Encyklopedja Kościelna/Ferrerjusz Wincenty święty
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Encyklopedja Kościelna (tom V) |
Redaktor | Michał Nowodworski |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Czerwiński i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Ferrerjusz Wincenty, święty (5 Kwiet.), z zakonu ś. Dominika, głośniejszy i dziwny czasu swego kaznodzieja. Ur. r. 1346 (według Bolandystów r. 1357 ) w Walencji, w Hiszpanji. W dwunastym już roku życia zaliczony do duchowieństwa, ośmnaście lat mając wstąpił do dominikanów. Przez pierwsze trzydzieści lat zakonnego życia swego, t. j. do r. 1394, przebywając kolejno w różnych domach prowincji hiszpańskiej, najprzód na nowicjacie i studjach, potem jako kaznodzieja i profesor nauk wyzwolonych, djalektyki i teologji, choć zawsze się odznaczał wysoką cnotą, nauką i niepospolitemi zdolnościami, nic przecie nie zapowiadało jeszcze zwyczajnego, jakie później otrzymał od Boga, powołania. Napisał w tym czasie, około r. 1380, dzieło o djalektyce, i traktat o odszczepieństwie, rozdzierającem naonczas Kościół zachodni, w którym broni Klemensa VII jako prawdziwego Papieża. Traktat ten był dedykowany Piotrowi, królowi aragońskiemu. R. 1384 czy 1385 otrzymał stopień doktora teologii, której się z nadzwyczajnym zapałem oddawał. Po śmierci Klemensa VII, następca jego kardynał Piotr de Luna, obrany Papieżem pod imieniem Benedykta XIII, powołał Ferrerjusza do dworu swego w Awinionie i obrał go spowiednikiem swoim i mistrzem świętego pałacu, magister sacri palatii. Na tym urzędzie pozostał trzy czy cztery lata, aż r. 1396 czy 1398 ciężką złożony chorobą miał widzenie, w którém ukazali mu się ś. Dominik i ś. Franciszek, dający mu polecenie i posłannietwo przepowiadania narodom sądu ostatecznego. Uznał w tem Wincenty wyraźny rozkaz z nieba, który natychmiast spełnić postanowił, choć Benedykt XIII, dla zatrzymania go przy sobie, i biskupstwo i kapelusz kardynalski mu ofiarował, nim w końcu, nie mogąc go zachwiać w postanowieniu, mianował go misjonarzem apostolskim i nadzwyczajne, ku przepowiadania po całym świecie, prawa i władzę mu nadał. Rzecz pewna, że w owym czasie więcej niż kiedybądź i do naprawy Kościoła srodze rozdartego i do podźwignienia świata chrześcjańskiego z toni zamieszek, zgorszeń i bezpraw religijnych i politycznych, owém rozdarciem Kościoła wywołanych, potrzebny był możny w mowie i w uczynku i nadzwyczajnemi łaskami jaśniejący poseł od Boga; i takim też, od pierwszej chwili powołania swego aż do śmierci, okazał się Wincenty F. Od r. 1396 czy 1398 do r. 1419 niespracowany misjonarz i apostoł przebiegł nietylko wszystkie prawie prowincje Hiszpanji, ale i Francję, Włochy, Anglję, Irlandję i Szkocję. Przepowiadał także w djecezji lozańskiej, pracując nad nawróceniem gnieżdżących się tam, na pograniczu Niemiec, upornych heretyków i bałwochwalczych sekciarzy, czcicieli słońca. Gdziekolwiek się ukazał, książęta i panowie, biskupi, prałaci i duchowieństwo uroczyście go spotykali; sam nawet Papież Marcin V i królowie francuzki i hiszpański wychodzili na spotkanie jego, gdy przybywał do miast, w których chwilową czy stałą mieli rezydencję. W tak świetnym orszaku, wśród radosnych okrzyków ludu wjeżdżał pokorny misjonarz na lichém oślęciu, poważny, cichy i skromny i cały w Bogu zatopiony. Każdy pragnął słyszeć natchnionego kaznodzieję, a raz usłyszawszy, nie mógł się od niego oderwać; ztąd w każdej pielgrzymce jego ogromne rzesze szły za nim z miejsca na miejsce, i często do ośmdziesięciu tysięcy ludu naraz go otaczało. W tej rzeszy, jakoby na ustach kaznodziei zawieszonej i słowem jego głęboko wzruszonej, postępowały osobne oddziały pokutników i biczowników (flagellantes), którzy jednak nic nie mieli wspólnego z heretykami tejże nazwy, bo nietylko żadnych sobie nie pozwalali wykroczeń i nowości, przeciwnych nauce i karności Kościoła, ale owszem pobożnością i pokutą swoją wielkie dawali ludowi zbudowanie. Mimo to jednak słynny Gerson (ob.), w ogóle zbyt przychylny wszelkim nadzwyczajnym surowościom i uczynkom pokutnym, w imieniu soboru konstancjeńskiego wezwał świętego, aby te gromady flagellantów od siebie oddalił. Z dziwną troskliwością i przezornością obmyślał Ferrerjusz wszelkie potrzeby niezliczonych swych słuchaczów, i onymże zaradzał. Zawsze na misjach swoich miał z sobą kapłanów do słuchania spowiedzi i odprawiania Mszy św.; woził z sobą organy i śpiewaków, aby niczego nie brakowało do uroczystości nabożeństw; trzymał przy sobie w pogotowiu notarjuszów, do spisywania urzędownie aktów między zwaśnionymi, którzyby się, co prawie zawsze następowało, w skutek kazań jego pojednali; towarzyszyli mu nadto wybrani przez niego ludzie uczciwi a pewni, których staraniem było, aby tak wielkiemu zgromadzeniu nie zabrakło żywności i schronienia. Kędykolwiek się zjawił święty misjonarz, robotnicy porzucali warsztaty swoje i profesorowie zawieszali szkoły swoje; chorych nawet trudno było w łóżku utrzymać. Bo też Prawdziwie nowego w nim Bóg apostoła wzbudził Kościołowi swemu. Mówił z siłą nadprzyrodzoną, z porywającym zapałem, z wymową nadziemskiego namaszczenia, pełną, głęboką, a zarazem jasną i każdemu przysttępną; sam nawet głos jego tak doskonale odpowiadał wewnętrznym myśli i uczuć jego odmianom, że, wedle woli i usposobienia mówiącego, na przemiany innego nabierał dźwięku, to potężny jak łoskot gromu i trwogą przerażający, to spokojnie i poważnie płynący, jak rzeka światła i nauki, to znowu cicho i rzewnie do duszy idący i najtwardsze serca przenikający. Słuchaczom zdawało się, że anioła słyszą, nie człowieka. Ledwo usta otworzył, a już łzy płynęły z oczu obecnych, zwłaszcza gdy mówił o sądzie ostatecznym, o Męce Pańskiej i o potępieniu wiecznem. Najuporniejsi grzesznicy, skruszeni potęgą mowy jego, drżeli od przerażenia i głośno wyznawali nieprawości swoje; gniewliwi, od wielu lat żywiący w sercu nienawiść i zemstę ku bliźniemu, nagle odmienieni, wołali, że chcą zgody i przebaczenia; grzesznicy nałogowi wszelkiego rodzaju, ludzie złego życia, bezbożni i bluźniercy, cudzołożnicy, wszetecznicy i wszetecznice, lichwiarze, mężobójcy, tysiącami się nawracali. W samej tylko Hiszpanji 25,000 żydów i 8,000 saracenów do wiary prawdziwej pociągnął. Na słowo jego zewsząd wznosiły się klasztory i kościoły, budowano szpitale i mosty. Duch świętej i szczerej naprawy przenikał wszystkie klassy społeczeństwa, bo Wincenty nie miał względu na osobę ludzką, i każdemu stanowi przedstawiał, jakby we zwierciadle, własne namiętności i zdrożności jego. Nie zapominał przytem i o maluczkich i rad często katechizm im wykładał. Nie samej jednak, choć porywającej wymowie jego należy przypisywać te nadzwyczajne i cudowne owoce apostolskiej pracy: głowném źródłem dziwnej skuteczności kazań jego była najprzód, niezrównana i jawna wszystkiemu światu świętość kaznodziei, a powtóre, głośne i wielkie cuda, które przez niego prawie na każdy dzień się działy, a któremi Bóg w obec wszystkich, na nie patrzących, wyciskał jakoby na kazaniach jego pieczęć prawdy i wszechmocności swojej. Oprócz daru czynienia cudów, posiadał F., i w tém podobny do Apostołów, dar języków: bo chociaż zawsze mówił w ojczystym języku swoim, t. j. w djalekcie prowincji swej Walencji, wszakże do tylu rozmaitych narodów mówiąc, od wszystkich był rozumiany, jak o tém świadczą, między wielu innymi: Ranzanus, uczony pisarz życia jego; akta procesu jego kanonizacji; Mikołaj de Clémangis, i inni współcześni. Przez cały ciąg apostolskiego zawodu swego, F. stale taki zachowywał porządek dzienny: pięć godzin spał na nędzném i twardém łożu, resztę nocy poświęcał na modlitwę i czytanie Pisma św.; rano, po odśpiewaniu officium, dwa lub trzy kazania zrzędu miewał, potém przyjmował lud, cisnący się do ucałowania ręki jego; przyprowadzano do niego chorych, którym kładł na czole znak krzyża świętego, mówiąc: Super aegros manus imponent, et bene habebunt. Jesus Mariae Filius, mundi salus et Dominus, qui te traxit ad fidem catholicam, te conservet in ea et beatum faciat, et ab hac infirmitate te liberare dignetur (Na chorych ręce wkładać będą, i dobrze mieć się będą. Jezus Syn Marji, świata Zbawiciel i Pan, który cię powołał do wiary katolickiej, niech cię w niej zachowa i błogosławionym uczyni, i od tej niemocy niech cię raczy usdrowić). Potem przyjmował skromny posiłek, składający się zawsze z jednej tylko potrawy. Do tych zajęć codziennych, przy wszelkich dolegliwościach i przykrościach takiego życia koczującego, i ciągłych zmian i nieustannego natłoku tłumów, do niego się cisnących, dodawał jeszcze różne umartwienia i uczynki pokutne, mianowicie biczowanie. A jednak z tém wszysikiem aż do końca życia zachował pierwszą świeżość i żarliwość ducha, i aż do końca, przy wszelkich ułomnościach starości i steraniu sił fizycznych, z takim ogniem i zapałem i z taką dzielnością i siłą przepowiadał, jak pierwszego dnia, gdy, duchem Bożym natchniony, zawód swój rozpoczynał. Nie uszedł jednak i F. losu wspólnego wszystkim ludziom wyższym, t. j. krytyki i mniej lub więcej zawistnych sądów ludzkich. Oprócz onego orszaku flagellantów, który mu, jak wyżej powiedziano, towarzyszył, zarzucano mu, że w kazaniach swoich dzień sądu ostatecznego, jako niebawem nastać mający zapowiada. Benedykt XIII powołał go o to przed sąd swój, ale na oświadczenie Ferrerjusza, iż to oznaczenie czasu i chwili sądu ostatecznego podaje jako opinję ludzką, nie jako artykuł wiary, Benedykt na tem objaśnieniu poprzestał i dalej o to świętego niepokoić zabronił. Słuszniej może godziłoby mu się zarzucić jego, w czasie odszczepieństwa, z Papieżami awinjońskimi trzymanie; ale i w tém nie trudno usprawiedliwić, zważając na powszechne w onym czasie i prawie nierozwikłane zamieszanie hierarchji, i różność zdań co do osoby prawdziwego, z pomiędzy trzech, za takowego podających się, Papieża. Przytém często i usilnie nalegał Ferrerjusz na Benedykta XIII, aby wszelkich użył sposobów, chociażby zrzeczenia się papieztwa, aby tylko odszczepieństwu koniec położyć. Rokował w tym przedmiocie z Zygmuntem, cesarzem, z królami francuzkim i arragońskim; ostatecznie zaś (r. 1415) radził Ferdynandowi aragońskiemu odłączyć się od Benedykta, w razie gdyby ten nie chciał abdykować; i w rzeczy samej, gdy Benedykt wzbraniał się złożyć tjarę, Ferdynand, idąc za radą świętego, 6 Stycz. 1416 odstąpił od zwierzchnictwa jego, a Ferrerjusz z tej okoliczności miał mowę, w której ten krok jego pochwalał. Dodać należy i to, że F. nie brał udziału w soborze konstancjeńskim, i że posłuszeństwo, jakie okazywał jednemu z Papieży, nie zamknęło mu nigdy przystępu do drugiego: oba przyjmowali i uznawali go jako posła Bożego. Zbyteczném byłoby dodawać, że do męża tak głośnej świętości i sławy ze wszystkich stron udawali się i kardynałowie i biskupi i wszystek świat chrześcjański, zasięgając rady u niego; sobór konstancjeński z radością, choć napróżno, oczekiwał przybycia jego, pragnąc z rad i nauk jego skorzystać. Marcin V, Papież, skoro wstąpił na Stolicę, zatwierdził go na urzędzie misjonarza apostolskiego, którego też święty aż do ostatniego dnia życia swego sprawować nie przestał. Umarł w Vannes, w Bretanji, 5 Kwietnia 1419. Kanonizowany przez Kaliksta III r. 1455. Oprócz dwóch wyżej wspomnianych, kilka innych jeszcze pism po nim pozostało. Mylnie jednak przypisują mu Mowy duchowne, pod jego imieniem wydane; są to może wspomnienia z kazań jego, przez słuchaczów jego spisane, ale rzecz pewna, że nie sam je napisał. Ob. Bolland.; Surius, ad 5 April.; Nic. de Clémangis, Ep. ad Reginald. de Font.; Echard, De script, ord. praed. t. I p. 763; Vincent. Ferrer von Ludv. Heller, Berlin 1830; Com. de Hohenthal, De Vin. Ferr., Lipsiae 1839. (Schrödl). H. K.