Dzień ósmy Września 1831 w Krakowie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Konstanty Gaszyński
Tytuł Dzień ósmy Września 1831 w Krakowie
Podtytuł Obraz fantastyczny
Pochodzenie Poezje Konstantego Gaszyńskiego
Wydawca  F. A. Brockhaus
Data wyd. 1868
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
DZIEŃ ÓSMY WRZEŚNIA
1831
W KRAKOWIE.
(OBRAZ FANTASTYCZNY.)




(Mnóstwo ludzi na przechadzce otaczającej Zamek Krakowski — miejscami stoją grupy z kilku osób złożone — wszędzie toczy się żywa rozmowa.)

Iszy obywatel (zbliżając się do jednej z grup).

Witam Panów! jakże zdrowie?
A co tam słychać sąsiedzie
Od Warszawy?

IIgi obywatel.

Źle się wiedzie;
Moskale już w Bolimowie.
A w Warszawie, w tej godzinie
Sejmikują — wrzask na nowo —
Ród nasz zawsze grzeszył mową
To też i od mowy zginie!

IIIci obywatel.

Ja słyszałem dzisiaj rano
Dobre wieści od bankiera;
On upewniał — że wysłano
Z Romaryną korpus liczny,
Który Moskwie tył zabiera.

IIgi obywatel.

Plan wyborny, pomysł śliczny
We dwa ognie wziąść Moskali —
Byle tylko wykonali!

Iszy obywatel.

Warszawa oszańcowana
Silny szturm wytrzymać może;
Odeprze wojska tyrana
I zwycięży — —

IIgi obywatel.

Daj nam Boże!

IIIci obywatel.

Za Kościuszki, Mości Panie!
Sroższe było szturmowanie;
A choć wał był ladajaki
I chociaż nas oblegali
I Moskale i Prusaki,
Przecieśmy się im nie dali!

głos (w bocznej grupie).

Ach, co widzę! —

kilka głosów.

Co to, co to?
Ten krzyk wielki!

młodzieniec (z podniesioną ręką w górę).

Czy widzicie
To zjawisko z tęczą złotą,
Na zamkowej wieży szczycie?

(Mnóstwo ludzi biegnie w tę stronę.)
elegant (wkładając okulary).

Ma parole! ja z żadnej strony
Nic nie widzę — oprócz wrony,
Co kracząc siedzi na krzyżu!
A mam sławne okulary,
Bo kupiłem je w Paryżu
Za trzy francuzkie talary,

U najlepszego optyka
Tuż przy posągu Henryka.

uczony.

W czas jak dzisiaj, ja wam ręczę,
Niepodobna ujrzeć tęczę.
Młodzieniaszek duby bredzi,
Łatwowiernych ludzi zwabia:
Bo jak słusznie rzekł Pan Hrabia,
Na wieżycy wrona siedzi!

młodzieniec (z uniesieniem).

Czy widzicie, czy widzicie
Jaka gore błyskawica
Na zamkowej wieży szczycie?
Tam stoi blada dziewica
Modrooka, krasnolica!
Włos jej długi, rozpuszczony,
Nie w warkocze utrefiony,
Lecz się rozlał po kibici,
Jako płaszcz ze złotych nici
I płomiennym blaskiem świeci!
A po włosów tych obsłonie,
Jako perły po bursztynie,
Za kropelką kropla płynie
I przecieka po jej łonie.
Przemoczone na niej szaty — —
W muszle, w trzciny, w wodne kwiaty
Przystrojona i okryta —
Iż się zdaje patrząc po niej,
Że znów druga Afrodyta
Wyszła na świat z morskich toni!

(zatrzymuje się)

Czy widzicie scenę nową?
Białą dłoń podniosła w górę
I rozwiała jakby chmurę
Czarny sztandar po nad głową —

I ze łkaniem nam powiada:
Biada — biada — biada — biada!

(Głos mu słabnie — chwieje się)

Patrzcie! — w drugiej —

(pada zemdlony.)
tłum.

Co on gada?
Nic nie widać na wieżycy,
Nic nie słychać w okolicy.

Iszy obywatel.

Młodzik mózg ma przewrócony,
Mente captus; plecie, baje
Banialuki i androny —
Piątej klepki mu nie staje!

IIgi obywatel.

Ale widmo, jak na stracha
Dosyć ładne —

tłum (śmiejąc się).

Cha, cha, cha, cha!

doktor (nadchodząc).

Co ja widzę? to Pan Klemens
Syn mojego gospodarza!

(Schyla się i maca puls.)

Puls ten mocno mnie przeraża!
Tak! to jest delirium tremens!
Zawsze casus się ten zdarza,
Gdy krew buchnie ku mózgowi —
Lancet zaraz go uzdrowi!

(Szuka po kieszeniach instrumentów).
uczony (do Eleganta).

Widzisz Hrabio że mam rację,
Co mówiłem ci przed chwilką:

Że te wszystkie egzaltacje
Te marzenia — te widziadła —
Duchy — djabły — i anioły
I upiory — to są tylko
Plonem romantycznej szkoły,
Co się z Niemiec do nas wkradła
I przewraca mózg młodzieży.

policjant.

Chory drogę tu zawala —
Jeśli warjat — to należy
Nieść go prosto do szpitala
Bonifratrów —

tłum.

Patrzaj no go!
Burmistrzować ci się chciało?
Idźże sobie swoją drogą,
Jeśli chcesz się wymknąć cało.

(Lud wypycha policjanta.)
kobieta.

Gdy w zamkową patrzył wieżę,
Serce we mnie silnie biło —
Nie widziałam, ale wierzę
Że co mówił, prawdą było!

starzec (występując z tłumu).

I ja wierzę i nie szydzę,
Choć w tej chwili nic nie widzę —
Ale klnę się na włos biały,
Na Chrystusa, na zbawienie,
Że podobne już widzenie
Oczy moje oglądały;
Oglądały tu, w tem mieście,
Lat temu blisko czterdzieście!
Z późnym wiekiem pamięć znika —
Ale pomnę że to było
Dziesiątego Października,

W roku — gdy się wojsko nasze
Pod Kościuszką z Moskwą biło.[1]

(Młodzieniec przebudza się i słucha.)

I ujrzałem na wieżycy
Widmo młodej topielicy
Jasnowłosej krasawicy!
Białe ręce wzniosła w górę
I rozwiała jakby chmurę
Czarny sztandar po nad głową.
Twarz dziewicy była blada
I jęczała smutną mową:
Biada — biada — biada — biada!

(Tłum się zwiększa obok starca.)

Mnóstwo przy mnie stało ludu,
Ale nikt nie widział cudu,
Nikt nie słyszał przepowiedni!
I szydzono ze mnie. — Biedni!
Nie wiedzieli, że w noc drugą
Płacz się zacznie — i na długo! —

(Po krótkiem milczeniu.)

Co przeczułem, to się stało:
Bo w tym samym dniu, godzinie,
Gdy się widmo ukazało —
W Maciejowickiej dolinie
Padł Kościuszko w ręce wroga,
A z nim i Polska nieboga!

(Wielki przestrach — lud załamuje ręce — słychać krzyk rozpaczy.)
elegant (cicho do uczonego).

Chodźmy — il faut w tłum się schować,
Bo ta dykteryjka dziada
Wcale mi w gust nie przypada
I może skompromitować.
Gdy konsul ruski, przypadkiem
Saura, jak się to rozgłosi,

Że byłem tej sceny świadkiem,
To mnie na bal nie zaprosi;
Et tu sais que, w karnawale
Bardzo piękne daje bale!

(Wychodzą obadwa.)
starzec (do tłumu).

Po widzeniu — gdym wyśmiany
Na zamkowym placu siedział,
Jakiś staruszek nieznany
Stanął przy mnie i powiedział:
«I jam niegdyś, dziwnym losem
«Nad wieżycą widział farną
«Tę dziewoję z chustą czarną
«Jak jęczała smutnym głosem.
«Moc to Boska czy szatańska —
«Nie wiem — lecz znak ten nie zwodził;
«Bo w ten sam dzień i godzinę
«Gdym bladą ujrzał dziewczynę,
«Leszczyński odpływał z Gdańska,
«A drugi Sas na tron wchodził[2].
«To widmo nieszczęścia wróży —
«Jawi się śród klęsk ojczyzny —
«Już widzieli je niektórzy
«W czasie buntów Kozaczyzny,
«W czasie wojen ze Szwedami
«I zatargów z Krzyżakami. —
«Tłum nie widział i nie wierzył,
«Chociaż w niego grom uderzył.»

(Po chwili milczenia.)

Odszedł starzec — ale później
Mówili mi ludzie różni,

Że to widmo na tej wieży,
To cień Wandy — owej Księżny
Która w ziemi naszej leży,
W której duch był taki mężny,
Iż nie chciała cudzoziemca
I przeniosła śmierć, nad Niemca!

tłum (z przerażeniem).

Nowy cios na Polskę spada:
Biada — biada — biada — biada!

Iszy obywatel.

Straszne rzeczy rozpowiada,
Ale nudny starowina. —

IIgi obywatel.

Silny w gestach i w języku,
Widać bywał na sejmiku!
Ot! znów perorę zaczyna.

starzec (do tłumu).

I słyszałem oprócz tego
Że kiedyś — w czas naznaczony —
Gdy wreszcie Bóg, poruszony
Kornym płaczem ludu swego,
Za grzechy ojców przebaczy
I przyszłość lepszą dać raczy —
To cień Wandy, kiedy przyjdzie
O ostatniej głosić biedzie,
Zwiastować klęskę ostatnią,
Co ma spaść na ziemię bratnią —
By później był wiek szczęśliwy —
Przyniesie rószczkę oliwy
I pokaże w białej dłoni
Aby lud nie wątpił o niej!

młodzieniec (zrywając się).

Pokój ludziom — Bogu chwała!
Rószczkę miru w ręku miała!

Kiedy, jęcząc smutną mową,
Jedną dłoń podniosła w górę,
Przesuwając jakby chmurę
Czarny sztandar po nad głową,
W drugiej rószczką powiewała:
Chwała Bogu! chwała! chwała!

(Krzyki radości rozlegają się zewsząd.)
nadchodzący (przedziera się przez tłum i woła).

Tutaj radość i wesele
A w Warszawie bracia giną!
Polskiej krwi strumienie płyną,
A mścicieli już nie wiele —
Bo dywizja z Romaryną
Nie powraca — i zdaleka
Chyba zgonu Polski czeka! —

(Zatrzymuje się.)

Odebrałem wieść w tej chwili
Że od dwóch dni, najezdnicy
Już szturmują do stolicy
I że Wolę już zdobyli —
Gdzie Sowiński, starzec chromy,
Otoczon Moskwą do koła,
Padł — zabity śród kościoła,
Jak męczennik z czasów Romy!
Źle to, źle! — Stracona Wola
Zgon Warszawy przepowiada:
Znów srom na nas i niewola!

tłum.

Biada — biada — biada — biada!

starzec (do ludu).

Posypcie głowy popiołem
I uderzcie w ziemię czołem,
Bo w groźnej Jehowy ręce
Błysnął miecz ku nowej męce!

Ale pomnij ziemio bratnia
Że ta plaga — już ostatnia!

(Po chwili milczenia.)

Nazbyt krótkie moje życie
Bym oglądał szczęścia świt,
Lecz wy młodzi — obaczycie
Inny los i lepszy byt!

Bo dwadzieścia lat nie minie,
A znów Polska chwyci miecz;
I tą razą już nie zginie
Lecz wypędzi wrogów precz!

Dawne zabory i łupy
Wrócą w odrodzenia wiek:
I żelazne Chrobrych słupy
Wyjdą na wierzch z głębi rzek!

Niech się Polska więc nie smuci
W ten ostatni płaczu dzień;
Bo już więcej nie powróci
Topielicy blady cień!

tłum (na kolanach).

Boże Ojców! Świata Panie!
Niech się spełnią twe wyroki!
Żal nasz szczery i głęboki
Leje nowych łez potoki —
Lecz daj rychło zmiłowanie,
Bo na siłach nam nie stanie!

1845.








  1. 10. października 1794. roku, bitwa pod Maciejowicami.
  2. Nieudanie się powtórnej elekcji Leszczyńskiego po śmierci Augusta II., było wielkiem nieszczęściem dla Polski. — August III. zdemoralizował do reszty naród już upadający na duchu, i moskiewskie wojska przyuczył gospodarować po Polsce. — Jakim byłby królem Leszczyński, pokazał to, rządząc tak mądrze Lotaryngją. — Pod jego panowaniem, wpływ Francji byłby nas wciągnął w życie polityczne zachodniej Europy i uwolniłby zapewne Polskę od intryg moskiewskich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Konstanty Gaszyński.