Encyklopedia staropolska/Zdanie sprawy z całego ciągu pracy i wydawnictwa
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Encyklopedia staropolska (tom IV) |
Indeks stron |
Już pod wyrazem „Encyklopedje polskie" (tom II, str. 135) nadmieniłem o zapoczątkowaniu pracy niniejszej przed laty 30-tu. Tu opowiem to dokładniej. Po trzyletnich studjach nad przeszłością w czasie pobytu mego w Szkole Głównej, przeszedłszy (r. 1868) do uniwersytetu krakowskiego, poznałem bliżej Józefa Szujskiego, mieszkającego jeszcze w Kurdwanowie, i wtedy przedsięwziąłem opracowanie „Inwentarza dawnej Rzplitej” w postaci słownika, obejmującego wszystkie nazwy wsi, osad, miast, rzek, strumieni, jezior i gór, ze wskazaniem przy każdej nazwie, w jakich dyplomatach, źródłach i kronikach znajdują się o niej wiadomości. Brałem więc kolejno: odszukiwane spisy wiosek do podatków z XVI i XVII wieku, kodeksy dyplomatyczne, dzieła Długosza i wszystko, co w nich o jakiej miejscowości znalazłem, wpisywałem na kartki oddzielne, wykreślając przytem na mapie granice ziem i województw. Była to robota żmudna, mechaniczna, ale prowadziłem ją nieustannie, zachęcony przyrzeczeniem prezesa J. Majera i Szujskiego (który został wtedy profesorem uniwersytetu a następnie sekretarzem Akademii Um.), że „Inwentarz Rzplitej” wyda w druku Akademja bez względu na wielotomowy jego obszar. W miarę jednak jak liczba kartek rosła w dziesiątki tysięcy, przekonywałem się, że bez współpracowników i bez udostępnienia akt metryki litewskiej, nie zdołam uskutecznić pracy rozpoczętej. Gdy, pomimo usilnych starań, nie udało mi się znaleźć żadnego towarzysza w tym kierunku, z żalem musiałem zawiesić kilkoletnią pracę, która jednak nie okazała się bezowocną, bo dała mi potem podstawę do „Geografii historycznej ziem dawnej Polski”, a wypisy z kilku kronik zapoczątkowały treść do niniejszej Encyklopedyi.
Bywając w latach 1869—1872 na zebraniach badaczów przeszłości w Towarzystwie Naukowem krakowskiem, słyszałem nieraz o braku słownika starożytności krajowych ilustrowanego i nie zaprzątniętego przeważnie geografją, jak „Starożytności polskie” Jędrzeja Moraczewskiego. Później w Komisyi historycznej (której byłem członkiem od pierwszego jej zawiązania przy Akademii Um.) mówiono znowu o podobnym słowniku, o jakim myślało już Towarzystwo Przyj. nauk w Warszawie pod koniec swego bytu. Stosownie do naszych życzeń, prof. J. Łepkowski napisał do Kraszewskiego, jako najwszechstronniejszego znawcy dawnej kultury polskiej, prosząc o zaprojektowanie planu słownika starożytności. Jakoż niestrudzony w usługach, gdzie tylko chodziło o naukę polską, autor „Sztuki u Słowian” nadesłał niebawem Akademii szeroki szkic, który został ogłoszony w III-im tomie „Rozpraw i sprawozdań Komisyi historycznej”, r. 1875. Kraszewski, podając tam spis półtora tysiąca artykułów, które wejść powinny w skład Słownika, wykazał tem samem, ile to jeszcze brakuje nam ścisłych badań, aby dzieło podobne można stworzyć. Akademja też postąpiła racjonalnie, nie biorąc się do Słownika, ale do badań nad przeszłością i wydawania źródeł.
Wówczas to opuściwszy Kraków i osiadłszy w rodzinnym zakątku na Podlasiu tykocińskiem, rozpocząłem kilkunastoletni okres wędrówek naukowych po kraju, w których kierowałem się dużo światłem, jakiego udzieliły mi liczne i długie pogawędki z Szujskim, Al. Przezdzieckim, Aug. Bielowskim, Jul. Bartoszewiczem, Kaz. Stroczyńskim, Kar. Bejerem, F. M. Sobieszczańskim, Wł. Łuszczkiewiczem, Winc. Polem, J. Kremerem, Luc. Siemieńskim, Eust. Tyszkiewiczem, Hip. Skimborowiczem, J. Łepkowskim, Cez. Biernackim, Winc. Korotyńskim, Kar. Rogawskim, Kirkorem i tej miary uczonymi, jakimi byli: prezes Akademji J. Majer, T. Żebrawski, J. I. Kraszewski, Bol. Podczaszyński i Ad. Pawiński.
Po 30-tu latach gromadzenia szczegółów do przeszłości dziejowej kraju i narodu, musiałem przystąpić jednocześnie do opracowania tekstu i rozpoczęcia druku Encyklopedyi Staropolskiej. Kto nie wydawał żadnej encyklopedyi u nas, ten nie może mieć pojęcia o niezliczonych kłopotach wydawniczych. Nie mając czasu ani upodobania do zostania wydawcą, szukałem najprzód nakładcy, ale nigdzie znaleźć nie mogłem. Księgarze lękają się większych wydawnictw, i w każdym razie, aby ściśle obliczyć koszt nakładu, potrzebują naprzód mieć rękopis ukończony i ocenzurowany a nie stosy pudeł z tysiącami notatek i wypisów, z których dopiero trzeba tekst redagować i arkuszami druku do cenzury przedstawiać. Mimo nieznalezienia nakładcy, rozpocząłem zabiegi o współpracowników, ale i tu ze skutkiem niewiele lepszym. Wiadomo bowiem, jak mało ludzi pracuje dziś naukowo nad przeszłością naszej kultury i jak są zarzuceni zajęciami swych obowiązków. O utworzeniu też komitetu redakcyjnego nie było mowy, gdyż jako mieszkańcy różnych krajów i miast nie mogliby na sesje redakcyjne zbierać się razem. To zmusiło mię utworzyć sposobem najpraktyczniejszym, angielskim, komitet redakcyjny „z jednego”, i temu tylko zawdzięczam, że Encyklopedję niniejszą kończę bez przerw i dziś, a nie za lat kilka. Przywykły w całem życiu łamać się z trudnościami, zdołałem je pokonać, lubo w takich warunkach rzeczy doskonałych się nie stwarza. Nie mogłem np. wielu artykułów pogłębić i rozszerzyć, bo choć pozwalał na to materjał zebrany przeze mnie na dzieło kilkunastotomowe, to jednak, ze względu na bardzo znaczne koszta nakładu, ograniczała wszystko ciasnota miejsca w trzytomowym programie. Dopiero bowiem pomoc Kasy imienia Mianowskiego, ofiarowana wydawnictwu przy tomie drugim, pozwoliła powiększyć zakres Encyklopedyi o tom 4-ty. Dla tych samych przyczyn z liczby 1600 posiadanych rysunków, nie mogłem pomieścić w niem więcej nad połowę tej liczby. Nie byłem również w możności przy każdym szczególe dołączyć cytaty wszystkich źródeł, bo wymagałoby to dodania przeciętnie na każde 4 wiersze wiersza 5-go, czyli do 4-ch tomów — tomu 5-go, a w razie zdwojenia liczby rycin, powiększenia wydawnictwa o tom 6-ty, co było niemożliwem wobec małej liczby prenumeratorów, z których połowa, powołując się na prospekt z zapowiedzią 3-ch tomów, żądała, aby 4-ty dodany był już bezpłatnie. Musiałem więc tak pisać każde zdanie, aby było jasnem w minimalnej ilości niezbędnych wyrazów. Zmniejszyłby wprawdzie ciasnotę miejsca druk drobniejszy, ale za to musiałyby tomy stać się droższe. Decydującą zaś była tutaj opinja biegłych okulistów, iż wszelkie pismo mniejsze od garmontu użytego w Encyklopedyi Staropolskiej i bez interlinii jest zawsze szkodliwem dla wzroku czytających wogóle, a niebezpiecznem dla spracowanego wzroku mojego.
Spisu artykułów objętych 4-ma tomami Encyklopedyi nie podaliśmy, znajdując, że wyszukanie każdego artykułu jest nader łatwem wobec alfabetycznego ich ułożenia w całem dziele. Spis taki zresztą byłby wtedy dopiero zupełnie pożytecznym, gdyby obejmował nietylko tytuliki artykułów ale i wszystkie wyrazy w tekście ich objaśnione. Gdy zaś artykułów jest blizko 3000, a wyrazów takich przynajmniej trzy razy tyle, to spis wszystkich ze wskazaniem stronic i szpalt, pociągnąłby za sobą jeszcze 2—3 miesięcy dłużej pracy i kilka arkuszy więcej druku, co było na razie rzeczą niemożliwą, wobec narzekania prenumeratorów na opóźnienie i wobec i tak już nieproporcjonalnej wielkości tomu 4-go, a wreszcie przepracowania autora, który przez 4 lata druku nie miał nawet ani tygodnia wytchnienia i wyjazdu na wieś w porze letniej, a dodać szczerze należy, i wobec tego, że wpływ z prenumeraty, łącznie z pomocą wydawniczą Kasy imienia Mianowskiego, do chwili ukończenia druku pokrył tylko połowę ogólnych kosztów wydawnictwa.
Przez cztery lata druku czterech tomów Encyklopedyi, otrzymywała redakcja nasza corocznie przeszło 1200 listów z kraju i świata, bądź z żądaniem wyjaśnienia różnych kwestyi dziejowych, archeologicznych, językowych i heraldycznych, bądź z wymówkami za niepomieszczanie herbów, dziejów rodzin, życiorysów i rozmaitych wyrazów: korespondenci zapominali, że w słowniku polskim istnieje do 300,000 wyrazów, że encyklopedja rzeczowa nie jest słownikiem i że gdyby miała zastąpić herbarze, słowniki i objąć dzieje kraju, rodów, ludzi i miast, to musiałaby liczyć nie 4 a najmniej 40 tomów. Inne osoby przesyłały pieniądze albo tylko polecenie na rozmaite sprawunki i wysyłkę tychże z Warszawy, prosiły o wybór książek lub pośrednictwo w sprzedaży i kupnie różnych zabytków, numizmatów, medali, mebli, starych ksiąg, lub żądały ofiarowania im Encyklopedyi bezpłatnie, albo przyjęcia przesyłki pocztowej na koszt redakcyi. Pewnien Amerykanin pisał o wyśledzenie nazwiska ojca jego matki, który był Polakiem, ale opuściwszy kraj swój, przyjechał do Ameryki pod nazwiskiem angielskim. Jako jedyną zaś wskazówkę do wyśledzenia prawdziwego nazwiska korespondent wskazywał fakt, że dziad jego przed samą swą śmiercią jeździł z Ameryki w r. 1851 na sejm do Warszawy?! Ponieważ praca nad Encyklopedją zajmowała czasu po kilkanaście godzin każdodziennie — poza któremi dopiero, pomimo utrudzenia, musiałem załatwiać drobiazgowe sprawy administracyjne i tak liczną korespondencję — nie byłem więc absolutnie w możności odpowiedzenia na wiele listów, za co tutaj osoby dotknięte słusznie mojej milczeniem najgoręcej przepraszam. Sprawiedliwość nakazuje mi jednak zaznaczyć, że obok listów obojętnych a często i szorstkich, otrzymywałem niektóre bardzo miłe i rozrzewniające, np. od ziomków gdzieś z krańców świata, z Ziemi Ognistej, Mandżuryi, Turkiestanu, donoszących, że Encyklopedję czytają swej dziatwie ze łzami i błogosławieństwem.
W zdaniu sprawy z toku wydawnictwa nie mogę tego pominąć, iż obok zaszczytnych dla niego recenzyi pióra uczonych badaczów i krytyków (Brückner, Askenazy, Kraushar, Rydel), obok wielu serdecznych listów ludzi poważnych w nauce polskiej, którzy cichą, skromną pracę moją powitali ciepłem słowem wdzięczności ziomków i życzeniami rozrostu — stałem się także pierwszy raz w życiu celem napaści dziennikarskiej. Z powodu wstrętu i braku czasu do polemik, nic wówczas nie odpowiedziałem na ciężką krzywdę wyrządzoną mi publicznie. Dziś jednak, zamykając porachunki wydawnicze, mam obowiązek tu sprostować podane o mnie nieprawdy. Pan Jaksa Radziejowski, nie wytknąwszy żadnego błędu w mojem dziele (poczynającem się dopiero drukować), odrazu zapragnął mu radykalnie kark skręcić, wołając, że Encyklopedja Staropolska „zrobi fatalne fiasco”, że nie daję w niej podobizn herbów, że „dla celów spekulacyjnych wyrządza ona zawód i krzywdę ogółowi”, który „opłaciwszy dzieło złe, pozna się na niem”, że wyrządziłem temu ogółowi „niedźwiedzią zaiste przysługę”, że dopuściłem się „pokrzywdzenia interesów ogólnych”, że powinienem wydawnictwo „zawiesić”, gdyż jedynie „tym sposobem (autor) zrehabilitowałby siebie i nie świecił złym przykładem” dla tych, „którzy dla miłego zysku gotowi najświętszemi frymarczyć rzeczami”. Źle się wyraziłem, że p. R. nie wytknął mi żadnego błędu. Owszem, miał przed sobą pierwszy zeszyt z początkiem litery A, a zarzucił mi, że nic nie napisałem o tarczach. Aby zaś dowieść, że biorąc się do starożytności polskich, robię „zamach nierozsądny, porwanie się z motyką na słońce”, podniósł p. Jaksa Radziejowski moje rzekome zasługi jako ziemianina i radcy Tow. kred. ziemsk., nic o tem nie wiedząc, że zasłużonym rolnikiem nie byłem ja, tylko mój ojciec (ob. Gloger Jan w „Wielkiej encyklopedyi powsz. ilustr.”), który nawet oddawszy mi majątek ziemski, jeszcze do zgonu swego gospodarstwem kierował, żebym miał więcej czasu do prac naukowych. Na radcę zaś Towarz. kred. zostałem wybrany po 25 latach tychże prac, a w żadnym razie nie mogę pojąć, co może jakieś 30-40 sesyi kadencyjnych corocznie, a choćby i dwa razy tyle, przeszkadzać w zajęciach naukowych człowiekowi, który tak ściśle liczył się z każdą chwilą czasu przez lat prawie 40, że jeszcze ani jednej godziny w życiu nie strwonił na rozrywkę — w karty — nie spędził ani dnia w podróżach za granicami Słowiańszczyzny, nie był ani razu na wyścigach, na balu publicznym, na maskaradzie, na majówce dla zabawy, któremu 5 godzin snu na dobę zawsze wystarcza. Dziwnie się też zbiegło na mojem biurku żądanie p. Jaksy, abym „zawiesił” druk Encyklopedyi z wielokrotnie w recenzjach wyrażonem przez głębokiego badacza naszej przeszłości życzeniem, abym Encyklopedję drukował w jak największej liczbie tomów. „Publiczności szerszej — pisze uczony prof Brückner — najgoręcej polecamy wspieranie Encyklopedyi Staropolskiej”, traktującej wiele rzeczy „w najszerszem znaczeniu tego słowa krytycznie” i t. d.
Miły obowiązek nakazuje mi też wymienić osoby, od których Encyklopedja Staropolska doznała szczególniejszej życzliwości. Oto nazwiska tych dobrych ludzi: Aleksander Moes, J. Glass, Tadeusz Hiż, dr. J. Peszke, L. Kronenberg, L. Méyet, Al. Kraushar, Stef. Giller, M. Greim, Gustaw Bisier, Wiktor Luboradzki, Tadeusz Siemieński, Wand. Czarnecki, Stanisław Leszczyński, Cz. Boczkowski, Stanisław Kierznowski, Władysław Jelski, dr. Henryk Dobrzycki, Teodor Ziembiński, M. Olszyński, Zygmunt Wolski, dr. G. Szpilewski, Jan Gadomski, Bolesław Markowski, H. Łopaciński, H. Dynowski, Wincenty Janowski, ś. p. Jan Karłowicz, Al. Jabłonowski, Wł. Grabowski, dr. Wład. Sękowski, W. Fiedorowicz, M Federowski, Antoni Strzałecki, Fr. Kraszewski, Adam hr. Starzeński, ś. p. Wiktor Szumański, Ig. Wróblewski, p. B. Kondratowiczowa i prof. Szymon Askenazy.
Za nadesłane i pomieszczone w Encyklopedyi Staropolskiej artykuły i przyczynki składam podziękowanie ś. p. Wł. Łuszczkiewiczowi (Baldachim, Balustrada, Blanki), prof. H. Łopacińskiemu (Pomniki, Słowniki polskie), J. Rostafińskiemu (Rośliny miłośnicze), Al. Polińskiemu (kilkanaście dawnych melodyi), Bogusławowi Kraszewskiemu (Labirynty, i różne rysunki i przyczynki), ś. p. Janowi Karłowiczowi (Miesiące), Janowi Kochanowskiemu (Kalendarz), dyr. Muzeum Fel. Koperze (Klejnoty koronne), Stefanowi Sucheckiemu (część artykułu: Pieczęcie najstarsze szlachty polskiej), Wikt. Gomulickiemu (Litografie polskie najdawniejsze), Tymot. Łuniewskiemu (Radło, Socha), ś. p. ks. Wacł. Nowakowskiemu (Obrazy cudowne Najśw. M. B.), Henr. Sadowskiemu (Ordery polskie), Bron. Gembarzewskiemu (mnóstwo artykułów z dziedziny wojskowości).
Znany miłośnik sztuki i gruntowny jej znawca, zasłużony p. Matjas Bersohn, okazał ze wszystkich zbieraczów największą uczynność w udzielaniu nam wszelkich rycin i zabytków ze swoich cennych zbiorów. Najserdeczniejsze słowa podzięki składam prof. Al. Brücknerowi, który w recenzjach swoich o pracy mojej najlepiej odczuł jej stanowisko i myśl przewodnią, najsprawiedliwiej wytknął jej usterki i ocenił strony dodatnie. Komitetowi Kasy imienia d-ra Józefa Mianowskiego niemniej winienem podziękowanie za pomoc w wydaniu tomu II, III i IV, jak również za zaszczytne dla Encyklopedyi przyznanie nagrody naukowej z zapisu d-ra Pileckiego.
Prosty dług wdzięczności nakazuje mi dzieło niniejsze przypisać pamięci najdroższych w mem życiu osób, zostających w bezpośrednim duchowym związku z tą pracą, mianowicie: nieżyjącemu już od lat kilkunastu Ojcu memu i liczącej obecnie 93-ci rok wieku swego kochanej Matce mojej — którzy codziennym przykładem własnego życia rozniecili w zaraniu myśli moich poczucie obowiązku pracy społecznej, a gdym poszedł w kierunku przez siebie obranym, swą wyborną pamięcią i światłemi zapiskami o przeszłości służyli mi za skarbnicę tradycyi i łącznik z życiem poprzednich pokoleń.
Trzecią istotą, której pracę niniejszą z uczuciem bolesnej tęsknoty poświęcam, jest ta Najukochańsza, co była nieporównanym ideałem towarzyszki mego cichego życia — głęboka umysłem, prawa duszą, światła wiedzą, czysta i prosta sercem, miłująca nad wszystko ideały moje, dom i zacisze wiejskie — która dała mi 16 lat szczęścia na tej ziemi, będąc aniołem opiekuńczym w moich pracach i troskach, otaczając mnie niebiańskim spokojem, rozumną radą i pomocą — po której odejściu do mogiły, praca niniejsza, tak za życia dla niej miła, stała się dla mnie jedynym balsamem w wielkim bólu i w ciężkiem osieroceniu.