Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/31. sierpnia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziedzictwo |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Rob. Chrześc. S.A. |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wstrętna scena, jaką Weroninka urządziła Gabrjelowi dziś rano, wzburzyła mnie, pomimo, iż nie byłem przytem obecny. Teraz już znam powód główny jego męki duchowej, która się w nocy uzewnętrzniła w warjackiej muzyce. Podobno wczoraj właśnie, bezpośrednio po zajściach w zamku, Ślazówna odrazu odepchnęła od siebie Gabrjela, rzuciwszy mu w oczy grubjańską obelgę. Dziś rano zerwała zaręczyny.
Gabrjel jakoby tarzał się u jej nóg, a gdy go odtrąciła ze wzgardą, rzucił się na nią i bił ją... po twarzy. Chmielnicka była przytem obecną. Na jej krzyk i Weroninki wpadł Korejwo i Kacper, z trudem oderwali od niej Gabrjela rozjuszonego w najwyższej pasji.
Spotkałem go na korytarzu w naszym pawilonie, gdy wracałem z zamku.
Korejwo prowadził go pod ramię. Gabrjel trzymając ręce wciśnięte głęboko w kieszeniach, gwizdał na cały pawilon. Po minie Korejwy domyśliłem się, że zaszło coś ohydnego. Gabrjel popatrzył na mnie sowiemi oczami i zawołał przez zaciśnięte zęby, głosem jakby pełnym uciechy:
— Pochlastałem piękny buziaczek!...
Puścił ramię Korejwy i biorąc mnie za rękę, pisnął dyszkantem:
— Czy uwierzysz, Roman?... Ona kochała Krąż! wcale nie mnie... Glicynja Krąża, uważasz! Ha! ha! ha!
Był to śmiech wstrząsający. Nagle pochylił się do mnie i rzekł poważnie:
— Ona teraz ciebie pokocha. Tylko nie myśl, że ona ciebie naprawdę kochać będzie! Ona kocha Krąż, tylko Krąż. Stara wiedźma Gundzia mówiła jednak prawdę... tylko Krąż! No cóż, trzeba to uszanować. Ha! ha! hal ha!... — śmiał się przewlekłą gamą djabelskiego śmiechu, który targał mi nerwy na strzępy.
Jął znowu gwizdać.
Tak go doprowadziłem do sali muzycznej i tam starałem się go uspokoić, poczem jak najłagodniej powiedziałem mu, że dzielę się z nim swojem dziedzictwem. Zdawał się nie słyszeć tego wcale, ale gdy zostawiałem go już przy fortepianie, odchodząc, Gabrjel odwrócił się do mnie i rzekł ironicznie:
— A nie opowiedz tego czasem Ślazównie, bo wprowadzisz ją w kłopot. Glicynja zechce nas obu na mężów...
Zaczął grać coś takiego, jakby płakał. Ciągle gra — pomimo, że to dzień.
Jutro przed wieczorem eksportacja Paschalisa, pojutrze pogrzeb. Będzie pochowany w podziemiach mauzoleum Pobogów. Babka zgodziła się na to bez protestu.
W całym Krążu panuje jakiś nastrój uroczysty. Rozdźwiękiem tego jest bezustanna muzyka Gabrjela, tak nieznośnie uporczywa, że przenika w każdą tkankę duszy i nerwów, a nawet nasyca sobą każdy kąt, zda się, Krąża.
Gdy pytałem babki, czy ją to nie drażni, odrzekła z uśmiechem pogodnym, pierwszym, jaki u niej widziałem:
— Ja tej muzyki nie słyszę, jest we mnie radosna pieśń, która głuszy wszystko. Pieśń pokoju. Przestąpiłam próg ciężki, ostry, wspinałam się nań z nadludzkim mozołem... ale Bóg łaskaw, już go przekroczyłam i... tak mi cicho w sumieniu.