Frankowe szczęście i Podrzutek/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Frankowe szczęście i Podrzutek | |
Wydawca | Księgarnia F. Korna | |
Data wyd. | 1921 | |
Druk | R. Olesiński, W. Merkel i S-ka | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
BIBLJOTECZKA DLA DZIECI
BRUNO LAS.
FRANKOWE SZCZĘŚCIE
i
PODRZUTEK
DWIE BAJKI.
Z rysunkami
WYDAWNICTWO KSIĘGARNI F. KORNA
W WARSZAWIE ★ ★ ★ ★ MARSZAŁKOWSKA 65
Druk R. Olesiński, W. Merkel i S-ka. Chłodna 37.
|
W pewnej wiosce mieszkała wdowa z synem Frankiem. Przy zabiegliwej pracy życie im płynęło niezgorzej, byli więc szczęśliwi i zadowoleni. Franek nie odznaczał się wprawdzie wielką mądrością, ale był bardzo pracowity.
Otóż, gdy podrósł i sam mógł coś zarobić na siebie, wziął kij w rękę, zarzucił sumkę na plecy i udał się na wędrówkę. Po niedługim czasie zgodził się za parobka do bogatego chłopa, tu rychło wciągnął się do pracy, pilnował bydła, stajnie, dziedziniec utrzymywał zawsze w należytym porządku i zdobył sobie zupełne zadowolenie swego gospodarza.
Z innymi parobkami ze wsi nie bratał się wcale, bo ci lubili zanadto podkpiwać sobie z niego i przestawał najczęściej sam ze sobą. Po siedmiu latach wiernej i pracowitej służby, uczuł Franek tęsknotę za rodziną i poprosił pana swego o zwolnienie. Gospodarz niechętnie rozstawał się z tak dobrym i pracowitym sługą, ale nie wypadało mu go zatrzymywać. Wręczył mu tedy za siedmioletnią jego pracę spory woreczek pełen złotych monet, dodał mu ponadto dużo rad i przestróg zbawiennych na drogę.
Idzie tedy Franek wielce uradowany do swoich, a worek z pieniędzmi dźwiga na ramieniu. Że jednak by naówczas dzień skwarny, niebawem przeto zaciężył worek Frankowi, przełożył go więc na drugie ramię, ale i to nic nie pomogło. Zmęczenie było tak wielkie, że musiał odpocząć. Siada więc dla wypoczynku nad drogą, a w tem nadjeżdża jakiś mężczyzna konno. Koń był zgrabny i jeździec wcale ładnie prezentował się na nim.
„Ach, myśli sobie Franek, żebym takiego konika posiadał, tobym dopiero prędko dojechał do swoich!“.
Jeździec osadził konia przy Franku i zapytał go, skąd wędruje i dokąd? Franek powiedział mu całą prawdę i wyraził pragnienie posiadania konia.
Jeździec okazał się bardzo skłonnym do odstąpienia mu swego konika za gotowy grosz i zapytał Franka, ile też mógłby mu dać za niego. Franek był tak szczęśliwy, że mógł stać się posiadaczem konia, iż ofiarował jeźdźcowi całą zawartość swojego worka.
Jeździec przystał i wymiana konia na złoto doszła niebawem do skutku.
— A to szczęście dopiero! — zawołał Franek z niezmiernem zadowoleniem.
Co rzekłszy, wskoczył na konia i puścił się w drogę. Nie przyszło mu jednak na myśl, że i koń musi wypocząć, a że na taki upał muchy cięły szkapę niemiłosiernie, przeto zaczęła być niespokojną, wierzgać jęła tyłem co chwila, aż oto znienacka stanęła dęba i Franek znalazł się na piasku.
O źle, tego byłby nigdy nie przypuszczał. Obmacawszy się, doszedł do przekonania, że jest zdrów i cały, zwlókł się tedy i pobiegł za umykającym koniem, ale dogonić go nie mógł.
Aż oto spostrzega na drodze jakiegoś chłopa, który prowadził krowę na sznurku. Człowiek ten zatrzymał konia, stanął i czeka, aż się Franek dowlecze. Potłuczony chłopiec jął mu się skarżyć, jaką miał biedę z koniem, na co chłop zauważył, że koń musi być znarowiony i że jego krowa jest o wiele lepszą.
Franek jął perswadować sobie:
— Krowa daje mleko, z mleka robi się masło i ser, po roku można z krowy mieć cielaka, gdyby się więc dało zamienić konia na krowę, to byłby dobry interes. Zaproponował tedy zamianę chłopu, ten przystał, wziął konia za cugle, a krowę powierzył Frankowi.
Gdy teraz Franek wolno posuwa się naprzód z nowym nabytkiem, zachciało mu się pić, postanawia tedy wydoić krowę i świeżem mlekiem ugasić pragnienie. Ale ładnie na tem wyszedł.
Ledwie się zabrał do doju, krowa odwróciła się doń i zadała mu rogami taki cios potężny, że runął wznak do rowu.
To go namacalnie przekonało, że dokonał zamiany bardzo niefortunnej, jął się tedy namyślać, co teraz pocznie, gdy oto spostrzega, że drogą idzie jakiś człowiek, bodaj czy nie rzeźnik, i prowadzi spasionego wieprza. Ponieważ grube zwierzę zapragnęło spoczynku, rzeźnik, przeto zbliżył się do Franka, grzecznie go powitał i zapytał dlaczego taki smutny i do kogo krowa należy? Franek opowiedział mu posępnym głosem o swojem niepowodzeniu i o tem, jak to on zamienił pieniądze na konia, a konia na krowę. Na to rzeźnik roześmiał się i rzecze:
Spojrzy Franek na wieprza, że istotnie tęgie to zwierzę, że po zabiciu można mieć z takiej świni i kiełbasy i szynki i słoninę, a że za tem wszystkiem przepadał zawsze, idzie mu tedy ślinka do ust, i nie namyślając się długo, podaje rzeźnikowi rękę i targu przybija.
Rojąc o smacznem jadle, ranek popędza teraz wieprzka, aż oto spotyka po drodze jakąś babę, niosącą gęś pod pachą.
Pogadał przez chwilę z babą, która coraz to przyglądała się wieprzowi, aż nareszcie pyta Franka, skąd on ma tę świnię? Franek, jak to on, wyspowiadał się babie, ze wszystkich swoich przygód jaknajsumieniej, ale baba z niedowierzaniem pokręciła głową i rzecze:
— A wiesz ty co? — tej nocy w naszej wsi rychtyk takiego samego wieprza ukradziono jednemu gospodarzowi, więc jeżeli cię złapią, to możesz się mieć z pyszna.
Na to Franek począł się przysięgać, że jemu ani w głowie myśl kradzieży nie postała, że nic o tem nie wie i wiedzieć nie chce, ale baba uporczywie twierdziła, że gadać łatwo, ale dowieść trudno. Złapią go z wieprzem i wsadzą, święcie wsadzą do kryminału! A czy to ładnie, żeby taki młody kawaler siedział w kryminale?
— Więc co zrobić? — zawołał zrozpaczony Franek: — przecież świni na drodze nie rzucę.
— Słuchaj! — rzecze na to baba — ja tu znam wszystkie kąty, to już potrafię tak się urządzić, że mnie nikt nic złego nie zrobi. Weź że sobie moją gęś, a daj świnię, ty będziesz spokojny, a ja może sobie coś zaradzę.
Franek z wielką ochotą przystał na ten projekt i po chwili znalazł się bez pieniędzy, bez konia, bez krowy, bez wieprza, ale za to z chudą gęsią pod pachą.
Idzie teraz z tą swoją gęsią i pociesza się myślą, że po upieczeniu, ptak ten smakować mu będzie, i tak doszedł do jakiejś wsi, gdzie spostrzegł szlifierza, który, ostrząc noże i nożyczki na toczydle, wyśpiewywał rożne piosenki. Spodobało się to Frankowi, przystanął tedy, gapi się i słucha.
Gdy już szlifierz odśpiewał wszystko co umiał, Franek rzecze doń:
— Musi wam być dobrze na świecie, kiedyście tacy weseli.
— Co ma być źle, — odparł na to szlifierz — gdybyś chciał, to i ty mógłbyś zaznać takiego samego szczęścia. Spójrz tylko, mam tu osełkę, kup ją sobie i wędruj od miejsca do miejsca, od wsi do wsi, ostrz noże i nożyczki, a będziesz również wesoły i wiecznie zadowolony z życia.
I osełka i myśl sama bardzo przypadła Frankowi do gustu, że jednak nie miał pieniędzy, zapytał przeto szlifierza, czy by mu osełki za gęś nie odstąpił. Na to szlifierz zapytał go, skąd gęś posiada, a gdy mu Franek opowiedział wszystko, co przeszedł na drodze, odparł z uśmiechem:
— Jednakże trzeba przyznać, że jesteś dzieckiem szczęścia! Weź że sobie tę osełkę, a mnie daj gęś. Ta zamiana przyniesie ci jeszcze więcej szczęścia, bądź pewien!
Franek z osełką puścił się w dalszą drogę, aż oto trafił na studnię. A że miał wielkie pragnienie, pochylił się przeto w głąb studni, dla zaczerpnięcia wody, gdy w tem osełka wpadła mu w przepaść i znikła bez śladu.
Nie żałował jej Franek, bo mu z tym kamieniem za ciężko było, a więc teraz lekki jak piórko biegnie naprzód i po niejakimś czasie przychodzi nareszcie do swej kochanej matuli.
Staruszka uradowała się niezmiernie z powrotu syna, ale gdy Franek jej opowiedział o przygodach, jakie spotkały go w drodze, rzecze:.
„Oj! pamiętać trza, kochanie, że złe siedzi w każdej zmianie“.
Pewnej matce rabusie porwali dziecko z kołyski i zamienili je na podrzutka, który miał wielką głowę i wyłupiaste oczy, a jadłby i pił bezustanku.
Zrozpaczona matka poszła do sąsiadki poprosić o radę.
Sąsiadka poradziła jej, ażeby zaniosła podrzutka do kuchni i posadziła go na blasze. Poczem, niech rozpali ogień i niech zacznie gotować wodę w kubeczkach na jaja. To rozśmieszy podrzutka, a gdy się zacznie śmiać, to już i po nim.
Matka zrobiła wszystko według rady sąsiadki, a gdy kubeczki od jajek z wodą stanęły na ogniu, podrzutek ozwał się:
„Jestem już tak stary,
Jak leśne poczwary.
A choć zwiedziłem nie jeden kraj,
Nikt nie gotował w kubeczkach jaj“.
I zaczął się śmiać z tego.
Gdy się tak śmieje, przyszło nagle mnóstwo rabusiów. Odnieśli matce jej rodzone dziecko i posadzili je na blasze, a podrzutka wzięli ze sobą.
I już po bajce.