Dziecię Symchy (1905)/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię Symchy |
Pochodzenie | Liote (nowele) |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1905 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały tekst |
Indeks stron |
— Ależ mnie wcale zęby nie bolą! Rozśmieszyło ją moje posądzenie, iż cierpi na fluksyę.
— Pan myślał, że mam twarz spuchniętą.
Zesunąwszy chusteczkę niżej podbródka, odsłoniła swe szczupłe policzki. Była to twarzyczka dziewczęcia wątłego, powabna, ale niemająca jędrności i świeżej cery zdrowia; wyglądałaby mizerniej, gdyby nie odrobina złocistości na policzkach i czole. Opalić się w turbanie swoim nie mogła; jednak musiało słońce zaglądać do nieosłoniętego otworu, bo bladość jej leciutko cieniem złotawym przysłoniło.
Za to usta dziewczynki — małe i ładnie narysowane, żaden pędzel różem nie powlókł; mówiły one zbyt wyraźnie o niedostatku krwi.
— Brzydko w tej chustce wyglądam — wiem o tem, ciągnęła z milutkiem zawstydzeniem. I zawsze mnie ludzie częstują lekarstwem na zęby.
— Więc pocóż umyślnie się szpecić?
— Tak, z przyzwyczajenia. Czy ja wiem zresztą. Mama toby panu wytłómaczyła.
Zwróciłem się z zapytaniem do starej, ale ta za całą odpowiedź tylko szybciej mrugać zaczęła, ukrywając w oczach wyraz zakłopotania i nieśmiałości, która mnie zawsze wydaje się wzruszającą u ludzi wiekowych.
Nie nalegałem.
Później przyszło to jakoś samo z siebie, iż Symchowa nieraz dość chętnie, bez wypytywań, opowiadała mi coś o sobie i córce, o «naszej biedzie».
Mówić: «ach, ta nasza bieda» — było jej przysłowiem.