<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rodziewiczówna
Tytuł Farsa panny Heni
Pochodzenie Czarny Bóg
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Rolnicza P. G. w Poznaniu
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W miesiąc potem, wczesnym rankiem, emeryt w negliżu plątał się po oranżerji.
Był mocno zajęty. W jednej ręce trzymał nóż, w drugiej pęk różnokolorowych kwiatów. Chodził od wazonu do wazonu, ścinał ich coraz więcej, przy tem monologował pod nosem:
— Co prawda, to prawda, dziewczyna się zreformowała. Biega po folwarku, jak każda szlachcianka, gospodarzy!... Hę, ten amarylis można wziąć.
Przystanął, dołączył kwiat do reszty.
— Pomaga Tytusowi całem sercem; stara się wszystko zrozumieć, pojąć, nauczyć się. Wczoraj robiła rachunki z rządcą Zalesiniec. I ten storczyk dobry.
Nowy kwiat padł pod nożem.
— Już nie tłucze klawikordu, a jak zaśpiewa... ha, czasem znowu wcale nieźle. Okruchów nie rozrzuca po podłodze. Nauczyła się chodzić inaczej... Ot, wezmę jeszcze tę primulę.
Primula przeszła z wazonu do ręki.
— Przy niej Tytus jakiś inny. Ani razu od miesiąca się nie zasępił. To jednak niezgorsza rzecz kobieta w domu. No, a ta cineraria ujdzie?
Ściął znowu kwiat.
— I dotąd mi żadnej szkody nie zrobiła w oranżerji, nic nie poruszyła. Raz pyta, czy jej pozwolę wziąć miesięczną różyczkę do włosów. Czemu nie! — owszem. Już to umie tak spojrzeć słodko, że dałbym jej nawet cały wazon!... Zda się z biedy ten ponsowy eryxenum, o, jaki twardy.
Złamał go jednak.
— Ot, sam nie wiem. Może Tytanek dobrze zrobił, że ją wyłowił. Zawsze to niby weselej w domu, jak się tam coś plącze w sukience. Kiedy jest, to niech sobie już będzie! Ha, dosyć kwiatów. Cóż robić, zaniosę jej bukiet do pokoju, czy co! Niech się ucieszy zapachem.

KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.