Encyklopedja Kościelna/Filip Neri święty

<<< Dane tekstu >>>
Tytuł Encyklopedja Kościelna (tom V)
Redaktor Michał Nowodworski
Data wyd. 1874
Druk Czerwiński i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron

Filip Neri (Nerius), święty (26 Maja), założyciel kongregacji oratorjanów (ob.), albo po naszemu filipinów, jedna z najznakomitszych postaci w szeregu świętych. Ur. 21 Lipca 1515 we Florencji, z rodziców i rodem i pobożnością znakomitych: Franciszka Neri i Lukrecji Soldi. Od urodzenia prawie objawiały się w nim znaki przyszłej jego świętości, Pięcioletniem jeszcze pacholęciem zadziwiał wszystkich, nietyle jeszcze rzadką bystrością umysłu, ile raczej dziwną w tak młodym wieku pobożnością i cnotą, którą się odznaczał między rówiennikami swymi i we wszystkiém dla nich był wzorom. Szczególną też miał miłość u wszystkich, i arcybiskup florencki Antoni Altorito, jak również nauczyciel jego, znakomity czasu swego filozof Cezary Jacomello, nie zwali go inaczej, jak dobrym Filipem, il buon Filippo. Ojciec jego, straciwszy w pożarze prawie cały majątek, oddał go w opiekę jednemu z krewnyćh swoich, bogatemu kupcowi florenckiemu, stale mieszkającemu w San Germano, miasteczku położoném u stóp góry Kassynu, w królestwie Neapolitańskiém. Krewny ten, sam bezdzietny, chciał Filipa, mającego wówczas już 18 lat, przybrać za syna i zapisać mu cały swój majątek; zaczém i usiłował przyuczyć go do form i obyczajów wielkiego świata, w którym, jako potomek szlacheckiego rodu i jako pan wielkiej fortuny, tak wysokie miał zająć stanowisko. Ale serce Filipa całe było zwrócone ku niebu: nieraz uchylając się od zabaw i towarzystw, do których go opiekun natarczywie namawiał, krył się w małym kościółku, położonym samotnie na piękném i malowniczém wzgórzu, w pobliżu Gaety, na samym brzegu morza. Tam klęcząc nieraz całemi dniami przed wizerunkiem Ukrzyżowanego, zatapiał się w modlitwie i rozmyślaniu. Tam także powziął zamiar i postanowił opuścić świat, a oddać się bez podziału służbie Bożej. W dwudziestym roku życia opuścił dom stryja i udał się do Rzymu, gdzie, pod kierunkiem najznakomitszych tego czasu mistrzów, dokończył kursu filozofji i teologji. W krótkim czasie samychże mistrzów przewyższył. Po ukończeniu nauk mieszkał czas jakiś w domu bogatego pana florenckiego Galeotto Caccia, który mu wychowanie dwóch synów swoich powierzył. Lecz oddając się z zapałem naukom i świetne czyniąc postępy w umiejętnościach ziemskich, żarliwiej jeszcze oddawał się Filip i postępował w umiejętności świętych. Po ukończeniu dziennej pracy, noce całe trawił na modlitwie, pogrążony w rozważaniu rzeczy Bożych: życie ukryte i męka Zbawiciela, niewdzięczność ludzka, nieczuła na nieskończone łaski miłości Bożej, śmierć i wieczność te były nieustanne przedmioty rozmyślań jego; i taki go na tych samotnych z Bogiem romowach napełniał żar miłości, że nieraz, nie będąc już wstanie znieść nawału płynących nań potokiem pociech niebieskich, rzucał się na ziemię i wołał: „Dosyć, Panie, dosyć! Odstąp odemnie, Panie, bom człowiek grzeszny, niezdolny wytrzymać tej hojności pociech twoich i szczęśliwości niebieskiej. Ratuj mię, Panie, bo widzisz, że umieram!“ Innemi razy zwowu wołał: „O Boże, nieskończona miłości! czemu nie dałeś mi serca zdolnego pojąć Ciebie? Dla czego dałeś mi takie serce małe i ciasne, że czując jakobym Cię miłować powinien, przecie miłować Cię nie umiem?“ Z tém życiem wewnętrzném skupienia w Bogu i modlitwy, surowe łączył umartwienia. Rad i długo przebywał w kościołach, szczególnie na miejscach poświęconych krwią i bojami męczenników, mianowicie w katakumbach ś. Sebastjana, które sobie obrał za najulubieńszy cel całonocnych wycieczek i samotnych rozważań swoich. Tam też pewnej nocy, w wigilję Zesłania Ducha św., dziwne, jakoby w postaci ognia otrzymał napełnienie darami niebieskiemi, od których tak mu serce wezbrało, że nie mieszcząc się już w naturalném zamknięciu swojém, dwa żebra z miejsca swego poruszyło i jakoby na wierzch wystąpiło, widoczném, wielkiém na grubość pięści, lewego boku wydęciem. Najzawołańsi onego czasu lekarze naocznie sprawdzali to dziwne zjawisko, uznając w niem cud niezaprzeczony, gdyż w naturalnym porządku rzeczy takie rozszerzenie serca powinno było pociągnąć za sobą śmierć bezzwłoczną. Wiele o tém w swoim czasie mówiono i uczonych rozpraw wydano, a Filip tymczasem z owem wydęciem żeber i z ową dziwną na boku naroślą żył jeszcze całe 50 lat, żadnej ztąd nie czując boleści, ani nawet dolegliwości. Taki od chwili otrzymania onej łaski czuł w sobie żar i upał wewnętrzny, że zimą nawet ciepłego odzienia nie znosił i często pierś odkrywać musiał i zawsze przy otwartem oknie sypiał; co tém bardziej zadziwić może, że rodzaj życia, jaki prowadził, bynajmniej nie sprzyjał zbytniemu rozpaleniu krwi; bo nigdy, chyba w chorobie i z przepisu lekarzy, wina nie pijał i innego pokarmu nie używał prócz chleba, jarzyn i oliwek świeżych. Przytém zawsze był wesół i pogodny, i wdziękiem cichości i uprzejmości swojej wszystkich serca do siebie pociągał. Żarliwa miłość Boga była w nim dla tego właśnie, że żarliwa i prawdziwa, nieustającém źródłem równie żarliwej miłości ku ludziom, złaszcza ubogim i ratunku potrzebującym. Piękny i dotychczas trwający wzniósł pomnik tej miłości swojej, zakładając r. 1548, wspólnie z ks. Persiano Rosa, spowiednikiem swoim, bractwo Trójcy św. ku wspomożeniu pielgrzymów (confraternita della santissima Trinita dei pellegrini), jeden z najwspanialszych wynalazków miłosierdzia chrześcjańskiego. Filip sam, w towarzystwie kilku przyjaciół, dał temu dziełu początek, poświęcając się osobiście na posługę ubogich pielgrzymów, których po wszystkie czasy wielu do Rzymu przybywało, ale których potrzebom nikt przedtém nie umiał skutecznie zaradzić; sam im nogi umywał, służył im do stołu i katechizmu ich uczył. W drugiem skrzydle budynku, na ten cel wybranego, było osobne hospicjum dla kobiet i osobna dla posługi ich kongregacja matron i panien rzymskich. Przykład Filipa rychło znalazł mnogich, w najwyższych warstwach społeczeństwa, naśladowców. Kardynałowie, biskupi, prałaci, królowie, książęta i księżniczki za zaszczyt sobie poczytywali zaliczyć się do pobożnej kongregacji. Papieże nawet przywdziewali ubiór bracki, składający się z czerwonego habitu wełnianego, przepasanego grubym fartuchem, i pospołu z drugimi członkami bractwa klękali u stóp ubogich pielgrzymów, nogi im umywali, całowali i rany ich opatrywali. Co większa, inowiercy, w liczbie których byli admirałowie i oficerowie floty angielskiej i duchowni dygnitarze anglikańscy, skuteczniej niż jakiem bądź kazaniem i argumentem przekonani tym wielkim przykładem miłości chrześcjańskiej, nietylko prosili o przypuszczenie ich do bractwa, ale zarazem też, wyrzekając się błędów swoich, na łono Kościoła katolickiego wracali. Słowem, wielkie przedsięwzięcie Filipa powszechny wzbudziło zapał, i wkrótce z hojności wiernych ogromne zebrały się fundusze na zapewnienie trwałego bytu pobożnemu dziełu. Tysiące i krocie pielgrzymów wszelkiego narodu corocznie, zwłaszcza w wielkim tygodniu, znajdowały tu przyjęcie i każdy, prócz schronienia i pożywienia na cały czas pobytu w mieście świętem, otrzymał jeszcze przy odejściu odpowiednią jałmużnę na drogę. W jednym tylko roku jubileuszowym 1650-ym bractwo ugościło 334,453 pielgrzymów; w r. 1720 naliczono ich aż 382,140. Po długich i ciężkich walkach wewnętrznych, Filip, idąc za radą spowiednika, odważył się przyjąć święcenia kapłańskie i wyświęcony został 29 Maja 1551. Od tej chwili najgorętszą żądzą jego było przelać krew swoją dla miłości Zbawiciela, i w tym celu pragnął udać się do Indji, aby tam poświęcić życie dla nawrócenia niewiernych. Lecz ludzie, duchem Bożym oświeceni, odwiedli go od tego zamiaru, obiecując mu, że Rzym mu Indje zastąpi, i nie omylili się w swej nadziei. Nie mogąc, jak tego pragnął, umrzeć dla miłości Zbawiciela, tem goręcej pragnął żyć dla miłości Jego, poświęcając się bez podziału ni wytchnienia pracy około zbawienia dusz. W tym celu złączył się z kilkoma młodymi ludźmi, znakomitymi i nauką i pobożnością i sposobiącymi się do stanu kapłańskiego, i, wspólnie z nimi, założył kongregację, którą, iż główną jej zasadą i siłą miała być modlitwa wewnętrzna, nazwał oratorium. Pierwszymi jego uczniami byli: Cezary Baronjusz, który przystał do Filipa mając lat 18, i również słynny Antoni Marja Tarrugi, później kardynał i legat a latere do Francji, który, zostawszy arcybiskupem awinjońskim, wyzwolił południową Francję z pod przemocy hugonotów, i którego św. Filip zwykł był zwać mężem słowa Bożego. Wkrótce potém do tego pierwszego gronka przyłączyło się dwóch innych: Antoni Gallonjusz, natchniony życiopisarz męczenników i świętych, i Juwenalis Ancina, późniejszy biskup Saluzzo, przyjaciel św. Franciszka Salezego, który uprzejmym żartem rozdzielając nazwisko świętego biskupa genewskiego, tytułował go: Sal es (sól jesteś), a któremu tenże uprzejmiej jeszcze i zręczniej, stosując do niego nazwę biskupstwa jego Saluzzo, odpowiadał: Sal et lux (sól i światłość). W takiém to małém ale dobraném gronie towarzyszów rozpoczął ś. Filip swą pracę około naprawy ludu i duchowieństwa. W mieszkaniu swojém, w ubogiej izdebce szpitala św. Hieronima della carita, dawał co wieczór konferencje duchowne, tak pełne namaszczenia i nadziemskiej mądrości, że wkrótce rosnąca z każdym dniem liczba słuchaczów zmusiła świętego pobożne te posiedzenia przenieść do kościoła. Cały Rzym zbierał się słuchać natchnionego kaznodzieję, nietylko lud prosty i ubodzy, ale i panowie szlachta rzymska, kardynałowie, biskupi i prałaci, zarówno jak prości kapłani świeccy i zakonnicy. Wszyscy zwali go ojcem i pod kierunek jego duchowny się oddawali. Tym sposobem konferencje one zamieniły się rychło w stałe, z ćwiczeniami pobożnemi połączone nabożeństwo, które się dziwnie skutecznie przyczyniło do ożywienia wiary, zwątlonej duchem pogańskim tak zwanego renesansu czyli odrodzenia, który przez cały wiek poprzedni szeroko i samowładnie panując w sztuce, w polityce i w życiu społecznem, w dziedzinie też religijnej szkodliwy wpływ swój wywierał. Do obudzenia i utwierdzenia chrześcjańskiej przeciw onemu duchowi pogańskiemu reakcji, nie było bezwątpienia, (skoro, jak mówi Apostoł: „wiara ze słuchania“) skuteczniejszego sposobu nad ten, który Filipowi natchnęła apostolska gorliwość jego, t. j. codzienne przepowiadanie słowa Bożego, a przepowiadanie takie, jak je podawał i towarzyszom swoim zalecał, namaszczone duchem świętości katolickiej, nie świetnym przyborem krasomówczych ozdób błyszczące, ale proste, jasne i wszystkim, maluczkim i prostaczkom, zarówno jak wielkim i uczonym przystępne. Mając na celu nietylko zbudowanie wiernych i pobudzenie ich do pobożności i życia chrześcjańskiego, ale także niezbędne ku temu oświecenie ich i obronę przeciw panującym tego czasu błędom heretyckim, z kazaniami swemi łączył Filip półgodzinne, bądź czytanie żywotów świętych i męczenników, bądź treściwe a gruntowne wykłady moralności i dogmatu katolickiego, historji świętej Starego i Nowego Test. i historji kościelnej. Ostatni ten dział dostał się Baronjuszowi: przez kilka lat, po trzy razy na tydzień, wykładał na tych zebraniach pobożnie, zarówno jak uczenie historję Kościoła, aż, po ukończeniu całego karsu, Filip polecił mu ustne te wykłady spisać i wydać jako antydot przeciwko fałszom centurjatorów magdeburgskich. Taki był początek znakomitego dzieła Roczników, którém Baronjusz pierwszy dał pochop nowoczesnej historjografji kościelnej. Ś. Filip wspierał go w tej pracy, szczególniej modlitwami swemi, upraszając pisarzowi obfitość łask niebieskich, których też Bóg z taką hojnością użyczył bardziej jeszcze świątobliwością niż uczonością wielkiemu mężowi, że już r. 1745 Benedykt XIV, bez poprzedniego procesu i fundując się jedynie na jawnej wszystkim świętości i nadprzyrodzonych cnotach jego dekretem z d. 12 Stycznia przyznał mu miano wielebnego, venerabilis. W przedmowie swojej do ósmego tomu Roczników, który wydał, będąc już kardynałem i po śmierci ś. Filipa, Baronjusz wszystką zasługę dzieła swego przypisuje założycielowi oratorjum, jako jemu raczej niż sobie należną, i w napisie zawieszonego na grobie świętego ex voto, tenże wyraz swej ku niemu wdzięczności ponawia i pamięci potomnych przekazuje. dowód czulej i pokornej miłości, jaką święty otaczał wielkiego ucznia swego, dość przytoczyć jeden szczegół. W czasie kiedy Baronjusz pracował w archiwach, zbierając materjały do swej historji, ś. Filip codzień pokryjomu skradał się do mieszkania jego, do którego był sobie kazał w sekrecie klucz dorobić, i sprzątał mu i porządkował w pokoju, aby, wróciwszy do domu, nie potrzebował tracić czasu na tem zajęciu materjalnem. Długo rzecz została w ukryciu i Baronjusz zachodził w głowę, ktoby mógł być ten tajemniczy służący, który mu w taki sposób porządek w mieszkaniu utrzymuje; aż pewnego razu, wróciwszy z archiwum wcześniej niż zwykle, zastał zwierzchnika swego na gorącym uczynku, zamiatającego podłogę. Osada florencka w Rzymie, chcąc uczcić zasługi świętego ziomka swego, oddała mu piękny swój kościół przy moście Anioła: w nim odtąd ś. Filip odbywał swe konferencje i uczniów swoich przy nim osadził; sam wszakże pozostał w ulubionej izdebce swojej w szpitalu św. Hieronima della carità. Główną jednak siedzibą nowej i mnożącej się z każdym dniem kongregacji, i najsłynniejszą prac św. Filipa widownią stał się kościół św. Marji Panny na padole, Santa Maria in Vallicella, wyznaczony młodemu zgromadzeniu postanowieniem Grzegorza XIII. Przenosząc się, wraz z drugimi członkami oratorjum, na to nowe mieszkanie, Baronjusz, który przy pracach swych uczonych, mimo posług, jakie mu pokryjomu oddawał święty założyciel, umiał też, według przepisów reguły, oddawać się materjalnym zajęciom domowym, i szczególnie w kuchni zakonnej czynność swą, niewiadomo do jakiego stopnia szczęśliwą, rozwijał, na ścianie sali rekreacyjnej dawnego domu przy kościele ś. Jana dei Fiorentini pamiątkę tych kucharskich zdolności swoich zostawił w tym napisie, węglem nakreślonym i do tego czasu zachowującym się: Caesar Baronius, cocus perpetuus. Wkrótce kościół przez Papieża nadany okazał się ciasnym i niedostatecznym na pomieszczenie tłumów do niego się cisnących: ś. Filip go zwalił i nowy zbudował. Baronjusz nie mógł się wydziwić zuchwałości takiego przedsięwzięcia, bo, jak sam świadczy, tego dnia, którego Filip sprowadził budowniczego, nie mniej jak on sam takim zamiarem zdumionego, aby z nim plan nowej budowy ułożyć, w kassie zgromadzenia nie było ani grosza, nie już na budowanie kościołów, ale i na zgotowanie obiadu. Ale Filip przerażonego ucznia i strachy jego do Opatrzności Boskiej odesłał i nie omylił się w swej ufności, bo nim jeszcze słońce zaszło, już od św. Karola Boromeusza, penitenta jego, i innych osób niewiadomych więcej niż dwadzieścia tysięcy skudów wpłynęło. W kilka lat potem już był gotowy kościół, jeden z najpiękniejszych w Rzymie: sama pozłota sklepienia kosztowała 60,000 skudów; freski zdobiące je są dziełem słynnego Piotra z Kortony. Od tego czasu wzrost kongregacji jeszcze szersze przybrał rozmiary. Uboga cela świętego założyciela i sala przeznaczona do modlitwy, oratorium zwana, stały się codziennem miejscem zebrania wszystkich pod względem nauki i cnoty znakomitości Rzymu i dworu papiezkiego. Gdy święty wieczorem wracał z prac i kazań swoich, które często miewał pod gołém niebem, na placach publicznych i na rogach ulic zgromadzając lud w koło siebie, zastawał mieszkanie swoje jakby oblężone ciżbą kardynałów, biskupów, prałatów, książąt i panów, którzy cisnęli się do niego, aby otrzymać błogosławieństwo i choć kraj szaty jego ucałować, bo ręki przez pokorę swoją nikomu, nawet najbliższym swoim, nie dawał do pocałowania. Dwa razy na tydzień, albo w razie potrzeby i częściej, Filip, wraz z Baronjuszem i drugimi uczniami swymi, wiernych, tak świeckich jak i duchownych wszelkiego stopnia i godności, uczęszczających do oratorjum jego i zawiązanych przez niego w bractwo pobożne, prowadził gromadami po stu naraz do głównych szpitalów rzymskich, gdzie chorym wszelkiego rodzaju posługi oddawali, poprawiali i czyścili im pościel, opatrywali rany, czesali i strzygli im włosy i brodę, przytem modląc się z nimi i, pobożnem upominaniem, pociechy i cierpliwości im dodając. Każda wizyta kończyła się lekkim posiłkiem, rozdawanym między chorych kosztem bractwa. W innych porach roku, a szczególnie w tłusty czwartek, święty przewodniczył processjom, z modlitwą i śpiewem obchodzącym siedm bazylik rzymskich. W processjach tych często brało udział dziesięć do dwunastu tysięcy ludu, a tak pobożny ten wynalazek wielu odciągał od zbytków i rozpusty karnawałowej i serca ich zwracał ku Bogu. W tym samym celu, chcąc odciągnąć wiernych od teatrów i zabaw publicznych, urządził ś. F. tak zwane oratorja duchowno-muzyczne. Oratorja te odbywały się we wspomnianej już sali czy kaplicy, każdej niedzieli i czwartku, zacząwszy od Wszystkich Świętych aż do niedzieli kwietniej: przedstawiano na nich, z zastosowaniem do nich starej muzyki kościelnej, sceny z historji Starego i Nowego Test.: stworzenie świata, śmierć Mojżesza, wyjście z niewoli egipskiej, dzieje Aarona, Dawida, Estery, proroczy obłok Eljasza, Daniela we lwiej jamie, śmierć Machabeuszów, rzeź Młodzianków, ucieczkę do Egiptu, pozostanie Chrystusa w kościele, zdradę Judasza, modlitwę w ogrójcu i t. p. W przestankach dzieci na to wybrane odmawiały modlitwy, albo który z kapłanów zgromadzenia krótkie miewał kazanie, zastosowane do przedstawiającej się tajemnicy. Wiosną i latem wieczorami, po nabożeństwie nieszpornem, święty ściągał do siebie chłopców, ilu ich się znalazło zebranych, i wychodził z nimi za miasto, w miejsce samotne i pięknie położone, najczęściej na śliczną górę klasztoru św. Onufrego, gdzie stoi sławny dąb Tassa, i tam ich zajmował na przemiany to modlitwą, to śpiewem, to naukami z katechizmu, przeplatanemi grą i zabawą niewinną, w której zawsze czynny i żywy udział przyjmowal. Z nastaniem nocy odprowadzał swą gromadę do oratorjum, gdzie wszyscy zostawali przez pół godziny na rozmyślaniu, poczém kończyło się zebranie wspólném na głos odmówieniem litanji loretańskiej, litanji do Wsz. Świętych, albo różańca. W wielkim tygodniu znowu cała kongregacja, ze świętym na czele, i wszyscy należący do bractwa zgromadzali się wieczorem w hospicjum świętej Trójcy dla posługi pielgrzymów. Takiemi to sposobami ś. Filip poświęcał sam siebie i wszystkich w koło siebie. Rzym cały jednogłośnie wielbił go jako apostoła swego, i wyrok Kościoła zatwierdził mu ten tytuł chwalebny a zasłużony. Rzadko który święty taką od Boga otrzymał hojność darów nadprzyrodzonych i, w całej historji świętych, przez Kościół uznanych, nie wielu się znajdzie podobnych jemu cudotwórców. Taka, zwłaszcza w ostatnich dziesięciu latach życia jego była w nim obfitość tych darów cudownych, że już nie mógł ani publicznie Mszy świętej odprawiać, ani się pokazać w kościele. Gdy z kazalnicy mówił o miłosierdziu Bożém, o Męce Zbawiciela, o boleścich Matki Boskiej, do której szczególnie rzewne miał nabożeństwo i z niewypowiedzianą, czułością Matką ją nazywał, oczy jego jakoby zamieniały się w źródło łez, tak obficie płynących, że od wielkiego wzruszenia głos mu ustawał, i płacząc, nie mówiąc, kończył swe kazanie. Gdy w późnym już wieku dla braku sił zasiadał w bocznej kaplicy na krześle dla niego przygotowaném, aby wysłuchać Mszy lub kazania, prawie tejże chwili wpadał w zachwycenie, w obec wszystkiego ludu, i nieraz w pośrodku kaplicy zostawał na krześle zawieszony w powietrzu na kilka stóp od ziemi. Potem przyszedłszy do siebie, zawstydzony tém, co mu się przydało obracał się do wiernych, otaczających go i spoglądających nań z uwielbieniem, jako na świętego, i mówił do nich z uśmiechem: „Czegóż się dziwicie? wszak wiecie, żem dziwak i zawsze robię niedorzeczności?“ Nie chcąc się z temi cudownemi łaskami wystawiać na widok publiczny, Mszę świętą odprawiał w kapliczce, nad celą jego położonej, i nikogo do niej nie wpuszczał, prócz jednego braciszka, który był jego powiernikiem duchownym i także uważany był powszechnie za świętego. Braciszek ten służył mu do Mszy aż do Sanctus, potém z rozkazu Filipa odchodził do swej roboty, aby, jak mówił święty, zgromadzenie nie cierpiało szkody za dziwactwa jego: tak nazywał zachwycenie swoje, które go przy każdej prawie ofierze świętej nachodziły w chwili Podniesienia i Komunji. Zachwycenia te trwały zwykle dwie godziny, czasem trzy godziny i więcej, i cały ten czas zostawał wzniesiony na kilka stóp od ziemi, z rękoma wyciągniętemi, pogrążony w adoracji Najświęt. Sakramentu. Braciszek, skończywszy swą robotę, pilnował go przez mały otwór we drzwiach, i kiedy święty miał już wracać do stanu zwyczajnego, co umiał poznawać po wyrazie twarzy jego, wchodził do kaplicy i służył do końca Mszy. Nie dziw, że Papieże współcześni: ś. Pius V, Grzegorz XIII, Sykstus V, Grzegorz XIV i Klemens VIII, takiego męża Bożego często wzywali do rady sumienie swoje przed nim otwierali i przyjaźnią swoją go zaszczycali i, ręce jego całując, cześć mu okazywali i w najtrudniejszych sprawach rządu kościelnego zdania jego zasięgali. W każdém zdarzeniu Filip mówił i działał z prawdziwie apostolską szczerością i prostotą; osobiste tylko krzywdy i różne, jakie nieprzyjaciel wzniecał przeciw niemu prześladowania, przyjmował w milczeniu i z anielską znosił cierpliwością. Mało komu wiadomo, co jednak rzecz pewna, że uratowanie Francji od ostatecznego popadnięcia w herezję kalwińską głównie się należy apostolskiej i duchem Bożym natchnionej roztropności tego wielkiego sługi Bożego. Wiadome z historji długie chwianie się Henryka IV między herezją a Kościołem, jako zrazu wyrzekłszy się błędów kalwińskich i przyjąwszy wiarę katolicką, potem w zapędzie wojny domowej odpadł do hugonotów, aż dopiero 25 Lipca 1593 w opactwie ś. Djonizego ostatecznie i uroczyście wyrzekł się herezji. Chodziło zatém o absolucję papiezką; Grzegorz XIII był rzucił klątwę na Henryka, Klemens VIII ją zatwierdził i w sile utrzymywał, a niedowierzając, po tylu zmianach, nawróceniu króla, mimo próśb jego i episkopatu francuzkiego, cofnąć jej nie chciał; zagroził nawet księciu Nevers, wysłanemu do Rzymu na czele świetnego poselstwa, aby w imieniu króla przeprosił Papieża, i już znajdującemu się w Modenie, że i na niego klątwę rzuci, jeśli się odważy przekroczyć granicę państwa Kościelnego. Całe święte Kollegjum, z wyjątkiem kilku kardynałów, utwierdzało Papieża w tém postanowieniu. Wtedy Filip, z boleścią, przewidując, jak ciężkie dłuższe względem Henryka niedowierzanie i surowość może pociągnąć za sobą następstwa, i całą Francję popchnąć w ręce hugonotów i wtrącić ją w przepaść religijnej wojny domowej, z Baronjuszem, naonczas spowiednikiem papiezkim, usunął się na osobność, aby modlitwą i postem uprosić Papieżowi światła i ducha rady w tak trudném rzeczy położeniu. Trzeciego dnia z rana rzekł głosem natchnionym do Baronjusza: „Dziś cię Papież wezwie do spowiedzi; pójdziesz więc, ale po spowiedzi, nim dasz absolucję, powiesz mu: Ojciec Filip polecił mi oświadczyć Waszej Świątobliwości, że ani rozgrzeszenia Jej dać, ani spowiednikiem Jej nadal pozostać nie mogę, jeśli nie będzie zdjęta klątwa z króla francuzkiego.“ Baronjusz, drżący od wzruszenia, spełnił rozkaz mu dany, a Papież tém oznajmieniem uderzony i jakoby nowém światłem oświecony, odpowiedział mu spokojnie: Daj tylko rozgrzeszenie Klemensowi, a obiecuję ci, że Papież zrobi co należy. I natychmiast zwołał konsystorz, na którym uroczyście przyjął Henryka do społeczności kościelnej. Król dopiero w kilka lat później dowiedział się o tém tak skuteczném wstawieniu się za nim świętego; zaczém r. 1601 w liście do Baronjusza, mianowanego już kardynałem, swoją mu za to wdzięczność wyraził, załączając mu w darze całkowitą kaplicę, składającą się z paramentów ze złotogłowia, z wyszytym na nich herbem królów francuzkich, i z kielicha szczerozłotego, z takiemiż herbami; drogie te pamiątki historyczne przechowywały się półtrzecia wieku w domu kongregacji, dopóki w tych ostatnich czasach nie dostały się w ręce nowych nabywców. Listy Henryka IV do Baronjusza ogłosił R. Albericius, oratorjanin, w dziele pod tytułem: Venerab. Caes. Baronii, S. R. E. Card. bibliothecarii, Epistoląe et opuscula, Romae 1759 t. 2 p. 63. Dnia 26 Maja 1595, w dniu i godzinie, które sam oddawna był przepowiedział, zakończył Filip pełne świętości i cudów życie swoje, mając lat 80. W pięć lat po śmierci, r. 1600, Paweł V ogłosił go błogosławionym, a Grzegorz XV w r. 1622 dopełnił uroczystej jego kanonizacji. Szkoda nieodżałowana, że św. Filip, przez tęż głęboką pokorę swoją, dla której założonemu przez siebie zgromadzeniu wzbraniał się przepisywać regułę, ułożoną dopiero przez pierwszego w przełożeństwie następcę jego Baronjusza i zatwierdzoną przez Stolicę Apost. 24 Lutego 1612, na krótki czas przed śmiercią, mimo wszelkich przedstawień i próśb Baronjusza, spalił wszystkie pisma i listy swoje, i tém samém pozbawił nas najszacowniejszego zbioru żywych i autentycznych materjałów, do bliższego jeszcze poznania i scharakteryzowania tej wielkiej w dziejach Kościoła postaci. Ob. Antonii Gallonii, presb. orator., Vita s. Ph. Nerii, Romae 1600; Mogunt. 1602 i ap. Bolland. Acta SS. Mai. t. VI s. 463; Hieronymi Barnabei, Vita S. Ph. N. ex processibus compilata (ok. r. 1600), ap. Bolland. op. c. s. 524—649; P. Giac. Bacci, Vita di s. Fil. Neri, Roma 1622, in-4; wydanie pomnożone Venez. 1794, 3 v. in-8, i często przedruk.; ostat. wyd. Milano 1845; na pol. przełoż. Adam Konarzewski (Żywot ś. F. Ner., Leszno 1683). Nowsze bjografje: M. A. Bayle, Vie de s. Ph. de Neri, Paris 1859; C. B. Reiching, Leben d. h. Philippus Neri, Regensb. 1859; Fr. Pösl, Das Leben d. h. Ph. N., ib. 1847; i w. in. (Aug. Theiner).H. K.