Gdy chciwa zazdrość Państwa
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Gdy chciwa zazdrość Państwa |
Pochodzenie | Kantyczki. Kolędy i pastorałki w czasie Świąt Bożego Narodzenia po domach śpiewane z dodatkiem pieśni przygodnych w ciągu roku używanych |
Redaktor | Karol Miarka |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Mikołów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały dział I |
Indeks stron |
Gdy chciwa zazdrość Państwa Żydowskiego, * Zajrzysz Dziecięciu, przez Heroda złego: * Uchodzić muszę w Egipskie krainy, * Pójdę od ciebie, broniąc mej Dzieciny; * Już idę, już idę.
Niewdzięczna ziemio: kiedy Stwórcy twemu, * Pozwolić nie chcesz dziś narodzonemu * Miejsca u siebie i wyganiasz Boga, * Nie przyjdę więcej do ciebie, boś sroga; * Nie przyjdę, nie przyjdę.
Weźmij Królowo owoc Twej czystości; * Kiedy nas nie chcą mieć za wdzięcznych Gości, * Pójdziem w kraj lepszy; niechaj tu złośliwa * Panuje zazdrość, krwi Dziecięcej chciwa; * Wsiadajmy, wsiadajmy.
Tylko co z miasta wyszli na równinę, * Zaraz witały niebieską Dziecinę * Pola, chyląc się pełnymi kłosami, * I wyrażały swymi ukłonami: * Witamy, witamy.
Znać potem było, że się ubiegały, * Aby Mu drogę swoich barw usłały; * Łąki w zielone kolory przybrane, * I od natury w kwiecia malowane, * Bieżały, bieżały.
Lasem się wielkim przeprawować mieli, * Wtem dwa zajączki z owsa wybieżeli; * Grozi im Dziecię: nie ruszcie cudzego! * Wstydał się każdy, że był w oczach Jego * Zuchwały, zuchwały.
Już się do łasa dobrze przybliżyli; * A kiedy w jego gościeniec wchodzili, * Wszystkie im drzewa czyniły ukłony, * Topola z liścia zielone zasłony * Uwiła, uwiła.
Sosna na drogę szyszek nasypała, * Bo się tak zacnych Gości nie spodziała: * Lipa je zaraz okryła liściami, * Żeby nie kłuły idących ościami, * Okryła, okryła.
Wysokie dęby kiedy się rozchwiały, * Na wszystkie strony mile powiewały, * By nie szkodziły słoneczne promienie, * Wiatr ich wolniuchny tak chłodził przyjemnie, * Wiewając, wiewając.
Oliwne drzewa od wielkiej radości * Rozpływały się z wrodzonej tłustości; * Ziemia pachniała wonnym napojona * Likworem, Pana swego uniżona * Witając, witając.
Palma daktyle od wierzchu samego * Spuszczała w rączki Dzieciątka małego; * Rozmaryn pachniał, cyprys kędzierzawy, * Ścieżki umiatał, z podróżnej kurzawy, * Wokoło, wokoło.
Inne co mniejsze, wziąwszy się parami, * Czyniły skoki pięknemi kołami; * Właśnie je radość w skoczki przemieniła, * Przed swoim Stwórcą w takt chodzić uczyła * Wesoło, wesoło.
Lis z wilkiem przybiegł, przyniósłszy żywego * Panu baranka, kładł przed nogi Jego, * Mniemając, że się wielce przysłużyli; * A Pan ich łajał: źleście uczynili! * Nie będziem, nie będziem.
Wtem się ozwała kukaweczka blizko; * I szukała jakoby igrzysko * Czyniąc z ptaszęty; wszędzie się im kryła, * Potem ich hukiem do siebie wabiła. * Przybędziem, przybędziem.
Gdy się zleciały szukać swej kukawki, * Słyszą szepcące po gościńcu kawki: * Pan idzie! zaraz stadem przyleciały, * I ze wszystkich drzew na ziemię spadały, * Witając, witając.
Potem zaś sobie rozdały muzyki * Na chóry różne głośne czyniąc krzyki: * Trudno wyrazić ludzkiemi słowami, * Jako las wszystek zdobiły pieniami, * Śpiewając, śpiewając.
Kanarek rytmy śpiewał wyuczone, * Cudownie słowa wyrażał złożone; * Że to Bóg, światu wesoło ogłaszał, * A co raz wiwat! wesoło powtarzał, * Niech żyje, niech żyje.
Słuchały jego głosu ptactwa mniejsze, * A pilnowały taktu poważniejsze; * Kiedy na wiwat przyszło, na przemiany * Wszystkie krzyczały, w głos uformowały: * Niech żyje, niech żyje.
Czyżyczek mały, że go słowik głuszył, * Mniemając, że się Panu nie przysłużył, * Przyleciał i siadł na ucho osłowi; * Dopieroż krzyczał nowemu Królowi: * Niech żyje, niech żyje.
Gil się z kolorem swoim popisował, * Ale go dziędzioł upstrzony celował, * Szczygieł w kapturek ubrał purpurowy * Głowę, a przydał maści kaczorowej * Do szyi, do szyi.
Wychodząc z lasu, przyszli gdzie brzegami * Rzeka płynęła pełnemi wodami; * Zaraz swe wody na dół przepuściła, * A miejsce wolne podróżnym zrobiła * W suchości, w suchości.
Potem spostrzegłszy, że był upragniony * Osiołek Pański, zaraz z jednej strony * Chłodne strumyki do niego spłynęły, * Lejąc się w nozdrza, jego napoiły * Z ludzkości, z ludzkości.
Ryby nie rychło postrzegłszy co było, * Zaraz się mnóstwo onych przybliżyło; * Różne przed Panem igrzyska czyniły, * Znać dając, że się z Jego ucieszyły * Bytności, bytności.
A kiedy większe na wierzch wypływały, * Józefowi się na obiad dawały; * Nie wytrwał ślizyk, skoczył do kieszenie, * Ofiarując się sam na pożywienie * Z radości, z radości.
Już się czas dobrze miał ku południowi, * Już też odpocząć trzeba osiołkowi, * Podać obroku; więc wszyscy szukajmy * Gospody; Pannę z osiołka zsadzajmy, * Tłomoczki
zbierajmy.
A jakaż może gospoda wdzięczniejsza, * Temu to Państwu być i przyjemniejsza, * Jako pokorne serca uniżone? * W tych rado spocznie Dziecię ubóstwione * Z Józefem, z Maryą.