Encyklopedja Kościelna/Antoniewicz Karol
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Encyklopedja Kościelna (tom I) |
Redaktor | Michał Nowodworski |
Data wyd. | 1873 |
Druk | Czerwiński i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Antoniewicz Karol (z przydomkiem Bołoz), jezuita, jeden z najznakomitszych współczesnych kapłanów polskich, pochodził z zamożnej rodziny ormiańskiej. Ur. 6 Listop. 1807 r., w Galicji, obw. Żółkiewskim, we wsi Skwarzawach, z ojca Józefa, adwokata lwowskiego i matki Józefy z Nikorowiczów. W dzieciństwie osierocony przez ojca, wychowywał się pod troskliwą opieką matki. Za młodu już pokazywał wyższe naukowe zdolności i talent poetycki; w siedemnastym roku życia zapisał się w poczet uczniów uniwersytetu lwowskiego. Drobne jego utwory wierszem i prozą, z owego czasu, drukowane są w Rozmaitościach Lwowskich (1824 roku). Wyszedłszy z uniwersytetu cum eminentia et eximia laude w 1828 r., udał się do krewnych na Multany; zkąd powróciwszy po dwu latach, krótko służył wojskowo: Bóg bowiem miał go wkrótce, po różnych doświadczeniach i próbach, powołać pod swoje wyłącznie sztandary. Osiadłszy po roku 1830 we Lwowie, powziął myśl napisania historji Ormian w Polsce i już począł zbierać materjały do tej pracy. Poznawszy swoją cioteczną siostrę, Zofję Nikorowiczównę, zawarł z nią związki małżeńskie w 24 roku życia (1833 r.). Matka jego, pobożna niewiasta, wstąpiła do klasztoru pp. benedyktynek we Lwowie, a on z swą żoną zamieszkał we wsi Skwarzawach. Marzył poetyczny młodzian, iż znajdzie teraz prawdziwe szczęście na ziemi, o jakiém śnił w tęsknych chwilach życia, lecz właśnie lata jego małżeńskiego, z ukochaną Zofją, pożycia miały być przejściem, w którém serce jego w coraz nowém złudzeniu odrywając się od świata, miało wyłącznie spocząć w samym Bogu. Bóg z razu błogosławił ich ziemskiej doli: dawał im milutkie dziatki, a włościanie i domownicy miłowali młodego dziedzica jak ojca. Lecz wkrótce szczęście to minęło. Śmierć, jedno po drugiém, zabierała dziatki, co rok przybywała jedna mogiłka i nowy cios ranił zbolałe serce rodziców, aż po śmierci ostatniego dziecięcia, matka, złamana nieszczęściem, nie mogła przeżyć jego straty i skonała na ręku rozpaczającego męża. Umarła w szpitalu lwowskim, w habicie siostry miłosierdzia w r. 1839, w dzień św. Ignacego Lojoli, którego opiece zdawała swojego męża. Wówczas Antoniewicz pozostał sam: złamany nieszczęściem, osierocony z rodziny, z której pozostała mu już tylko sędziwa matka, którą zwykł nazywać drugą Moniką, zamknięta w surowym klasztorze i modląca się za swoim synem do Boga. Ciężki smutek miotał jego sercem, gorycz życia wypełniła je całe, poznał znikomość ziemskich rozkoszy i dusza jego, wahająca się jeszcze dotąd między miłością świata i Boga, we wzniosłej chrześcjańskiej rezygnacji zapragnęła służyć Chrystusowi. Nie ma nic piękniejszego, jak te jego poetyczne karty, na których kreśli stan swojej duszy i stopniowy zwrót jej do Boga. Znajdziesz tam pasowanie się Augustyna św., jego szczerość i głębokość, znajdziesz gorącą miłość krzyża Pawłową. I gdy łaska odniosła zwycięztwo nad słabą człowieka naturą, Antoniewicz postanowił wstąpić do zakonu oo. jezuitów: 10 Września 1839 roku przybył do ich kollegjum w Starej Wsi (w Galicji, w obwodzie Sanockim), gdzie z otwartemi rękoma przyjęli go dwaj znajomi ojcowie, Michał Markjanowicz i Fryderyk Riun. W kilka tygodni, po odbytych rekollekcjach, obrany manuductorem, czyli prefektem nowicjuszów, od razu pozyskał ich miłość. Tu, w murach klasztornych, w gronie pobożnej młodzieży i pracowitych ojców, w modlitwie i pracy, rozweseliło się jego serce i odzyskało utracony pokój; tu odżyły w nim wszystkie talenta, jakiemi chojnie był uposażony od Stwórcy; rozbudził się na nowo zapał autorski, duch poetycznego i artystycznego natchnienia, owiany uczuciem religijnem. Tu napisał wiele pięknych pieśni religijnych, ułożył do nich wdzięczne melodje i śpiewał je wraz z nowicjuszami. Niektóre z nich, jak np. na Boże Narodzenie i na Trzech Króli, należą do piękniejszych jego utworów i przeszły do ludu. Tu w języku łacińskim napisał tragedję: Sennacheryb. Tak, wśród zajęć ascetycznych i rozrywek duchownych, jakie w dziwny sposób umieją łączyć oo. jezuici, szybko upłynął mu czas dwuletniego nowicjatu i zbliżyła się ważna epoka złożenia ślubów zakonnych, 15 Wrześ. 1841 r. Pierwej jednak rozporządził swoją majętnością w ten sposób, iż posag swej żony oddał jej rodzinie, część własnego majątku przekazał stryjecznemu bratu, z drugiej wyposażył wierne swe sługi, włoścjan i ubogich; trzecią zaś częścią przyczynił się znakomicie do sprowadzenia z Francji do Lwowa sercanek. Wyjechał potém do Sącza, gdzie dwa lata jeszcze poświęcał się studjom teologicznym, po których chlubném ukończeniu, odebrał z rąk ks. biskupa Marcellego Gutkowskiego święcenia kapłańskie we Lwowie (1843 roku). Sędziwa matka jego zmarła tegoż roku. Pierwsze trudy kapłańskie obrócił na zaprowadzenie w okolicach Lwowa towarzystwa wstrzemięźliwości i niesienie ulgi i pociechy ludowi galicyjskiemu, dotkniętemu w latach 1844—45 powodzią i głodem. Lecz dopiero roku następnego, wypadki znane pod nazwą rzezi galicyjskiej, pokazały cały zasób jego miłości Boga i ludzi, talentu i poświęcenia. Szybko, jak błyskawica, przebiegła w Kwietniu 1846 r. wieść o krwawych wypadkach, zaszłych w obwodach: Sandeckim, Bocheńskim i Tarnowskim. Ojcowie jezuici pierwsi zrozumieli, iż jeden tylko głos religji i kapłana zażegnać może tę straszną burzę; i ks. Karol Antoniewicz chętnie ofiarował się iść z krzyżem Chrystusa na missje tam, gdzie inni kapłani albo odbiegli, albo zginęli. Z Sącza, udał się na miejsca zarumienione krwią bratnią i rozpoczął missje apostolskie. Była to praca prawie nadludzka, i wyraźnej potrzeba było opieki Bożej, aby lud, rozhukany i rozpasany na wszelkie zbrodnie, nawrócić do Boga, poruszyć do skruchy i żalu. Bóg jednak nie odmówił o. Antoniewiczowi swej pomocy i dokonał cudu, prawie powszechnego nawrócenia zbrodniarzy. „Rozhukane tłumy zbójeckie, pisze Wójcicki (Enc. Orgelbr. większa), zagrzane mocnemi trunkami i mordem, słuchały w ponurém zrazu milczeniu natchnionego słowa tego kapłana, ale wkrótce żal i łzy potrafił wydobyć z serc zakamieniałych. Na wilgotnej ziemi, od krwi niewinnie przelanej w około Bochni, stawiał Bogu błagalne ołtarze i gromady rozjadłe nawoływał do pokuty.“ Kamienne serca tajały powoli, coraz większe zbiegały się na missje gromady i coraz liczniejsze były nawrócenia. Praca to jednak była niedouwierzenia: często od świtu do 11 godziny w nocy Antoniewicz, nie znajdując prawie czasu na lichy posiłek, pracował to na ambonie, to słuchając spowiedzi w konfessjonale, lub gdzie można było, choćby na trumnie albo starym kamieniu omszałym. Oto jak sam opisuje najpierwszą swą missję w Brzanach: „I stanąłem na miejscu przeznaczenia w Brzanach. Ludu wiele zebranego na mnie czekało. Zaledwie który na powitanie: Niech będzie pochwalony Jezus Chr.! pół gębkiem odpowiedział; zaledwie który uchylił czapki: ponuro, podejrzliwie, jakby wszystkie przeniknąć chcieli myśli, patrzali na mnie. Bynajmniej tém przywitaniem nie zmieszany, zacząłem, jakby z dawnymi znajomymi, nie tykając zaszłych zdarzeń, rozmawiać o gospodarstwie i o domowych stosunkach; i wkrótkim czasie ta nieufność się usunęła. Wszedłem do izby obszernej a pustej, a przybiwszy do ściany mój duży, drewniany krucyfix (nieodstępny towarzysz) i upadłszy z ludem na kolana, zmówiliśmy pacierze poranne i wziąwszy komżę i stułę, począłem pierwszą naukę o Miłosierdziu Boskiém dla grzeszników pokutujących. Po godzinie zakończyłem naukę i pożegnałem lud, który, widocznie wzruszony, żegnał mnie i przyobiecał nie opuszczać żadnej nauki, czego też dotrzymał. Po rozejściu się ludu, zacząłem dzieci katechizmować, co trwało codziennie przez południe: poczém, posiliwszy się surowemi jajkami, chlebem i serem, około godziny 3, gdy się dzieci zebrały, na które jeden chłopak, biegając po górach i pagórkach, dzwonkiem znać dawał, rozpoczynałem katechizm, aż do godziny 8. Codziennie ufność ludu wzrastała i liczba słuchających, których izba ogarnąć nie mogła. Wiara wracała do serc, żal i skrucha obudziła się. Nie raz, gdym im okazywał zbrodnie, których się dopuszczali, westchnienia żałosne powstały. Po każdej nauce dziękowali. Podczas jednej nauki, starzec siwy jak gołąb’ wystąpił z pośrodka ludu i stanąwszy przedemną, odezwał się, przerywając mowę, że nie może wytrzymać aż dokończę mówić, i musi mi podziękować za wszystko dobre, com dla nich i dla ich dzieci uczynił. Po każdej nauce wieczornej, parę konwi wody poświęcić musiałem, tudzież jednemu pole, drugiemu pasiekę, trzeciemu domek. Rozdawałem szkaplerze, koronki. Baby znosiły podarunki: ser, masło, jaja, mleko, com z biednemi dziatkami, które z dalekich chat się zbierały, pożywał wspólnie. Nie raz jadąc do Brzan, po drodze matki, nie mogące same przyjść, kładły mi na wóz małe dziatki, aby katechizmu się uczyły, które powracając, matkom oddawałem... Przy ostatniej nauce, ja wraz z ludem zapłakałem i ciężkie było rozstanie nasze. Podziękowałem Panu Bogu za te ośm dni, w których tak widocznie błogosławił pracy naszej, że poznał zbrodnie lud ten, że za nie żałował.“ Missję takie ks. Antoniewicz odbył w 20 z górą miejscach. We wsi Tropie, gdy kazał, zebrało się do 10,000 ludu; we wsi Wiewiórce, gdy ks. Antoniewicz na podziękowanie Bogu, po ukończonej missji, wziósł krzyż na miejscu, gdzie jednej nocy zwieziono i zamordowano 24 osób, cały zebrany lud, przeszło 12,000 osób wynoszący, wielki podniósł płacz i nie chciał puścić tego poczciwego ojca, jak go nazywał; chciał z nim umierać, aby mu wybłagał zbawienie. Po skończonych missjach powrócił do Lwowa. Apostolskie jednak trudy, prowadzone prawie bez wytchnienia, od Kwietnia do Października, nadwątliły jego siły i zmusiły szukać zdrowia w Karpatach, lata następnego. W tym to czasie począł pisywać swoje Listy zakonne, Wspomnienia missyjne, kreślone na prośbę ówczesnego redaktora Przeglądu poznańskiego (ks. Koźmiana), drukowane pierwotnie w tém piśmie Poselstwo duchowne i kilka innych drobnych książeczek. R. 1848 bolesny był dla niego, gdy rodacy sami domagali się zniesienia jezuitów we Lwowie. Rozkazano im rozejść się z zakonu, właśnie w czasie, gdy Antoniewicz, pracując gorliwie w konfessjonale, wypowiadał zarazem znakomite swe mowy: Na uroczystość Zwiastowania Najśw. Marji P. i Mowę dziękczynną za nadaną Galicji konstytucję. — Z niemą skargą żalu na ustach, z przebaczeniem w sercu, z kijem pielgrzymim w ręku, udał się Antoniewicz, z kilkoma braćmi zakonnymi, na tułactwo i wszędzie ofiarując wiernym kapłańskie usługi. Gdziekolwiek się zatrzymał, wszędzie pobytu swojego wdzięczną zostawił pamiątkę, w skreślonych pod natchnieniem chwili pisemkach. Tak w Staniątkach, dokąd najpierwej zwrócił swe kroki, napisał piękną pieśń do Matki Boskiej. W Piekarach (w Szląsku austr.) wydał książeczkę, p. t.: Jeden dzień w Piekarach. W Freiwaldau (tamże) napisał znany życiorys św. Izydora oracza. W Sączu nakoniec, gdzie wreszcie pozwolono stale zamieszkać jezuitom, wypędzonym ze Lwowa, skreślił: Wspomnienie o św. Kunegundzie; Spowiedź katolicka w obec filozofji przeciw-katolickiej; Droga krzyżowa i kilka innych drobnych pisemek. W r. 1849 odwiedził Kraków, pisząc tu swoje: Groby śś. polskich. Gdy, dla poratowania zdrowia, w tym roku wyjechał do Greffenbergu, wystawił tam wdowim groszem kaplicę, pod wezwaniem N. Marji P. Częstochowskiej i staraniem swoim, przy pomocy bawiących tam Polaków, założył w miasteczku Freiwaldau, u stóp góry grefenbergskiej, ochronkę dla małych dziatek. W r. 1850, na wieść o strasznym pożarze Krakowa, przybiegł tam pocieszać słowem Bożém i żebrać dla pogorzelców jałmużny. Na zgliszczach świątyń pańskich wzywał lud do pokuty, zachęcał do wytrwania w nieszczęściu i ufania w miłosierdzie Boże. Krótka mowa, powiedziana wówczas przez niego na gruzach pogorzałego kościoła dominikanów, należy do najszczytniejszych okolicznościowych improwizacji. Otrzymawszy rozkaz opuszczenia stolicy, raz jeszcze wrócił na chwilę do Lwowa i rok 1851 przepędził na apostolskiém pielgrzymstwie po różnych miejscach Galicji. W tym czasie, posłyszawszy o tak niezmordowanym słudze Bożym, najprzód biskup wrocławski Diepenbrock, a następnie arcybiskup gnieznieńsko-poznański ks. Przyłuski, wezwali go, z kilką braci zakonu, na nowe apostolskie trudy: i Antoniewicz odbył, z równym jak zawsze zapałem i poświęceniem, dwie missje: górno-szląską i poznańską. Wszędzie lud, na wieść o jego imieniu, zbiegał się gromadnie; praca była nadludzka. Każdą missję Antoniewicz rozpoczynał uroczystą pierwszą kommunją dziatek, a kończył nabożeństwém za umarłych. Wszędzie, spowiadając bez wytchnienia, dwie, niekiedy trzy dziennie sam nauki miewał. Tak odbył 9 missji w Szląsku, zostawiwszy ludowi górno-szląskiemu dwie o nich pamiątki, w książeczkach: Krzyż missyjny i Pamiątka missji górno-szląskiej, i z wiosną zaraz r. 1852 przybył w Poznańskie. Już odbył missje: w Krobi, Krzywinie, Kościanie i Niechlowie, już ks. Antoniewicz zapowiedział szereg innych, gdy wybuchła groźna cholera. Missje przerwano, a Antoniewicz jeszcze przez dwa miesiące, w pośród zarazy, niósł pomoc kapłańską i krzepił zrozpaczone serca. Były to ostatnie jego trudy, bo wkrótce miał stać się sam strasznej plagi ofiarą. Za staraniem arcybiskupa poznańskiego, wrócono wówczas oo. jezuitom klasztor w Obrze. Objął go w posiadanie, wraz z towarzyszami swymi, ksiądz Antoniewicz, w dzień swego patrona, 4 Listopada 1852 r. Tegoż dnia (w niedzielę) przemówił jeszcze do ludu, a wieczorem już zaległ łoże, dotknięty zarazą. Na prośby towarzyszów uczynił ślub do św. Stanisława Kostki, iż, jeśli mu wyprosi u Boga zdrowie, napisze jego życiorys dla ludu. Lecz inne były wyroki Boskie. Antoniewicz, dawszy jeszcze upomnienia braci zakonnej, aby co rychlej wzięli się do wprowadzenia w życie reguły zakonnej, opatrzony ŚŚ. Sakramentami na drogę wieczności, po ciężkich cierpieniach, przeżywszy lat 45, umarł w dzień św. Stanisława Kostki (14 Listopada). Zwłoki jego bracia zakonni pochowali w Obrze, pod sklepieniami klasztoru, a w rok później, obywatele księstwa Poznańskiego postawili mu w tymże kościele pomnik z popiersiem. Są na nim dwa napisy: jeden łaciński od braci zakonu, krótki, zawierający imię i nazwisko, datę urodzenia, wstąpienia do zakonu i śmierci, a drugi od obywateli Wielkopolski, z pięknym wierszem Fr. Morawskiego, treściwie malującym jego zasługi. Ks. Karol Antoniewicz, jako kapłan jezuita, żyjący życiem ofiary dla bliźnich, jest wierném przypomnieniem ks. Piotra Skargi, i imię jego ze czcią wymawiają najzawziętsi nawet nieprzyjaciele zakonu Lojoli. Jest on jedną z najpiękniejszych gwiazd, jakie za dni naszych zajaśniały na horyzoncie Kościoła polskiego. Jako mówca i pisarz, należy zarówno tak do pierwszych tegoczesnych kaznodziejów, jak i prozaików w Polsce. W wierszach i pieśniach jego, obok czystej pobożności, wieje szczególny wdzięk i powab prostoty. Jego Wianeczki: Majowy i Krzyżowy, są prawdziwemi klejnotami religijnej naszej poezji. W kazaniach swoich i mowach uroczystych odznacza się powagą i nauką. Najwyższym jednak jaśnieje talentem w pismach dla ludu: Czytaniach świątecznych, Żywocie św. Izydora i tych drobnych ascetycznych książeczkach, w których, mówiąc o krzyżu i miłości Chrystusa, dziwny balsam pociechy zlewa na zbolałe wszelkiego rodzaju cierpieniami serca. Pisali o nim: Ks. Polkowski, Wspom. o życiu i pismach ks. Kar. Ant.; Ks. Barącz, Żywoty sławnych Ormian; K. Wł. Wojcicki w Encykl. powsz. Estrajcher Karol w swej Bibljogr. poświęca kilka stronnic wyliczeniu jego pisemek. X. A. B.