Dziwni ludzie/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziwni ludzie |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXV Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom IV |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom IV |
Indeks stron |
Stefan Żarski był inżynierem mechanikiem. W dwudziestym roku życia ukończył politechnikę w Zurychu, natychmiast wszedł do fabryki wyrobów żelaznych i w tej specjalności od dwunastu lat bez przerwy pracował.
Zwiedził Francję, Belgję, Anglję i wszędzie odznaczał się zdolnościami i energją. Gdziekolwiek był, zostawił po sobie piękne i trwałe pamiątki. Tu wprowadził ulepszony system machin, albo wzniósł nowy budynek. W innem miejscu wydalił niedbałych robotników, a posady ich oddał pracowitym i biegłym. Gdzie indziej znowu między tłumem ludzi mało oświeconych odnalazł człowieka niepospolicie zdolnego, pomógł mu wykształcić się i zająć użyteczniejsze, a zarazem wyższe stanowisko w społeczeństwie.
To też wkrótce nazwisko Żarskiego stało się głośnem w kołach przemysłowych zagranicą. Jego techniczne pomysły były bardzo cenione; jego biegłość w ocenianiu ludzi i surowa sprawiedliwość dawały mu wielką władzę nad robotnikami, a niezmęczona praca wlewała nowe życie w warsztaty. Gdzie Stefan Żarski obejmował posadę naczelnego inżyniera, tam z pewnością wyroby były doskonałe, pracownicy dzielni i zadowoleni, a zyski akcjonarjuszów zwiększały się w dwójnasób.
Pewien bystry finansista porównał Żarskiego do gwałtownie wzbierającej rzeki, która w chwili przyboru wyrzuca precz wszystkie niepotrzebne graty i użyźnia całą okolicę.
Stefan zagranicą zdobył nietylko przyjaźń i szacunek ludzi, ale spory majątek. Był nawet na drodze do zrobienia miljonowej fortuny, lecz na pierwsze wezwanie z kraju wyrzekł się tych pięknych widoków.
W owym czasie począł się u nas dźwigać przemysł fabryczny i jedna z większych spółek, dowiedziawszy się o Żarskim, ofiarowała mu u siebie posadę naczelnego inżyniera. Stefan przyjął ją bez wahania się i z fabryką zawarł kontrakt dwuletni.
Tu fachowe i organizatorskie przymioty jego zajaśniały pełnym blaskiem. Natomiast jednak on sam doświadczył wielu goryczy.
Przyjechawszy na miejsce, zamiast fabryki w pełnym biegu, znalazł stare budowle, odwieczne machiny, ciemnych i leniwych robotników, niedbały zarząd i krótko widzących akcjonarjuszów. Gdy chciał wznieść nowe budynki i sprowadzić dobre machiny, brakowało pieniędzy. Gdy pooddalał złych robotników, przyszli na ich miejsce jeszcze gorsi, a gdy położył ciężką rękę na lekkomyślnym zarządzie, zaczęto pod nim dołki kopać.
Ale siły Stefana były o wiele potężniejsze od stojących mu w drodze oporów. Jego ognista energja pokonała bezwładność akcjonarjuszów, wydusiła z nich potrzebne kapitały i okiełznała zarząd, który, widząc, że jego pokątne intrygi nie zdadzą się na nic, stał się uniżonym sługą nieugiętego inżyniera. Robotnicy wkońcu, zmiarkowawszy, że Stefan jest nietylko surowy, ale sprawiedliwy i rozumny, że nietylko dba o robotę, ale i o nich samych, weszli w pewne karby porządku i poprawili się o tyle, o ile mogli to uczynić.
Pomimo niewątpliwego triumfu nad nieprzychylnem otoczeniem, Stefan zniechęcił się. Fabryka za wiele kosztowała go pracy i zmartwień, a za małe wydawała rezultaty. Było w niej dziś nierównie lepiej, aniżeli przed kilkunastoma miesiącami, ale nie było jeszcze tak, jak chciał Żarski.
Co gorsza, przyszłość nie rokowała zbyt świetnych nadziei.
Stefan chciał przynajmniej dwa razy powiększyć fabrykę, ale na to nie było pieniędzy. Z powodu braku kolei trzeba było rudę żelazną sprowadzać wozami, co stanowczo paraliżowało dalszy rozwój. Uzdolnionych robotników wciąż brakło, akcjonarjusze zaś nie chcieli, czy nie mogli założyć przy fabryce ani szkoły, ani kasy emerytalnej, co niewątpliwie wpłynęłoby na zwiększenie i ulepszenie materjału pracującego.
Nie dość na tem. Spracowawszy się w fabryce, Stefan poza jej obrębem nie znajdował dla siebie przyjemności, ani towarzystwa. Do Warszawy na dłuższy czas wyjechać nie mógł, bo któżby go na miejscu zastąpił. Urzędnicy fabryki nietylko nie dorównywali mu wykształceniem, ale jeszcze pędzili życie w sposób dla niego niesmaczny, grając w karty, albo pijąc liche piwo w brudnych i dusznych restauracyjkach.
Z mężczyznami więc Żarski wdawał się mało, a z kobietami jeszcze mniej, pomimo że miał lat trzydzieści kilka.
Gdy go pytano, dlaczego unika kobiet, odpowiadał sarkastycznie:
— Ja nie rozumiem tutejszych kobiet, nie umiem się z niemi rozmówić. One biegle rozprawiają tylko albo o swoich sługach, albo o wadach i śmiesznościach swoich przyjaciółek, albo o jakiejś niebiańskiej miłości, która mnie nudzi.
I ulegając podszeptom niechęci, Stefan drwił z kobiet niemiłosiernie:
— Po moim przyjeździe tutaj — mówił — składam im wizyty. Wchodzę do pani dyrektorowej, pani dyrektorowa gra na fortepianie. Wchodzę do pani buchalterowej — pani buchalterowa również gra na fortepianie. Pani sekretarzowa nie gra wprawdzie na fortepianie, ale zato po całych dniach robi dla siebie koronki i suknie, których długie ogony więcej kurzu wzniecają w naszej osadzie, aniżeli wszystkie wozy z węglem. Zaś pani żona korespondenta stara się bawić mnie francuszczyzną, która, mówiąc nawiasem, znajduje się w stanie opłakanym.
I to mają być kobiety? Żony mężów, biorących niewielkie pensje? Gospodynie domów, matki dzieciom?...
Słuszność nakazuje wyznać, że biedne obmówione panie były bardzo milutkie i nie tak znowu złe, jak się wydawało Stefanowi. Tylko on był trochę dziki i nie miał tak zwanego zmysłu do towarzystwa.
Cała młodość zeszła mu w fabrykach, gdzie ludzie ulegają prawie wojskowemu rygorowi, gdzie z wielkich pieców wylewają się ogniste strumienie roztopionego żelaza, a potężne machiny gną lub druzgoczą stalowe belki. W takiem otoczeniu trzeba być trzeźwym, przytomnym, stanowczym, chłodnym. Wobec tych sił olbrzymich, które człowieka spalić lub zmiażdżyć mogą jak komara, trzeba mieć równie olbrzymią siłę wiedzy i uwagi. Tu charakter nabiera stalowego hartu, ale serce — śpi!
Ucho, przyzwyczajone do huku młotów, tępieje na słodkie dźwięki kobiecego głosu. Oko, oślepione strasznym blaskiem topiącej się stali, nie umie ocenić łagodnych iskier kobiecego spojrzenia. Po odurzającym dymie węgli i swędzie spalenizny, czy można uczuć nieujęty zapach utrefionych włosów i sukni, delikatnemi perfumami oblanej?
Nareszcie przywykła do wielkich oporów i ciężarów ręka obawia się uścisnąć mocniej delikatną rączkę kobiecą, ażeby nie skruszyć tego cacka.
Stefan więc, jeżeli wyśmiewał kobiety i unikał ich towarzystwa, to dlatego, że nie umiał żyć w ich towarzystwie. Lokomotywa między kwiatami podobnego doświadczałaby kłopotu, gdyby miała poczucie swego ogromu i piękności, tudzież delikatności kwiatów.
Bądź co bądź, Żarskiemu sprzykrzyła się fabryka i, na parę miesięcy przed upływem dwuletniego kontraktu, oświadczył prezesowi spółki akcyjnej, że — rzuca swoją posadę.
Daremnie błagano go, obiecywano, powiększano dochody. Napróżno mówiono, że fabryka upaść może po jego odejściu. Stefan z właściwym sobie spokojem i nieugiętością odpowiadał, że wyjechać musi.
— Nie możecie mieć do mnie pretensji — mówił do prezesa. — Fabryka rozszerzyła się, o ile tylko okoliczności pozwalały, robotnicy są lepsi, zarząd nauczył się porządku. Jeszcze wam ustawię ostatnią machinę parową i — dajcie mi spokój. Nie mogę się do was przyzwyczaić, jest mi tu źle, nudno, więc wyjadę.
To postanowienie Stefana wywołało w fabryce popłoch. Obawiano się, jeżeli nie bankructwa, to przynajmniej zniżenia zysków i zarobków.
Wobec takiej perspektywy, do akcjonarjuszów przyłączyli się urzędnicy i robotnicy, prosząc Stefana nieomal ze łzami, aby ich nie opuszczał i nie gubił. Ale Stefan był niewzruszony.
— Proszę was, dajcie pokój daremnym przedstawieniom. Zresztą — nie zabierajcie mi czasu. Jestem zajęty ustawianiem machiny i na próżne gawędy nie mam ani chwili do stracenia.
Tak odpowiadał Żarski, a wiedziano, że nie lubi żartować.
Tymczasem, gdy już machina w połowie była ustawiona, gdy akcjonarjusze suszyli głowę nad wynalezieniem zastępcy dla inżyniera naczelnego, gdy wszyscy stracili wszelką nadzieję zatrzymania go, stał się nieprzewidziany wypadek.
Żarski z własnego popędu podpisał kontrakt na rok następny.
W fabryce wybuchła wielka radość. Prezes wydał bal, urzędnicy ofiarowali Stefanowi album, robotnicy parę razy wyprawili mu pod oknami owację. Gdy jednak pierwsze uniesienie minęło, poczciwi ludzie poczęli odgadywać, dlaczego Żarski został.
I odgadli, że został — dla kobiety!
Wydarzenie to bardzo dobitnie scharakteryzowano w pewnej restauracyjce.
Przy kuflu piwa kilku przyjaciół robiło wymówki olbrzymiemu robotnikowi, że go żona zbyt mocno za nos wodzi.
— Bój się Boga — mówiono mu — miejże ty wstyd w oczach!... Ty, taki zuch, co pięć centnarów możesz podnieść, i dałeś się zawojować jednej babie, tak, że aż się z ciebie ludzie śmieją!
Olbrzym podniósł kufel pod światło, piwa skosztował, głową pokiwał i rzekł:
— Głupiście wy, moi kochani! Te babska to mają większą moc, aniżeli największa machina parowa. Cośmy się Żarskiego nie namolestowali, ażeby został — i nie chciał zostać. A przyszła jedna dziewucha (chuchro przy mojej żonie!), tylko raz mrugnęła okiem i chłop zbaraniał, choć taki, zdaje się, twardy. Ho! ho!... mają one swój sposób na wszystko!... Nie nam z niemi wojować!...
Ogólne milczenie najlepiej potwierdziło mądre słowa fabrycznego Herkulesa. Nie nam z niemi wojować!...