Dziennik Serafiny/Dnia 25. Maja

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 25. Maja
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 25. Maja.

Mieliśmy tylu gości temi dniami, iż zmęczona niemi, pisać zapomniałam... Oprócz naszych codziennych: Barona, — Rotmistrza (który już na mnie ani spojrzy... chyba żywej nie ma duszy w pokoju... a czuję jak mu się okrutnie chce zajrzeć w moje oczy, bo Ciocine — były ładne... ale marszczki!!) — oprócz Agronoma, na którego ja nie patrzę (na złość) — przyjeżdżał Szambelan między innemi... (Ile razy on jest, Baron chodzi smutny jak noc)... odwiedzał nas Wujcio... dokucza... byli młodzi panowie Świeżyńscy... Mama utrzymuje, że jeden z nich, starszy, ma coś na myśli.
Ten właśnie — choć z ostrożnością i nieśmiałością, przysiadał się do mnie... ale naprzód trzeba wiedzieć, co, zkąd i jaka tam przyszłość.
Chłopak niczego, w salonie się prezentuje ładnie... ale Ciotka, która zna ich stan majątkowy, zaręcza że nie będzie żaden z nich miał więcej nad 50 tysięcy guldenów... to jest nic... Rachują na to, że ja jestem jedynaczka, że mogliby oczyścić trochę Sulimów i — sielankowe w nim prowadzić życie. Bardzo dziękuję!! uniżona sługa... Do sielanek nie czuję się stworzoną... nic a nic... od wilgoci dostaję kataru, mleka nie cierpię, razowego chleba nienawidzę, a wieś mam w obrzydzeniu...
Bo niema życia jak po miastach. Małą próbkę szczęśliwości wiejskiej... mam w Sulimowie...
Przytem Świeżyńscy dobra szlachta, ale nic więcej. Stosunki familijne żadne... Do czego by to prowadziło! Baron powiada, że niema nieznośniejszej rzeczy nad szlagonów naszych... i tę polakerję wiejską...
Mama mówi, że to zawsze gotowe do rewolucji z motyką na słońce, a każdy z nich wrzeszczy..., najgorszego tonu...
Panią szlachcicową być nie myślę... Wujcio musiał Ojcowskie zamiary wyśledzić i zdaje się, że z obawy o mnie przyjechał... Wziął mnie do okna — bo, choć na to nie zasługuję i nie wywzajemniam mu się — zdaje się, że mnie po swojemu kocha. — Zaczęło się od egzaminu, czy Ojciec mi o jakich projektach nie napomykał. Odpowiedziałam, że o niczem nie wiem... Niepodobna było inaczej. Na to stary, zbliżywszy mi się do ucha, aż ciepło poczułam, począł żywo:
— Nie mówię nic przeciw Ojcu twemu, powinnaś go szanować... Zapewne cię kocha i życzy najlepiej, ale nie daleko widzi i ma fałszywe pojęcia o życiu i świecie. Słyszałem o tem, że myśli ci swatać starego bogacza z piękną wprawdzie na świecie pozycją, ale któryby dziadem mógł być twoim... Nie dajże się namówić.. odwołaj do matki...
Zmilczałam na to... mruknąwszy podziękowanie. Zapatrzył się we mnie jakoś dziwnie, zdało mi się, że mu się źrenice zwilżyły... że z politowaniem jakiemś poglądał na mnie.
— Słuchaj Serafinko — rzekł — ja chcę żebyś była szczęśliwą... Zrozumiej mnie i ufaj temu co ci mówię. Pracuję dla ciebie... to co po mnie weźmiesz i po Matce, uczyni cię niezależną. Nie potrzebujesz szukać grosza, ale człowieka. Nie spiesz się... Radzę ci, weź uczciwego, pracowitego, skromnego, choćby ubogiego. Nie potrzebujesz — dodał po chwili — spowiadać się przed nikim z tego, co ja tobie i dla ciebie mówię — ale rachuj na mnie...
Uderzył się opaloną ręką w pierś... Zrobiło mi się dziwnie — muszę się przyznać, mówił z takiem uczuciem, że mnie wzruszył... mimowolnie, jak głupie dziecko — czego się później wstydziłam sama — pocałowałam go w tę opaloną, szorstką rękę... On mnie w głowę...
Ale staliśmy tak, że na nas patrzano. Wujcio obejrzał się strwożony.
— A, do kaduka! zawołał — gotowi się domyślać Bóg wie czego — widząc jak się czule ściskamy, a ja nie chcę ażeby wiedziano o czem była mowa między nami... Więc... rad nie rad muszę...
Tu począł w kieszeni czegoś szukać, dobył dwieście reńskich i wetknął mi je w rękę.
— Gdy się ciebie spytają, powiesz żeś mi za wiatyk do Karlsbadu dziękowała.
I pierzchnął.
Wszystko teraz spada na mnie jakoś tak niespodzianie... same tajemnice... Jakże tu przed Mamą się z tem ukrywać?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.