<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Emisarjusz
Wydawca Biblioteka Domu Polskiego
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia P. K. O.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


∗             ∗

W sprzeczności z ruchem, jaki panował około mieszkania policmajstra, miasteczko przedstawiało widok obumarły i uśpiony. Gdzieniegdzie błyskało mdłe światełko łojowej świeczki, odbijające się malowniczo w błocie i kałużach. Bramy domostwa były pozamykane, ciszę głęboką przerywał tylko plusk deszczu i woda płynąca z dachów rynien. W ulicach ani żywego ducha... Sklepy się oddawna pozamykały... Z szynków tylko i to nie wszystkich przez szpary okienic świeciło.
Policmajster nie zważając na niebezpieczeństwo, gdyż w miasteczku pieczy jego powierzonem w ulicy po nocy wyśmienicie kark skręcić było można, wśród jam i pływających po błocie dylów, szybko posuwał się ku domostwu Nysonowiczów. Był to jeden z najwygodniejszych domów zajezdnych, który jednemu tylko, grubego Lejzora, ustępował pod względem powierzchowności. Niegdyś była to słynna winiarnia, dziś niestety nie szczycąca się już ani Tokajem dawnym, ani Zieleniakiem czystym... Sprzedawano tam jeszcze Maderę i Porter, ale bodaj czy nie krajowego przemysłu owoce. Dom pogrążony był w ciemnościach, okiennice pozamykane, brama zatarasowana. W milczeniu opasano go, ustawiono żołnierzy u wszystkich wnijść, pod oknami, w około... a policmajster trzymając za rękojeść szpady poruszył mocno furtkę, w przekonaniu, iż była zamknięta. Ten wysiłek zbyteczny o mało nie stał się przyczyną upadku w progu, gdyż drzwiczki otworzyły się z niespodziewaną łatwością, a pułkownik wpadł we wnętrze ciemne, ledwie się trzymając na nogach. Ogarnęła go noc... i krzyknął urzędowym językiem:
— Światła!...
Na głos ten znany ruszyły się w izbach żydówki i żydzi. Czworo drzwi otwarto razem i cztery smugi światła padły w sieni ciemne i puste.
Policmajster pod wrażeniem strachu, niepokoju i srogiej odpowiedzialności, jaka go czekać mogła, rzucił się na pierwszego żydka, który mu się nastręczył, pochwycił go za gardło i zawołał głosem od gniewu stłumionym:
— Gdzie podróżny? mów... gdzie podróżny!...
Z całego domostwa zbiegli się mieszkańcy, otaczali pułkownika, sam bardzo poważny gospodarz nie mogąc pojąć co się stało, ale widząc go zagniewanym, uchylił jarmułki i spytał:
— Kogo jasny pan szuka?
— Buntownicy! spiskowcy... ja was nauczę. Gdzie podróżny?
— Jaki podróżny?
Wtem sekretarz w trop idący za Paraminem, postrzegł Icka i przyskoczył do niego.
— Aha! już wy teraz nie wiecie jaki podróżny... Szarańcza jakaś! Jaki podróżny? a ten, z którym przychodziłeś na policję.
— A waj! Proszęż jasnego pułkownika do pokoju — rzekł gospodarz.
— Gdzie podróżny? — wołali pułkownik i sekretarz.
— A! proszę jasnego pana, cóż my winni... podróżny się meldował, my jego zaprowadzili na policję, pan sekretarz jemu paszport podpisał.
— Wziąć jego do turmy — krzyknął pułkownik, wskazując na Icka.
— Albo ja mogę wiedzieć, gdzie on jest... Jak jemu paszport panowie podpisali i nacisnęli pieczęci, poszedł sobie furę szukać. Temu będzie godzin trzy, jak go tu nie słychać.
Paramin porwał się za głowę...
— Kłamiesz — zawołał do żyda.
Stary Nyson obraził się, ruszył ramionami i rzekł powolnie:
— Niech panowie sobie jego szukają...
Trzech żołnierzy z karabinami pokazało się od strony wrót. Oficer, sekretarz, dwóch policjantów poszli dom rewidować... Podejrzanego podróżnego wielce, nie było ani śladu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.