Fałszywa dziesiątka
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Fałszywa dziesiątka |
Podtytuł | Z pamiętników milionera |
Pochodzenie | Przy kominku |
Wydawca | A. G. Dubowski i R. Gajewski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Duża rzeka robi się z małych strumyków, korzec zboża z drobnych ziarnek, rubel powstaje z groszy... W finansowych interesach z małego początku powstają ogromne kapitały; w wielkopańskich znów z dużych majątków nie pozostaje nic, albo coś bardzo maleńkiego, co także nic nie znaczy. I tak jest w świecie ciągle: jedno rośnie, drugie upada.
Stary Jankiel, nauczyciel nasz w chederze, zawsze mówił:
— Nie martwcie się, żeście biedni i że wasi rodzice biedni; możecie być jeszcze bardzo bogaci...
— Skąd my możemy być bogaci? — pytał jeden z nas.
— Z głowy — odrzekł Jankiel.
Z głowy! powtarzaliśmy to sobie ciągle i pracowaliśmy głowami ja i moi koledzy, wymyślaliśmy głowami różne spekulacye, różne handle, różne figle, do wykonania których nie brakowało nam nic, oprócz pieniędzy.
Jednego dnia stary Jankiel był bardzo smutny, kiwał się nad książką, drzemiąc; myśmy się też kiwali, ale nauka wcale nie szła. Każdy o czem innem myślał. Nareszcie Jankiel bardzo cicho, bardzo delikatnie odezwał się:
— Dzieci...
— Nu, co rebe chce?
— Ja jestem chory... mnie koło serca ściska, mnie zimno jest, jabym się napił wódki.
— Kto broni?
— Ja nie mam wódki...
— To niech sobie rebe kupi...
— Ja pieniędzy nie mam...
— My też nie mamy...
Znów się zrobiło cicho, bardzo cicho, a rebe zaczął szukać po wszystkich kieszeniach, w kapocie, w kamizelce, wszędzie, nareszcie znalazł...
— Jest! — zawołał z radością, ale spojrzawszy na pieniądz, zaraz bardzo posmutniał i rzekł:
— Fałszywa dziesiątka...
— To zawsze więcej warta, niż żadna dziesiątka — szepnąłem.
Jankiel usłyszał i zapytał:
— Kto powiedział takie mądre słowo?!
— Kto miał powiedzieć? ja powiedziałem.
— Ty, mój kochaneczku, sam nie wiesz, jak ty dużo powiedziałeś.
— Powiedziałem prawdę; albo fałszywe dziesiątki nie kursują?
Jankiel myślał i myślał, nareszcie zawołał mnie i rzekł:
— Słuchaj mały, możebyś ty mi przyniósł wódki za tę fałszywą dziesiątkę?..
— Za co nie?
— Ja tobie za to dam kawałek bułki.
— Nie potrzebuję bułki, tylko zarobku; rebe sam powiedział, że każdy finansowy interes powinien dać zysk...
— W czem ty widzisz finansowy interes? Ciebie posyłają, to jest, co najwyżej, interes posłańcowy.
— Ja chcę zarobić...
— Ile chcesz?
— Całą, prawdziwą dziesiątkę!
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet stary Jankiel też.
— No, no — powiada. — mój Szmulku, ty jesteś bardzo pażerny... Ja tobie nie dam dziesiątki, choćbym nawet miał...
— Ja nie chcę od was, ja ją sobie sam wyspekuluję.
— No, no — powiedział Jankiel — idź, przynieś wódki za fałszywą dziesiątkę, a jeżeli potrafisz zyskać na tym interesie prawdziwą dziesiątkę, to twoja głowa będzie warta ozłocenia...
Pobiegłem na miasto i za mały kwadrans byłem z powrotem.
Cały cheder rzucił się do mnie.
— Co jest? co jest? — wołali. — Masz wódkę? Pokaż wódkę! Masz pieniądze? Pokaż pieniądze!
— Cicho, sza!... — zawołał Jankiel. — Chodź tu, Szmulku; ja widzę po twoich oczach, że zrobiłeś dobry geszefcik.
— Naprzód — rzekłem — oto jest wódka; niech rebe Jankiel pije na zdrowie i niech swoim delikatnym smakiem osądzi, czy jest dobra?
Stary pociągnął z flaszeczki jeden raz i drugi raz i powiedział:
— Na moje sumienie, to jest czysta, doskonała szabasówka.
— A teraz — rzekłem — niech rebe osądzi, czy to jest dobra dziesiątka.
Jankiel wziął pieniądz do ręki.
— No, no — powiedział, — abym tak dobre życie miał, jak to jest dobre, czyste, miedziane pięć kopiejek... Kto ci dał tę monetę, Szmulku?...
— Zarobiłem na wódce. Niech się rebe nie śmieje, rebe sam opowiadał o różnych spekulacyach w okowicie...
— Słuchaj — rzekł rebe groźnie — słuchajno, ty smarkaczu, jeżeli nie chcesz, żebym cię posądził, żeś ukradł komu dziesiątkę, to powiedz, skąd ją wziąłeś?
— Zarobiłem, uczciwie zarobiłem. Jak mi rebe dał niedobrą dziesiątkę, to ja poleciałem do szynku, w którym było dużo ludzi, i zacząłem krzyczeć, że mój tata bardzo chory, że doktor kazał przynieść dla niego wódki i że to bardzo pilno jest. Szynkarz, widać miłosierny człowiek, nalał mi prędko wódki i zgarnął pieniądz do szuflady — to już jest wódka...
— Ale niema dziesiątki!
— Zaraz będzie. Ja pobiegłem na drugą ulicę, stanąłem koło studni, poczekałem trochę i znów wróciłem do tego samego szynku z jeszcze większym gwałtem. Płakałem że mnie matka wybiła, bo doktor kazał przynieść pachnącej wódki z apteki, a ja przyniosłem zwyczajnej z szynku. Szynkarz miłosierny człowiek był, powiedział mi tylko, żebym na drugi raz lepiej uważał, co starsi do mnie mówią; wódkę wlał napowrót do gąsiora, a mnie oddał tę wielką, prawdziwą dziesiątkę.
— Ale nie masz wódki!
— Przecież rebe ją sam wypił i powiedział, że była dobra... Aj, aj! bardzo mi przykro, że rebe tak mało trzyma o mojej głowie. Czy ja byłbym taki głupi, żeby oddać szynkarzowi wódkę? Ja miałem akurat taką samą flaszeczkę z wodą; po to przecież chodziłem do studni...
Stary Jankiel pogładził mnie po głowie i powiedział:
— Szmulku, ty zajdziesz bardzo daleko, jeżeli się w drodze z kryminałem nie spotkasz...
No, ja szedłem, ja poszedłem i dość już daleko zaszedłem... Miliony mam majątku, ale tamtą pierwszą dziesiątkę bardzo lubię wspominać... To był śliczny początek...