleban odpowiedział: Dobrze miłościwy księże, jedno sine discipulis.
Bywa i w tym trefność, kiedy kto w rozmowie przyczynę jakiej rzeczy iną zmyśli, niźli jest; abo kiedy kto wykłada po swemu imię czyje, abo rzeczenie.
Jako raz miał ksiądz Biskup Kujawski Zebrzydowski Kapellana, zjadłego księdza, któremu był wrzód nieco nadkaził gęby, iż była oparzysta, i trefiło się, że ksiądz Biskup w rozmowie (jako on jest barzo ludzki) pytał Kapellana: księże Wysocki, cóż wam to było w usta? Pan Lakiński, który tuż stał, za księdza Wysockiego odpowiedział: Bańki mu to stawiano na niej m. księże, złe słowa wyciągając.
Pytał też ktoś w Rzymie trefnego Włocha, czemuby Kościół w wielki piątek, modląc sie za wszytki stany, za Króle, za Książęta, za Biskupy, za Prełaty, za wszytko Krześciaństwo, nakoniec i za pogany, i za żydy, nie modlił sie za Kardynały, ani o nich zmienki żadnej czynił. Ten odpowiedział, iż się - prawi - pod owym tytułem zamykają, gdzie jest prośba pro hereticis et scismaticis.
W radzie takież raz, gdy posłowie ziemscy przywodząc pany koronne ku miłości Rzeczypospolitej, spomnieli Scipiona, jakim był miłośnikiem dobra pospolitego, pan Gołogorski, Kasztellan halicki powiedział, jeśli taki był Scipio, jakiego ja mam w sąsiectwie, tedy sie djabłu godził, bo mnie moj barzo szczypie. I wierzę, że i tam tego rzymskiego od szczypania Scipionem było nazwano.
Powiedał też niedawno jeden ksiądz przed dwiema, a jam trzeci nadsłuchywał, jako sie ktoś (osoby nie mianował) przed nim w te słowa spowiedał: Ja - prawi - znam to, żem jest grzeszny, ale poszczę rad, i rad prze Bóg daję, i w kościele często bywam, i kazania rad słucham, i ine rzeczy czynię, czego nie każdy czyni krześcianin. Słysząc to jeden z onych dwu, rzekł: Ba to - prawi - śmieszna spowiedź była, co miał na sie skarżyć, to sie chwalił; a drugi zasię na to powiedział: i owszem - prawi - spowiedał sie tych rzeczy jako złych, rozumiejąc, iż barzo grzeszył, kiedy je czynił. Przyszło mi toż tu na myśl, jako w on czas, kiedy sie jeden s naszych frasował na rostrucharza, że zbytnie drogo żołnierzewi zacenił konia, powiedając, iż szkapa nierzkąc - prawi - za tak wielkie pieniądze, ale za kopę nie stoi, bo to ma w sobie, że sie z dobytą bronią nieda naźrzeć; - powiedziałeś w. m. panie Bojanowski: jeślić koń ma tę cnotę w sobie, dziwuję się, że go za tysiąc złotych nie ceni.
Do tegoż też oto to należy. Hetman kiedyż objeżdżając wojsko przyjechał nad bród nad podobieństwo głęboki, i niechcąc sie zgoła ważyć przejechać gi, rzekł do trębacza: przejedź. A trębacz zjąwszy czapkę, z wielką, uczciwością powiedział: racz w. m. przejechać, miłościwy panie. Owa w rzeczy tak rozumiał, że go pan Hetman czcił onym przejechaniem.
Mało nie podobne do tego jest i takie zatrefnowanie, kiedy owo kto słowa telko szczyre rozumieć chce, a nie rzecz, którą ony słowa znaczą. Jako Niemiec jeden w Rzymie potkawszy preceptora swego późno w wieczór na imię Philippa Beroalda, rzekł mu: Domine Magister Deus det vobis bonum sero. A Beroaldus zaraz odpowiedział: Tibi malum cito.
Na biesiedzie też jednej byli pospołu z drugiemi czystemi ludźmi dwa panowie Tarłowie, Stanisław i Mikołaj Chorąży, przemyski, jeden dobry żołnierz, jedno z jakiemiś domowemi niedostatki, prze które żony mu sie pojąc nie godziło, a drugi uczony i wymowny. Owa przy dobrej myśli, kiedy sobie pan Mikołaj podpił, a ktoś do niego niemałą pełną wypić chciał, rzekł onemu: zaprawdę, mój panie, niemogę więcej pić, bo już nie mam hławy, jako on tak zwykł mawiać, gdy troszkę przebierze. Pani Kochanowska, Sędzina sędomirska, stateczna pani i barzo trefna, tam bodąc powiedziała: Jakom żywa, od jednej matki rozniejszych synów nie widziała; jeden głowy nie ma, a drugi wszak wiecie czego.
Do tego i oto to przynależy: W Łęczycy na rokach miał Starosta jeden, którego mianować nic chcę, dwu sług swych, którzy tego pilnowali tuż przy Woźnym stojąc, aby pana ich u sądu nie zdano. Także gdy przyszła tego do Starosty akcya, zawołał Woźny: Slachetny panie (i mianował go), stawaj do prawa; a sługa jeden z onych dwu chcąc pana wyżej podnieść, rzekł do Woźnego: Nie ślachetny masz mówić, ale urodzony. A woźny znowu: Nie ślachetny ale urodzony panie, stawaj. Drugi sługa zasię oburzył sie na Woźnego i rzekł: Nie urodzony, bodaj cię zabito, ale wielmożny. Dopiero woźny poprawił: Nic ślachetny, ani urodzony, ale wielmożny panie Starosta, bywaj do prawa.
Takowym tedy trefnościam ludzie sie radzi barzo śmieją, iż tu już człowiek iną rzecz słyszy, a nie tę, której czekał, jakoż s przyrodzenia każdemu z nas omyłka własna jest luba, i niemoże być nieśmieszno, kiedy widzimy, że nas oszukało nasze mnimanie.
Przypatrz sie temu każdy, jeśli owo nie trefnie, kiedy trefi kosa na kamień. Jako jednemu utratnemu rzekł silny lichwiarz: A kiedy ty wdy utrącać przestaniesz? A ten odpowiedział: W ten czas - prawi - kiedy ty nieprzystojnie nabywać.
A iż (jako się pirwej powiedziało) skądkolwiek wyniknie uszczknienie, stądże też ważne słowa ku chlubie wyniść mogą, przeto i dla uszczknienia i dla pochwalenia foremny to sposób jest zatrefnowania, kiedy człowiek przyznawszy ono i potwirdziwszy, co kto powiedział, inaczej wyłoży, niż on rozumiał, kto rzekł. Jako jeden chwaląc białągłowę z obyczajów, z dobroci, s cnoty, nakoniec i s cudności, kiedy ona tej ostatniej chwały nie przyjmując, rzekła: Prze Pana Boga, około cudności nie racz w. m. mówić, boć-em ja już stara. Odpowiedział: Jeszcześ mi sie w. m. tym nie zganiła, bo to, żeś w. m. stara, przywiedzie mie ktemu, że w. m. Aniołom równą czynić będę, które Bóg najdawniej stworzył, a przedsię są najcudniejszemi.
Ma i metaphora dobrze wzięta niemałą gracyą, tak w poważnym rzeczeniu ku chlubie czyjej, jako też i w uszczknieniu trefnym, zwłaszcza na dawaniu odpowiedzi, jeśli ten, kto odpowiedź czyni, prowadzi też metaphorę do końca, którą go potkano.
Jako Ślachcic jeden florencki s familiej Strozzi wywołanym s Florencyej będąc wskazał do Kozmusa Książęcia florenckiego przez posłańca swego, którego na ten czas po inej swej potrzebie słał do Florencyej, jakoby grożąc temi słowy: Powiedz - prawi - Książęciu odemnie, iż kokosz siedzi na jajcach. Co gdy on posłaniec powiedzieć musiał, Książę zaraz odpowiedziało: A ty odemnie powiedz twemu panu, iż nędznie ta kokosz siedzi, którą wyrzucą z gniazda.
Tymże też kształtem jeden uczony człowiek sławnemu rycerzowi odpowiedział, który rycerz dowiedziawszy się, iż on uczony spominając w niektórym piśmie swym wielkie a sławne ludzi, spomniał też jego, i dał mu silny dank w sprawie, w męstwie i w dzielności wojennej, powiedział tak (podziękowawszy mu pirwej za takową chęć): Toś - powieda - w. m. uczynił ze mną przyjacielem swym, co kupcy czynią s swojemi pieniędzmi, bo oni, kiedy mają zły jaki czerwony złoty, kładą gi pospolicie miedzy wiele dobrych, i tak go przy nich udadzą. Takżeś też w. m. uczynił, włożyłeś mie między wielkiego zawołania ludzie, abych za jednego z nich uszedł. A ten zaś uczony powiedział: Ci - prawi - którzy fałszują czerwone złote, pospolicie im dają taką farbę, iż na poźrzeniu jeszcze sie lepsze zdadzą, niż dobre. Więc, gdzieby sie najdowali tacy Alchimistowie ludzi, jako sie najdują czerwonych złotych, mógłby to kto rozumieć, żeś w. m. fałszywy, gdyżeś jest dobrze z lepszego i z jaśniejszego złota, niż który iny.
To tu z jednego miejsca urosło i poganienie niejakie i wysoka chwała. A to sie wielokroć trefić może, zwłaszcza, gdzie do statecznych powieści przydzie. Jako Hetman jakiś po wygranej bitwie siadł do stołu i s nim wielka liczba Rotmistrzow także jedząc, obaczył dwu czystych mężow przed sobą stojąc, którzy czasu potrzeby dosyć czynili swemu. Hnet i sam wstał i drugim wstać, a owym, co stali, uczynić miejsce kazał, mówiąc: by nie ci - prawi - my byśmy byli teraz wszytcy co jeść nie mieli. Tenże też gdy go Iszpan, czysty mąż jeden, upominał, aby nie stał na jakimsi miejscu, gdzie często przychodziły kule, powiedział: Gdyż to tobie Bóg dał, że sie nie boisz, nie pragnij tego, abych sie ja bał.
Ludwikowi takież królowi francuskiemu, gdy s księstwa urlieńskiego wstąpił na królestwo, rzekł ktoś z jego miłośników: To - prawi - teraz czas jest, że sie wasza K. M. pomścić możesz tych krzywd, które waszej K. M. czyniono na ten czas, gdyś był Książęciem urlieńskim. Król odpowiedział: Nie króla francuskiego to rzecz, mścić sie książęcia urlieńskiego krzywdy.
Takowe tedy powieści Królów, Książąt, Hetmanów, Przełożonych i inych zacnych ludzi coś w sobie pożyteczniejszego niż śmiech zawierają, a zową je greckim słowem Apophthegmata.
Przyłożę tu do tego owe trefne uszczknienie, kiedy kto nie łapając śmiechu, powie co statkiem. Jako będąc w Rzymie Więźniem brat Soleimana Cesarza tureckiego, Gein Ottoman, i widząc te turnieje konne, jakich we Włoszech używają, powiedział: Na igrzysko to - prawi - przywiętszym, a na opłatne mało. Tenże też. gdy mu powiedano, jako król neapolski Ferdinand jest duży, czerstwy, rączy, hybki do skoków, do zapasu, do biegania i do inych krotochwil, powiedział: iż w jego ziemi niewolnicy w tym sie ćwiczą, ale panowie tego sie z młodu uczą, aby umieli rozdawać, i tym sie najwięcej chlubią.
Niemal na ten kształt i oto to jest, ale wdy ma nieco śmiechu w sobie, co jeden zacny człowiek powiedział: Ludzie - prawi - niemają jedno te trzy rzeczy: majętność, ciało a duszę, otóż o majętność Prokuratorowie sie swarzą, o ciało Doktorowie, a o duszę Teologowie.
Rzekł tu pan Bojanowski: Przeto ono, co dawno powiedziano, mało sie nie iści, iż rzadko to jest, aby sie biegły w prawie prawował, Medyk, aby miał brać lekarstwo, a Teolog, żeby był dobrym Krześcianinem.
Powiedział zasię pan Derśniak: Ba i onoć sie tu mało nie żydzie, cos w. m. panie Bojanowski o rozumie powiedział, kiedybyś go na drodze nalazł, schylićbyś sie poń niechciał, mówiąc, iż, kto ma rozum, temu sie do wolej nic dadzą ludzie wyspać. Ten o radę kołace, ów aby cie w poselstwie użył; więc jednać, więc raić, więc stanowić, wszytkiego tego u mądrej głowy szukają. Jednak ja wiem, na kogoś to był w. m. w ten czas przyciął. Jako też i ono na Litwę. Ale to w. m. wszyscy wiecie. Rzekł tu pan Kostka: Ja jeden nie wiem, co to było, i proszę powiedz ją w. m. Za tym pan Derśniak: Pana Bojanowskicgo gdy szedł z zamku w Wilnie tego dnia, gdy Król J. M. wyjeżdżał do Polski, żebrak na moście siedząc prosił: Miły panie, zmiłuj się, abyć sie tu pan Bóg dał we szczęściu, we zdrowiu wrócić, daj mi pieniądz. Pan oto, że mu było coś nie k myśli, rzekł do ubogiego: Dajże mi teraz pokój, nie dam ci nic. A ubogi też rozgniewawszy się, gdy go już minął pan, jął mówić: Bodajżeś sie ty tu do śmierci nie wrócił. Gdy to usłyszał pan Bojanowski, hnet sie wrócił, i poznawszy ubogiego, który sie bał razów za takową klątwę, rzekł mu: nie pieniądz, bracie, aleć oto na dwa grosza, a proś Pana Boga, jakoś począł, abych sie tu do śmierci nie wrócił.
Chwalę też i owo, kiedy kto podobieństwo jakie, abo przyrównanie wyrwie i foremnie je przystosuje, jako raz u sądu była na jednego skarga, że mu wielkich pieniędzy pożyczono, a prokurator jego prząc długu tym wychodził: A gdzież by je - prawi - miał podzieć; wszytkim to ludziom wiadomo, jako około niego wielki jest niedostatek. Hnet na to przeciwnej strony prokurator rzekł: Nie powiedamci ja, żeby on te pieniądze zachował, ale tak mówię, iż, jako ów, co nago rwie trześnie, tak ten pan w brzuch wszytko włożył.
A pan Rej powieda: Białogłowy - prawi - nasze są podobne czaplam, bo jako czapla bez przestanku je, a gdziekolwiek leci, to z niej pierzcha, tak białegłowy ustawicznie jedzą i ustawicznie też chodzą dla chłodu na komorkę.
Jeden też dobry towarzysz panu Rylskiemu dworzaninowi jako owo trochę ma gębę skrzywioną, powiedział, gdy go pan Rylski to tym, to owym dojeżdżał, nakoniec mu rzekł; a chcesz, powiem na cię, jakoś s Siedleckim a s Korzbokiem grał żorawka. Jedno - prawi - zgryź ten orzech, który masz w gębie, a potym powiedaj na mię, co raczysz.
Nie nagorzej i to padnie, kiedy kto ku przyczynieniu, abo ujęciu komu to powie, co nikąska ku prawdzie niepodobne. Jako pan Maik o jednym powiedał. Tak sie - prawi - zda sobie być wielkim, iż, kiedy w kościół świętego Stanisława na zamku wchodzi, schyla sie zawżdy, aby głową o zasklepienie nad wroty nie uderzył. Tenże też powieda o jednym małym, iż widział raz, kiedy go kania porwała miasto kurczęcia i nie prędzej go puściła, aż na nie długo wołać musiano.
A Zębocki nieboszczyk snadź powiedał o jednym skępcze, który nie chcąc na ten czas zboża przedać, kiedy było drogie, nadziewając sie jeszcze większej drogości, gdy obaczył, że co dalej to barziej na dół sstępuje, z desperacyej obiesił się, gdzie na ten czas sługa jego nie daleko będąc, a słysząc niezwykły kołat w komorze, werwał sie tam i pana już wiszącego odciął. Nierychło potym on nędznik, kiedy przyszedł k sobie, chciał koniecznie, żeby mu sługa powróz zapłacił, powiedając, iż jeśliś ty mnie chciał od śmierci wrócić, mogłeś to uczynić powroza nie psując. Foremna i to, kiedy owo kto wrzeczy niechcąc, tknie kogo nie barzo znacznym słowem w sadno. Jako Stanisław Białobocki mając zachowanie wielkie s pany Karwickiemi (którzy wszyscy do inego porządku, który sie ich iście dzierży, to niemal s przyrodzenia mają, iż sobie każdy umie rozkazać dobrze uczynić jeść) powiedział chwaląc je: Dziwna rzecz - prawi - wszyscyć są Kuchmistrzowie, chyba oto pan Jakub, jeden miedzy nimi Podczaszy, - iż pana Jakuba, najmłodszego z braciej, ludzie za tego wzięli, jakoby go trunek nie miał mierzieć. Takoweż i ono rzeczenie służebnej panny było. Wojewoda jeden, którego mianować sie nie godzi, miał ten obyczaj niemal każdą rzecz abo do kilka dni, abo przynamniej do jutra odłożyć. I trefiło sie raz, że w drodze dla koni stanąć kazał, także, kiedy rydwan, w którym panny siedziały, stanąć za kolebką musiał, spytała ta panna sługi, czemuby stano. Odpowiedział jej: dla koni - prawi - J. M. stanąć kazał. A ona: Dziwna rzecz, iż tego J. M. do jutra nie odłożył.
Jeden tez chwalił wielkiego łupiescę, który fałesznie miał tę sławę. jakoby był barzo hojnym. Toć to - prawi - szczyra swoboda, nie telko swoje rozdaje, ale i cudze.
Wspomnię też ta dworskie jedno zatrefnowanie, kiedy owo człowiek iną powieda, a iną rozumie, nie aby prawie przeciwna rzecz mówić sie miała, jako, kiedy kto murzyna białym zowie, abo wielkiego chłopa karłem, abo barzo żadnego Parysem (acz i to czasem ma swą gracyą), ale kiedy owo kto statkiem mówi, a ona wszytką powieścią dworuje, inaczej to rozumiejąc, niż jako powieda.
Jako kiedy jeden tu u nas wziąwszy za głowę brata swego, a siedzenie odpuściwszy, niemałą sumę pieniędzy chciał sie s Polski do Śląska wynieść, rzekł mu niesprosny człowiek jeden: Ja sie dziwuję - prawi - gdzieś ty rozum podział, a za nie widzisz, że teraz w Polszcze tak sie wiele złych ludzi namnożyło, iż ty miedzy nimi mieszkając, ku wielkim pieniądzom prędko przyść możesz. Takież też jeden drugiemu niedawno coś jaśnie nieprawdziwego powiedał, a ten słysząc począł go prosić: Niech to - prawi - będzie za łaską w. m. abych temu mógł niewierzyć. A gdy on zasię, co onę baśń powiedał, począł sie kląć, że inaczej nie jest, chcąc koniecznie, żeby mu wierzono, dopiero ten powiedział: Gdyż to inaczej być nie może, a w. m. chcesz to mieć po mnie, abych wierzył, tedy ja, już to dla w. m. uczynię, bo bym sie jednak i s czego więtszego w. m. nie wymówił. Takową trefność zową z greckiego Ironią, a jest barzo przystojna wielkiemu panu, tak w kunsztownych, jako i w statecznych rzeczach. Przeto cni starzy zacni a sławni ludzie jako Kato, Scipio Aemilianus, używali jej. Ale snadź Sokrates w tym był najosobniejszy, a tego wieku król Zygmunt sławnej pamięci ociec pana naszego. Któremu trefiło sie to, iż raz, mając sie umywać, zjął s palców kilka kosztownych pierścieni, aby ich nie zmaczał, i dał je trzymać jednemu, który blisko stał, w rzeczy nie patrząc komu. Po umyciu, gdy sie król o pierścieniach nie pytał, on dobry pan rozumiejąc, że król mając czym więtszym zabawioną głowę, nietelko niemiał pomnieć, komu je dał, ale ani tego, aby je miał kiedy na palcach, zadzierzał je u siebie. Wyjdzie dzień, i drugi, i trzeci, wyjdzie tydzień, i drugi, miesiąc, kilka, aż rok, więc, iż o pierścieniach nigdy zmienka nie była, a u króla na palcach już drugie widział, miał za to pewnie, że i pożytek doma, i sława spelna. Także po roku, gdy sie takież król umywać chciał, i pierścienie już począł zdejmować s palców, ściągnął on dobry sługa rękę po nie. A król mu, schyliwszy sie do ucha, poszeptał: miej dosyć na pirwszych, bo te przygodzą sie komu drugiemu. I trefne, i mądre, i prawie pańskie to było rzeczenie, acz drudzy powiedają, żeby to nie król stary, ale Alfons, król Aragoński, dziad naszego pana, powiedzieć miał.
Jest i oto to Ironiej coś w rodzie, kiedy kto postępek szkarady czyj cudnym przezwiskiem nazowie. Jako Scipio Africanus, któregom niedawno spominał, będąc Censorem w Rzymie (to jest urzędnikiem tym, który sprawy, obyczaje, postępki, służby i zasługi przeciwko Rzeczyposp. wszech Rzymian uznawać, i one abo czcią i pożytkiem zdobić, albo bezeceństwem piątnować był powinien), jednego Rotmistrza na poczciwości drasnął o to, iż nie był w bitwie, która była pod hetmaństwem Pawła Aemilia. A kiedy ten Rotmistrz pytał, przeczby mu tę zelżywość czynił, gdyżem ja - prawi - nie uciekł z bitwy, alem był został dla straży obozu, odpowiedział Africanus: Mierzą mie tacy Rotmistrze, co to są zbytnie pilni.
Też i oto to niejako do Ironiej należy, kiedy kto rzecz, jako jest w sobie wiedząc, inaczej, a jakoby opak pyta, aby tego, kogo pyta, na to, żeby sie wyznał, wyciągnął. Jako Białobocki, gdy mu kiedyś niewiasta jego zbytnie potrawę osolila, pytał jej : Miła siostro, aboś tego nie soliła? A ona odpowiedziała: Miałoćby panie być słono, boćem dwa kroć soliła. Dopiero Białobocki: znać, bezecna małpo, powiodą, bo przed solą i jeść nie mogę.
Nieco też temu podobne ono pana Kaspra Maciejowskicgo, Stryja w. m. M. panie Lubelski, pytanie, który służąc jednej w fraucymerze pannie, a dowiedziawszy sie tego, iż go panna w pierścionku panu Przecławowi Lanskoruńskiemu pobrać dała, na potkaniu tak zająkając się, jako on mówił, rzekł ku pana Przecławowi: Bracie kuku (bo tak słyszę zwał pana Lanskoruńskiego) zginął mojej pannie pierścionek, a ty ponuro chodząc (jakoż snadź tak chadzał Lanskoruński) zawsze patrzysz w ziemie, powiedz mi, jeśliś go ty nie nalazł ?
Dobrze mi sie też to podoba, kiedy owo kto nad mnimanie tych, którzy słuchają, na hak kogo przywiedzie, jako Wacławek, mieszczanin krakowski, uczynił. Miał akcyą wielką z Rajcy krakowskiemi, gdzie mu szło o garło, a gdy Rajce conjecturami dowodzili nań tych tam rzeczy, powiedając, że kiedyś żebraka miał był kazać s pieniędzy zabić, na co tamże świadki (ale niewiem jako pewne) mieli, kazał sąd stanąć świadkom, i spytano pirwszego, jakąby tego wiadomość miał. Świadek powiedział, że o tym słyszał z ust pewnej osoby. Rzekł kniemu Wacławek: Może to być, iż ten, od kogo powiedasz w. m. żeś słyszał, z gniewni a nienawiści na mię to mówił. Dał miejsce świadek tym słowom, ramiona skurczywszy. A może też to być (rzekł zasię Wacławek), iż ten tam o kim inym to powiedał, a mnie tak wspomniał, iżeś go w. m. dobrze wyrozumieć niemógł. Pozwolił i tego świadek, jako ten, który wdy Wacławkowi upadku nie życzył. Tu Wacławek: A może też to być - prawi - iż tego, co powiedasz w. m. żeś słyszał, jako żyweś ni od kogo nie słyszał. Hnet to ostatnie rzeczenie, iż nad nadzieję wyszło, wielki śmiech pobudziło w ludziech.
Najduje sie i oto w tym trefność, kiedy kto co inego odpowieda, niżby ten chciał, kto do niego mówi. Jako król Alfons Aragoński, któregom pirwej spominał, iż był raz wszytko to dał dworzaninowi swemu, co powiedał, że mu sie (a on od króla bierze) śniło, więc drugi raz rychło potym począł też zasię przed królem powiedać, jako widział przez sen, ano mu król niemałą sumę czerwonych złotych daje. Powiedział mu król: od tych czasów - prawi - we sny nie wierzcie, bo sie wam nie wyjawią.
Powiedają też, że kiedyś do króla starego, gdy pieczęć wakowała, jeden zacny sekretarz przyszedszy powiedał, chcąc wyrozumieć wolą królewską: Miło. Królu - prawi - wszytek dwór tam o mnie powieda, że mam być pieczętarzem. A król do niego: Dajcie wy sobie pokój, wszak ludzie znacie, a czego oni nie splotą.
Jednemu takież słudze, kiedy pan precz kazał, przyjaciele za nim do pana przyszli, ciążąc sobie o takową krewnego ich zelżywość, nakoniec powiedzieli: a co on - prawi - nieborak do domu przyjechawszy ojcu swemu powie, dla czego mu precz kazano, gdyż jest cnotliwy, trzeźwy, czujny, pilny, sprawny, jako jeden być może. Odpowiedział pan: To niechaj powie, iż ja żadnej rzeczy s tych nie wierzę.
Snadź i to kiedyś było, Rotmistrz jeden, ciągnąc z rotą swą na granicę, miał nocleg w biskupiej wsi, gdzie drabi jego głodni hojnie zażyć kapłańskiego chleba chcieli. Owa, kiedy poczęli roscięgać swe proporce, przyszło kilka chłopów skarżyć do Rotmistrza: Panie - prawi - twoja czeladka młóci w gumnie nasz owies. A Rotmistrz rzekł: Bodajże ich zabito, to już koniom, - i więcej nie odpowiedział. Przyszli drudzy: Panie, twoi słudzy pobrali nam żyto i już je młócą. A ten zasie: Ba wej tych zdrajcy, to już na chleb. W tym przyszedł starzec jakiś: Panie, mnie wzięli kożuch. A Rotmistrz zakołysawszy głową: To złodziej chytry, jakoć sie zbiera wczas na zimę. I okrom tych słów nie dał im inej odprawy.
Ku temuż też i to niejako należy, kiedy z rzeczy tej, którą do ciebie kto czyni, to bierzesz co twojej, nie jego, sławie, abo pożytkowi służy. Jako Fabius Masimus, gdy wziął Tarentum miasto, a Livius Salinator, który je był kilka lat przed tym utracił, ale zamek był odzierzał, i s niego wielkie posługi czynił, prosił go, aby miał baczenie na to, że wżdy jego sprawą miasta Tarentum dostał. Odpowiedział Maximus: Jako - prawi - niemam pomnieć? nigdy bym go ja był nie wziął, byś go ty był nic stracił.
Jeszcze i to nie sprosne rzeczenie, kiedy ten, kogo za niegłupiego mają, powie co takiego, co sie zda, żeby s prostoty pochodziło. Jako pan Łaszcz o jednym powiedzial: I to prostak - prawi - zbudowawszy sobie czysty dom i umarł.
W rodzie temu jest i ono J. M. pana Ocieskiego, Ochmistrza królowej Jej M. rzeczenie. Pokwapił sie - prawi - ten, ksiądz umrzeć, a dwie mi był jeszcze spełnić powinien.
Takowemu rzeczeniu podobne też i to jest, kiedy ten, kogo (jakom powiedział) nic za prostaka mają, czyni tak, jakoby nie rozumiał tego, co barzo dobrze rozumie; jako jednego pytano, za jakiegoby człowieka tego miał, kogo na cudzołostwie zastaną, odpowiedział: Za leniwego.
Tejże kuźni jest i ono, co Scipio Nasica Poecie Ennio powiedział, co oto tak było. Nasica przyszedł do Enniusa i zawołał u drzwi stojąc: Jest pan doma? Dziewka mu powiedziała; Niemasz. A Scipio słyszał, iż Ennius tak powiedzieć kazał. Owa gdy tak odszedł, rychło potym przyszedł też Ennius do Scipiona, a gdy takież nie wchodząc w dom pytał na pana, Nasica sam silnym głosem zawołał: Niemasz go doma. Zatym Ennius: cóż mie błaźnisz, azaż ja nieznam twego głosu? Tu Scipio powiedział: wielkiś niediscret, jam ongi twej dziewce wierzył, kiedy powiedała, iż ciebie doma nie było, a ty mnie samemu teraz wierzyć niechcesz?
Bywa też i to trefnie, kiedy kogo uszczkną w tymże, w czym on pirwej dał sznupkę. Jako kiedyś na króla iszpańskiego dworze trefiło sie, iż jednego zacnego młokosa król o równe przewinienie w wiezienie wziąć kazał, w którym, kiedy był przez noc, a nazajutrz wyniść mu kazano, przyszedł na pałac, gdzie dworzan, pań, panien pełno było; także gdy to ten, to ów szydził z onej jego przygody rzekła jedna zacna wdowa do niego: Zaprawdę żałowałam ja burzo tej niefurtuny w. m., a zwłaszcza, iż tu drudzy za to pewnie mieli, żeby Król J. M. miał kazać w. m. obiesić. A młokos on zaraz tak powiedział; I jam sie poprawdzie niepomalu bał tego, alem wdy miał nadzieję, żeś mie w. m. za męża uprosić sobie miała. Iż to w Iszpaniej i w inych królestwach jest ten obyczaj, i u nas też to snadź pirwej było, że kiedy złodzieja tracić wiodą, jeśli wszetecznica jawna prosi go sobie za męża, garłem takiego darują.
Tym sposobem tez onym dwiema Kardynałom w Rzymie Raphael sławny malaz powiedział, którzy przyszedszy do niego w dom, gdy go to tym, to owym drażnili, chcąc, aby mówił, i każdej rzeczy dał przyczynę; nakoniec poczęli strofować jedne tablicę, gdzie święty Piotr s świętym Pawłem namalowani byli, powiedając, że je barzo rumiano poczynił; - rzekł do nich Raphael: Niedziwujcie sie w. m. miłościwa księża, jam to tak naschwał uczynił, bo wielkie podobieństwo, ze tacy są oni w niebie, jako je tu w. m. widzicie, to jest czerwieni ze wstydu, przeto, iż tacy ludzie, jacyście w. m., kościół ich rządzą.
Jest i to trefne rzeczenie, które ma w sobie pokryty śmiech, jako ddy jeden przyjaciel przed drugim skarżył sie s płaczem na swe nieszczęście, iż mu sie w sadu na drzewie obiesiła żona, a ten, co go miał cieszyć, to tak rzekł kniemu: Mój miły bracie, prze Bóg cie proszę o kilka rózg s tego drzewa, abym je wszczepił w mym sadu.
Więc i temu, co kto rzecze z gniewu, śmieją sie pod czas ludzie. Jako, gdy jednego w wielkich przezyskach skazano, począł płakać, a syn do niego rzekł: Czemu w. m. płaczesz? Odpowiedział ociec: abo mam śpiewać po takim dekrecie?
Przeciwne temu jest, gdy kto skurczywszy ramiona, a cirpcu przyłożywszy, gładce co rzecze. Jako, gdy chłop skrzynie na sobie niosąc potrącił Katona i rzekł wara. Kato spytał: abo jeszcze co drugiego okrom tej skrzynie niesiesz?
Też i w tym jest trcfność, kiedy kto nieznacznie czyje nikczemność a głupstwo szkaluje, jako u sądu ziemianin jeden prosił o prokuratora, powiedając, iż za pieniądze dostać go niemógł, a rzecz iż była wielka, niechciał jej sam sprawować, owa sąd dał mu jakiegoś prokuratora, którego nikczemności iż on ziemianin był dobrze świadom, rzekł do tych, co na sądzie siedzieli: Proszę, moi łaskawi panowie, dajcie w. m. tego prokuratora mojej przeciwnej stronie, a mnie abo inego dajcie, abo już tak wolę bez niego.
Skoro takowa i ona była co Sobieski uczynił, aby niebaczność gości swych poganił, abowiem, gdy u niego kilka dni nadzwyczaj z wielą szkap i z wielą pachołków mieszkali, on przed nimi począł sie ubierać w bóty, a gdy go pytali, czemuby to czynił, gdyż wy - prawi - odemnie niechcecie, muszę ja od was jechać.
Ale jeszcze to foremniejsza, co Król stary księdzu Narapienskiemu powiedział, który, gdy nigdy żadnego za stół s Królem siedzenia nie omieszkał, raz, kiedy sie umył, rzekł król J. M. kniemu: Księże, umyłeś sie? On odpowiedział: umył Miłościwy królu; zatym król: idźże do domu jeść.
Rozśmieszy też to niepomału, kiedy kto źle sobie w czym począwszy, a chcąc ono, w czym sie obłądził, naprawić, rzecze, chcąc co takiego, co sie barzo nie k rzeczy widzi, a przedsię to ku onemu sie będzie ściągało, na co on założył, i tak onym sobie pomoże.
Jako sie raz trefiło. Pan jeden wielki, mając brzemienną żonę: powiedział sługom swym: kto mi - prawi - nowinę przyniesie, iż żona moja syna powiła, dam mu to wszytko, w czym na ten czas będę, i koń, na którym mię zastanie. Rychło potym pani porodziła, a sługa jeden, nie pytając sie, co miała, szedł i powiedział panu, iż pani miała syna. I zaraz pan uiściwszy mu sie w niektórych rzeczach, przybieżał z radością do paniej, gdzie nalazł dziewkę miasto syna, a wziąwszy ją na ręce kazał zawołać onego sługi i pytał go: A gdzież tu jest, dajcie zabito, ono, co u mężczyzny? Odpowiedział sługa (jako był przyłotr): I panie będzieę tu to wszytko, niechaj jedno uroście. Owa onym zatrefnowaniem wyszedł ze wszytkiego.
O barwierzu też wielkim szybale powiedają, do którego gdy chłop z wybitym okiem przyszedł, choć rozumiał, że mu niemógł nic pomoc, wszakoż, aby od niego co grzywien wyłudził, powiedział mu: jedno pieniędzy nie żałuj na lekarstwa, będziesz pewnie zdrów; kmiotek uradowawszy sie czeka tydzień, czeka drugi, trzeci, nic przedsię nie baczy polepszenia, aż chudzina po kilku niedziel, widząc, że ta rzecz w długą idzie, a poprawy kęs jeden nie znać, pocznie sie uskarżać i mówić barwierzowi: panie, podobno ty mnie zawiedziesz, iż ja i oko i pieniądze stracę, bo namniej do tych czasów na nie nie widzę, prosto jakobych go też w głowie niemiał. Barwierz widząc, iż też już nie było co skuść, rzekł kniemu: Niebożę stradny, musisz panu Bogu za wszytko dziękować, a już na jednym oku przestać, jeślić je jeszcze pan Bóg zachować będzie raczył, bo w tym tam chorym już niemasz żadnej nadzieje. To usłyszawszy chłopek pocznie płakać, pocznie lamentować mówiąc: zdradziłeś mię, barwirzu, pieniążkiś moje pokradł, nielza mnie, jedno cie prawem szukać, a o to sie starać, abyś tej twojej niecnoty wziął zapłatę. A barwierz do niego: ha chłopie, a więc byś też ty chciał dwie oczy mieć w głowie, jako ma ślachta i ini dobrzy ludzie; idź do zabitej śmierci. Owa tak one słowa z wielkim fukiem powiedział, iż niebożątko chłopek zlększy sie umilkł i poszedł precz, mając pewnie za to, iż jeszcze balwirzowi został na liczbie.
Nie sprosna więc i to bywa, kiedy kto chcąc to zgadnąć, około czego drudzy wątpią, rzecze co inego, ale foremnie. Jako to. Przyszli raz panięta w maszkarach przed króla, także czyniąc swój taniec parami; obaczy ktoś śrzednią parę, w której był pan Wolski Miecznik z drugim nic pomnie kim barzo małym, i rzecze: by wiedzieć - prawi - co to za para, tak barzo nie rymowna? a drugi stojąc podle niego rzekł: zgadnę ja, którzy są; a gdy ten z zasię jął prosić, aby mu powiedział: Atoli - prawi - to jest Roch, a to Pieszek.
Ujdzie czasem i to za trefność, kiedy kto jedno z drugim nie barzo trefnie spoi, na ten kształt, jako owo mówią: By - prawi - cnota tu była a sobola czapka.
Tu też położę owo upominanie na kształt porady. Jako Chalecki w Litwie, Starosta cyrkaski (stojąc przy królu starym w Wilnie na pałacu na ten czas, kiedy niedźwiedzia psy trawiono, a psi jakoż nie ochotnie z niedźwiedziem sie wiązali, i Król J. m. jął mówić, wierę te psy okarmić musiano, iż niedźwiedzia brać niechcą, powiedział: przeto, królu, każ tu pisarze swe spuścić, tym nic nie wadzi, by sie niewiem jako objedli, przedsię oni zawdy dobrze biorą.
Białobocki taikież jednemu dworzaninowi niebarzo urodziwemu (któremu był na ten czas król J. M. dał Starostwo) tak powiedział: Ty - prawi - kiedy na starostwo przyjedziesz, zawdy siedząc sprawy odprawuj, a jeśliby mogło być, jeszcze bych wolał, żeby z okna, bo i twarz i brodę masz po temu, iż z góry za obrzyma ujdziesz.
A drugi czasu powietrza Doktorowi (który nic nie umiejąc wiele już był ludzi pobił) radził, aby s Krakowa nie wyjeżdżał, powiedając mu: Wielką - prawi - summę pieniędzy zebrać ty tu możesz, a jeśli o powietrze idzie, bierz prezerwatywy, tedyć sie bać nie trzeba. A gdy Doktor powiedział, iż na gwałtowne powietrze nie mi - prawi - prezerwatywy nie pomogą, rzekł dopiero ów: Więc jeśli tobie nie pomogą, tedy tym pomogą, których twoja ręka nie pobije.
Trefnie i to bywa, gdy komu to powiedzą, co mu jest przyzwoite, jako jednemu księdzu, co barzo łapał exequutorstwa, a czasem chocia go i nie obrano, powiedział ktoś na ten czas, kiedy owo Bakałarz s skarbu miał umrzeć: A prze Bóg - prawi - abo w. m. niewiesz, iż bakałarz s skarbu barzo niemoże, niezła tam będzie exequutorowi grzanka.
Zaś i to druga, gdy komu to przypiszą, od czego on jest barzo daleko, jako raz, kiedy Doktor Kleparz barzo ochrapiawczy kazał, rzekł jeden: Ten ksiądz całą noc pił, podobniej sie mu było dobrze wyspać, niż źle kazać. A Kleparz nierzkąc sie upić, ale niewiem, by jako żyw, był na biesiedzie. Też i to foremna, dać to nieprzyjacielowi samemu, co on tobie ujmuje, jako gdy jeden z niepoczciwych sie rodziców urodziwszy, przymawiał poczciwemu człowiekowi mówiąc: Barzożeś sie ty - prawi - od onych sławnych twoich przodków odrodził. A ten jemu odpowiedział: Ale ty od swych ni kąska.
Do tego sie i oto to zejdzie. Wielkiemu jednemu i otyłemu pachołku rzekł ktoś: I tu na trumnę niemało drzewa wynidzie; a ten odpowiedział: Tobie niewiele, bo trzy drewna to odprawią.
Ciągnie za sobą śmiech i oto to, gdy kto odpowieda na to, czego mu nie mówiono, jako jeden uczciwy człowiek przyszedszy do zacnego Kasztelana, który, że nie był tak baczny, żeby sam siedząc, onemu też siedzieć kazał, postawszy trochę, rzekł: gdyż to jest wola a roskazanie w. m. abych siedział, tedy ja siędę, i siadł. Więc też i to podczas ma wdzięczność, kiedy kto wypowieda to na się,. czego nigdy nie winien. Jako jeden ksiądz po Śmierci drugiego, prosił o beneficium Biskupa, a gdy Biskup dać mu go niechciał, i owszem już był namienił drugiego, który je otrzymać miał, rzekł z gniewu ku Biskupowi: Miłościwy księże, jakoż to ma być, jam temu księdzu na on świat pomógł, a beneficium po nim ma wziąć kto inszy?
Musi sie człowiek i temu rośmiać, kiedy kto pożąda tego, co być nie może. Jako jeden leżąc na trawie, gdy przy nim drudzy szyrmowali, skakali, chodzili zapasy, powiedział: gdzież też to było jedno rycerskie ćwiczenie, tak leżeć, jako ja teraz. Na ten kształt też Doktor Iszpan; panu Radziwiłowi Wojewodzie Trockiemu powiedział, ale na końcu jako człowiek mądry przydał to, czym rzecz dobrze trefniejszą uczynił. Prosił Doktor u pana Mikołaja Radziwiła Wojewody Trockiego psa dobrego na zając. Pytał pan Wojewoda, jakiegoby chciał, jeśli wyżła, czy ogarza. Iszpan tego nie rozumiejąc pytał, coby sie wyżeł rozumiał, takież i ogarz; powiedział pan Wojewoda: Tegoli - prawi - w. m. chcesz, który najduje, czy tego, który goni? Odpowiedział Iszpan: Takiego ja chcę, który i najdzie, i ugoni, bo by to był mój wielki nierozum dwu psów dla zająca jednej bestyej chować.
Siła jeszcze tych miejsc, s których trefne rzeczenie płynie, drudzy najdują, bo i przygrożka foremna, i zamilczenie na czas, i zdumienie sie na co, i przeklinanie rozumne, kto tego wszytkiego umie użyć, powiedają, że też i tym jako czym rośmieszyć może. Ale zda mi sie, że tego dosyć, com ja powiedział, abowiem i węzłowatego rzeczenia mało sie nie wszytki reguły pokazały, i ta trefność, która w wypowiedaniu foremnym, jako sie co sstało, zawisła niewiem, aby dalej s tych opłotków, w które jest wegnana, wyniść mogła. A we wszytkiej trefności żadna rzecz trefniejsza nic jest, jako wyrwać co nad pomysł człowieczy, iżby ten, kto onego studia, ina rzecz usłyszał, niż ta, której z myślą swą czekał. Dopiero te drugie za tym idą, jako niewyrozumienie rzkomo czego, wykładanie inaczej rzeczy, czynienie przyrównania, wynalezienie podobieństwa, mówienie jakoby nie k rzeczy, upominanie kogo z jego głupstwa, i ine wszytki już mianowane trefności, które w ludziech śmiech pobudzają. Więc chocia wszelakie trefności mają w sobie tę własność rośmieszyć, wszakoż przedsię rozne skutki w człowieku czynią, bo jedne uszczkną pod pokrywką, drugie jaśnie; zasię te mają przystojną wdzięczność, a owe troszkę jakoby bez wstydu. Inym zaraz człowiek skoro je usłyszy, rośmiać sie musi, a inym, im dalej o nich myśli, tym sie barziej śmieje. Nakoniec i w tym śmiechu, czasem przydzie zapłonienie, a czasem osa na nos siędzie. Przeto Dworzanin musi sie pilnie przypatrować, jakiej ci będą myśli, przy których trefnować ma; bo ludziom strapionym wszelaka trefność jeszcze więcej boleści przymnaża; a są drugie choroby, które im barziej leczysz, tym biorą więtszą siłę, więc musi mieć baczenie na czas, na miejsce, na swoje przystojność i zawołanie; musi we wszytkim mieć miarę i z rzadka trefnować; ktemu musi nie być złośliwym, jadowitym, drażniąc ludzie bez przyczyny, a z jasnej nienawiści, zwłaszcza jeśli może, to jest wielka niebaczność; jeśli mizerne a upadłe, to jest okrucieństwo, jeśli niecnotliwe, to jest prózna zabawa; jeśli też te, którychby obrazić niechciał, to jest silne głupstwo. Abowiem najdują sie tacy drudzy, którzy mnimają, aby to była powinna rzecz, zawdy uszczknąć, kiedykolwiek mogą, zleli to, dobrzeli, już oni nie patrzą; a nakoniec wolą niektórzy przyjaciela stracić, niż trefne rzeczenie. Gdzie takowa chciwość wielkiej przymówki godna. Ale mimo to wszytko potrzeba temu, kto ma być trefny, aby miał przyrodzenie i obyczaje po temu, a na każdą trefność był sposobny, i postawą i twarzą, bo ta im poważniejsza a surowsza jest, tym sie więc rzeczenie zda daleko trefniejsze.
Ale niechaj już tu będzie koniec. A w. m. panie Myszkowski przy tym giełku słów nikczemnych moich źle sie wyleżawszy, i czas prozno straciwszy, pospieszaj sie w drogę, abyś na lepszy wieczór trefił, niż tu przypołudnie było.
Hnet pan Myszkowski odpowiedział: Tak mi sie ten giełk dobrze podobał, iż przy nim dłużej zostanę, niżem miał wolą, bo jeszcze nie koniec rzeczy w. m. I dobrze ja odpoczynąć mogę, niż sie w. m. s tej części, którąś nam około żartów a kunsztownych posług namienił, i o niejeś mówić obiecał, wyprawisz. Raczże tedy w. m. w to zaprządz a nas nauczyć, jakoby foremnie jeden drugiemu mógł takową wyrządzić posługę, bo w tej trefności słownej dosyćes w. m. uczynił swemu, i każdy z nas nietelko nauczył sie wiele, ale i śmielszym już do tego został przykładem tak wielkich ludzi, jakieś tu w. m. spominał.
Zatym pan Dersniak rzekł: Gdyżeście w. m. i tego zapomnieć niechcieli, tedy nielza jedno sie uiścić. I powiedam, iż żart abo kunsztowna posługa nic inego nie jest, jedno jakieś oszukanie przyjacielskie, w rzeczy ani szkodliwej, ani obrażliwej, a jeśli co, tedy nie barzo. Otóż jako w trefnych powieściach, gdy kto co nad pomvsł a mnimanie ludzkie wyrzecze, tak tu, gdy sie co komu nad nadzieję sstanie, hnet sie temu ludzie śmieją. Ale te żarty najbarziej chiwalą, w których jest najmniej sprosności i obrazy a najwięcej misterstwa, i tychże dworzanin używać ma, bo ze szkodliwych żartów nieprzyjaźni i wielkie zaścia bywają.
Żart tedy, abo kunsztowna posługa dwojaka jest (acz z osobna każda na wiele jeszcze części rozdzielić by mógł). Jedna jest, kiedy kto pięknym kształtem, a misternie podejdzie kogo i zbłaźni. Druga jest, kiedy kto nagotowawszy sidło ponętą, przywiedzie kniemu, iż sie sam człowiek ułowi. A oboje to s tychże miejsc wziąć sie może, skąd i trefne powieści. Pirwszej posługi ten przykład niechaj będzie. Pan Giżycki stary, mając mieć jednego wielkiego pana, a snadź nieboszczyka pana krakowskiego Szydłowskiego (s którym pospołu s Prus po dokończeniu wojny jechał) u siebie w domu, powiedział mu miedzy inemi rzeczami, o które go w drodze jadąc pytał, jako ma żonę, która barzo nie słyszy, tak, iż muszę - prawi - okrutnie na nie wołać, niż które słowo zrozumie. A przeto nierad bych, abyś ją w. m. widział, a miał ten niewczas wołać na nie, by na wilka. Pan krakowski onego żałując, a rospytywując, s tymli sie urodziła, czyjej to niedawno kiedy przyszło, żadną miarą inaczej niechciał, jedno ją widzieć; owa dla tej przyczyny samej powiedając Giżycki, iż jeśli ja sam naprzód nie pojadę, tedy w. m. żony mej widzieć nie będziesz mógł; dozwolił mu pan krakowski z ostatniego noclegu trzema godzinoma przed sobą wyjechać. Co gdy sie stało, przyjechawszy do domu Giżycki, powiedział takież żenić, iż pan krakowski barzo mało co słyszy, a dla tego musisz - prawi - dobrze wołać, chceszli, aby cię zrozumiał. Przyjechał zatym pan krakowski i przywitał silnym głosem panią, a pani też rozumiejąc, iż pan krakowski nie słyszy, dobrze mu głośno podziękowała, i szyrokiemi słowy opowiedziała radość swoje. Gdy potym do siedzenia za stół przyszło, pan krakowski, aby ludzkość swą pokazał, ktemu, że pan Giżycki u stołu nie siedział, ale to tam, to sam goście częstując chodził, ustawicznie s panią Giżycką chciał mówić, a pani będąc wielkiemu panu w domu swym rada, ochotnie mu odpowiedała, iż we wszytkiej izbie nikogo barziej nie było słyszeć, jako ich dwoje. Owa tego cały obiad było. Po obiedzie pachołcy pana Giżyckiego, chocia mieli srogie zakazanie od pana, a wszakoż gdy sobie to ten, to ów podraził, jęli pytać sług pana krakowskiego, dawnoli to J. M. przyszło, iż nie słyszy? Odpowiedzieli służebnicy pana krakowskiego: Pan nasz dobrze słyszy, ale wy głuszkę panią macie. A gdy ci śmiać sie poczęli, obaczyli hnet służebnicy pana krakowskiego, iż pan Giżycki s pana dworuje i hnet pana ostrzegli. Także pan krakowski s przodku sie gniewał, ale potym barzo sie śmiać musiał, widząc, iż pan Giżycki w tym dobrze Gunellę contrefetować umiał.
Takoważ też niedawno posługa była pana Kaspra Zebrzydowskiego s panem Krysztophem Krupskim, którzy na dworze pana naszego znacznie stojąc, to to, to owo nieszkodliwego, jako są obadwa nie prostacy, a pan Zebrzydowski i uczony ktemu, wyrządzają towarzystwu. Ci tedy jednego czasu w Wilnie, gdy był owies nie pomału drogi, a na koniec ani go dostać możono, ubrali dwu pachołków nieznajomych i wyuczywszy ich wszytkiego, posyłali imieniem J. M. pana Wierszyła, Kasztellana wileńskiego, od jednego do drugiego dworzanina, darując im ceduły, temu na 50, temu na 30, temu na 10, wedle każdego kondycyej, beczek owsa, a każdy miał słać poń do dworu pańskiego tuż nad Wilnem, który Rajem zową. Co gdy pan Zebrzydowski s panem Krupskim sprawił, a każdy z dworzan on ej cedule jako w skąpy rok był barzo rad, sszedszy sie na zamek poczęli sie pytać: tobie wiele beczek, a tobie wiele. Już drugiemu pocznie być niemiło, że mniej niż towarzysz wziąć miał. Także kto woźników na ten czas niemiał, ten najął furmana, abo u którego s panów Rad na odwóz wyprosił koni, i posłał do Raju po owies. A tam już też byli dobrze przed tym zasłali, kto miał te wozy pociągnąć dalej. Przyjechał pirwszy do Raju, pyta: gdzie owies rozdają. Odpowiedział mu pachołek on zasłany, z litewska, iż ta wołość, która gi wiezie, niemogła tu - prawi - dzisia dociągnąć, w Suderwi została, a tak jedźcie tam, wedle ceduły wam oddadzą; także każdemu powiedział, kto jedno do Raju przyjechał. Owa pirwszy ten pachołek, który do Suderwie (która od Raju jest w dobrej mili) po owies zajechał, pytawszy sie na zamku, pod zamkiem i wszędy indziej, a nie mogąc sie o owsie dowiedzieć, do domu woźnicy nawrócić i poganiać kazał, wóz pięknie przykrywszy, aby nie sam telko ciągnął kota. Mało co ten od Suderwie odjechał, ali drudzy bieżą, wyścigając sie i pytając: A owies jest? On odpowiedział, że jest. Jedno - prawi - na zamek prosto, tam go wam odmierzą. Przyjadą i ci, obaczą, że błazeństwo, jadą takież nazad, a kogo potkają, każdemu o owsie dobrą otuchę czynią; owa sie wszyscy obeszli, a prozne wory wieźli do domu. Nazajutrz jedni sie gniewali, i łajali: Bodaj mi to zabit czynił, a drudzy sie śmiali, zwłaszcza kiedy na zamek to przyszło, bo król J. M. o wszytkim wiedzieć musiał, i miał niemałą biesiadę, dworując s tych, którzy sie o ten żart gniewali.
Ale i ono tychże dwu panów zaproszenie na obiad do pana Chwalczewskiego, o którym też w. m. dobrze wiecie, niemniej trefne było, bo i głodu sie drugi namarł, i pieszo sie na zad (konia i sługi przed miejscem od siebie odesławszy) kłusać musiał.
Takowych tedy żartów abo kunsztownych posług (acz nie zawdy tak trefnych) u dworu siła bywa, ale to są najforemniejsze, które człowieka s przodku nakarmią strachu, a potym wszytko sie w śmiech a krotochwilę obróci, jako wzajem Skotnicki Lula s Pukarzewskim, zacni dworzanie króla starego, uczynili sobie, co oto tak było. Pukarzewski prosił na wieczerzą Skotnickiego i był mu. tak rad, że go i od rozumu odpoił, także kiedy już na nogach stać niemógł, sługi jego jedne do gospody odprawił, drugie pozamykał, a pana tak śpiącego kazał sługom swym nieść do jednego sklepu, już na to nagotowanego, i tam kazał go wsadzić w łańcuch i w pęta, i zamknąć kilkiem kłotek, straż u drzwi przystawiwszy. Skotnicki, iż był okrutnie pijan, jeszcze ktemu na wiatr wyniesiony, kęs jeden onego nie czuł. Owa przespawszy kilka godzin jako umarły, ocknie sie nadedniem, i woła: Coż sie dzieje, ki mię djabeł tak wsadził; przebóg gdzie żem? A jest tu kto, ozwi sie proszę. Gdy na pirwsze wołanie nic mu nic odpowiedziano, pocznie znowu wielkim głosem wołać: Jest tu kto, przebóg cie proszę, ozwi mi sie. Dopiro sie straż nauczona odezwała mówiąc: Awom ja sam i z drugimi, a czego chcesz? Rzecze zasię Skotnicki: A ty ktoś, miły bracie. Odpowie mu: Straż nad tobą, abyś sie nie wyłamał. Zaś Skotnicki powie: A prze cie Pana Boga proszę, ktoż mie to, i prze którą przyczynę w te żelaza wsadził? Odpowie straż: A wierę niewiesz, dowiesz się, gdy cię we dnie na plac wywiodą. Tu Skotnicki: Czas panny Maryej, i pomilczawszy trochę, rzecze zaś: Ale moj najmilszy bracie, prze cie Boskie miłosierdzie proszę, wdy mi powiedz, com uczynił, bo Ja na Bóg ci to żywy przysięgam, niewiem, ani pomnie, abym co namniej przeciwko komu wystąpił. Straż zasię tak powiedziała: A za niepomnisz, żeś poczciwą dzieweczkę zgwałcił, i ojcaś jej, gdyć jej wziąć bronił, zabił? Skotnicki dopiero krzyknie: A niestetyź narodziwszy sie mnie na ten świat, a bezecne pijaństwo, do czegożeś ty to mnie przywiodło, iż oto marnie, a sromotnie garło dać muszę. Czemużeś ty mnie radniej, miły Panie, w onych potrzebach, gdziem bywał, zginąć nie dał, iżbych był nigdy na katowskie ręce nie przychodził. Ha Pukarzewski przyjacielu, przesiedzieć mi twego wina, a by cie było pirwej w sztuki ssiekano, niżem ja do twej gospody iść pomyślił. Ach nędzni moi przyjaciele, to teraz ze mnie weźmiecie cześć, dla tegoście mie jednak byli do dworu wyprawili, abych was tą zmazą i wieczną sromotą pocieszył. Owa tego lamentu było s pół godziny, nakoniec jął pytać straży: A moi mili braciszkowie, wiele was tu mnie strzeże? Odpowiedział mu iny już z onej straży, a nie ten co pirwej: Sześć nas tu - prawi. - A Skotnicki zaś: Kiedyby jeden z was chciał uczynić to miłosierdzie nademną, a iść po którego mego sługę. Odpowiedziano mu: A co mnimasz, aby ci wolni byli, w takowym-żeć więzieniu są jako i ty. A Skotnicki znowu: A nieszczęsny ja człowiek, czegożem ja to doczekał. Także po długim siebie przeklinaniu uprosił wdy jednego s nich, iż szedł, gdy dnieć poczęło, po pana Kaspra Macicjowskiego, który o wszytkim wiedział, i był pogotowiu; a ten dopiero, kiedy przyszedł, z drugimi towarzyszami poprawił tak dobrze, iż nieborak Skotnicki ledwe nie umarł od strachu. Aż wdy nakoniec zlitowali sie nad nim, a wrzeczy to do tego, to do owego pana śląc o przyczynę, przywiedli rzecz ktemu, iż na ślubie z więzienia wyszedł, a przejednywać miał stronę na oczy królewskie, aż przejednawszy nie przychodząc, a jeśliby sie strona jednać niechciała, tedy do takowegoż zaś więzienia wrócić sie miał. W tym, gdy za łaskawe staranie panu Maciejowskiemu dziękować począł, strzymać dalej śmiechu drudzy nie mogli, rzecz sie wszytka odkryła, Skotnicki mimo strach, którym go dobrze było nakarmiono, jeszcze sie długo wstydzić musiał, gdy to ten, to ów łańcuch, a pęta wspominał. Więc, iż go tym często drażniono, często też i on o tym myślił, jakoby ten żart Pukarzowskiemu oddał.
Owa raz, w rok podobno po tym, obaczył Pukarzewskiego podpitego i uprosił go do swej gospody, a tam dognawszy go do upaści, iż i ręką i nogą władać nic mógł, i pacholę jego, (bo telko to na ten czas Pukarzewski miał przy sobie) po sługi do gospody posławszy, barwierza hnet, któremu ufał, przyzwał, i roskazał mu, aby Pukarzowskiemu śpiącemu pół gęby zalawty zaprawił. Barwierz posłuszny wnet to sprawił, zalawty wargi spoił, plastr przyłożył, chustami obwinął głowę i przeniósł go na iną lepszą pościel, którą tamże w izbie Skotnicki posłać był roskazał. Przyda potym słudzy s pacholęciem nie rychło (bo daleko gospoda była), widzą, iż pan z zawitą głową leży, a barwierz instrumenta zbiera, a maści chowa, pytają, coby się to działo; powiedzą im drudzy (bo sam Skotnicki żałując wrzeczy przygody onej, płakał w głowach u Pukarzewskiego siedząc) iż ten a ten (który tamże był, niż chłopię po sługi odeszło) pana im przez twarz ranił. Słudzy, acz sie mścić onego chcieli, ale, iż nie było wiedzieć, gdzieby sie winowajca schował, sam tez Skotnicki powiedział, aby dali pokój, ponieważ pana ich jest s to, że sie sam wyzdrowiawszy, pomścić może, zaniechali wszytkiego. I tak jedni zostali przy panie, drudzy odeszli do gospody. Potym w nocy ocuci sie Pukarzewski, obaczy łeb zawity i rzecze półgębkiem, ki djabeł, cóż mi sie sstalo? Chłopiec, jesteś tu, rozświeć. Hnet sie chłopiec porwie, idzie do pana. i pyta: co w. m. raczysz, abo w. m. źle leżeć. Odpowie Pukarzewski: ba dobrzeć mi leżeć, ale mi to ki djabeł w gębę. Chłopiec odpowie, a za w. m. nie pomnisz, iż w. m. wczora ten a ten ranił? Zaś pan: Ja tego kęs jeden nie pomnie, ani czuję, aby mie bolało. W tym rzecze chłopiec: prze pana Boga, nie racz w. m. wiele mówić, bo nam barwierz roskazał, abyśmy s tego w. m. upominali. Także, gdy przydzie dzień, pyta, jako sie co stało, powiedzą mu rzecz wszytkę zmyśloną, a chłopiec jego włosny onegoż potwirdza, bojąc sie, aby go pan nie bił, gdzieby powiedział, że na ten czas odszedł był od niego. Przydzie barwierz do oprawowania, odwinie mu głowę, a Pukarzewski rzecze, miły barwierzu, namniej mie ta rana nie boli, co sie to dzieje? Odpowiedział barwierz: Tak to, widzi w. m. zmartwiało ciało od razu, ale po trzecim, abo czwartym dniu poczujesz w. m. Zaś powiedział Pukarzowski: A bodajże go zabito, mógłci wżdy gdzie indziej trefiać, niż przez gębę, a toć ja mężatek nie miłuję, a wdy mie Pan Bóg takową raną nawiedził. Barwierz poszypławszy trochę, wpuścił knot miedzy zalawty, przyłożył znowu plastr, zawinął i rzekł, aby mu dał od wczorajszej pirwszej oprawy. A Pukarzowski hnet parę czyrwonych złotych dać mu roskazał, i prosił, aby go rychło wygoił. Odpowiedział barwierz: Dali Bóg, w. m. rychło zdrów będziesz, jednoby panie mówić nietrzeba i s tym odszedł. Przydzie czas obiadu, mięsa jeść nie śmie, aby zwaniem nie poruszył hawtów, także sie trochę kontuzu napije i położy. Po obiedzie przydą towarzysze nawiedzać, którym już był Skotnicki o wszytkim powiedział, pytają go na zdrowie, przemówi półgębkiem prosząc, aby za złe nie mieli, iż mówić nie śmie, bo mi prawi - zakazał barwierz. Wyrwie ten to, ów owo pytać, a on jedno przyzwala głową, a milczy. Owa tego tak długo było, iż sie żadną miarą strzymać drudzy nie mogli, poczną sie śmiać, a Pukarzowski domyśliwszy się, iż to już Skotnickiego sprawa, zawój on uderzył o ziemię, a zalawty rosparzywszy dragant odjąć sobie kazał. Śmiechu było dosyć, a temu zwłaszcza, że on więcej barwirzowi wierzył, niż sobie, czując to, że go kęs jeden nic bolało. Powiedają drudzy, iżby tam nie było zalawtu żadnego, ale skóra telko była lina w rosole uwarzonego, którą nie telko pół gęby, ale i obie oczy kazał mu był Skotnicki zalepić.
Do tegoż też należy ona posługa pana Łukasza Lęnckiego, który gdy na Straży krol J. M. miał nocleg w nocy otoczywszy wszytke izbę, gdzie fraucymer miał złożenie, pochodniami rospalonemi, a zawoławszy gore, uczynił taki strach, iż drugie panny, zapomniawszy się, niewiedziały, co czyniły.
Ale to foremna, jaką powiedają, kiedyś dwa Włoszy trzeciemu wyrządzili, co sie snadż tak sstalo. Trzej towarzysze w drogę jadąc, i będąc pospołu na noc w jednej gospodzie, po wieczerzy (jako to więc bywa, zwłaszcza na długiej nocy) jeli sie grać. I niedługo grając hnet jeden spadł s stołu, iż mu i pieniądz w mieszku nic został. I pocznie łajać, pocznie ojca i matkę przeklinać, na koniec świętym i pannie Maryej nie przepuścił. Owa wymyślając niezwyczajne klątwy i złorzeczenia, jako na to są Włoszy mistrzowie, położył sie tak spać. A ci dwa niedługo też s sobą grając, gdy obaczyli, iż ten już był dobrze zasnął, wzięli przed sie uczynić mu ten żart: pogasili świece, zagrzebli w kominie ogień, okna utkali, i jęli w rzeczy jakoby przed sie grając, wielkim głosem mówić s sobą, aż sie i wadzić, przyczytając jeden drugiemu, otoś podemknął, a ten zasię, a tyś zakazał na flus, zgoła taki trzask uczynili, iż sie ów ocknąć musiał, i słysząc, że ci dwa przed sie grają i mówią s sobą, jakoby barzo dobrze karty widzieli, otworzy troszkę oczu, a gdy żadnego światła nie ujrzy, rzecze: A kiegoż djabla jeszcze czynicie; owa całą noc to wołanie nie ustanie. A to wyrzekszy zasię sie dla spania uspokoił. Ci dwa na takie słowa niedali mu żadnej odpowiedzi, ale sie przedsię swarzyli o karty jako w naczystszej prawdzie, także, gdy to chwilkę trwało, ocuci sie jeszcze lepiej on dobry towarzysz, a widząc, że niemają ani świece, ani światła żadnego, a przedsię gra a swar idzie swą drogą, pocznie sie dziwować i mówi: A jakoż wy u djabla omacmie karty widzieć możecie? Odpowiedział jeden s nich: azaś ślep, dwu świec przed nami. Wieręś ty podobno s pieniądzmi zaraz i wzrok stracił. A on to podniesie sie na bałuczku i patrzy oczy wytrzeszczywszy, a gdy nic uźrzeć nie może, pocznie mu być niemiło i rzecze: Albom ci ja pijan, albo ślep, abo wy łżecie. A ci dwa zatym wstali od stołu mówiąc, i szydzić to z nas, ten dobry pan. A cóż, kiedyby był wygrał, dopieroćby nas był nosił. Więc gdy on zasię powtórzył swych słów mówiąc: Ja, to co mowie prawda jest, iż obudwu was, kęs jeden nie widzę. Zatym ci poczną sie w rzeczy dziwować, i rzecze z nich jeden: I daj go djabłu, wieręć podobno nie żartuje, podaj sam tej świece, a snadź mu sie nieborakowi co w oczy stało. Dopiero on mając za to pewnie, że olsnął, imie płakać, imie narzekać mówiąc: niestetyź mnie, jużciem olsnął, o najświętsza panno, zmiłuj sie nademną, a odpuść, iźemci złorzeczył. A ci dwa ułoża u niego stojąc, poczną go w rzeczy cieszyć, mówiąc: I niemożeć to być, abyś wdy nie miał co widzieć; tak ci sie to podobno zamieszało w głowic, i mnimasz, abyś nie widział. A biedaż mię, odpowiedział im na to, niemaszci tu żadnego zamieszania, aleja zgoła kęs najmniejszy nie widzę, nie inaczej, jedno jakobych też oczu w głowie niemiał. A ci zasię poczną mówić: ale miły Boże, wzrok masz jasny, bo patrz (rzecze jeden ku drugiemu) miły bracie, jako ma piękne oko, i jako je dobrze otwiera, a ktoby rzekł, aby na nie widzieć niemiał. A on chudzina im dalej tym barziej płakał, a wzywał miłosierdzia Boskiego. Owa naostatek jęli mu tę radę dawać, aby sie obiecał do panny Maryej do Loreta iść boso, a o cudzej strawie, a snadź cie -prawi - pan Bóg wysłucha. A my przedsię i lekarza tobie dobrego zjednamy i o ine potrzeby nietrzebać sie będzie starać, póki u nas co jest w mieszku. Także poklęknie hnet na łożu, a z wielkim nabożenstwym i żałością za grzech, iż pannie Maryej po przegraniu pieniędzy złorzeczył, płaczliwemi słowy obiecał drogę do Loretu pieszo, boso, i o cudzej strawie, a tam zostawić oczy srebrne, jeśliby mu pirwszy wzrok u pana Boga uprosiła, i nadto obiecał mięsa we środy a z masłem w piątki (bo we Włoszech nic nie rozny piątek od soboty) nie jadać, i sobotę każdą w chlebie samym a w wodzie pannie Maryej ku czci a chwale do śmierci suszyć. Gdy to uczynił, wyszedszy ci dwa do drugiej komory i zapaliwszy świecę przyszli zasię do niego śmiejąc sie na umor, a mówiąc, powinieneś - prawi - to wszytko wypełnić; gdyżeś otrzymał wysłuchanie na prośbę twoję. A ow prostaczek z wielkiego strachu nietelko śmiać sie nie mógł, ale ani mówić, jedno zdumiawszy sie siedział, ledwe to nie za prawdę rozumiejąc, co oni byli dla kunsztu zmyślili.
Co sie zasię wtórego żartu, abo kunsztownej posługi dotycze, gdzie człowiek sam ułowić sie ma, niewiem, jaki może być lepszy przykład, jako kiedy owo chciwy strzelec na łupieźa zmierza, albo wielki gamrat zaleca sie pacholęciu w tkance, abo co takiego kto na kogo nastawi. Jako jeden dworzanin króla starego znając w towarzyszu swym ten defekt rozumu, iż miał wielką chęć ku czarnksięstwu, i siła o nim dzierżał, zmówił sie z babą, która pod zamkiem Krakowskim, niedaleko lodownice, garce Iłżeckie przedawała, i zapłacił jej wszytki, aby je do jednego kij wziąwszy potłukła w ten czas, kiedyby on na zamku w oknie stojąc znak pewny uczynił. I ukazał jej okno, w którym stać chciał, a znak ten miał być chustka rospostrzona i wisająca z ręki. Gdy to tedy sprawił, szedł na zamek i chodził sobie po wielkiej sieni, czyhając już na tego swego towarzysza, który rychło potym przyszedł; także skoro po daniu dobrego dnia jeden drugiemu począł pytać ten co później przyszedł, czemuby on tak chodził, a do izby wniść niechciał; - a ten mu odpowiedział: Niemasz - prawi - po co, bo król J. M. jeszcze w komnacie, ani tak prędko z niej wynidzie. Ale oto chodźmy tu sobie radniej, abo podźmy do okna, i zaraz szedł w ono naznaczone okno, a towarzysz też widząc, iż niemiał co w izbie sam czynić, szedł s nim pospołu. Także mówiąc to to, to owo, przyszli w rozmowie do czarnoksięstwa, i jął ów, komu to czarnoksięstwo tak barzo smakowało, wychwalać tę naukę, powiedając, iż na świecie nie masz nad nie, a żałując tego, że sie na ten czas nie urodził, kiedy jej w Krakowskich szkołach jawnie uczono. A ten słuchając powiedział: Cobyś dał, kiedyby sie kto obrał, a chciał cię jej nauczyć. A ów zasię rzekł: dałbych - prawi - sto i drugie złotych, ba i dalejby mię wyciągnął. Odpowiedział ten: Kiedybyś to ziścić chciał, a był tajemnym, powiedział bych ja tobie o jednym, który sie u Twardowskiego uczył, i tak wiele, jako on umiał, umie; i jest go s to, że cię nauczyć może. Hnet ów na Bog żywy przysiągł i dał rękę obiecując poczciwym słowem, nikomu na świecie o tym nie powiedzieć ani takiego człowieka wydać. A to ja - prawi - uczeń Twardowskiego, więcej, niż mnimasz, nauczyć cie mogę, jedno mi zdzierż słowo, jakoś obiecał. A umiesz ty (odpowiedział zatym ow) zabitą śmierć, nie takbyś sie ty miał, gdybyś co rozumiał w tej nauce. Rzecze ten zasię: Nie trzeba wiele, hnet sie to pokaże, jeśli co umiem. Atoli roskaż mi co dziwnego uczynić, uźrzysz prawdęli mówię, abo kłamam. A chceszli, uczynię to. Widzisz onę niewiastę, co garce przedaje (i ukazał ją z góry); ta, gdy ja kilka conjuracyi zmówię, potłucze hnet te wszytki garki kijem. Począł ów dopiero tym więcej bić na to i spór dzierżeć, powiedając, żeby tego nigdy dowieść niemiał. Owa sie założyli i sadzili po 30 czerwonych złotych. Zatym ten, obróciwszy sie kilka kroć w koło, pocznie mruczeć wrzeczy conjuracye, a i tedy i owedy słowo jakie niezwykłe głośniej wyrzecze, aby ów mnimał, że djabłów wzywa. Aż dobył kartki jakiejś pergaminowej, na której kilka liter potwornie wymalowanych było, a raz w tę, jako w tęczę, drugi raz w ziemię pilniuchno patrząc, rzekł tak: Patrzże teraz, l spuścił z ręki one chustkę nieznacznie, aby wisiała. A baba widząc znak, zaraz kij porwała, i poczęła tłuc ony garce, tak iż je do jednego potłukła. Zdumiał sie ów, co na to patrzał, a nic nie żałując przegranych pieniędzy uczniem jego być i dać co namienił obiecał. Tegoż dnia królowi ten co wygrał, wszytkę rzecz powiedział. Nazajutrz król uczynił sobie rzecz o czarnoksięstwie z onym dworzaninem, który zakładu przegrał, i dał mu to znać, iżby rad miał takiego człowieka, któryby sie s tym rozumiał. Wnet dobry pan zapomniawszy przysięgi swej, rozumiejąc, że sie miał tym królowi barzo przysłużyć, na onego dworzanina, towarzysza swego, jako jest osobny w tej nauce, i one wszytkę o garcach historyą wypowiedział. Król hnet onego do siebie kazał zawołać i rzekł mu, w oknie stojąc, a na one babę patrząc, która sie znowu na garki była zdobyła: Słysz. A kiedyby znowu co takiego trefnego s czarnoksięskiej nauki uczynić, a chociaż to, aby ta baba zasię garki potłukła. A ten odpowiedział: Miłościwy królu, musiałbych sie znowu z nią zmówić. Słysząc to ów, który przegrał i rozumiejąc po śmiechu, iż król wie o wszytkim, barzo sie sromać musiał, a od tych czasów czarnoksięstwu dał pokój, bojąc sie, aby co gorszego nań nie przyszło.
Więc też i to foremny żart, kiedy kto dla tego, aby go hamowano, chce wrzeczy co uczynić, do czego nigdy wolej nie ma. Jako uczynił pan Stanisław Lipnicki s Włostowa, dworzanin króla J. M. pana naszego, komorniczą u króla starego służąc. Ten będąc winien p. Jaroszowi Poświątnemu kilka dziesiąt złotych, a niemogąc mu ich na ten czas oddać, na ktory obiecał, czyhał na to dzień, albo kilka przed onym czasem, który był ku zapłacie namieniony, aby Jarosza upatrzył, kiedy by mimo jego komorę szedł. Owa sie tak trefiło, iż umyślnie szedł ten do niego. Co gdy Lipnicki postrzegł, włożywszy sobie powróz na szyję, zakładał go nabalkę, rzkomo sie chcąc obiesić. W tym przyszedł Poświątny do niego, i uchyci go mówiąc: co czynisz nieboże stradny. A Lipnicki jął mu mówić: daj mi pokój, przebóg cię proszę, boć-em ja już tak uczynić umyślił. A ów zasię: Ale coć tego za niewola, czemu to czynisz? Odpowiedział mu Lipnicki: Czas przychodzi, ja pieniędzy niemam, a przeto umrzeć wolę, niż zostać w nieprawdzie. Dopiero ów stał sie miłosiernym mówiąc: A miły bracie, i rok, i dwa poczekam ci ich, jedno tego nie czyń. Owa tak mówiąc odwiązał mu powróz s szyje, a pieniędzy do dalszego czasu czekać obiecał.
Takowyż też i owo żart bywa, kiedy jeden drugiego szalonym, abo jaką dziwną chorobą niemocnym przed ludźmi czyni, aby szalony o związanie, a chory o ohyzdę na chwilę przyszedł.
Siła inych kunsztownych posług wyliczyć by sie mogło, i ludzi, którym to barzo snadnie przychodzi, bo sie tego człowiek niemal każdy dzień napatrzy, a dworzanin wiele tego sobie wymyślić może, biorąc żarty s tych miejsc, s których i trefne powieści; ale na tych, którem wyliczył, niechaj na ten czas dosyć będzie, bo owe samołowki, abo nakarmienie kogo fortki, kruka, wilka i inych smrodliwych a sprosnych rzeczy nic trefnego w sobie nie mają. Takież też i owe żarty, które na kradzież poszły, nic mi sie zgoła nie podobają.
Jako ono żak jeden w Padwici chłopu uczynił. S targował u niego parę kapłunów i kazał mu je za sobą nieść do domu, obiecując nad zapłatę, kazać mu jeszcze dać co śniadać. Chłop onemu uwierzywszy niósł za nim kapłuny. Owa dobry pan zawiódł go do jednej wieże, która oddzielnie od kościoła stała, iż około niej mógł czyście wkoło obyść, a przeciwko tej wieży, s tamtej drugiej strony była fortka, z ktorej w ciasną uliczkę było wchodzenie; i umyśliwszy już, co miał uczynić, rzecze do chłopa: bracie, założyłem sie ja o te kapłuny s towarzyszem mym, który powieda, iż tej wieże jest w około stóp czterdzieści, a ja powiedam, że niemasz. I prawie w ten czas, kiedym sie miał spotkać s tobą, kupiłem oto sznur dla zmierzenia, abych wiedział pirwej, niż do domu przydę, kto z nas wygrał; przeto niechajci nie będzie ciężko poczekać, aż ją zmierzę. A to mówiąc, wyjmie z rękawa sznur, i da mu koniec jeden trzymać mówiąc: daj sam to. Jakże weźmie kapłuny od niego z ręki, a każe mu przycisnąć obiema rękoma sznur do muru, s tej strony wieże zaszedszy, skąd fortki onej widać nie było, a sam jako idzie, tak idzie sznur ciągnąć w koło, a kiedy przyszedł na one stronę, gdzie przeciwko forta była, wbił gwóźdź w mur, i około niego sznur okręcił, a sam s kapłuny chyłem burą w one sie ciasną uliczkę wemknął i zginął. Chłop chudzina dosyć długo na onym miejscu stał, czekając przedsię, ażeby wieże zmierzył; nakoniec, gdy kilka razów zawołał: panie, rychłoż wdy zmierzycie, a nigdy mu sie nie odezwano, chciał wiedzieć, co sie to dzieje, i szedszy około wieże nalazł miasto pana gwoźdź w mur wbity, który mu sam tako został za zapłatę kapłunów.
Podatne temu łotrostwo wyrządził drab jeden dobremu naszemu panu Jakubowi Borowskiemu, dworzaninowi, gdy mu przedał korzeń grzybieniowy, miasto pokrzyku. Wprawdzie jako pan Borowski był na ten czas żaczkiem, łatwie go było oszukać. Teraz niewiem, jeśliby sie kto chciał tego podjąć.
Lecz takowych żartów siła ksiądz Buczyński spachał, miedzy któremi są drugie, co szubienicą bardzo pachną. Przeto dworzaninow żart, abo kunsztowna posługa nic nie ma podobna być księdza Buczyńskiego sztuce, ale ma mieć w sobie przystojeństwo, foremność a bez zbytniej szkody i obrazy towarzyskiej, wymysł i nastósowanie.
Tylko tego jest, com ja wypowiedzieć miał około trefności; a tak już więc teraz, panie Myszkowski, wstawaj a pospieszaj sie w drogę.
Gdy tego domówił pan Dersniak, rzekł tak pan Kryski: Widzi mi się, panie Dersniaku, żeś tu w. m. potrzebnej rzeczy nie dołożył. Spytał pan Dersniak: A czego? Odpowiedział pan Kryski: tego, aby Dworzanin około poczciwości białychgłów nigdy nie trefnował, ani ich tam tykał, bo ja i onego Hispana odpowiedzi nie chwalę, który wdowę około niepoczciwego życia tak uszczknął, kiedy powiedział, że w odwołaniu jej miał nadzieję.
Powiedział zaś pan Dersniak: Powiedziałem ja, aby trefnowanie i żarty nie były z obrazą, a w tym tak zamykam mężczyzny, jako białegłowy. Ale kiedy białagłowa z uszczypkiem co rzecze, a mężczyzna jej ze sznupką odpowie, żaden mu tego za złe mieć nie może, bo tak jednemu, jako drugiemu poczciwość miła. Przeto jeśli było wdowie wolno tknąć młokosa około dobrej sławy, wierę niewiem, czemu też jemu niemiało być wolno, takowąż jej dać odpowiedź.
A ja zaś tak powiedam, rzekł tu pan Kryski, iż tego czynić niemiał, bo białejgłowie niejako to może być wolniej mężczyznę uszczknąć w niepoczciwym życiu, niźli mężczyźnie białągłowę, to dla tego, iżeśmy my mężczyźni uczynili to prawo sami sobie, że nam niemasz sromoty ani niesławy żadnej żyć rozpustnie, a białejgłowie tak to jest wielka i haniebna lekkość, iż o której raz ta sława rospusty a bezwstydu głośno wynidzie, bądź to prawda, abo nieprawda, już ta nieboga zawdy w tym rosole zostać musi. A przeto, gdyż około poczciwości ich kunszt jest niebezpieczny, czym iuym Dworzanin, chociaż i w odpowiedzi niechaj uszczknie białągłowę nie tym co wieczną sromotą jej pachnie; nakoniec sam to w. m, powiedasz, iż trefnowanie niema być ze szkodliwą obrazą, co jeśli ma być zachowano, musi Dworzanin nigdy około poczciwości białychgłów nie szermować, bo to, jako oko, najmniejszego proszku nie cirpi.
Tu gdy pan Dersniak odpowiedzieć chciał, wstąpił w rzecz pan Bojanowski mówiąc: I to prawo, które w. m. spominasz, żeśmy je sami sobie mężczyźni stworzyli, nie bez przyczyny uchwalone, a snadź więcej sie w nim zamyka rozumu, niż w. m. mnimasz; albowiem gdyż białagłowa najniejdoskonalsze jest żwirze miedzy źwirzęty, a za tym dostojności, abo małej, abo nijakiej przeciwko dostojności mężczyńskiej, potrzeba tego była, ponieważ sama s siebie niemiała czynić nic dobrego, ochełzać ją wstydem a bojaźnią osławy, żeby przezdzięki na tym munsztuku chodząc, cokolwiek dobrego czynie musiała. Otóż, iż ta cnota powściągliwość potrzebniejsza była, tej płci, niż która ina, dla pewności każdy swego potomstwa, nielza było inaczej mężczyznam jedno szukać takowych dróg, ruszyć wszytkich rozumów, zmacać wszelakich fortylow, jakoby białegłowy powściągliwie żyły; a przeźrzeć im tego i niejako dozwolić, żeby sie już do wszytkich inych rzeczy mało, abo nic godziły, i zawdy czyniły opak, niźli przystoi. A tak, iż im to wolno wykroczyć i w tym, i w owym, a nie niesie im to sromoty żadnej, jeśli je będzie chciał Dworzanin s tych niedostatków sztrofować i uszczknąć, które (jakom powiedział) są im dozwolone, a iż dozwolone, przeto nie są im nieprzystojne, pewnie nigdy nie rośmieszy, bo p. Dersniak powiedział, iż sie jedno temu ludzie śmieją, co ma w sobie nieprzystojeństwo.
Zatym pan Lubelski powiedział: Co sie więc owo w. m. panie; Bojanowski na białegłowy skarżysz, że w. m. nie miłują, nic sie ja temu już nie dziwuję. I owszem więcej mi to dziwno, że kiedy w. m. głównego swego nieprzyjaciela, zmówiwszy sie, nie rozdrapają, jako one Maenades Orpheusa.
Odpowiedział pan Bojanowski: A niewiem, czemum też to czynił, żem sie na nie skarżył, snadź było lepiej dziękować im za to, iż one, niemiłością swoją uczyniły mię wolnym od miłowania siebie. A o rostarganie sie też nieboję, bo nasze Polki nie są bestliwe. Przeto nieboszczyk pan Hieronim Łaski, Wojewoda Siradzki (iż tak wielkiego a sławnego człowieka ku tej drobnej rzeczy spomnię) przy biesiedzie raz żądał czegoś od Boga dla więtszego ciepła Polkąm. A co w. m. raczysz powiedać, żebym ja białymgłowam miał być nieprzyjacielem głównym, zaprawdę, żem nie jest, ale mało mi w. m. osobnych ludzi pokażesz, którzyby białegłowy barzo sobie ważyli, chocia podczas drugi dla jakiej skrytej przyczyny ulata i mostem sie kładzie.
Rzekł tu temu p. Kryski. Panie Bojanowski, nie telko w tej mierze białegłowy od w. m. krzywdę cirpią, ale i mężczyźni, którzy one we czci mają. Owa jako ja baczę, trzeba by tu kogo, któryby krzywdę białychgłów na sie wziąwszy (bo mężczyzna sam za sie każdy odpowiedzieć może) mógł ich przeciwko w. m. tak wielkiemu najeznikowi mężnie bronić, jakoż gdzieby J. M. pan Lubelski raczył, nalazłby wdy w tym kole kogo, ktoby temu sprostał.
Powiedział tu hnet pan Lubelski: Dobrze w. m. mówisz, panie Kryski. Jednak też ta jest jeden, który ma tę sławę, jakoby miał zawdy poczciwości białychgłów bronić, otoż, aby tej czci darmo nie odnosił, zlecę jemu tę posługę. A to wyrzekszy, obrócił sie do pana Kostki mówiąc: O w. m. ja mówię, panie Kostka. Tu będzie plac pokazać, jako kto jest tej płci chętliw. A przeto im sie w. m. statecznie za rzecz tak sprawiedliwą, a pana Bojanowskiego, srogiego białychgłów nieprzyjaciela, zetrzy na głowę. Co kiedy uczynisz, nie tylko białegłowy za to wielce powinne w. m. zostaną, ale i ci wszytcy, którzy im zwycięstwa życzą.
Odpowiedział pan Kostka zatym: Prawda jest, miło. panie, iż pan Bojanowski uniósł sie w tym, powiedając, jakoby białegłowy miały być najniedoskonalsze źwirzęta, i małej, abo żadnej dostojności przeciwko dostojności mężczyńskiej. Więc też i w tym, żeby ludzie mądrzy niemieli ich nic ważyć sobie, co wszytko inaczej sie najduje, bo miedzy niewielkiej godności ludźmi mało tych jest, którzyby nie miłowali, abo niemieli mieć w wielkiej uczciwości białychgłów, których cnota, takież i dostojność nic niższa nie jest dostojności mężczyńskiej. Jedno gdzieby około tego do sporu a o płatne mówienia przyszło, barzo by teraz na wątłej nici rzecz białychgłów wisiała, ani wiem, jakoby sie jej podjąć; abowiem ci panowie s tak osobnemi przymioty stworzyli Dworzanina, i wynieśli go ledwe nie do nieba, iż kto ono wszytko sobie w głowę weźmie, a rozważy, zaraz osądzi, iż białogłowy nigdy ku temu kresu przyść niemogą. A przeto porównaćby pirwej rzeczy trzeba, toż dopiro o tym mówić, mali kto co nad kogo, a porównanie nie rozumiem, jakie by inaksze być miało, jedno naleść też kogo tak mądrego i wymownego, jako pan Kryski, abo pan Myszkowski, i temu rozkazać, żeby wymalował słowy dworną panią, we wszytkiej żeńskiej doskonałości, tak, jak oni formowali dworzanina we wszytkiej doskonałości męskiej. A tam już na ten czas komużkolwiek w. m. rozkażesz białychgłów bronić, chociaż nie będzie barzo wymowny, by jedno zbytnie sprosnym nie był, mam za to, iż ten, mając za sobą prawdę, będzie to mógł pokazać na oko, iż białegłowy we wszytkich cnotach nic naprzód mężczyznam nie dadzą.
Powiedział zaś pan Lubelski: I to nie od rzeczy. Ale iż teraz widzi mi sie pozno, nielza jedno tę wszytkę rzecz do jutra odłożyć. A ja przedsię na to inego szukać niechcę, jedno w. m. panie Kostka. Już w. m. tę dworną panią wystaw, jako najlepiej umiesz, bo to ani pana Kryskiego, ani pana Myszkowskiego (jako ja rozumiem) nie obrazi, jeśli ją w. m. w doskonałości równą uczynisz dworzaninowi.
Rzekł tu pan Myszkowski: Nietelko mnie to nie obrazi, ale im więtszą pan Kostka doskonałość dwornej paniej najdzie, tym mu ja za to powinniejszym zostanę; a o panu Kryskim też nie inaczej dzierżę s przeszłych słów jego.
Powiedział pan Kostka: Wierę niewiem Miło. panie, jakoś to w. m. białymgłowam życzliwy, gdyżeś w. m. dostojność ich i ozdobę wszytkę na szrot puścił, bom ja pewnie nie pan Kryski, ani pan Myszkowski, którzy wymową swoją takowego Dworzanina stworzyli, jaki, jako żyw, nie był, ani snadź być może. Wszakoż, kiedy sie to już tak w. m. widziało, abych to brzemię niósł na sobie, niechajże je acz nic s tym prawem niosę, jako i ci panowie, to jest, aby było jednemu każdemu wolno spór trzymać i przeciwko mnie mówić w tym wszytkim, w czym mu sie inaczej niż mnie będzie widziało, bo to ja sobie za jedne pomoc poczytać będę, nierzkąc, aby mię to obrażać miało. A snadź w takowym sporze, a poprawowaniu mojej rzeczy najdzie sie ta doskonałość dwornej paniej, która jest w istotnej prawdzie.
Mam ja tę nadzieję, rzekł ku temu pan Lubelski, iż rzecz w. m. będzie taka, że przeciwko niej mało co kto będzie mógł mówić. Jedno w. m. w to zaprząż, a wymaluj taką dworną panią, iżby ci panowie białychgłów nieprzyjaciele pan Bojanowski s panem Dersniakiem nieśmieli tego rzec, aby nie była równa we wszytkim dworzaninowi. Pan też Myszkowski mógłby już przestać na tej ozdobie, którą dał dworzaninowi, bo widzi mi sie, że tego dosyć, jeśli nie nazbyt.
Odpowiedział tak pan Myszkowski: Też mnie Miło. panie barzo mało, abo nic do dokładu nie dostaje, bo to, com był sobie w głowę zebrał, wszytko wypadło w ten czas, kiedy pan Dersniak trefnował.
Rzekł pan Lubelski: Ba chociaż byś też w. m. i wiele tego miał (czemu ja nie tuszę) przedsię jutro dosyć czasu będzie, że sie oboja ta rzecz odprawi.
A to powiedziawszy wstał i onej rozmowie uczynił koniec.