Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE TRZECIE
O KOBIECIE PRZYZWOITEJ

Poprzednie Rozmyślanie doprowadziło nas do pewnika, iż posiadamy we Francji przybliżoną sumę miljona kobiet, mających wyłączny przywilej wzbudzania uczuć, do których szanujący się mężczyzna przyznaje się bez wstydu lub które z przyjemnością ukrywa. Wśród tego zatem miljona kobiet, musimy, wziąwszy w rękę latarnię Djogenesa, odbyć przechadzkę, aby określić w naszym kraju liczbę kobiet, które zalicza się do „przyzwoitych“.
Poszukiwanie to sprowadzi nas na chwilę z drogi suchych cyfr i obliczeń.
Dwóch wykwintnie ubranych młodych ludzi, których wcięta figurka i zaokrąglone ramiona przypominają drewnianego chłopka do ubijania bruku, których trzewiki nieskazitelną elegancją świadczą iż wyszły z ręki pierwszorzędnego szewca, spotyka się pewnego poranku na bulwarze, tuż koło pasażu Panoramy.
— A to ty?
— Tak, to ja. Podobny jestem, prawda?
I obaj parskają śmiechem, mniej lub więcej inteligentnym, zależnie od natury dowcipu który zagaił rozmowę.
Następnie, skoro się już obrzucą badawczem spojrzeniem żandarma który w myśli porównywa daną osobę z listem gończym, skoro stwierdzą u siebie wzajem dostateczną świeżość rękawiczek, kamizelek i staranność w zawiązaniu krawata, skoro się upewnią, iż, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, żaden z nich nie popadł w nędzę lub nieszczęście, wówczas ujmują się pod ręce, i jeszcze nie zdążyli dojść do Frascati, kiedy już padło z ich ust wzajemne zapytanie, w formie zazwyczaj dość jaskrawej, a którego złagodzony przekład brzmi jak następuje:
— I cóż? z kimże obecnie...?
Z zasady, jest to zawsze zachwycająca kobieta.
Któryż z paryskich pielgrzymów, lubiących godzinami błądzić po tym kochanym bruku, nie chwytał mimowoli uchem owych tysięcy słów i zdań, rzucanych przez przechodniów i przelatujących w powietrzu niby kule na polu bitwy? Komuż nie utkwił w pamięci ten lub inny z owej niezliczonej ilości wyrazów, zamarzłych, jak u Rabelego, w powietrzu? Ale ludzie przeważnie krążą po ulicach tak samo jak jedzą, jak żyją, — nie myśląc o tem. Niewielu jest dość wrażliwych melomanów, dość bystrych fizjonomistów, którzyby umieli rozpoznać tonację tych oderwanych nut, którzyby byli zdolni wyczuć namiętności, jakich te nuty są wykrzyknikiem. Och! błądzić po ulicach Paryża! cóż za czarowne i rozkoszne zajęcie! Wałęsać się, to cała umiejętność, to istna gastronomja oka. Przechadzać się, to wegetacja; wałęsać się, to życie. Młoda i piękna kobieta, pożerana na ulicy parą gorejących oczu, mogłaby za to żądać wynagrodzenia z daleko większą słusznością, niż ów właściciel garkuchni, który chciał ściągnąć dwadzieścia groszy z limuzyńskiego chłopaka, za to, iż ten szeroko rozdętemi nozdrzami chciwie wciągał pożywne zapachy potraw. Wałęsać się, znaczy rozkoszować się, bawić się zbieraniem myśli i spostrzeżeń; podziwiać wspaniałe obrazy miłości, nieszczęścia lub radości życia; przenikać jednem spojrzeniem tysiące egzystencyj; znaczy, dla młodego, wszystkiego pragnąć, wszystko posiadać, — dla starca, żyć życiem młodych, wcielać się w ich pragnienia. Ileż tedy odpowiedzi nie zdarzyło się usłyszeć wałęsającemu się po Paryżu artyście na owo kategoryczne zapytanie, na którem stanęliśmy przed chwilą!
— Ma trzydzieści pięć lat, ale nie dałbyś jej dwudziestu! opowiada z błyszczącemi oczyma kipiący życiem i młodością chłopak, który, świeżo wypuszczony z ławki szkolnej, pragnąłby, jak Cherubin, cały świat kobiet przycisnąć do piersi.
— A cóż ty sobie myślisz? ma batystowe peniuary i pierścionki z brylantami! odpowiada dependent notarjalny.
— Ma powóz i konie, i lożę w Komedji Francuskiej! objaśnia z dumą młody oficerek.
— Co, ja!? woła inny, nieco starszy, jakgdyby odpowiadając na słowa powątpiewania — ależ nie kosztuje mnie ani grosza! Przy moich kwalifikacjach! Czyżbyś ty już był w tem położeniu, szanowny przyjacielu?
Tu następuje lekkie uderzenie dłonią po brzuszku towarzysza.
— Och, mówi drugi, nie możesz sobie wyobrazić, jak ona mnie kocha! ale też ma męża największego cymbała w świecie! Ach, mój drogi, Buffon opisał po mistrzowsku wszelkie rodzaje zwierząt, ale to dwunogie stworzenie zwane mężem...
Jak miło usłyszeć coś w tym rodzaju, kiedy się jest żonatym!...
— Och, mój drogi, jak anioł!... oto odpowiedź na jakieś zapytanie, dyskretnie szepnięte do ucha.
— Czy możesz mi powiedzieć jak się nazywa, lub pokazać mi ją przynajmniej?
— Och, za nic w świecie! Przecież to przyzwoita kobieta.
Gdy studentowi uda się nawiązać romansik z kelnerką, wówczas opowiada o niej z dumą i prowadzi kolegów ma śniadanie do jej stolika. Jeśli młody człowiek pała miłością do kobiety której mąż prowadzi handel jakimś pospolitym towarem, wówczas odpowie rumieniąc się: „To żona pończosznika, kupca korzennego, subjekta”, itd.
Ale, natychmiast po tem przyznaniu się do miłości w podrzędniejszej sferze, miłości która urodziła się i wzrosła pośród głów cukru, paczek cynamonu lub flaneli, następuje zawsze pompatyczne wysławianie zamożności damy: tylko mąż zajmuje się handlem, jest bardzo bogaty, ma śliczne meble; Ona odwiedza kochanka w domu, ma kaszmirowy szal, willę, itd.
Słowem, zakochany młody człowiek znajdzie zawsze pod ręką niezbite dowody, aby wykazać, iż jego ideał stanie się już w najbliższej przyszłości przyzwoitą kobietą, o ile nie jest nią dotychczas. To rozróżnienie, będące wytworem towarzyskich wyrafinowań, stało się równie nieuchwytne do sformułowania, jak owa delikatna linja od której zaczyna się dobry ton. Cóż określamy zatem pojęciem przyzwoitej kobiety?
Kwestja ta pozostaje w tak ścisłym związku z ambicją kobiet, próżnością kochanków, a nawet mężów, iż ważność jej każe nakreślić tutaj kilka zasadniczych prawideł, będących wynikiem długiej i sumiennej obserwacji.
Nasz miljon uprzywilejowanych główek kobiecych stanowi całą masę istot, powołanych do zyskania zaszczytnego tytułu „przyzwoitej kobiety”, jednakże, jak mówi Pismo, wielu jest powołanych, ale mało wybranych. Zasady wyboru mieszczą się w następujących pewnikach:

AFORYZMY
I

Przyzwoita kobieta jest bezwarunkowo mężatką.

II

Przyzwoita kobieta nie przekroczyła lat czterdziestu.

III

Kobieta zamężna, której względy są do nabycia, nie jest przyzwoitą kobietą.

IV

Kobieta zamężna, która posiada własny powóz, jest przyzwoitą kobietą.

V
Kobieta, która sama zajmuje się kuchnią, nie jest przyzwoitą kobietą.
VI

Żona człowieka, który doszedł do dwudziestu tysięcy franków rocznej renty, jest kobietą przyzwoitą, bez względu na to jaki rodzaj zatrudnienia był podstawą majątku.

VII

Kobieta, która mówi dzień powszechny zamiast dzień powszedni, gorąc zamiast gorąco, która mówi o mężczyźnie: facet, nie może być nigdy przyzwoitą kobietą, chociażby posiadała największy majątek.

VIII

Kobieta przyzwoita musi znajdować się w położeniu materjalnem, pozwalającym kochankowi mniemać iż nigdy nie stanie mu się ciężarem.

IX

Kobieta, która mieszka na trzeciem piętrze (z wyjątkiem ulic de Rivoli i de Castiglione) nie jest przyzwoitą kobietą.

X

Żona bankiera liczy się zawsze do kobiet przyzwoitych; natomiast kobieta zasiadająca za kantorem jest przyzwoitą kobietą tylko wówczas, o ile mąż prowadzi bardzo rozległe przedsiębiorstwo i o ile mieszkanie nie znajduje się tuż nad sklepem.

XI

Niezamężna siostrzenica biskupa, mieszkająca pod jego dachem, może być, do pewnego stopnia, uważana za przyzwoitą kobietę, ponieważ, jeśli ma stosunek miłosny, zmuszona jest oszukiwać wuja.

XII

Kobieta przyzwoita jest ta, którą mężczyzna obawia się narazić.

XIII

Żona artysty jest zawsze przyzwoitą kobietą.
Stosując te pewniki, nawet mieszkaniec najzapadlejszej prowincji potrafi rozwiązać wszystkie trudności, jakie mu się zdarzy napotkać w tym przedmiocie.
Aby kobieta mogła nie zajmować się kuchnią, aby posiadała wykwintne wychowanie, umiejętność zalotnego operowania wdziękami, aby mogła godziny całe spędzać w buduarze, leżąc rozkosznie na miękkiej kanapce i żyjąc życiem ducha, na to musi posiadać na prowincji conajmniej sześć tysięcy, w Paryżu zaś dwadzieścia tysięcy franków rocznego dochodu. Te dwie graniczne cyfry wskażą przypuszczalną liczbę przyzwoitych kobiet, jaką znajdziemy wśród owego miljona, który stanowi rezultat brutto naszej statystyki.
A zatem:
Trzysta tysięcy odbiorców, po półtora tysiąca franków każdy, przedstawiają całą sumę pensyj, rent dożywotnich i wieczystych, wypłacanych przez skarb państwa, łącznie już z sumą renty hipotecznej;
Trzysta tysięcy właścicieli, liczących po trzy tysiące pięćset franków rocznie, stanowi cały dochód posiadłości ziemskiej;
Dwieście tysięcy osób, pobierających po tysiąc pięćset franków rocznej peneji, wyczerpie nam cały budżet państwowy wraz z budżetem gmin i departamentów, po odliczeniu długu państwowego, funduszów kleru i kosztów utrzymania naszych bohaterów pobierających po pięć su dziennie, oraz kosztów ich uzbrojenia, bielizny, prowiantu, itd.;
Dwieście tysięcy majątków po dwadzieścia tysięcy franków umieszczonych w obrotach handlowych, przedstawiają całą sumę kapitału, jaką przemysł może rozporządzać we Francji;
Oto i nasz miljon mężów.
Ale iluż z pomiędzy owych trzystu tysięcy rentjerów figuruje w Wielkiej Księdze, lub gdzieindziej, z sumą ledwie dziesięciu, pięćdziesięciu, stu, dwustu, trzystu, wreszcie sześciuset franków rocznej renty?
Iluż właścicieli ziemskich płaci nie więcej niż pięć, dziesięć, sto, dwieście, lub dwieście ośmdziesiąt franków podatku?
Iluż mamy kupców rozporządzających fikcyjnym kapitałem; owych mistrzów obrotności, którzy, bogaci jedynie kredytem a bez grosza gotówki, podobni są do sita, przez które przesiewa się złoto Paktolu? iluż przemysłowców, których cały rzeczywisty kapitał wynosi tysiąc, dwa, cztery, pięć tysięcy franków? Przemyśle, — cześć ci!
Rozdajmy więcej szczęścia niż go jest naprawdę na świecie i podzielmy nasz miljon na dwie połowy. Pięćset tysięcy stadeł posiadać będzie od stu fr. do trzech tysięcy fr. rocznej renty, pięciuset zaś tysiącom kobiet przyznamy owe warunki, jak widzieliśmy niezbędne aby stanąć w rzędzie przyzwoitych kobiet.
Według obliczeń któremi zakończyliśmy poprzednie Rozmyślanie statystyczne, wypadnie potrącić z tej sumy sto tysięcy jednostek; możemy zatem uważać za fakt matematycznie udowodniony, iż Francja liczy ledwie czterysta tysięcy kobiet, których posiadanie może dostarczyć owych wybrednych i rozkosznych upojeń jakich mężczyzna o wybrednym smaku poszukuje w miłości.
W tem miejscu, musimy wtrącić małą uwagę, pod adresem adeptów dla których przeznaczone jest to dzieło. Miłość, w naszem pojęciu, nie składa się jedynie z kilku ukradkowych rozmów, natarczywych próśb i nalegań, kilku nocy upojeń i mniej lub więcej umiejętnych pieszczot, oraz owego odruchu miłości własnej zwanego zazdrością. Naszych czterysta tysięcy kobiet nie należy z pewnością do rzędu tych, o których można powiedzieć: „Najpiękniejsza dziewczyna pod słońcem nie może dać więcej niż posiada“. Och, nie! Kobiety, o których mówimy, obdarzone są hojnie całem bogactwem skarbów które czerpią z naszej rozpalonej wyobraźni, i, przeciwnie, umieją sprzedać bardzo drogo to czego nie posiadają, aby wynagrodzić powszedniość tego co mają do oddania.
Czyliż, całując rękawiczkę gryzetki, potrafiłbyś odczuć większą sumę szczęścia, niźli go dać jest w stanie owo pięciominutowe zadowolenie zmysłów, które znajdziesz w objęciach pierwszej lepszej?
Czy może pogwarka ze sklepową dziewczyną potrafi obudzić w tobie nadzieję jakichś nieziemskich rajów?
W stosunku z kobietą niżej od ciebie położoną, wszystkie rozkosze miłości własnej są po jej stronie. Ty sam nie masz poczucia szczęścia jakie dajesz.
Inna rzecz w stosunku z kobietą stojącą wyżej od ciebie majątkiem lub pozycją: tu, podrażnienia próżności są olbrzymie i obustronne. Mężczyzna nigdy nie zdoła podnieść kochanki do siebie; natomiast kobieta, faktem swego wyboru, stawia kochanka tak wysoko, jak stoi ona sama. „Ja mogę rodzić książąt, gdy książę możesz płodzić jedynie bękartów!“ oto tryskająca prawdą odpowiedź.
Jeśli miłość jest pierwszą z namiętności, to dlatego iż gra na wszystkich równocześnie. Większy lub mniejszy stopień uczucia zależy od ilości strun, trącanych w naszem sercu paluszkami pięknej kochanki.
Biron, syn złotnika, wstępujący w łoże księżnej Kurlandji i podsuwający jej do podpisu akt, mocą którego staje się panem kraju, zostawszy wprzód panem serca młodej i pięknej władczyni, oto typ szczęścia jakiego ma dostarczyć swoim kochankom naszych czterysta tysięcy kobiet.
Aby móc kroczyć, jak po gładkiej posadzce, po masie głów tłoczących się w salonie, trzeba zostać koniecznie wybrańcem jednej z tych kobiet na świeczniku. A któż z nas nie marzy w skrytości o panowaniu, o władzy?
Ku tej zatem najświetniejszej cząstce narodu zmierzać będą ataki wszystkich mężczyzn, którym wychowanie, zdolności, lub zręczność dają prawo grać jakąś rolę w owej uprzywilejowanej warstwie stanowiącej czoło społeczeństwa; w tej klasie jedynie znajduje się kobieta, której serca i cnoty nasz symboliczny Mąż postanowił bronić do upadłego.
Czy te uwagi, odnoszące się do wyboru arystokracji niewieściej, znajdą zastosowanie i w innych warstwach czy nie, — cóż to znaczy? To, co jest prawdziwe dla tych kobiet, tak wykwintnych w ułożeniu, wysłowieniu i myślach; kobiet, u których wychowanie rozwinęło zamiłowanie do sztuki, zdolność zastanawiania się, czucia, uświadamiania wrażeń; które posiadają tak wydelikacone poczucie form i zwyczajów i dyktują prawa życiu towarzyskiemu Francji, — to samo musi być trafne dla kobiet wszystkich ras i narodów. Człowiek o wyższym umyśle, dla którego książka ta jest przeznaczona, posiada niezawodnie pewną optykę myślową, która pozwoli mu odmierzyć nasilenie światła dla każdej klasy ludności i ocenić, w jakich strefach cywilizacyj dane spostrzeżenie nie traci jeszcze swej mocy.
Czy nic jest teraz, z punktu widzenia moralności, rzeczą pierwszorzędnego znaczenia określić liczbę cnotliwych kobiet, która może się mieścić wśród tych czarujących istot? Czyż to nie jest kwestja wprost matrymonialno-narodowa?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.