Eliksir młodości/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Eliksir młodości |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 10.3.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Powróćmy przez chwilę do zdarzeń wcześniejszych. Gdy Marholm i jego koledzy naklęli się dowoli nad listem Rafflesa, przystąpili do szczegółowej rewizji gabinetu doktora. Mieli nadzieję, że lada chwila ujrzą gdzieś w kącie związanego Jamesa Knoxa. Nagle Knox junior uderzył się w czoło.
— Co za głupiec ze mnie! — zawołał — że też nie pomyślałem o tym wcześniej! Za gabinetem znajduje się mała pusta komórka, w której może natrafimy na jaki ślad.
Weszli tam wszyscy. Wprawne oko Marholma natychmiast spostrzegło ukrytą klapę. Opukał starannie deski podłogi, wreszcie wykrzyknął z triumfem.
— Patrzcie! Wiedziałem, że coś tu musi się ukrywać.
Skierował światło latarki kieszonkowej na podłogę.
— Widzicie: ukryty zamek w sznurach pomiędzy klepkami posadzki!
W sekundę później zaczął otwierać zamek ten swoim wytrychem. Nie poszło to łatwo. Marholm, jednak, widząc, że jest na właściwym śladzie, nie dawał za wygraną. Nagle dał się słyszeć dziwny szelest: podłoga usunęła się i zgromadzeni w komórce mężczyźni stanęli ponad otworem głębokiej studni. Na szczęście żaden z nich nie wpadł do środka.
— Na miłość Boską, ciszej — syknął Marholm w stronę hałasujących policjantów. — Studnia powtarza wszystkie głosy...
— Nie znam tego przejścia — rzekł syn doktora Knoxa. — W jaki sposób mogli przedostać się tędy, jeśli nie ma tu żadnej drabiny?
Marholm nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami. Skierował światło latarki w głąb studni i badał jej ściany. Z zupełnym spokojem wskazał na windę, stanowiącą przeciwwagę klatki, którą zjechali w dół nasi przyjaciele.
— Oto środek lokomocji — rzekł. — Zdaje mi się, że znalazłem słowo zagadki. Prawdopodobnie są tu dwie klatki tak zrównoważone, że gdy jedna jedzie w dół, druga idzie w górę. Doktór James Knox oraz obydwaj bandyci zjechali prawdopodobnie w dół druga windą. Ponieważ nikt z nas nie wyłączając pana Ryszarda nie zna tego przejścia będziemy musieli sami utorować sobie drogę. Trzeba będzie zjechać w dół tą klatką. Z Boską pomocą schwycimy obydwóch ptaszków.
Nie dokończył zdania: doświadczenie nauczyło go, że mając do czynienia z Rafflesem nie wolno z góry przechwalać się powodzeniem.
Marholm wszedł do klatki wraz z doktorem Redmielem, Knoxem i jednym z policjantów.
Żelazna klatka nie ruszała się z miejsca. Marholm napróżno badał mechanizm.
— Być może, że obciążenie jest jeszcze za małe? — szepnął Knox.
Policjant, który początkowo miał zostać na górze, wszedł do klatki. Klatka rozpoczęła posuwać się powoli. Marholm spostrzegł na dole malutką dźwignię. Nie namyślając się długo nacisnął: klatka poszła w dół jeszcze o kilka metrów po czym znieruchomiała, jak gdyby wstrzymana w miejscu przez potężną siłę.
— Jestem pewien, że ci ludzie na dole usłyszeli wszystko i spłatali nam tego figla — rzekł Marholm wściekły z powodu tej przeszkody.
Byli w potrzasku, z którego nie mogli wyjść. Marholm zaklął cicho.
— Słuchajcie, Marholm — rzekł jeden z policjantów — wyście nas wpakowali do tej ohydnej zasadzki, do was też należy wydostać nas stąd jak najprędzej.
— Sam słabo się w tym wszystkim orientuję, — rzekł Marholm. — Mam nadzieję jednak, że uda nam się stąd wydostać, usuwając górną ściankę klatki. Zabierze nam to w każdym razie parę godzin czasu.
Nagle, ku wielkiemu zdumieniu wszystkich klatka poczęła szybko zjeżdżać w dół. Szybkość ta wzmagała się z każdą chwilą. Zabłysło czerwone światło. Okrzyk wściekłości wyrwał się z pięciu piersi. W tej samej bowiem chwili mignęła przed nimi druga klatka idąca w górę. W klatce tej stali dwaj mężczyźni, z których jeden trzymał w ręce płonącą pochodnię.
— Do widzenia, panie Marholm — zawołał poruszając płonącą głownią na znak pożegnania. — Szczęśliwej podróży! Oddaj Jamesowi Knoxowi pozdrowienia od Rafflesa! Zostawiłem mu trochę papierów wartościowych, aby mógł je sprzedać na giełdzie.
Marholm wściekły wystrzelił kilkakrotnie w kierunku jadących w górę. Odpowiedziały mu salwy śmiechu. Obydwaj mężczyźni zdrowo i cało dojechali do gabinetu doktora Knoxa podczas gdy policjanci zjeżdżali w głąb studni.
— Można oszaleć! — wrzasnął Marholm. — Musimy natychmiast jechać do góry!
— Ale mój ojciec! — rzekł Knox.
— Zostanie tu jeden z policjantów — wrzasną! Marholm.
Wszelkie wysiłki, skierowane na to, aby wprawić w ruch windę pozostały bez skutku.
— Musimy wobec tego poszukać doktora Knoxa — rzekł Marholm.
Znaleziono go wkrótce, związanego w kącie swego laboratorium. Stary leżał nieruchomo i robił wrażenie trupa. Marholm obejrzawszy go dokładnie przyszedł do wniosku, że stary żyje i że popadł tylko w silne omdlenie. Po zdjęciu więzów Marholm wlał w jego usta odrobinę leku cuchnącego. Dopiero po kilkunastu minutach zdołano przywrócić go do przytomności. Marholm zbadał laboratorium oraz komórkę i w jednej chwili zdał sobie sprawę z popełnionego przed chwilą rabunku. Poszedł po raz wtóry do klatki. Nacisnął na dźwignię. Ku swemu zdumieniu spostrzegł, że mechanizm funkcjonuje bez zarzutu.
— Możemy wrócić na górę — rzekł spokojnie. — Oczywiście, przybędziemy tam za późno. Najważniejszą wygraną naszą jest to, żeśmy zdołali oswobodzić doktora. Resztę przegraliśmy haniebnie.