[12]EDMUND WASILEWSKI.
Dzisiaj mniej, niźli cieniem, tyle mniej, niż rzeczą,
zanikasz w dziwnej głębi, wczoraj tak namiętny.
Na tej darni nie umiem spocząć. Walą tętna
i trawy się kołyszą, szare wróble skrzeczą.
A, od źdźbeł tych niklejszy, wonią macierzanki,
która w chłodzie jest gorzka, a w zmroku gorąca,
ulatujesz muśnięciem, jak wargi kochanki.
Słychać: dłoń niewidzialna o harfy chmur trąca.
Znów pijany-ś eterem, jak tu: taniem winem,
potykasz się o światy, jak o bruki miasta,
wolne bruki Krakowa! Ponad grodem: gwiazda,
piękny trwasz, posągowy, umarły nad gminem.
Nie wstąpisz już w podziemia, ni do ich Wawelu,
grobowcami pogardzisz nocą księżycową.
Dotkniesz lip. Szumieć będą w przestrzeń bezechową
skargą szczęścia napiętą, lecz głuchą dla wielu;
dla nielicznych znajomą, wiedzących o tobie,
bowiem siebie przejrzeli. Dłoń ich naga, prosta
piszczele z pod murawy, larwy w wrzasku chłosta. —
Nad mogiłą przystają w zadumie, w żałobie.