Głowa (Junosza, 1888)
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Głowa |
Podtytuł | Fragment |
Pochodzenie | „Kurjer Warszawski“, 1888, nr 1 |
Redaktor | Franciszek Olszewski |
Wydawca | Wacław Szymanowski i Antoni Pietkiewicz (Adam Pług) |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Drukarnia „Kurjera Warszawskiego“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Sam właściciel cuda opowiadał o niej, bo pochodził z tej rasy, która specjalnie lubi się chwalić głowami. Gdy zjednałem sobie jego zaufanie, pod sekretem mi wyznał, że nieraz także się w niej piękne myśli rodzą, że radby pochwycić ją (tę głowę) oburącz, zdjąć z ramion i własnemi ustami w samo czoło pocałować.
Przeszkody czysto fizycznej natury nie pozwoliły na spełnienie tego aktu uwielbienia i czułości.
Bądź co bądź, to piękna głowa. Nie na zewnątrz, bo linje jej daleko odbiegały od typu, przez dłuto klasycznych rzeźbiarzy stworzonego... Kształt miała nieforemny, cokolwiek szpiczasty, czoło wąskie, nos duży, garbaty, brodę wystającą, a rzadki, siwiejący zarost dopełniał całości — ale wewnątrz... co tam było wewnątrz w tej głowie!
Patrzyłem nieraz w jej czarne ruchliwe oczy i jak przez okienka chciałem przez nie zajrzeć do wnętrza. Z początku było to trudno — czasem przeszkody zniknęły, zaufanie zapełniło przepaść, która nas dzieliła od siebie... a przepaść była duża... Właściciel głowy szedł z wielkiego rodu dzieci Jakóba, którym z prawa należy dwie części świata — ja wywodziłem się od Ezawa. On był Izrael, ja Edomita, on był damski krawiec — a ja, niestety, nie wiedziałem nawet, z której strony przystąpić, aby wziąć miarę na dostojną osobę pani burmistrzowej.
Przepaść nas dzieliła. Z głowy śmieli się wszyscy — ja się nie śmiałem i zdaje się, że to nas pogodziło. Głowa potrzebowała kartofli dla swoich małych główek — ja miałem kartofle, więc to nas zbliżało jeszcze bardziej, głowa wreszcie potrzebowała ujścia dla swej mądrości — a ja byłem powolnym słuchaczem, i to ostatecznie przechyliło głowę na moją stronę...
Patrzyłem w czarne oczy, jak w szyby, i widziałem przez nie cały świat nowy, nieznany — wielki świat, przykryty małą formułką...
W tę biedną głowę kładziono coś za młodu, ale kładziono niewiele. Rabi Wigdor uczył ją czytać trochę, a stara babka Jenta napychała ją legendami. Wielki magik, kaznodzieja małej bóżniczki, rabi Jojna, sypał przed nią perły mądrości — a głowa chwytała je chciwie, łakomie komentowała, przerabiała na swój sposób, dopełniała fantazją. I powstał z tego cały świat, pełen zachwytów, podań, legend, wierzeń, ideałów...
Krawiecki interes, to jest paskudny interes — maszyny o tem wiedzą — ale gdy ręka machinalnie wykonywa ściegi, gdy oczy bezmyślnie patrzą w kawałek materji, wtenczas głowa żyje, pracuje, rozmyśla, zaludnia się postaciami różnemi, nadprzyrodzonemi najczęściej.
Przypomina sobie wszystko, co kiedykolwiek czytała, co zasłyszała gdziekolwiek, i odbywa się w niej wielka procesja wspomnień i postaci.
Nieraz spoglądałem przez owe czarne oczy, jak przez szyby, nieraz słuchałem z ciekawością przez godzinę i dłużej — a szare oczki owej głowy zapalały się, język przemawiał forsownie, łamiąc trudności wyrażeń.
Czegóż nie było w tej głowie!
Prawda... nie było jednej bagatelki — chronologji i ztąd wytwarzały się najdziwaczniejsze obrazy. Król Salomon kazał, żeby na czole tego cesarza, co Jerozolimę zburzył, usiadł mały komar, i żeby wiercił mu czaszkę na wylot; stary Akiba, co się ze swoją żoną raz na lat dwanaście widywał — rozmawiał z Mojżeszem... wielki Rambam (rabi mosze ben Majmum) wyleczył od wielkiej febry dziadka Rotszylda... Salomon, gdy przez djabła z tronu porwany i w żebraka przemieniony został, rozmawiał na pustyni ze sławnym rabinem współczesnym. Aba Bar Bar Chowe, pływając po wielkich oceanach, widział holenderskie okręty. Wielki dobroczyńca, prorok Eljasz, opiekun wszystkich biedaków i cierpiących, był niedawno w Lubartowie na jarmarku i pomógł biednemu szewcowi odzyskać ukradziony mu towar, a Ester, piękna Ester, niedawno jeszcze chodziła do różnych królów prosić, żeby złego prawa na żydów nie było.
Tłómaczyłem właścicielowi głowy, że to się jakoś jedno drugiego nie trzyma — ale on roześmiał się z politowaniem i rzekł:
— Co w mojej głowie jest — to w piśmie stoi, a co w piśmie stoi, to prawdą jest... U nas powiadają, że najlepszy towar, to pismo, a kto pisma nie zna, ten nic nie zna, a kto nic nie zna, ten nie wart żyć na świecie...
Wielka głowa!
Pytałem jej, czem ona się żywi, z czego żyje. Odrzekła, że prawie niczem; czas ciężki, roboty brak — ale przecież żyje się jakoś. Czy człowiekowi dużo potrzeba? Kąt w izbie, trochę rzodkwi, kartofli...
Pytałem tej głowy, czy jej się życie nie przykrzy, czy nie gniecie ją zbytecznym ciężarem?
Ze zdumieniem wytrzeszczyła na mnie swoje czarne oczy, nie mogąc zrozumieć pytania. Jakto? Jakim sposobem życie może być ciężarem, skoro je dał Bóg — jakim sposobem dzieci mogą być ciężarem, kiedy one są jego błogosławieństwem? Jakim sposobem rzodkiew i kartofle mogą się sprzykrzyć, kiedy od tylu wieków oczekuje na wiernych wielki wół, wielki lewiatan i wino zachowane, to samo wino, którem swego czasu córki upoiły sprawiedliwego Lota!! Jakim sposobem może się skarżyć człowiek, który się wywodzi od Jakóba? Jakim sposobem może sarkać ten, co ma głowę?!...
W izbie brudno, bo na to izba jest, w żołądku pusto, bo na to ciężkie czasy są — ale od tego jest wielka głowa, żeby o wszystkiem zapomniała. Od tego jest wielka głowa, żeby posyłała swoje myśli nad Jordan, gdzie figi rosną i takie drzewa, z których sama oliwa kapie, gdzie kozy chodzą stadami i mają mleko dla wszystkich.
Co to się dziwić, że kto taką głowę ma, ten szczęście ma, że chciałby ją z ramion zdjąć i własnemi ustami w czoło pocałować...
Nie śmiejcie się dobrzy ludzie: taka głowa — to wielka głowa, zaprawdę.