[11]
Gdzie stąpniesz, druty, sznury, szpule, zwoje.
Płonie lampa. Telefon dźwięczy. Grzmi antena.
Huczy, szumi i dzwoni: wichr, czy serce twoje?
Włóczysz się po pokojach, jakbyś był poeta.
Poprzez posadzkę mroczną błądzisz w dziwnym śpiewie:
Faluje uwertura młodzieńcza Webera,
Drży, lśni na dachu rdzawym, jak w stuletniem drzewie
— Już warto żyć samotnie, odważnie umierać.
Tak czuły, jakbyś wracał z wiosennej przechadzki,
Słuchasz i ucho czujnie przybliżasz ku ścianie.
Przez zwały czasów słyszysz: tam, na fortepianie,
W swej izdebce paryzkiej gra Juljusz Słowacki.
Jakby w pracowni twojej: zielone firanki,
Bielony nizki sufit ponad szczupłą głową.
Bezdźwięcznie szepcą wargi, dotykając szklanki,
Jak lilja smukła w palcach, kwitnie każde słowo.