Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Fizjologja małżeństwa |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Physiologie du mariage |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Poprzednie rozdziały rozwinęły raczej zasady, niż przedstawiły wprost środki odparcia siły przez siłę. Były to leki ogólne, nie miejscowe. Przejdźmyż teraz owe środki osobiste, które natura dała ci ku obronie; Opatrzność bowiem nie zapomniała o nikim: jeżeli dała sepji (ryba w morzu Adrjatyckiem) ciemną farbę, pozwalającą jej otoczyć się w wodzie obłokiem, pod którego zasłoną uchodzi oczom wroga, możesz przypuszczać, że i męża nie zostawiła bez oręża: otóż, nadeszła chwila dobycia go.
Żeniąc się, zapewne postawiłeś żądanie, aby żona sama karmiła: wtrąć ją zatem w trudy ciąży i karmienia, odsuniesz niebezpieczeństwo przynajmniej na rok lub dwa. Kobieta, zajęta rodzeniem lub karmieniem malca, pozytywnie nie ma czasu myśleć o kochanku; nie mówiąc już, że wygląd jej przed i po fakcie uniemożliwia na pewien czas bywanie w świecie. Jak sobie wyobrazić, aby najbardziej nieskromna z dystyngowanych pań, któremi zajmuje się nasza książka, odważyła się pokazać w odmiennym stanie i obnosić ten ukryty owoc, swoje publiczne oskarżenie? O, lordzie Byronie, ty, który znieść nie mogłeś widoku kobiety jedzącej!...
W pół roku po szczęśliwem rozwiązaniu, skoro malec nassał się do syta, zaczyna kobieta odzyskiwać świeżość i swobodę.
Jeśli żona nie karmiła pierwszego dziecka, masz chyba dość sprytu, aby wyzyskać tę okoliczność i obudzić w niej chęć karmienia tego które jeszcze nosi w łonie. Czytujesz jej Emila Russa, gloryfikujesz obowiązki matki, pobudzasz jej zmysł moralny, i t. d.; słowem, jesteś dudkiem albo człowiekiem z głową; w pierwszym wypadku, nawet przeczytawszy to dzieło, staniesz się pastwą Minotaura, w drugim powinieneś zrozumieć w pół słowa.
Ten pierwszy środek jest nawskroś osobisty. Otworzy przed tobą szerokie pole dla dalszych sposobów.
Od czasu jak Alcybiades obciął psu uszy i ogon, aby oddać przysługę Peryklesowi, skłopotanemu czemś w rodzaju naszej wojny hiszpańskiej i dostaw pana Ouvrard, któremi zajmowali się naówczas Ateńczycy, nie było ministra, któryby nie próbował obciąć uszu jakiemuś psu.
Wreszcie i w medycynie, skoro w jakimś ważnym organie pojawi się zapalenie, rozmyślnie wywołujemy w innem miejscu kontrrewolucję, zapomocą nacięć, przyżegań, wizykatorji, i t. d.
Drugi środek polega więc na tem, aby zastosować u żony taką wizykatorję, czyli wbić jej w mózg szpilkę, któraby ją zakłuła mocno i spowodowała zwrot na twą korzyść.
Pewien bardzo inteligentny człowiek zdołał ciągnąć cztery lata miodowy miesiąc: wkońcu, księżyc począł maleć i przybierać postać złowróżbnego rogalika. Żona znajdowała się dokładnie w tej sytuacji, w jakiej przedstawiliśmy każdą przyzwoitą kobietę z końcem pierwszej części naszego dzieła: poczynała mieć słabość do pewnego nicponia, który w dodatku był brzydki i niepokaźny; ale, bądź co bądź, miał tę wyższość że nie był jej mężem. W tym stanie rzeczy, mąż spróbował się ratować obcięciem psiego ogona, które przedłużyło na kilka lat kruche jego szczęście. Wymówić poprostu dom gaszkowi było bardzo trudno, żona bowiem prowadziła grę bardzo sprytnie, a w dodatku łączył ją z wielbicielem stopień dalekiego coprawda pokrewieństwa. Niebezpieczeństwo stawało się z każdym dniem groźniejsze. Zapach Minotaura dawał się czuć wokoło. Pewnego wieczora, mąż wrócił do domu głęboko strapiony; widać było iż cierpi straszliwie. Żona doszła już do tej fazy, iż okazywała mu więcej uczucia niż go miała nawet w miodowym miesiącu; toteż troskliwym dopytywaniom nie było końca. Posępne milczenie. Pytania coraz natarczywsze; wówczas, wyrwały się mężowi półsłówka, zwiastujące wielkie nieszczęście! To podziałało nakształt japońskiej moxy, płonącej jak autodafé z tysiącsześćsetnego roku. Zrazu, żona rozwinęła tysiąc podstępów, aby dowiedzieć się, czy powodem strapienia jest ów niedoszły kochanek: pierwsze zatrudnienie, na które zużyła mnóstwo przebiegłości. Wyobraźnia pędziła galopem... Kochanek? już nie było o nim mowy. Czyż nie trzeba przedewszystkiem odkryć tajemnicę męża? Pewnego wieczora, mąż, nie mogąc oprzeć się potrzebie zwierzeń, wyznaje wreszcie, iż cały majątek stracony. Trzeba wyrzec się pojazdu, loży, balów, rozrywek, Paryża; może, zakopując się na rok lub dwa na wsi, zdołaliby jeszcze wszystko odzyskać! Grając na wyobraźni żony, na jej sercu, ubolewał nad nią, że związała losy z człowiekiem, ubóstwiającym ją, to prawda, ale bez majątku; wydarł sobie kilka włosów, i żonie nie pozostało nic innego, jak dostroić się do tych wysokich uczuć honoru. Wówczas, w pierwszym szale tej gorączki małżeńskiej, wywiózł ją na wieś. Tam, nowe wizykatorje, synapizmy jedne po drugich, nowe operacje psich ogonów: mąż kazał dobudować gotyckie skrzydło do zamku; pani przewróciła cały park, aby urządzić jeziora, wodospady, perspektywy, i t. d. Do tego, mąż, przy tych wszystkich trudach, nie szczędził własnych: wspólne czytania, czułości, i t. d. Zapamiętajcie sobie, iż mąż ów był na tyle roztropny, że nigdy nie przyznał się przed żoną do swego podstępu; jeśli majątek ocalał, to właśnie dzięki budowom, ogromnym sumom wydanym na jeziora i strumienie; wytłumaczył jej, że jezioro daje spadek wody, której siłą porusza się młyny, i t. d.
Oto dobrze zastosowany synapizm małżeński, gdyż ten mąż nie zaniedbał ani postarać się o dziecko, ani spraszać sąsiadów, nudnych, głupich lub starych; jeśli zaś, w ciągu zimy, zjawili się w Paryżu, rzucał żonę w taki wir balów, sprawunków i zajęć, że nie miała ani chwili wolnej by pomyśleć o kochanku, który, z natury rzeczy, jest owocem bezczynności.
Podróże do Włoch, Szwajcarji, Grecji, nagłe choroby wymagające wód, i to jak najodleglejszych, wszystko to są dość skuteczne wizykatorje. Wreszcie, człowiek inteligentny znajdzie takich nie jedną ale tysiąc.
Prowadźmy dalej rozważanie środków osobistych.
W tem miejscu, musimy zauważyć, iż, w rozumowaniach naszych, opieramy się na pewnej hipotezie; o ile zaś ona nie odpowiada twemu położeniu, możesz odrazu zamknąć książkę. Przyjmujemy mianowicie, iż twój miodowy miesiąc trwał przyzwoity okres czasu i że młoda osoba, którą pojąłeś, była dziewicą; w przeciwnym razie, wedle francuskich obyczajów, zaślubiła cię tylko poto, aby cię oszukiwać.
W chwili gdy w małżeństwie rozpoczyna się walka pomiędzy drogą cnoty a drogą wiodącą do fałszywego kroku, punkt ciężkości spoczywa w nieustających a mimowolnych porównaniach, jakie żona czyni między tobą a gachem.
W tym stanie rzeczy, istnieje jeszcze jeden środek obrony, wyłącznie osobisty, rzadko używany, ale którego nie obawia się spróbować mężczyzna, mający poczucie swej wartości. Polega na tem, aby w tym turnieju odnieść nad gachem zwycięstwo, tak jednakże, aby żona nie podejrzewała w tem zamiaru. Powinieneś doprowadzić ją do tego, aby, pewnego wieczora, kręcąc na noc papiloty, rzekła sobie z rozczarowaniem: „Ależ mój mąż więcej wart od niego!“
W walce tej posiadacz nad gachem jedną ogromną wyższość: znasz usposobienie żony, wiesz co ją drażni lub rani; powinieneś też, z całą zręcznością dyplomaty, zastawiać mu takie sidła, aby popełniał jedną niezręczność po drugiej, i w ten sposób, bezwiednie, odzierał się z uroku w oczach twej żony.
Zrazu, utartym zwyczajem, gach będzie się starał pozyskać twą przyjaźń, lub też będziecie mieli wspólnych przyjaciół; zatem, czy to przez tych przyjaciół, czy też zapomocą zręcznych a przewrotnych domyślników, możesz go wprowadzić w błąd co do zasadniczych punktów; jeśli się weźmiesz umiejętnie do rzeczy, ujrzysz wkrótce, jak żona daje wielbicielowi odprawę, której prawdziwej przyczyny ani on ani ona nie domyślą się nigdy. Zaimprowizowałeś, we własnym domu, komedję w pięciu aktach, w której grasz, na swój benefis, świetną rolę Figara lub hrabiego Almawiwy; i, przez kilka miesięcy, bawisz się doskonale, tem więcej, że twoja miłość własna, ambicja, interes, wszystko jest w tej grze rzucone na kartę.
W młodości miałem szczęście pozyskać sympatję pewnego starego emigranta, który dał memu wychowaniu owo ostatnie dotknięcie, jakie zazwyczaj młodzi ludzie zawdzięczają ręce kobiety. Przyjaciel ten, którego pamięć zawsze pozostanie mi drogą, nauczył mnie, swoim przykładem, jak się stosuje w życiu owe dyplomatyczne strategje, wymagające tyleż lekkości co wdzięku.
Hrabia de Nocé wrócił z Koblencji w chwili, gdy pobyt we Francji przedstawiał dla szlachty wielkie niebezpieczeństwo. Nie było chyba człowieka, któryby tak przedziwnie łączył odwagę z dobrocią, przebiegłość ze swobodą. Mając lat blisko sześćdziesiąt, poślubił dwudziestopięcioletnią pannę, przywiedziony do tego szaleństwa przez współczucie: chciał wyrwać biedne stworzenie tyranji dokuczliwej matki. „Chce pani zostać moją wdową?...“ spytał przemiły staruszek panny de Pontivy; ale serce jego było zbyt tkliwe, aby się mógł nie przywiązać do żony więcej, niż przystało rozsądnemu człowiekowi w jego położeniu. Ponieważ za młodu przeszedł wysoką szkołę w służbie kilku najświetniejszych pań dworu Ludwika XV, nie tracił nadziei uchronienia młodej hrabiny od niebezpieczeństwa. Któż lepiej od niego umiał stosować te wskazówki, które autor usiłuje zaszczepić w umyśle każdego męża! Ileż uroku umiał tchnąć w codzienne życie miłem obejściem i pełną wdzięku rozmową!... Żona dowiedziała się dopiero odemnie, po jego śmierci, iż hrabia cierpiał na podagrę. Z ust jego sączyła się słodycz i uprzejmość, spojrzenie zawsze jaśniało miłością. Jako mieszkanie obrał sobie, bardzo rozsądnie, ustronną dolinę otoczoną lasem, i Bóg wie tylko, w jakich spacerach towarzyszył tam żonie!... Szczęśliwa gwiazda chciała, iż panna de Pontivy miała doskonałe serce i posiadała w najwyższym stopniu ową głęboką delikatność i wstydliwość, które byłyby zdolne dodać wdzięku najbrzydszej dziewczynie pod słońcem. Pewnego dnia, niespodzianie, siostrzeniec hrabiego, przystojny oficer, ocalawszy z opłakanej wyprawy moskiewskiej, zjawił się u wuja, trochę aby się przekonać o ile ma się obawiać zjawienia przyszłych kuzynów, trochę zaś w nadziei powojowania na swój sposób z młodą cioteczką. Czarne kędziory młodego człowieka, piękny wąs, pewność siebie sztabowego oficera, jakaś wytworna i lekka disinvoltura, oczy iskrzące się życiem, — wszystko tworzyło kontrast między wujem a siostrzeńcem. Trafiłem właśnie na chwilę, w której młoda pani uczyła swego krewnego triktraka. Przysłowie powiada, iż kobiety uczą się tej gry tylko od kochanków, i naodwrót. Otóż, tego poranka, pan de Nocé pochwycił między żoną a młodym wicehrabią jedno z owych spojrzeń, w których kojarzą się mgliste uczucia niewinności, obawy i pragnienia. Wieczorem, zaproponował nam na jutro małe polowanie. Nigdy nie widziałem go tak wesołym i swobodnym jak nazajutrz rano, mimo że już odczuwał bliski napad podagry. Sam djabeł nie potrafiłby zręczniej sprowadzić rozmowy na ślizkie tory. Służył niegdyś w muszkieterach i znał Zofję Arnoult: to wystarczy! Wkrótce, rozmowa doszła szczytu swobody; Bóg wie, czego się nie plotło!
— Nie przypuszczałem nigdy, że wujaszek był takim fechmistrzem! rzekł do mnie siostrzeniec.
Zatrzymaliśmy się by chwilę odpocząć, i skorośmy się rozsiedli na prześlicznej polance, hrabia doprowadził nas do tego, iż rozprawialiśmy o kobietach nie gorzej od Brantoma i Aloysji.
— Szczęśliwi wy jesteście pod dzisiejszym rządem!... Kobiety mają dziś obyczaje!... (Aby ocenić ten wykrzyknik starego hrabiego, trzeba było słyszeć okropności, jakie przed chwilą opowiadał kapitan). I — ciągnął dalej — to jedna z korzyści, które przyniosła nam Rewolucja. Miłość nabiera uroku tajemniczości. Dawniej, kobiety były łatwe; otóż, nie uwierzylibyście, ile trzeba było dowcipu, werwy i pomysłowości, aby pobudzić te zużyte temperamenty: ciągle musieliśmy być pod bronią. Ale też mężczyzna mógł się stać sławny przez pieprzną anegdotę lub szczęśliwe zuchwalstwo. Kobiety lubią to, moi drodzy; zawsze będzie to z niemi najpewniejszy środek powodzenia!
Ostatnie słowa rzucił z wyraźnym żalem. Zamilkł i począł bawić się kurkiem strzelby, jakby chcąc ukryć ogarniające go wzburzenie.
— Cóż robić!... ciągnął dalej, mój czas przeszedł! Trzeba mieć młodszą wyobraźnię!... no, i siły!... Poco ja się ożeniłem! A co najzdradliwsze u tych panien, wychowanych przez matki które pamiętają ów kwitnący wiek miłostek, że przybierają pozory Bóg wie jakiej niewinności, chodzącej cnoty... Wydaje się zrazu, że najsłodszy miód zraniłby ich delikatne usteczka, a kto je zna dobrze, wie, że jadłyby ze smakiem cukierki z soli i pieprzu!
Wstał, podniósł strzelbę i, jakby w nagłym przystępie wściekłości, rzucił ją o ziemię, tak że prawie cala kolba wbiła się w mokrą murawę.
— Zdaje się, że kochana ciocia lubi sobie pofiglować!... szepnął do mnie oficer.
— I to w przyspieszonem tempie! dodałem.
Siostrzeniec obciągnął krawat, poprawił kołnierzyk i podskoczył wesoło. Wróciliśmy do domu koło drugiej popołudniu. Hrabia zatrzymał mnie do obiadu w swoim pokoju, pod pretekstem wyszukania kilku medalów, o których mi wspominał. Obiad wlókł się niewesoło. Hrabina ograniczała się względem siostrzeńca do obowiązkowej i chłodnej grzeczności. Gdyśmy wreszcie przeszli do salonu, hrabia rzekł do żony:
— Zrobicie zapewne partyjkę? zostawiamy was.
Młoda hrabina nie odpowiedziała. Patrzyła w ogień jakby nie słysząc. Mąż zwrócił się ku drzwiom, dając znak, bym mu towarzyszył. Na odgłos kroków, hrabina żywo odwróciła głowę.
— Czemu nas panowie opuszczacie?... rzekła; wszak jutro będzie dość czasu na pokazanie panu odwrotnej strony medalów.
Zostaliśmy w salonie. Nie zwracając pozornie uwagi na ledwie dostrzegalne zakłopotanie siostrzeńca, które zajęło miejsce żołnierskiej swobody, hrabia roztaczał cały wieczór niewysłowiony urok swego towarzystwa. Nigdy nie widziałem go tak świetnym ani tak serdecznym. Mówiliśmy wiele o kobietach. Żartobliwa rozmowa gospodarza nosiła cechy najwykwintniejszej delikatności. Zapominało się zupełnie o jego siwiźnie, tak głowa ta jaśniała ową młodością serca i umysłu, od której wygładzają się zmarszczki i taje śnieg zim. Nazajutrz, siostrzeniec wyjechał. Nawet po śmierci pana de Nocé, mimo iż starałem się skorzystać z owych poufnych przyjacielskich rozmów, w których kobiety nie strzegą każdego słowa, nie mogłem się dowiedzieć, czego dopuścił się wicehrabia. Zuchwalstwo musiało być jednak bardzo ciężkie, bo, od tego czasu, pani de Nocé nie chciała na oczy widzieć siostrzeńca i dziś jeszcze, ile razy ktoś wymówi jego nazwisko, nie może powstrzymać nieznacznego ściągnięcia brwi. Nie odrazu przejrzałem cel polowania hrabiego de Nocé, później wszelako wydało mi się, iż odważył się on na grę bardzo śmiałą.
Bądź co bądź, jeśli zdołacie kiedy, jak pan de Nocé, odnieść tak świetne zwycięstwo, nie zaniedbajcie użyć natychmiast systemu wizykatorji i nie wyobrażajcie sobie, aby można było bezkarnie powtarzać równie karkołomne sztuki. Obchodząc się tak rozrzutnie ze swemi zasobami, skończyłbyś niechybnie bankructwem; żona twoja żądałaby wciąż podwójnej dawki i nadeszłaby wreszcie chwila pustki w szkatułce. Dusza ludzka podlega w swoich pragnieniach prawom jakby arytmetycznego postępu, którego cel jest równie tajemniczy jak źródło. Jak zjadacz opjum musi wciąż zdwajać dawki aby osiągnąć ten sam skutek, tak duch nasz, równie despotyczny jak słaby, żąda, aby nasilenie uczuć, myśli i wydarzeń wciąż się potęgowało. Stąd konieczność umiejętnego rozkładania wrażeń w utworze dramatycznym i stopniowania dawek w medycynie. Pojmujesz zatem, że, jeśli posuniesz się kiedy do tych środków, musisz swój śmiały zamiar naginać do wielu okoliczności, a powodzenie będzie zależało zawsze od sprężyn, których potrafisz użyć.
Wreszcie, czy masz wpływy, czy masz potężnych przyjaciół? Zostaje ci ostatni sposób, aby podciąć zło u korzenia. Nie mógłbyś się pozbyć gacha zapomocą awansu, przeniesienia lub zmiany garnizonu jeśli jest wojskowym? Przecinasz korespondencję, czego sposoby podamy później, i — sublata causa tollitur effectus, przysłowie łacińskie, którego wolny przekład mógłby brzmieć „niema skutku bez przyczyny; niema pieniędzy — niema Szwajcarów“.
Mimo to, zdajesz sobie sprawę, iż żona mogłaby łatwo znaleźć innego zalotnika; dlatego, oprócz tych środków doraźnych, zawsze musisz mieć w pogotowiu jakąś wizykatorję, aby zyskać na czasie i ratować się nowym podstępem.
Dobrze byłoby, abyś umiał kombinować system wizykatorji ze sztuczkami Carlina. Nieśmiertelny Carlin z Komedji Włoskiej potrafił godzinami trzymać cale zebranie w napięciu wesołości, jedynie zapomocą tych słów, ilustrowanych grą mimiczną i wymawianych tysiącznemi odcieniami głosu: „Rzekł Król do Królowej. — Królowa rzekła do Króla“. Staraj się naśladować Carlina. Bierz u konstytucyjnych ministrów lekcje sztuki obietnic. Naucz się pokazywać w stosownej chwili pajaca, który sprawia iż dziecko biegnie za tobą, nie zdając sobie sprawy z przebytej drogi. Jesteśmy wszyscy dziećmi, a kobiety, wskutek swej ciekawości, zawsze są skłonne marnować czas na ściganie błędnych ogników. Czyż nie przyjdzie ci zawsze w pomoc jej wyobraźnia, aby rozniecić ten płomyk, gasnący zbyt szybko?
Wreszcie staraj się posiąść tę cenną sztukę, aby równocześnie być obecnym i nieobecnym, chwytać w lot chwile w których możesz osiągnąć jakąś przewagę, nie nużąc jej nigdy sobą, nie dając uczuć swej wyższości, ani nawet jej własnego szczęścia. Jeśli niewiedza, w której ją utrzymujesz, nie stępiła zupełnie jej umysłu, uda ci się może doprowadzić do tego, iż jeszcze jakiś czas będziecie się pożądać wzajem.