Encyklopedja Kościelna/Benedykt Józef Labre
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Encyklopedja Kościelna (tom II) |
Redaktor | Michał Nowodworski |
Data wyd. | 1873 |
Druk | Czerwiński i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Benedykt Józef Labre (czyt. Labr), Błog., ur. 26 Marca 1748 we wsi Amette, w dawnej djecezji francuzkiej Boulogne. W 12 roku życia wziął go na wychowanie stryj, proboszcz w Erin, tejże djecezji, i sposobił do stanu duchownego. Już wtedy młody Benedykt prowadził życie poważne, stroniąc od zabaw, i największe mając upodobanie w czytaniu ksiąg pobożnych. Sądząc się powołanym do życia zakonnego, zamierzył wstąpić do surowego zakonu trapistów. Rodzice z początku zezwolić na to żadną miarą nie chcieli, później pozwolili; ale zakon go, jako zbyt młodego (miał 18 lat), przyjąć nie chciał. Udał się potém do kartuzów w Montreuil; lecz przeor kazał mu się wprzód nauczyć filozofji i śpiewu. Przyjęli go później kartuzi w Longuenesse; lecz Benedykt po 6 tygodniach musiał klasztor ich opuścić. Wróciwszy do ojca (stryj już nie żył), zaczął tajemnie w domu praktykować surowe życie zakonne. Matka, widząc często, jak noce na gołej desce przepędzał, gromiła go o to, ale przedstawienia jej skutku nie odnosiły. Doszedłszy do lat 20, Benedykt, aby nie być w domu ciężarem, udał się do ks. Dufour, wikarjusza w Ligny, i u niego pracował nad nabyciem nauki, wymaganej przez kartuzów w Montreuil, gdzie później był przyjęty, ale po 6 tygodniach wydalony, dla braku powołania. Udaje się jeszcze raz do trapistów, ale tam go wcale nie przyjęto. W klasztorze cystersów w Sept-Fonts d. 28 Paźdz. 1769 r. przyjął suknię zakonną, jako brat Urban, lecz dwumiesięczna choroba tak zdrowie jego nadwerężyła, że musiano go z klasztoru przenieść do szpitala. Z wielkim bólem serca opuścił klasztor, lubo myśli o życiu zakonném nie zaniechał, nie wiedząc jeszcze na co go Bóg przeznacza; przynamniej w liście swoim do rodziców, po opuszczeniu ostatniego klasztoru, pisanym z Guiers, w Piemoncie, d. 31 Sierpnia 1770 r., jeszcze objawia zamiar wstąpienia do klasztoru. Tymczasem z natchnienia Bożego, jak o tém pisze we wspomnionym liście, puścił się w podróż ku Rzymowi, dla zwiedzenia miejsc świętych. Otwierało się przed nim życie ciągłej pielgrzymki i zupełnego zaparcia się; zapanował w nim uroczysty pokój ducha, który znalazł nareszcie swą drogę. Odtąd został on posłańcem zbudowania, żywém podobieństwem Ukrzyżowanego. Zakonnik ma jeszcze swoją celkę, swój klasztor, swoje przywiązane do rodziny zakonnej. Jeszcze tu jest ostatek przywiązania do rzeczy ludzkich. Droga, do jakiej był wezwany B., przedstawia wyższy stopień w umartwieniu natury. Nie ma tu już przywiązania do żadnego miejsca, do żadnego stworzenia, opuszczenie to zupełne, straszliwa samotność serca, pocieszanego jedynie miłością Jezusa Chrystusa. Lud, który rozumie życie wiary, bo wierzy, budował się widokiem pielgrzyma. Bóg tylko zna liczbę dusz nawróconych, lub w życiu religijném ożywionych samym widokiem tego ubogiego pielgrzyma, który przechodził pomiędzy ludźmi prawie nie widząc ich, zagłębiony w swej modlitwie wiekuistej. W Listopadzie 1770 r. stanął pierwszy raz w Loretto, potém udał się do Assyżu, następnie do Rzymu r. 1776. Zwiedził prawie wszystkie miejsca cudowne we Włoszech i w krajach sąsiednich: św. Jakóba grób w Kompostelli (w Hiszpanji), kościół N. M. P. w Einsiedeln (w Szwajcarji), kilka miejsc w Niemczech i Francji, corocznie wracając do Loretto. Dusza jego coraz więcej w tych pielgrzymkach przejmowała się wielkiemi tajemnicami wiary i rozgrzewała miłością ku Bogu, przez rozmyślanie nad łaskami udzielonemi świętym Jego. Podróże takowe odbywał o żebranym chlebie, naśladując ubóstwo Jezusa Chrystusa. Wprawdzie mądrość tego świata może przeciw takiemu sposobowi życia różne czynić zarzuty, a nawet pozorować je chrześcjańskiemi zasadami; to jednak, w oczach prawdziwego wiernego, nic świętości błogosławionego Benedykta nie uwłacza. Pan Jezus mógł innym sposobem zaradzać potrzebom swoim, a przecież wolał żyć z jałmużny i z niej Apostołów swoich utrzymywać (cf. Joan. 12, 6.); a nawet im samym polecił żyć z darów dobrowolnych (Luc. 10, 8). W zamian zaś za jałmużnę doczesną, P. Jezus i Apostołowie dawali dary wieczne. Podobnież i bł. Benedykt L., powołany do wyższej świętości na świecie, aby był żywém wyrażeniem doskonałości chrześcjańskiej, mógł spokojném sumieniem żyć z jałmużny, bo ta nikogo nie ubożyła, jego uwalniała od troski o chleb doczesny, dawała mu możność doskonalenia się, a przez to wypłacania się stokrotnie swym chlebodawcom, już to przez dobry przykład, już przez modlitwę. Dodać jeszcze należy, że bł. Benedykt, choć żebrak, jałmużną swoją dzielił się z drugimi, bo sam, prowadząc bardzo umartwione życie, na utrzymanie ciała swego nader mało potrzebował. Od roku 1777 stale osiadł w Rzymie, prowadził tu ostre życie w najgłębszém ukryciu, nie będąc znanym przez nikogo, przez pierwsze trzy lata wyjąwszy jednego spowiednika. Dzień przepędzał w jednym z kościołów, noc zaś w starych ruinach, wśród głodu i zimna. W czwartym roku, jeden z żebraków ujrzawszy go bardzo chorym i do półowy zapuchłym, ulitował się nad nim i zaprowadził do domu pobożnego obywatela, nazwiskiem Mancini, który 12 żebrakom dawał u siebie mieszkanie. Bł. Benedykt taki sam żywot i tu prowadził, z tą różnicą, że noce, zamiast w starych ruinach i chłodzie, przepędzał w domu Manciniego; modlitwie zaś poświęcał cały dzień i większą część nocy, jak poprzednio; w południe zachodził do bramy jakiego klasztoru, żeby dostać żywność, żebrakom rozdawaną. Ubiór jego i cała powierzchowność przedstawiała najnędzniejszego żebraka: Benedykt był przedstawieniem Jezusa upokorzonego, naigrawanego i oplwanego. Przebył on drogę nadzwyczajnych boleści i wielkich upokorzeń. Naśladowanie Ukrzyżowanego i gorąca ku Niemu miłość wyryły na obliczu błogosławionego niejakie podobieństwo do tego typu Człowieka-Boga, jaki nam przechowała tradycja. Ale świętość żywota swojego starannie ukrywał. W ostatnich trzech latach życia swego, oprócz spowiednika, miał tylko kilka osób znających go w Rzymie i w Loretto. Dopiero z chwilą śmierci (16 Kwietnia 1783 r.) zaczęto od razu cześć mu oddawać. Dzieci biegały po ulicach, wołając: „Umarł święty, umarł święty.“ Ciało jego, które, dla wielkiéj liczby odwiedzających, musiano od Wielkiego Czwartku do Niedzieli Wielkanocnej pozostawić bez pogrzebu, po śmierci pozostało giętkiem, jakby żywe, i wydawało woń przyjemną. Pochowano je w kościele N. M. Panny de' Monti, pod tą samą płytą, na której najczęściej bł. Benedykt klęczał i modlił się. Liczne cuda, jakie się działy i dzieją na grobie tym, daleko rozniosły imię wyszydzanego przez niedowiarków żebraka. Proces jego beatyfikacyjny już dawno ukończony, a w r. b. (1873) w Styczniu, św. kongregacja obrzędów, pod prezydencją Ojca św. Piusa IX, wydała dekret, pozwalający przystąpić do kanonizacji bł. Benedykta, na mocy dwóch cudów poprzednio dowiedzionych. Za dni naszych, gdy dzikie materjalistowskie doktryny chcą nad światem ogarnąć panowanie, Opatrzność dała światu poznać tę świetną gwiazdę ascetyzmu, tę wielkość życia nie materjalnego. Ob. E. Daras, Les Saints et les Bien-heureux du XVIII s., Paris 1868 I 171—186: F. M. J. Desnoyers, Le B. Benoit-Joseph Labre... sa vie, ses vertus, ses miracles, avec l'histoire de la procedure suivie pour sa béatification, 2e ed. augm. Lille 1862, 2 v. 8°; Leon Aubineau, La vie admirable du B. mendiant et pelerin B. J. Labre, Paris 1873. X. W. K.